sobota, 18 listopada 2017

81. (ujeżdżenie) Largo Mirana

Largo Mirana & Amelia
Megan


Poranki w Kalifornii nie były aż tak upalne jak reszta dnia, dlatego część treningów odbywała się właśnie wtedy. Amelia jeszcze poprzedniego dnia poprosiła kontuzjowaną Megan o poprowadzenie jej ujeżdżeniowej jazdy na Mirce. Dziewczyny zjawiły się w stajni od razu po swoim śniadaniu i około dwie godziny po posiłku koni. Miranę można było czyścić w boksie, więc zabrały ze sobą szczotki i weszły do klaczy, by przygotować ją do jazdy. Została przy okazji wymiziana i nakarmiona marchewką.

Kiedy klacz była gotowa, została przez Amelię wyprowadzona prosto na zewnątrz. Przed stajnią dziewczyna użyła schodków, by dosiąść wierzchowca. Następnie ruszyła w stronę największego placu. Megan kuśtykała za nimi popierając się dwiema kulami. 
Mirana była spokojna. Leniwym stępem szła sobie tam, gdzie poprowadziła ją łydkami Amelia. Łydkami, bo wodze miała ledwie napięte, a Mira nie przepadała za zwracaniem uwagi na ten sznurek przy wędzidle. Meg z trudem zamknęła za nimi bramkę, gdy para znalazła się już w środku. 
Wówczas Amelia skróciła wodze i poprawiła się w siodle, by przyjąć idealną postawę. Poprosiła także klacz, by ta szła szybciej, co niestety nie od razu się udało. Poruszały się blisko płotu, dzięki czemu ich okrążenia były naprawdę duże. Na początku po prostu szły przed siebie. Amelia w tym czasie próbowała osiągnąć nieco żwawsze tempo, skoro nie powiodło się jej za pierwszym razem. Megan obserwowała to, opierając się o bramkę. W końcu nie wytrzymała i westchnęła. 
- Porób wolty i zmiany kierunku. CAŁE MNÓSTWO! -krzyknęła tak głośno i nieoczekiwanie, że Mira delikatnie uskoczyła ze strachu. Później jeszcze przez dłuższą chwilę nieufnie zerkała na Meg.
Ale Amelia zabrała się do roboty. Niemal bez przerwy zmuszała klacz do zaangażowania się i skupienia na tym co robiły. Gdy szły na prostej linii Amelia lekko zginała głowę klaczy na kilka kroków – raz w jedną, raz w drugą stronę – jednocześnie dosiadem pilnując by szła prosto. Wszystkie te ćwiczenia zaczęły przynosić stopniowe efekty. Mirana przestała się skupiać na otoczeniu, a zamiast tego czujnie wychwytywała wskazówki od amazonki. Nawet szła dużo żwawiej. 
- Zakłusuj – powiedziała Meg. - Najpierw daj się jej obudzić.
Wobec tego Amelia wypchnęła klacz do szybszego chodu, co o dziwo zadziałało za pierwszym razem. Ale na tym nie poprzestała, bo ciągle motywowała klacz do zwiększenia tempa. Mira na początku trochę protestowała, ale wkrótce dała się przekonać. Poruszała się bardzo dynamicznie, ale jak zwykle widać było w jej ruchach tę wrodzoną grację i delikatność. Idealnie. Zdołała się także pięknie rozluźnić, dzięki czemu na zakrętach wyginała się z największą poprawnością. Megan poprosiła o częste zmiany kierunku i dużo serpentyn. Amelia skinęła głową i razem z Miraną zabrały się do roboty. A trochę tego było, tym bardziej, że utrzymywały dość szybkie tempo. Klacz zaangażowała zad i nawet sama z siebie zaczęła się zbierać. Prychała do rytmu i słychać  było jak pracuje całe jej ciało. Kiedy przyszedł czas na zagalopowanie Mirana pokazała idealnie wykonane przejście. Nadal poruszała się żwawo i nie trzeba jej już było popędzać. Zachowywała czujność, bo wiedziała, że w każdej chwili może się pojawić nowe ćwiczenie do wykonania, a Megan i Amelia ciągle wpadały na kolejne pomysły. Mirka zdawała się być zdolną do sprostania każdemu. Dlatego oprócz podstawowych figur ujeżdżeniowych dla klasy, w której zwykle startowała, dziewczyny zapragnęły przeprowadzić z nią dziś również naukę ciągów. Mira chyba jednak już je umiała, bo to chyba niemożliwe, żeby załapała wszystko tak szybko. Meg zrobiła jej nawet filmik, żeby udowodnić jak ten koń się niesamowicie rusza. 
Na koniec było jeszcze całe mnóstwo przejść. Przerobiły chyba wszystkie i to wiele razy. Mirana zaczęła się już nawet tym nudzić, bo cały czas bya chwalona i nie mogła nauczyć się niczego nowego. W końcu dziewczyny postanowiły skończyć na dziś. W ramach odprężenia na rozstępowanie Amelia zabrała klacz na spacer po najbliższej okolicy.

80. (skoki) *Confident and Arrogant

*Confident and Arrogant & Megan

13 listopada:
Valentina przywiozła nam Arogantkę tuż przed obiadem. Obydwie były wykończone podróżą, więc zaopiekowaliśmy się nimi jak tylko najlepiej potrafiliśmy. Boks dla kasztanki był już gotowy, tak samo zresztą jak pokój dla Val.
- Lubisz spaghetti? - zagadnęłam znajomą trenerkę, w drodze do jadalni, gdzie obecna była już większość załogi.
- Jasne, w każdych ilościach!
- Mamy tego tyle, że moglibyśmy zrobić bitwę na makaron. - Uśmiechnęłam się, wskazując jej miejsce. - Plan się nie zmienił? My zajmiemy się waszym rumakiem, a Ty przeżywasz krótki urlop?
- Właśnie tak. Nie mogę się doczekać, żeby w końcu pojechać na plażę…
- Amelia zawiezie Cię po obiedzie i pokaże najlepszą drogę. Jeśli chcesz możecie w sumie jechać konno, ale chyba jednak dziś już na to za późno…
- Też tak myślę. Ale jutro mamy caaały dzień.
Gawędziłyśmy sobie i wymieniłyśmy najświeższe ploteczki. Po posiłku Valentina poszła się rozpakować i przebrać w coś wygodniejszego na wycieczkę. Razem z Fri odprawiłyśmy ją i Amelię w podróż, a sama zajęłyśmy się naszymi codziennymi zajęciami.
Wieczorem nadszedł w końcu ten czas! Czas na jazdę konną! Jakby nam jeszcze było mało przy siedemdziesięciu rumakach.
- Pamiętasz jak obiecałyśmy sobie, że w tej stajni będziemy mieć maksymalnie piętnaście koni? - zapytałam, gdy brałyśmy sprzęt dla Arogantki z siodlarni.
Rzuciła mi rozbawione spojrzenie i powstrzymała się od komentarza. Po drodze praktycznie zderzyłyśmy się z Megan, która miała dosiadać kasztankę.
- Gotowa? - zapytała Friday.
- Urodziłam się gotowa! Poza tym dzisiaj to tylko zapoznanie. Będzie fajnie.
Zatem w optymistycznych nastrojach udałyśmy się do boksu naszego gościa. Arogantka łypnęła na nas spod byka, niezadowolona z tego co widzi. Wcześniej Val wspomniała, żeby wyprowadzić ją sobie z boksu jeszcze przed czyszczeniem.  Umieściłyśmy zatem klacz na korytarzu przypiętą do dwóch uwiązów, żeby się nie wierciła. Nie była szczęśliwa, ale Fri zaczęła ją przekupywać kawałkami marchewki i dzięki temu mi i Meg udało się ją porządnie wyszczotkować. Następnie założyłyśmy sprzęt, co też nie było najprostsze.
- Na halę – zarządziła Megan.
Udałyśmy się więc na halę, która o tej porze z reguły była pusta i dziś również miałyśmy to szczęście. Meg podciągnęła popręg i wsiadła na konia przy pomocy schodków. Zebrała wodze i pewnie ruszyła klacz. Arogantka jeszcze bardziej przypominała chmurę burzową i tak też zaczęła się wkrótce zachowywać. Obserwowałyśmy to z trybun. Klacz albo szła bardzo niechętnie, albo wręcz nie dała się zwalniać, przy czym z zaangażowaniem wyrywała wodze amazonce. Sprawdzała ją bardzo śmiało. Ale wybór jeźdźca dla tej panny nie był wcale przypadkowy. Megan potrafiła radzić sobie z najgorszymi zakapiorami, a że o Arogantce to i owo już słyszeliśmy – ubłagałyśmy Meg żeby wzięła ją na tych kilka dni pod swoje skrzydła. Dziewczyna szybko zorientowała się w metodach swojej podopiecznej i szybko rozpoczęła pokazywanie, że z nią wcale nie będzie tak łatwo. Klacz stępowała po pierwszym śladzie iswoim zwyczajem machała głową niczym flagą na manifestacji, kiedy to miała pierwszą okazję przekonać się, że wcale nie będzie jej dzisiaj łatwo. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, Arogantka nie poddała się i zamiast skapitulować, urządziła bunt. Było na co popatrzeć, bo konisko z niej uparte i nieprzebierające w pomysłach na uprzykrzanie jeźdźcowi życia. Stawiała się jak mogła, czasami nawet i na dwóch nogach. Minęło kilka bardzo długich minut zanim zaczęło do niej docierać, że może jednak lepiej tym razem odpuścić. Oczywiście jeszcze długo ponawiała próby przejęcia dominacji, ale były one coraz słabsze i słabsze. W międzyczasie para zakłusowała, a to przejście (tak wyczekiwane przez klacz) wyglądało rewelacyjnie. Arogantka zaczęła przypominać mi konia, którego widywałam od czasu do czasu na zawodach. Była już podatna na pomoce na tyle, by Megan mogła z nią poćwiczyć wolty, serpentyny i zmiany kierunku. Pomalutku rozgrzewały się na coraz mniejszych figurach. Wydaje mi się, że nie trzeba było u niej mocno pilnować tego tempa, bo ona sama lubiła prędkość i zwalniała tyko wtedy, gdy już musiała.
- Położycie mi drążki? - zapytała Meg, kiedy któregoś razu przejeżdżała pod trybunami.
Od razu pobiegłyśmy w stronę magazynku by wynieść kilka belek i ułożyć je w najdogodniejszym miejscu. Zaczekałyśmy pod ścianą, w razie gdyby potrzebowała za chwilę stojaków na cavaletti.
Meg najechała na drążki miarowym, żwawym tempem i uważnie, pilnując Arogantki przejechała je bez najmniejszego potknięcia czy stuknięcia. Poklepała klacz za dobrze wykonane ćwiczenie, a za chwilę zmieniła kierunek przez przekątną i najechała na drążki z drugiej strony.
- Okej, to może podwyższymy każdy drąg naprzemiennie na jednym końcu? - zaproponowała Meg.
- Mhm, MY… podwyższyMY…
- Oj, no przecież ja też tu pracuję!
Machnęła ręką i poszłam z Fri po te stojaki Zaraz przeszkoda była gotowa. Arogantka zaznajomiona z tego typu konstrukcjami przejechała to pięknie, bez mrugnięcia okiem. Tak samo poradziła sobie przy wielu różnych kombinacjach. Teraz, kiedy zaufała Megan i zaczęła się angażować, wyglądała niesamowicie. Gapiłyśmy się na nią nieprzerwanie, bez cienia znudzenia. Kiedy para zagalopowała stałyśmy pod tą ścianą z gigantycznymi uśmiechami. Co za koń! Potrzebowała się wybiegać po stresującej podróży, bo przez kilka okrążeń biegła na łeb na szyję. Meg pozwoliła jej na to, śmiejąc się za każdym razem gdy klacz radośnie bryknęła.
- Jest cudna! - wykrzyknęła zachwycona, a chwilę później Arogantka w końcu stwierdziła, że już rozładowała energię i znowu może być grzeczna.
Meg poćwiczyła z nią jeszcze zmiany tempa i chodów. Przeważnie wychodziły bardzo dobrze, jako, ze klacz fajnie się zaangażowała i złapała świetny kontakt z amazonką. Była czuła na pomoce, skupiona i uważna.
W końcu zwolniły do stępa i na luźnej wodzy chodziły sobie po całej hali. Kasztanka nie była nawet spocona.
- I jak? - zapytałam, kiedy przechodziły obok.
- Super! Nie mogę się doczekać jutra!
Zadowolona z odpowiedzi ruszyłam do stajni, by pomóc stajennym w przygotowywaniu kolacji dla koni. Chciałam też dorzucić Arogantce coś ekstra, żeby poczuła się nagrodzona.

14 listopada:
Zeszłam na dół później niż zamierzałam bo w okolicach jedenastej. W kuchni (czyli stałym miejscem spotkań towarzyskich w Echo) siedziały Audrey i Megan. Ta druga z zapałem opowiadała o wieczornej jeździe.
- Wiesz co, jak nasze konie usłyszą co opowiadasz o Arogantce… - zaczęłam, udając groźny, lekko rozczarowany ton.
- Oj, daj spokój! - odparła. - One wiedzą, że je kocham.
- Dobra, niech Ci będzie. To kiedy ją bierzesz na skoki?
- Wieczorem, jak się trochę ochłodzi…
- Daj znać, chcę popatrzeć.
- Widownia zawsze mile widziana.
Wzięłam szybkie śniadanie i zajęłam się treningami z rekreacją. Dzień minął spokojnie, Valentina w międzyczasie zadzwoniła podczas przerwy w zwiedzaniu Los Angeles, pytając jak tam jej kasztanka. Pogadałyśmy chwilkę, ale musiałam biec by przywitać kowala i pokazać mu, które konie były tego dnia „do zrobienia”. O godzinie osiemnastej w końcu miałam czas żeby odsapnąć, ale wtedy ETA poinformowała mnie o treningu Megan i Arogantki. W końcu pięć sekund odpoczynku powinno mi wystarczyć.
Udałam się zatem na halę, ale że było tam jeszcze pusto to postanowiłam na chwilę wstąpić do kuchni nad stajnią, by zrobić sobie herbatkę. Zaopatrzona w parujący kubek i czekoladę z orzechami poszłam na taras widokowy. Nie używaliśmy go na co dzień, bo był bardzo elegancko urządzony i nie chcieliśmy bałaganić, by nie trzeba było robić gruntownych porządków za każdym razem gdy mieli przyjechać ważni goście. Ale uznałam, że dziś chcę odrobiny luksusu i zamierzam to sobie zapewnić. Usadowiłam się w mięciutkim, skórzanym fotelu i czekałam. A trochę sobie poczekałam, bo zanim Megan weszła na halę z Arogantką i tłumem gapiów upłynęło dobre 10 minut. Podejrzewałam, że klaczka nie chciała dać się osiodłać, a co jeszcze bardziej pewne – ogłowić. Była dziś chyba w bardzo bojowym humorku, bo nawet przy schodach nie chciała ustać spokojnie. Jeden stajenny trzymał ją z przodu za wodze, a drugi stał z boku, pilnując by nie odsuwała się zadem, co wcześniej nagminnie robiła. W momencie gdy Megan na nią wsiadła, klacz niemal od razu ruszyła kłusem.
- Aleś Ty dzisiaj pełna wigoru! - zawołała Meg, w trakcie gdy próbowała wyhamować, co w końcu się jej udało.
Arogantka stanęła w miejscu na równiutko ułożonych nogach, z wyprostowaną ku górze szyją i postawionymi na sztorc uszami. Za chwilę prychnęła i gniewnie uderzyła kopytem w ziemię. Megan pokiwała głową ze smutkiem.
- Nie martw się, poszalejemy sobie dzisiaj na parkurze – powiedziała, ruszając stępem. Klacz oczywiście maszerowała przed siebie bez ociągania się. Prychała sobie pod nosem, ale trzeba było przyznać, że zachowywała się i tak o niebo lepiej niż na początku wczorajszej jazdy. Dała się prowadzić i nie urządzała cyrków. Wkrótce zakłusowały. Arogantka niemal pędziła i jestem pewna, że gdyby miała stanąć do walki z naszymi kłusakami podczas wyścigu, to miałaby spore szanse na wygraną. Z relacji Meg wiedziałam, że taki kłus na niej to nic przyjemnego, ale twarz amazonki bardzo dobrze ukrywała te emocje. W końcu obserwowało ją wtedy jakieś 15 osób.
Kręciły sobie standardowe wolty i serpentyny. Megan starała się jak najlepiej rozgrzać i uelastycznić klaczkę. Niedługo trzeba było czekać na efekty, bo Argantka w końcu zaczęła się rozluźniać i wyginać na łukach tak jak powinna była to robić. Pięknie zaangażowała zad i nieco uspokoiła tempo, dzięki czemu nie wyglądała już jakby uciekała przed stadem szakali. Chris i Aiden na prośbę amazonki przytachali drążki. Kasztantka tak jak poprzednim razem nie miała żadnych trudności z pokonywaniem ich, a kombinacji i dzisiaj było sporo. Wiedziała co robić i nawet nie próbowała się wymigiwać. Meg starała się ją zaciekawić i stale zmieniała drogę najazdu czy tempo. Klacz dzięki temu była cały czas czujna i błyskawicznie reagowała na polecenia.
Przyszedł czas na zagalopowanie. Samo przejście nie było zbyt udane, ale to z powodu potknięcia. Było ono zupełnie niegroźne lecz wybiło klacz z rytmu. Kiedy para galopowała, stajenni schowali stojaki na cavaletti do magazynku, a trzy drągi z tych, które zostały, ustawili w jednej linii. Dzieliło je jakieś 10 metrów. Kiedy Arogantka zrzuciła już z siebie to nabuzowanie i potrafiła galopować spokojnym tempem, Meg zwolniła do kłusa i najechała na pierwszy z drągów.
To ćwiczenie polegało na zrobieniu wolty przy przekraczaniu belki. Każda kolejna wolta miała być wykonywana w stronę odwrotną niż poprzednia. Więc Arogantka raz musiała się zmieścić w dość ciasnej wolcie kłusując na prawo, a przy następnym drągu robiła to samo na lewo i tak dalej, i tak dalej… Z początku zaskoczona tym zwrotem akcji (myślała zapewne, że będzie musiała jechać w linii prostej) klacz lekko wybiła się z rytmu. Ale to szybko zaowocowało jej lepszym skupieniem. Nie wiedziała co stanie się dalej, więc musiała w stu procentach polegać na sygnałach wydawanych przez amazonkę i na nie reagować i to błyskawicznie. Arogantka bardzo dobrze zrozumiała zamysł ćwiczenia. Przy przechodzeniu przez drąg była pięknie wyprostowana, zaś na łukach wyginała się wręcz podręcznikowo. Megan zauważyła, że to stało się zbyt łatwe, więc zagalopowała i odjechała dalej, by poćwiczyć lotne zmiany nogi, tymczasem panowie dołożyli po dwa drągi do każdego pojedynczego i rozsunęli je nieco, by zrobić więcej miejsca na wolty. Klacz wyraźnie ucieszyła się z kolejnej nowości, zaczęła nawet mimowolnie przyspieszać, ale jedna półparada przywołała ją do zupełnego porządku.
- Nieźle… - szepnęłam, obserwując parę. Musze sprawdzić czy nasze koniska też będą dawać radę.
Widziałam jak Meg zatrzymuje się i mówi coś do Aidena. Zaczęła stępować, kiedy stajenni znieśli większość drągów. Zostawili trzy w szeregu, a zaraz za nimi ustawili niedużego krzyżaka. Arogantka z radością zakłusowała i najechała na przeszkodę. Była trochę zbyt podekscytowana i prawie pogubiła nogi, przez co te drążki wyszły jej wręcz tragicznie, ale no… przeżyły. Za drugim razem już od początku wyglądało to lepiej, bo klacz wiedziała już o co chodzi i nie była aż tak nabuzowana. Pozwoliła się prowadzić w odpowiednim tempie, dzięki czemu ćwiczenie wyszło jej bardzo dobrze.
Z czasem stajenni dodawali a to drągi, a to krzyżaki. Z każdym kolejnym elementem było trudniej, ale Arogantka chyba lubiła wyzwania. Była pewna siebie i ambitnie podchodziła do każdej próby. Naprawdę mocno się starała. Wkrótce część drągów i krzyżaków została przerobiona na stacjonaty, jeszcze później kilka z nich stało się okserami. W końcu mieliśmy przed sobą naprawdę imponujących rozmiarów szereg gimnastyczny. Zeszłam z fotela i usiadłam na podłodze z nosem przy szybie.
Megan skakała w kłusie, bo przeszkody były niziutkie, a ona chciała nauczyć klaczy jakiejś powściągliwości i reagowania na sygnały hamujące. Klacz zawsze chciała pędzić i czasami przez to popełniała błędy. Amazonce podobała się jej szybkość, ale zależało jej równie mocno na sterowności konia i jego zdolności na reagowanie w zaufaniu. Nie chciała toczyć walki o każde zwolnienie, każdy zakręt czy wybicie w innym miejscu niż chciała kasztanka, a jak miało to miejsce jeszcze od czasu do czasu na dzisiejszym treningu.
Aiden i Chris podnieśli poprzeczki. Przeszkody miały wysokość od 100 do 115 cm – ustawione różnie, zaczynała najniższa z tego co się zorientowałam, ale dalej nie potrafiłam powiedzieć dokładnie… Arogantka nie była spocona i pięknie zagalopowała od niemal niezauważalnego sygnału – aż rwała się do pracy. Chociaż dla niej to nie była praca, a pasja. Z ogromną pewnością siebie i determinacją najechała na pierwszą przeszkodę – stacjonatę. Musiała być bardzo mocno skupiona na swoich krokach, bo nie trudno tu było o pomyłkę. Miała mało miejsce na wybicie, a często był to ten sam punkt co miejsce lądowania. To było trudne i wycieńczające ćwiczenie, ale klacz skakała przeszkoda za przeszkodą. Była szybka i silna. Radziła sobie bardzo dobrze, a Meg odwalała dobrą robotę motywując ją i pilnując na w razie czego. Kiedy oddały ostatni skok Arogantka niespodziewanie zasadziła spektakularnego bryka. Megan w ogóle się tego nie spodziewała, a rozluźniona z radości po przejechaniu szeregu wypadła z siodła i poleciała na ziemię. Przez dwie sekundy patrzyłam na to jak sparaliżowana, a zaraz potem zerwałam się na równe nogi i zbiegłam na dół. Wokół dziewczyny zebrał się już spory tłumek, widziałam że Aiden gdzieś dzwoni.
- Co z nią? Megan! Jak bardzo źle? - pytałam, przeciskając się do amazonki. Leżała na ziemi z bardzo nienaturalnie ułożoną nogą. - Cholera…
- Zabierzemy ją do szpitala – zapewnił mnie Chris, gry razem z Aidenem podnosili ją za ramiona. Ona sama była bardzo blada i zdezorientowana.
Wtedy spojrzałam na wariującą Arogantkę. Galopowała po całej hali, brykała i prychała na zmianę. Jako, że pozostali poszli pomóc z poszkodowaną, mi zostało złapanie klaczy. A nie było to proste! Ale kiedy już się udało pozwoliła mi się pogłaskać. Nie mogła tak stać po skokach, dlatego nie zostało mi nic innego jak na nią wsiąść i dokończyć trening. Jupi…
Przynajmniej nie uciekła gdy się na nią wspinałam, bo zawisłabym na jednym strzemieniu i każdy kto teraz wszedłby do środka pomyślałby, że postanowiłam zostać kaskaderką. Ruska, musisz być pewna siebie! Dlatego wygodnie umościłam się w siodle, zebrałam wodze i ruszyłyśmy od razu kłusem. Bo co się będziemy ograniczać do stępa. Klaczka potulnie potruchtała przed siebie. Chyba też trochę się przestraszyła, a ja postanowiłam to wykorzystać i zdobyć sobie mocną pozycję w tym dwuosobowym stadzie. Po kilku ćwiczeniach na woltach i drągach (najpierw w kłusie, potem zmiana nogi w galopie nad pojedynczym drągiem) miałam nawet chęci na skoki. Ale zrezygnowałam z szeregu – już się naskakała tego typu przeszkód. Postawiłam zatem na wolno stojące oksery i doublebarry o wysokościach 120 – 125 cm. Arogantka pięknie przeszła ze stępa do galopu (zwolniłam by wymyślić sobie kolejność) po czym dała mi się poprowadzić na najbliższego oksera. Spodziewałam się szaleńczego biegu, ale zostałam mile zaskoczona. Co prawda wybiła się bardzo mocno, ale wszystko w granicach rozsądku. Czułam jak wyciąga głowę, lecąc nad przeszkodą. Dobrze wylądowała i pogalopowałyśmy dalej. Przy kolejnej przeszkodzie poszło jej równie dobrze. Pozwoliłam jej nawet na szybsze tempo, żeby mogła się trochę odstresować. Była czujna i skupiona, ale jednocześnie wciąż nieco spięta. Postanowiłam dać jej dwa puste okrążenia na porządny galop. Jednocześnie pozostawałam w świadomości, że w każdej chwili może nastąpić niespodziewana, przymusowa katapulta. Arogantka z początku zdziwiona za chwilę z wielką radością zaczęła przyspieszać. Musiałam ją nawet popędzać, dając jej pewność, że „tak, naprawdę możesz!”. To bardzo jej pomogło. Pięknie mi się rozluźniła i gdy ponownie najechaliśmy na przeszkodę czułam zmianę podczas skoku. Był bardziej płynny, dynamiczny i po prostu było czuć, że… że latamy i jest magicznie… Nie chciałam jej za bardzo przemęczać dlatego pokonałyśmy jeszcze dwa 125 cm oksery i zwolniłyśmy do kłusa. Wyklepałam kasztankę i pozwoliłam jej na luźny kłus na jedynie delikatnie napiętej wodzy. Sterowałam ją dosiadem i łydkami, na co bardzo dobrze reagowała. Trochę się tym pobawiłam, zmieniając tempo i klucząc slalomami między przeszkodami. W końcu przyszedł czas na rozstępowanie. Ale już po kilku minutach mi się znudziło, dlatego zsiadłam i zdjęłam jej siodło, które powiesiłam na najbliższej przeszkodzie. Później przez bite 15 minut spacerowałyśmy ramię w ramię. Zwierzałam się jej, a ona tak wspaniałomyślnie słuchała. Chyba zostałyśmy przyjaciółkami.

15 listopada:
Rano wyszłam do stajni żeby nakarmić konie. Oczywiście nie sama, bo wtedy skończyłabym wtedy, gdy musiałabym już zacząć podawać im obiad, ale może pomińmy tę cześć. Ważne jest to, że robiłam to w zastępstwie Megan, która normalnie miałaby dziś dyżur, ale aktualnie leżała na kanapie w salonie z nogą w gipsie i pudełkiem lodów w rękach.
Odczekałam aż konie zjedzą, a później razem z Vincentem wypuściłam je na łąki i padoki. Valentina przyszła do nas, kiedy siedzieliśmy na płocie, gapiąc się na popisującego się *Lovito.
- Po obiedzie będziemy się zbierać – zaczęła. - Podobno chciałaś jeszcze wziąć Arogantkę na lonżę?
- Tak, tak – odparłam. - Lonża na do widzenia. Przyda się jej na rozluźnienie po wczorajszym treningu. Napracowała się...
- Jasne, nie ma sprawy. Jest w swoim boksie.
Wobec tego udałam się do jej boksu. Nauczona doświadczeniem i wskazówkami od jej opiekunów wyprowadziłam ją sobie na dwór. Tam na spokojnie ją wyczyściłam, założyłam ochraniacze, a gdy skończyłam – zamieniłam uwiąz na lonżę i zaprowadziłam klacz na odkryty lonżownik. Pogoda była zbyt ładna, by siedzieć w ciemnej hali. Co z tego, że można włączyć światła.
Kasztanka stała w bezruchu, przyglądając mi się z zaciekawieniem, kiedy zamykałam za nami bramkę. Wyszłam na środek round penu  i popatrzyłam na nią z uniesioną brwią.
- I co? Nie chce Ci się?
Klacz westchnęła, rozejrzała się, ale ostatecznie po chwili namysłu zdecydowała się ruszyć spacerkiem w wybranym kierunku.
- Masz rację, lepiej sobie pochodzić.
Dałam jej chwilę na oswojenie się z sytuacją, a później cmoknęłam i machnęłam końcówką lonży. Arogantka wyjątkowo nie była zbyt chętna i dopiero kiedy uznała, że nie ma szans, że dam jej spokój, niezadowolona zakłusowała. Po kilku okrążeniach zatrzymałam ją i poprosiłam o zmianę kierunku. Wykonała to dość chętnie i tym razem z przejściem do szybszego chodu nie miała takiego problemu. Pomachała głową, jakby chciała odpędzić zaspanie i chyba jej się udało, bo od tamtej pory biegła żwawiej.
- Ładnie – pochwaliłam ją.
Dumnie uniosła głowę i zaczęła jakby aktywniej działać nogami. Zaczęła mi nawet przypominać jakiegoś arabskiego rumaka. Niedługo później zaczęła sama z siebie przyspieszać i doszło do tego, że musiałam ją ciągle zwalniać. Co jakiś czas zmieniałyśmy kierunek. W końcu pozwoliłam jej zagalopować, co przyjęła z ogromną radością. Ruszyła z kopyta, prężąc szyję i angażując chyba wszystkie swoje mięśnie.
- No kochana – westchnęłam z podziwem – urody to Ci odmówić nie można.
Jeszcze trochę z nią popracowałam, a na koniec wymasowałam jej grzbiet i szyję. Śmiałam się z jej min kiedy trafiałam na odpowiednie punkty na jej ciele. Ale co dobre szybko się kończy. Zostawiłam ją na padoku, w obawie, że na pastwisku pobiłaby się z innymi końmi.
Zaledwie trzy godziny później musieliśmy pożegnać naszych gości. Valentina przepraszała Megan za zachowanie swojej podopiecznej, ale przecież nikt się o to nie złościł. Dobrze wiedzieliśmy, że rude to wredne. Ale i tak byliśmy zadowoleni z ostatnich kilku dni.

środa, 23 sierpnia 2017

79. (ujeżdżenie) Zairon

Zairon & Megan





78. (cross) Maximoff

Maximoff & Ruska




77. (cross) Natasha

Rodzaj treningu: crossowy 
Data i godzina: 15 kwietnia, 17:45
Pary: Natasha & Niyati

Dzień był upalny, dlatego dopiero wieczorem pojawiła się jakakolwiek możliwość trenowania koni. Niyati czekała cały ten czas by zabrać Natashę na tor crossowy. Kiedy weszła do siodlarni zauważyła nową amazonkę – Zoe.
- Hej. - Uśmiechnęła się, ale tamta jedynie puściła jej oczko i wyszła drugimi drzwiami.
Niya wzruszyła ramionami, po czym zabrała wszystko czego potrzebowała i ruszyła do boksu Natashy. Klacz nie była bardzo brudna, dlatego już po kilku minutach była gotowa do jazdy. Niyati założyła rękawiczki i wyprowadziła klacz na zewnątrz, gdzie zaraz sprawnie zainstalowała się w siodle. 
Od razu ruszyła konia do stępa, kierując go w stronę drogi do lasu. W międzyczasie wydłużyła puśliska do odpowiedniej dla niej długości. Jej uwaga szybko wróciła w całości do Natashy. Znając charakterek Nat lepiej było być czujnym na jej grzbiecie. Niyati ledwo o tym pomyślała, a już przeżyła gwałtowne odskoczenie z powodu jakiegoś hałasu w krzakach. Westchnęła i mocniej wypchnęła klacz, która wcześniej zatrzymała się z wrażenia w miejscu i nie chciała się ruszyć. 
Na szczęście była to jedyna przygoda, bowiem Natasha szybko uświadomiła sobie, że siedzi na niej ktoś z umiejętnościami. Starała się być grzeczna, ale że miała w sobie sporo energii to jednak była nieco zbyt żwawa. Podczas kłusa wyrywała do galopu, a podczas galopu przyspieszała tak, że amazonka przeczuwała rychłe poniesienie. Nic takiego się jednak nie stało, chociaż na tor dotarły w rekordowym czasie. Z biegu skoczyły niewielką kłodę, po czym wykonały kilka dużych wolt w wolniejszym galopie, zmieniły nogę i przeskoczyły przed beczkę. Wtedy zwolniły do kłusa, gdzie również wykonały kilka wolt, a później zrobiły sobie małą przerwę w stępie. Przechadzały się po torze, by Natasha mogła zapoznać się z przeszkodami. Dzięki temu zmniejszało się ryzyko wyłamań podczas przejazdu.
W końcu jednak przyszedł czas na sprawdzenie się. Natasha mieszkała w Echo od kilku tygodni i przeżyła tu już kilka treningów, ale podczas każdego z nich płoszyła się przynajmniej raz. 
Niya wypchnęła konia do galopu i z uśmiechem odnotowała bardzo ładne przejście. Natasha wydawała się być bardzo chętna do skoków, co dobrze wróżyło. Ruszyły zatem na pierwszą przeszkodę – hydrę. Klacz biegła miarowym tempem, była pewna siebie, a mocny impuls odpowiednio zmotywował ją do skoku. Silnie odbiła się od ziemi i pięknie przefrunęła nad gałęziami. Niya pochwaliła ją, by utrzymać dobre nastawienie. Nie zwalniając pobiegły w stronę sunken road. Zeskok z bankietu poszedł jej nieźle, wskoczenie na kolejny zresztą też. Niya starała się ze wszystkich sił by utrzymać tempo i udało się. Natasha dumna z siebie przyspieszyła i dumnie eksponowała wszystkie mięśnie. Dwie stacjonaty ozdobione gałęziami i kwiatami nie były dla niej wyzwaniem. Była w naprawdę dobrym humorze, a Niyati robiła wszystko by tego nie zepsuć. Wyzwaniem mógł być solidnie zbudowany, duży stół, dlatego Niya upewniła się, że klacz jest dobrze pilnowała i silnie wypchnęła ją do skoku w najodpowiedniejszym miejscu. Słyszała, że Nat uderzyła kopytami w blat, ale miała na sobie dobre ochraniacze, a jej chód po po kilkunastu metrach od wylądowania wcale się nie zmienił. Uspokojona skierowała klacz do lasu, gdzie leżało kilka kłód, a na koniec próg, z którego  zeskakiwało się prosto do wody. Tak jak wszystko inne szło Natashy rewelacyjnie, tak ostatni krok przysporzył amazonce mini zawał serca. Nat najpierw zatrzymała się w pełnego galopu, później zadębowała, ale straciła równowagę i ostatecznie uratowała się skokiem do jeziorka. Cudem wylądowała poprawnie i zaskoczona przez jakiś czas biegła automatycznie, ślepo słuchając komend Niyati. A w wodzie znajdowała się beczka oraz dwa niskie fronty. Po wskoczeniu na próg miały chwilę na swobodny galop, gdzie Nat odzyskała równowagę psychiczną i prychnęła sobie szczerze, na znak, że w sumie to może już dotrzeć do końca bez odstawiania cyrków. Zatem przeskoczyły corner, hydrę, oksera, a na koniec został im tylko szwed. Niya profilaktycznie dała klaczy mocniejszy impuls, ale ku jej zaskoczeniu nic się nie stało – to znaczy stało się! Skok się stał! Natasha pięknym susem pokonała przeszkodę i na koniec bryknęła. Zadowolona Niya wyklepała ją porządnie i obiecała jej słodkości po powrocie do stajni. Niedługo później zwolniły do kłusa i tymże chodem pokonały większość drogi do domu. Po drodze odwiedziły jeszcze pewien stary sad, ukryty na leśnej polanie, by sprawdzić czy drzewa już zakwitły. Na miejscu przywitał je piękny zapach, bowiem kwiatów było mnóstwo, a pokrywając dokładnie każdą koronę wyglądały cudownie. Niya zrobiła im kilka zdjęć telefonem, a wtedy zorientowała się jak dużo czas zajął im trening. Szybkim stępem wróciły do stajni, gdzie w boksie Nat została uwolniona z całego sprzętu. Dostała też obiecane smakołyki. 

76. It's a Trap!, First Lady of Biscuitland

It's a Trap! & Harry

Na dziś zapowiadano upały, dlatego trening wyścigowy musiał odbyć się wcześnie rano. Obydwie klacze niedługo po śniadaniu zostały wyczyszczone i wyprowadzone przed stajnię, gdzie stała już przygotowana przyczepa. Nash wprowadził do niej Trap, podczas gdy Natalie zajęła się Lady. Kiedy wszystko było już gotowe Harry odpalił silnik i cała piątka udała się na położony kilka kilometrów dalej tor wyścigowy. Droga zajęła im zaledwie 10 minut.
- Idę zapłacić kierownikowi za następny miesiąc – oznajmił Nash, wyskakując z samochodu zaparkowanego obok bieżni.
- A my siodłamy – Harry skinął na Nat, która wyciągała ze schowka sprzęt.
Kilka minut później obydwa konie miały na sobie cały potrzebny sprzęt. Lady przyjęła to bardzo spokojnie, za to Trap była nerwowa i wyrywała się swojemu dżokejowi. Ten z trudem zdołał na nią wskoczyć i dopiero wtedy odrobinę się ogarnęła. Lady nie miała problemu z siedzącą na nią amazonką. Pozwoliła się zaprowadzić do barierki i stępem szła tuż przy niej. Najwyraźniej była jeszcze śpiąca, bo jej ruchy nie były dość żwawe, ale po kilkudziesięciu metrach przeciągnęła się, westchnęła i przyspieszyła do marszu. W dużej odległości za nimi stępowała Trap, chociaż jej chód wskazywał bardziej na pasaż, lub inne skomplikowane ujeżdżeniowe figury. Klaczka próbowała wyrywać wodze, bowiem chciała jak najszybciej przyspieszyć i polecieć galopem na koniec świata. Niestety najpierw musiała przetrwać rozgrzewkę. Harry nie mógł już dłużej się z nią szarpać, więc zakłusował. Folblutka zaczęła się wyrywać jeszcze bardziej. Jeździec zakręcał nią za każdym razem gdy próbowała swoich sztuczek i w końcu odpuściła na tyle, by dało się na niej kłusować w linii prostej. Niedługo później dogonili drugą parę, która słysząc przyspieszone kroki, również przeszła do wyższego chodu. Poruszali się żwawym kłusem, jadąc przy barierce w odległości kilkunastu metrów od siebie. Niedługo później przeszli do skróconego galopu, a konie jeszcze trudniej dawały się wstrzymywać. Nawet zwykle spokojna Lady nabrała wielkiej ochoty na pokazanie swoich możliwości. Trap stawała się coraz bardziej uciążliwa, ale Harry jako tako dawał sobie radę. 
- Możemy powoli przyspieszać – powiedział przez komunikator w uchu.
Nat lekko odpuściła, łydkami zachęciła klacz do szybszego biegu. Lady nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Trap tym bardziej… Gniada jak tylko zobaczyła co się święci wystrzeliła przed siebie z taką energią i uporem, że Harry niemal z niej zleciał. Dopiero gdy zrównała się z koleżanką udało mu się na dobre odzyskać równowagę i kontrolę nad koniem. Nie pozwolił jej już na więcej, toteż obydwie klacze biegły kentrem nos w nos, co tylko napawało je większą wolą walki. 
- Dajmy im chwilę, a później znowu trochę przyspieszymy. Dzisiaj zrobimy dwa tysiące metrów.
Czyli półtorej okrążenia, z czego pół było już za nimi. Konie radośnie zaakceptowały kolejne przyspieszenie, ale z mniejszym entuzjazmem przyjęły do wiadomości, że dalej muszą biec tuż obok siebie. Zaczęły parskać przy każdym kroku, poruszając się z gracją i siłą jednocześnie. Z boku prezentowały się niesamowicie, ich rozciągnięte ciała i dobrze widoczny każdy mięsień, pracowały z zaangażowaniem. Bardzo chciały już iść na całość, ale jeźdźcy ciągle im na to nie pozwalali. Dopiero pod koniec, kiedy do przyjętej linii mety została ostatnia prosta, poluzowali wodze. Klacze jakby rozwinęły skrzydła. Natychmiast uwolniły wstrzymywaną energię i wystrzelił przed siebie jakby miały silniki w zadach. Nat była szczerze zaskoczona siłą i szybkością swojego wierzchowca. Trap udało się ją wyprzedzić, ale tym razem nie było to takie łatwe. Obydwie mknęły przed siebie, zdawały się przyspieszać coraz bardziej. Wkładały w ten bieg całą swoją siłę i zaangażowanie. Trap jednak niedługo później zaczęła się męczyć, więc musiała zwolnić, a to wykorzystała Lady, której udało się zmniejszyć dzielącą ich odległość do pół długości. To był imponujący wynik dla tej klaczy. 
Obydwie zwolniły do kłusa, a po chwili przerwy jeszcze na chwilę zagalopowały. Ale był to galop wyjątkowo łagodny, na luźniejszych wodzach. Później czekało ich jeszcze sporo stępa, ale wtedy już obydwie zachowywały się grzecznie. 

75. (wyścigi) It's a Trap!, First Lady of Biscuitland

It's a Trap! & Harry 


Harry rzucił we mnie bluzą. 
- EJ! - warknęłam i odrzuciłam ją z powrotem, ale on tylko zachichotał.
- Nat jest na zawodach, więc musisz dziś wsiąść na Lady.
- Na torze?
- Mhm.
- Ją trzeba pchać, co nie?
- Nie zawsze, ostatnio się trochę rozkręciła. To co? Za pięć minut w stajni?
- Okej… ale wisisz mi przysługę!
Harry, który zdążył już dotrzeć do drzwi wyjściowych, głośno się roześmiał.
- To są Twoje konie. O jakich przysługach Ty mówisz, dziewczyno.
Westchnął i wyszedł. A ja musiałam zebrać z kanapy swoje cukierki i przebrać się w bryczesy. Kiedy już to zrobiłam, udałam się do stajni, a konkretniej do siodlarni. Wzięłam cały sprzęt First Lady i zaniosłam go do jej boksu. Klacz ucieszyła się na mój widok i przyjaźni obwąchała mnie po twarzy. Kiedy już ją wygłaskałam, zabrałam się za czyszczenie i sprawdzenie, czy aby na pewno wszystko z nią gra. Następnie założyłam jej ochraniacze, ogłowie i na uwiązie wyprowadziłam ją na zewnątrz. Przed stajnią czekała już przyczepa, do której Harry i Zen próbowali wprowadzić Trap. Trap, zachowującą się jak opętany parowóz.
- Chyba musicie poszukać Nasha, żeby wam pomógł… - powiedziałam opierając się o ścianę. Lady stała obok i przyglądała się przedstawieniu.
Próbowali załatwić to sami jeszcze przez piętnaście minut, ale w końcu się poddali. Ja w tym czasie trochę spacerowałam z moim koniem, bo do przyczepy mogłam ją wprowadzić dopiero kiedy Nashville uspokoił dzikuskę i zainstalował ją na stanowisku. 

***

Gdy tylko pojawiliśmy się na torze, Zen poszedł dać znać kierownikowi i wziąć kluczyk do garażu z bramką i ciągnikiem. My w tym czasie uwolniliśmy konie, a potem założyliśmy im sprzęt i wsiedliśmy. 
Lady cały czas była spokojna, ale wyczuwałam dużą zmianę w jej nastawieniu. Jej kroki były szybkie i zdecydowane, a uszy cały czas trzymała postawione. Z kolei Trap nadal nosiła w sobie demona i nie dawała nam o tym zapomnieć. Buntowała się każdą częścią swojego ciała, wyrywała się do biegu i generalnie kipiała nienawiścią do świata. Każde z nas ruszyło w swoją stronę, by przeprowadzić krótką rozgrzewkę w stępie i kłusie.  Na Lady siedziało mi się bardzo wygodnie. Na razie miałam jeszcze wydłużone puśliska, więc mogłam nią sterować łydkami. Cieszyło mnie to, że klacz poprawnie odczytuje sygnały i się do nich stosuje. Co prawda chciała przyspieszać, ale nie robiła tego, gdy jej nie pozwalałam. Przejechałyśmy całe okrążenie, gdzieniegdzie robiąc większe wolty. Kątem oka zerkałam na Trap i Harry'ego, którzy zaczynali radzić sobie lepiej. Klacz przestała udawać mustanga i teraz przeważnie chodziła na czterech nogach, zamiast na dwóch, jak robiła to jeszcze kilka minut temu. To był spory postęp. Oczywiście jeździec musiał ją cały czas trzymać na mocnym kontakcie i niemal bez przerwy zakręcać, odciągając ją od rzucenia się do biegu. Zauważyłam także, że chyba stała się bardziej odważna, bo już nie płoszyła się wszystkiego w zasięgu wzroku. Ale może po prostu przyzwyczaiła się do tego miejsca, skoro przyjeżdżamy tu z końmi przynajmniej trzy razy w tygodniu od kilku miesięcy. 
Po stępie przyszedł czas na kłus, ale to woleliśmy robić już w zastępie. Dołączyłam do Harry'ego, który na Trap objął prowadzenie i zakłusował (w zabójczym tempie, rzecz jasna), a jakieś dwanaście metrów za nimi jechałam ja na Lady. Moja klaczka z początku chciała zbliżyć się do koleżanki, albo może nawet ją wyprzedzić, ale szybko oznajmiłam jej, że nie taki teraz mamy cel. Po przejechaniu całego okrążenia Trap pogodziła się z losem i wyraźnie odpuściła sobie większość działań z zakresu uprzykrzania dżokejowi życia. To była bardzo miło z jej strony. Zwykle robiła to znacznie dłużej, często od samego początku, do samego końca treningu. 
Po rozkłusowaniu jeszcze na chwilę zagalopowaliśmy, ale był to bardzo spokojny, skrócony galopik, nie trwający dłużej niż minutę. Później mała przerwa, gdy zatrzymał nas Zen i poinformował, że traktorek się zepsuł i nie można wyciągnąć bramek. W takim wypadku ustaliliśmy, że zrobimy kilka okrążeń galopem roboczym, a potem po prostu puścimy konie i damy im biec własnym tempem przez tysiąc metrów. Przy okazji skróciliśmy sobie puśliska i podciągnęliśmy popręgi.
Galopowaliśmy w odwrotnym ustawieniu, to znaczy: Ja na Lady jako pierwsze i kilkanaście metrów za nami Harry na Trap. Słyszałam głośne sapanie obydwojga, gdy jedno chciało biec szybciej, a drugie starało się powstrzymać pierwsze… 
Tempo było odpowiednie, nie za wolne, ale i nie za szybkie. Konie złapały rytm i trochę się wyciszyły, skupiając się na swoich ruchach. To chyba był mój ulubiony element treningów, szczególnie gdy siedziałam na Lady albo na Muzie. Chociaż na obydwóch jeździłam ostatnio bardzo rzadko. Prawie zapomniałam, w którym miejscu mieliśmy zacząć przyspieszać, a z zamyślenia wybudził mnie dopiero gwizd Harry'ego. Lady zareagowała na sygnał, ale dość niepewnie i dopiero gdy sama pchnęłam ją wodzami w szyję i ścisnęłam łydkami ruszyła na przód z całą mocą. Niestety nie dość szybko. Trap wystarczyła jakaś sekunda żeby nagle wystrzelić do przodu jak rakieta. Jak dobrze, że miałam quickowe google, bo inaczej miałabym piach w oczach i zleciałabym gdzieś po drodze. Ale Lady się nie poddawała. Wbiegła w tę chmurę kurzu z zaskakującą odwagą i determinacją. Zdałam się na nią, bo i tak nic nie widziałam. Klacz bezpiecznie wyprowadziła nas na świeże powietrze, galopując tuż przy bandzie i rozpędzając się z każdą chwilą. Trap wcale nie była aż tak daleko, ale jednak oddalała się od nas coraz bardziej. Krzyknęłam coś motywującego do Lady, a ona bardzo starała się dogonić rywalkę. Poczyniła duże postępy – ego byłam pewna. Osiągnęłyśmy to, że Trap przestała się oddalać. Zatem biegły w tym samym tempie. Przez całą resztę trasy usilnie próbowałyśmy je zdogonić, ale niestety nie dałyśmy rady. Trap przekroczyła ustaloną linię mety cztery długości przed nami, ale kończąc była doszczętnie wykończona. Jej kondycja pozostawiała wciąż wiele do życzenia. Trap trzymała się dobrze. Gdyby tylko potrafiła biec szybciej. Zwolniliśmy do wolnego, rozluźniającego kłusa. 
- Gdyby połączyć je w jednego konia, byłby idealny – Harry powiedział na głos to, o czym właśnie myślałam.
- Za to Dixie zapowiada się świetnie, ma już parę osiągnięć na koncie.
Przytaknął z miną pt. „przynajmniej tyle”. Chyba nie był specjalnie zadowolony z postępów, ale to pewnie przez to, że spędza z tymi klaczami praktycznie każdy trening. Ja ostatni raz widziałam je kilka tygodni temu, więc poprawę widzę bardzo wyraźnie. Tak czy inaczej kiedy konie trochę odsapnęły musieliśmy jeszcze na chwilę zagalopować, ale był to galopik baaardzo łagodny. Później duuużo stępa i po zdjęciu sprzętu zapakowaliśmy dziewczęta do przyczepy. 

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

74. (wyścigi) It's a Trap!, First Lady of Biscuitland

Rodzaj treningu: wyścigowy (szybkościowy)
Data i godzina: 14 kwietnia, 19:45
Pary: 
Harry & It's a Trap!

Wieczorem, kiedy temperatura była już o wiele niższa niż za dnia, postanowiliśmy zabrać nasze dwie dwulatki na pierwszy pełny trening. O tej pory po prostu przyzwyczajaliśmy je do toru, czasami biegały po kawałeczku, czasem jedynie w kłusie, od czasu do czasu uczyliśmy ich wchodzenia do bramek i poprawnego wystartowania. Teraz w końcu były gotowe na kolejny poziom.
Na tor zawieźliśmy je w przyczepie, w ramach przyzwyczajania do częstych podróży. Trap oczywiście świrowała i tłukła we wszystko w  zasięgu kopyt. Lady byłaby zupełnie spokojna, ale zachowanie koleżanki zaczynało ją denerwować i zaczęła rżeć na pomoc już w połowie drogi. Docisnęliśmy gazu i już po kilku minutach wjechaliśmy na teren zaprzyjaźnionego toru wyścigowego. Wynajęliśmy go na pół godziny. 
Wyprowadziliśmy panny z przyczepy, sprawnie je osiodłaliśmy, a później Harry i Nat wsiedli na swoich podopiecznych. Ja tymczasem usiadłam na błotniku i obserwowałam. 
Trap była strasznie podekscytowana. Chodziła jak na szpilkach, z wysoko podniesioną głową obserwowała wszystko naraz, uszy jej chodziły jak małe śmigła  do tego jeszcze rżała jak nawiedzona. Lady szła kilka długości za nią i miała minę mówiącą „ja tej wariatki nie znam...”. Stępowała sobie na luźniejszej wodzy, ale to nie znaczy, że była zupełnie obojętna na czynniki zewnętrzne. Była ciekawa, ale po kilkunastu wizytach w tym miejscu zdążyła przywyknąć do wszystkiego. Trap natomiast za każdym razem przeżywała wycieczkę na tor jak pierwszą wizytę w nawiedzonym domu. Harry bardzo starał się ją uspokoić, ale jak zwykle klacz odcinała się na wszelkie próby kontaktu. Stępowali przez jakieś dwa okrążenia, żeby tylko przyzwyczaić konie, zanim przejdą do wyższego chodu. Lady była zupełnie spokojna, szła sobie tam, gdzie prosiła ją o to Natalie. Trochę przy barierce, trochę środkiem… tak żeby nie myślała, że zawsze musi trzymać się kurczowo wewnętrznej. Trap coraz bardziej tańczyła w miejscu wyrywając się do biegu. Podczas próby zakłusowania zagalopowała. Harry zwolnił ją do stój i tym razem cudem udało się utrzymać konia w kłusie. Co prawda był to kłus w formie nadzwyczajnego pasażu (wróżymy jej ujeżdżeniową karierę za 4 lata…) ale przynajmniej nie galop. Lady z kolei miała trudność z tym żeby ruszyć swoje cztery litery i nic się jej nie chciało. W takich chwilach mocno w nią wątpiłam… Patrzyłam na te dwie klacze i wzdychałam raz po raz, kręcąc głową. Po pierwszym okrążeniu w kłusie trochę się ogarnęły. Jedna się uspokoiła, druga nabrała energii. Zaczęły reagować na pomoce, mniej lub bardziej się skupiały i generalnie zaczynałam widzieć, że „coś się ruszyło”. W końcu były już dość rozgrzane. 
Na bramki nie mieliśmy co liczyć, bo były zamknięte w jakiejś budzie na kłódkę, więc musieliśmy sobie radzić sami. Z gwizdkiem i kompasem podeszłam bliżej bieżni, gdzie Harry i Nat próbowali utrzymać konie w „stój”. Lady jeszcze w miarę potrafiła się nie ruszać, ale Trap zaraz zaczynała stawać dęba i chodzić tyłem… Żeby nie przedłużać gwizdnęłam z całej siły i włączyłam stoper. Obydwie klacze wystrzeliły przed siebie galopem. Trap zrobiła to znacznie szybciej, bo skoczyła przed siebie imponująco długim susem i pognała niczym błyskawica. Lady potrzebowała chwili żeby się rozpędzić, ale widać było, że już się jej uruchomił motorek i będzie dobrze. Pobiegłam do samochodu, żeby stanąć na masce i mieć lepszy widok. Trap przez pierwsze 200 metrów gnała przed siebie jak dzika. Byłam pod wrażeniem… jeszcze ani razu nie pozwalaliśmy im biec na pełnych obrotach i dopiero dzisiaj mogłam zobaczyć na co je stać… Lady rozpędzała się stopniowo, chociaż odstęp między klaczami  i tak ciągle rósł. Co sto metrów zwiększał się o jakieś pół długości, aż w końcu zaczął maleć, kiedy Trap straciła siły. Malał znacznie szybciej niż rósł. Harry próbował lekko ją popędzać, ale były to tylko sugestie, bo nie chciał forsować klaczy i zmuszać na tak wczesnym etapie. Umówiliśmy się, że dziś odpuszczamy im szybko. Lady zauważyła, że koleżanka osłabła i t chyba bardzo ją ucieszyło, bo zaczęła biec jeszcze szybciej. Prędko nadrobiła dystans i przez chwilę biegły łeb w łeb. Taka sytuacja utrzymywała się aż do końca, bo dzisiejszy dystans wynosił zaledwie 900 metrów. Zakończyły „wyścig” mniej więcej w tym samym momencie. Lady nie chciała zwalniać i zaczęła się nawet buntować, gdy Nat próbowała ją zakręcić. Trap z kolei z radością pozwoliła sobie na odpoczynek. Miała rozdęte chrapy i parskała jak najęta. Zresztą to robiły obydwie. Trap wyglądała na zszokowaną tym co się właśnie stało. Jeszcze nigdy nie biegała tak szybko i to jeszcze dała się praktycznie pokonać. Lady była niepocieszona tym, że nie mogła biec na pełnych obrotach dalej. Obydwie klacze wykonały jeszcze okrążenie wolnym galopem, jedna ledwo przebierała nogami, a druga robiła to z chęcią. Później było jeszcze sporo kłusa i stępa. Rozsiodłaliśmy spocone klaczki i zapakowaliśmy je do przyczepy. Pierwszy poważny trening uznaliśmy zgodnie za udany. 
- Trzeba będzie się skupić na wytrzymałości Trap – westchnął Harry, gdy wyjeżdżaliśmy z terenu toru.
A z przyczepy nie słychać było ŻADNYCH dźwięków. Trapka była zbyt zmęczona by marudzić, niesamowite.
- Lady radzi sobie naprawdę nieźle i będzie zupełnie gotowa szybciej niż myśleliśmy – odparła Nat, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Za jakieś dwa tygodnie wsiądziesz na Dixa Rus – dodała po chwili. - Zobaczymy co powiedzą na kolegę.
- Nie mogę się doczekać. 

niedziela, 16 kwietnia 2017

73. (ujeżdżenie) *Tenerife Sea

Rodzaj treningu: ujeżdżeniowy 
Data i godzina: 14 kwietnia, 18:23
Para: *Tenerife Sea & Friday
Pomocnik: Ruska

Tenerife stał się jednym z naszych najlepszych koni, tak jak zresztą przewidywałyśmy, kupując go. Poświęcałyśmy mu mnóstwo czasu i pracy. Ogier był naszych oczkiem w głowie, a to przekładało się na jego wyniki.
Tego dnia wzięłyśmy go na kolejny już w jego karierze trening. Ogier był doskonale wyszkolony, doświadczony i utalentowany, ale żeby utrzymać formę na wysokim poziomie często przypominałyśmy mu jak wykonywać poszczególne figury. Pewnie zaczynał mieć nas dość, bo przecież wszystko to już umiał, ale nigdy się na nas nie złościł. Woreczek marchewek po treningu załatwiał sprawę…
Friday czyściła go, kiedy ja poszłam po sprzęt. Później wspólnie go ubrałyśmy i mogłyśmy gotowego rumaka zaprowadzić na plac. Pogoda była ładna, ale na szczęście nie było aż tak gorąco, więc dało się jeździć na dworze. Zamknęłam furtkę za moimi mordeczkami, a później usiadłam na płocie by obserwować. Fri podciągnęła popręg, sprawdziła ogłowie i w końcu wsiadła na konia, który nawet nie drgnął. Stał spokojnie, z lekko opuszczoną głową. Kiedy amazonka poprosiła go o stęp ruszył od razu, ale bardzo wolnym tempem. Zaczął się leniwie rozglądać po okolicy, czasami pomachał głową, odpędzając muchy. Miał dziś chyba leniwy dzień. 
Fri dała mu chwilę. Właściwie dłuższą chwilę, bo przez dwa okrążenia szedł w tym tempie na luźnej wodzy. Dopiero wtedy amazonka mocniej usiadła w siodle, uprzednio skracając wodze. Przyspieszyła konia tak, że teraz szedł już całkiem żwawym stępem. Nadal jednak wyglądał jakby miał zasnąć i tylko nogi zdradzały oznaki życia. Zrobili przekątną, zmieniając kierunek. Rozgrzewka w stępie nie trwała długo, bo Fri chciała jak najszybciej go obudzić, a wiedziała, że w jego przypadku najlepiej zadziała zagalopowanie. Robiła więc wolty i serpentyny, co chwilę popędzając konia, aż w końcu mogli przejść do wyższego chodu. Zakłusowanie było bardzo leniwe i nie udało się od razu. Avalon głośno westchnął, ubolewając nad tym, że musi pracować. Zrobiłam im kilka zdjęć telefonem, kiedy bawili się tempem. Na długich ścianach poruszali się kłusem wyciągniętym, na krótkich zebranym. Avi nigdy nie miał problemów z zebraniem się, aczkolwiek teraz nie za bardzo pracował zadem i wyglądał trochę jak kluska. Tak czy siak w tym kłusie popracowali już nieco dłużej. No i w końcu przyszedł czas na galop! Avalon wcale nie chciał się wysilać i zamiast zagalopować to on tylko rozpędzał się w kłusie, aż w końcu Fri się wkurzyła i pomogła sobie ujeżdżeniówką. Ogier wystrzelił przed siebie galopem, wyginając szyję. On tez trochę się wkurzył, ale kiedy ta złość się w nim rozlała to nagle się obudził i od tamtej chwili wszystko szło już idealnie. Uśmiechnięta Fri po kilku okrążeniach na luźniejszej wodzy nieco bardziej go zebrała i wjechała na koło o wielkości ¼ placu (a plac mamy spoooory). Tam pracowali nad odpowiednim wygięciem, bo konik wciąż był jeszcze sztywny. Po chwili jadąc po rysunku ósemki wykonali lotną zmianę nogi (akurat taką sobie, no ale…), żeby zaraz popracować nad galopem na drugą nogę. Co jakiś czas powtarzali manewr, a ogierowi ćwiczenia wychodziły coraz lepiej. Pięknie się uelastycznił, zaangażował zad i w ogóle… zaangażował siebie. Przestał być ciepłą kluchą i skupił się. Takiego Tenerife Sea znamy i kochamy! Wjechali na pierwszy ślad i chwilę odsapnęli wyciągając się w galopie. Później Fri postanowiła poćwiczyć z nim przejścia, które na początku treningu były mocno takie sobie. Teraz jednak nastąpiła wyraźna zmiana i ogier zachwycał swoją płynnością i dynamicznością. Znowu zrobiłam kilka zdjęć, bo nie mogłam się powstrzymać… Przez chwilę ćwiczyli też zatrzymania zarówno ze stępa jak i z kłusa, oraz zagalopowania ze stępa, czy zakłusowania ze stój… sporo tego było, ale wyglądało niemal za każdym razem perfekcyjnie! Przeszli do stępa, żeby trochę odpocząć od biegania, ale nie tracili czasu, bo zajęli się ustępowaniami od łydki. Avalon szybko przypomniał sobie o co chodzi i poruszał się bez zawahania, z typową dla siebie gracją i miękkością. Później były też trawersy i rewersy. Friday zrobiła z nim dwa okrążenia kłusem na luźniejszej wodzy, po czym znowu go zebrała i zaczęła ćwiczyć ciągi. Ogier miał minę w stylu „naprawdę uważasz, że nie pamiętam jak to się robi i musisz to ze mną powtarzać? PATRZ NA TO!”. Uwielbiałam na niego patrzeć, jeju! Kocham tego konia! A jeszcze pod Friday to już w ogóle, bo pod nikim nie chodzi tak pięknie jak pod nią! Trzaskał ciągi jak zawodowiec… którym przecież był. Poruszał się jak marzenie. Przeszli do galopu, a w tym chodzie ciągi wyglądały jeszcze lepiej. Tym razem nagrała filmik, który zaraz przesłałam chyba całej załodze z dopiskiem „TAK! TO NASZ KOŃ!” i milionem serduszek. Fri porobiła jeszcze jakieś chody boczne w kłusie i zwolniła do stępa. Na luźniej wodzy błąkała się na tym koniu po całym placu, podeszła też do mnie, a ja skorzystałam z okazji, żeby pomiziać konia.
- Trzeba zawiesić te dodatkowe haki na ogłowia w siodlarni – powiedziała – znowu zapomniałam…
- Dobra, załatwimy to. Na razie szlifuj umiejętności naszej gwiazdeczki i niczym innym się nie przejmuj! - odparłam wesoło, po czym ucałowałam Avalona w chrapy i klepnęłam go w szyję. Troszkę już spoconą szyję.
Po tej chwili przerwy Fri zagalopowała ze stój i wjechała na przekątną by poćwiczyć lotne zmiany nogi. Na początku robiła po jednej, później co trzy takty, aż w końcu co takt. Żeby koń się nie zbudził przeplatała kolejne przejazdy przez przekątne różnymi mniej frapującymi ćwiczeniami. Na koniec zrobiła jeszcze po dwa piaffy i pasaże. Tenerife radził sobie z nimi wyjątkowo dobrze. Fri zadbała o to, żeby od początku jasno wytłumaczyć mu o co chodzi, dzięki temu teraz nie ma z tym żadnych problemów, jeśli oczywiście jest dobrze rozgrzany i rozluźniony. Ale o to tez Fri zadbała. 
Sporo kłusowali. Wyprosiłam, żebym mogła wsiąść nas stępa. Więc kręciłam się z koniem na luźnej wodzy, opowiadając mu jaki jest cudowny i piękny. Może będzie później rozpieszczony, ale nie ważne. Musi wiedzieć jak bardzo go kochamy! 
Wróciłyśmy do stajni i zaopiekowałyśmy się nim należycie. 

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

72. (skoki) Omega Red

Rodzaj treningu: skokowy (L-N)
Data i godzina: 3 kwietnia 2017, 11:20
Para: Ruska & Omega Red

Nadszedł dzień, gdy mogłam wziąć moją najnowsza gwiazdeczkę na trening. Po przemiłym poranku udałam się od stajni i zabrawszy ze sobą odpowiedni sprzęt ruszyłam do boksu rudej. Była w takim sobie humorze, ale łaskawie pozwoliła mi się wyczyścić. Przy ubieraniu była trochę bardziej rozrywkowa, bo założenie jej ogłowia zajęło mi dobrych 5 minut, ale w końcu wyprowadziłam ją na korytarz. 
Gdy dotarłyśmy już na halę, od razu włączyłam klimatyzację. Rozejrzałam się i z zadowoleniem odnotowałam obecność kilku przeszkód i drążków, po czym wsiadłam i od razu ruszyłam szybkim stępem. Omega nie stawiała się, a raczej była zdrowo zaciekawiona otoczeniem. Przez chwilkę kręciłyśmy się po całej hali, co jakiś czas zatrzymywałyśmy się, żeby klacz mogła powąchać coś, co ją zainteresowało. Dość szybko przeszłyśmy do kłusa, z czym nie było najmniejszych problemów. Klacz bardzo chętnie przebierała nóżkami, a przy tym była całkiem wygodna i kontaktowa. Kręciłyśmy wolty i serpentyny (które bardziej przypominały slalomy między przeszkodami), a później bawiłyśmy się tempem. Zagalopowanie również wyszło ładnie, z tymże Omega strasznie przyspieszała i czułam, że co chwilę tracę kontrolę. Pięć sekund po każdej wolcie i półparadzie robiła to samo. Pozwoliłam się jej zatem trochę wybiegać, ale ten koń był jak wulkan energii i wcale się nie męczył… Udało mi się wywalczyć zwolnienie do kłusa i najechałam na drążki. Omega wiedziała o co chodzi, a chwilę przed zdołała się nawet ogarnąć na tyle, żeby się zganaszować i pięknie zaangażować zad. Pokonując belki rozciągnęła się, utrzymując żwawe tempo. Nie próbowała uciekać ani nic, więc ją pochwaliłam.  Za chwilę spróbowałyśmy znowu, a później jeszcze dwa razy z różnych najazdów i zawsze wychodziło poprawnie. Skierowałam konia na niziutkiego krzyżaczka, pilnując by nie zagalowała. To była ciężka walka, bo Omega strasznie napalała się na przeszkody, ale jakoś się udało. Pochwaliłam ją, pokazałam o co mi chodzi, ale za drugim razem i tak się buntowała i szarpała. W związku z tym zabrałam ją na woltę, gdzie zagalopowałam. Przez chwile po prostu tam patatajałyśmy, ale rudej się znudziło, więc żeby zaskarbić sobie jej uwagę zaczęłam z nią ćwiczyć lotne zmiany nogi. Wychodziły bez zarzutu. Najechałyśmy z galopu na stacjonatę (90 cm). Ten najazd był potworny, Omega szarpała się i kwikała, nawet bryknęła, wkurzona, że nie pozwalam jej lecieć nałeb na szyję… Upust swojej złości dała przy wybiciu, gdy zrobiła to z całej siły. Moogłaby tam przeskoczyć dwumetrowego oksera, a ja nie do końca przygotowana na taki lot na chwilę straciłam równowagę, zgubiłam strzemię i gdybym nie złapała się kurczowo grzywy to pewnie bym zleciała. Po wylądowaniu klacz wykonała serię bryków, by się mnie w końcu pozbyć, ale się jej nie dałam. Szybko odnalazłam strzemię, zebrałam wodze i nadałam klaczy takie tempo, żeby prawie zgubiła podkowy. Zaskoczona przyspieszała coraz bardziej, galopując po pierwszym śladzie. Jeszcze bardziej w szoku była, gdy odkryła, że wciąż ją popędzam! Na początku jeszcze trochę brykała, ale potem stopniowo się uspokajała, wyciszała, skupiała… Trochę to trwało, bo jednak tą kobyłę nie tak zupełnie łatwo jest ogarnąć, ale zaczynałam czuć zmianę w jej zachowaniu. Kiedy stwierdziłam, ze to już, że jest gotowa, zaczęłam zwalniać, a później nakierowałam ją na tę samą przeszkodę, ale od drugiej strony. Dawałam jej jasne sygnały, nie pozwalałam się zachowywać jak wariatka. Posłuchała mnie! Byłam przeszczęśliwa, ale nie mogłam tego okazać tak dobitnie. Po bardzo udanym skoku pochwaliłam ją tak, żeby na pewno do niej dotarło o co chodzi. Następnie skoczyłyśmy jeszcze oksera i pijanego oksera tego samego wzrostu. Omega zachowywała zdrowy rozsądek, słuchała się i była uważna. Nie rozpędzała się niepotrzebnie i sprawiała, że byłam z niej bardzo, bardzo dumna. Mogłyśmy więc przejść do wyższych przeszkód. Z łagodnego najazdy skoczyłyśmy przez 110 centymetrowego doublebarre'a. Omega miała silne wybicie i doskonale wiedziała w którym miejscu ma ono nastąpić. To bardzo mnie cieszyło, miała instynkt i wielki talent. Za chwilę zaatakowałyśmy takiej samej wysokości oksera, jednak znajdował się niedaleko zakrętu i musiałyśmy się trochę wysilić, żeby pokonać go właściwie. Omega dała się z siebie wszystko i skoczyła poprawnie, ze sporym zapasem. Pochwaliłam ją i zwolniłam do kłusa (o dziwo nie miała wielkich zastrzeżeń), żebyśmy chwilę odsapnęły. Na nieco luźniejszej wodzy pokonałyśmy drążki. Pilnowałam klaczy łydkami, bo bardzo dobrze reagowała na pomoce. W ogóle była inna niż na początku, czułam się na niej, jak na koniu, którego jeżdżę od 10 lat i który potrafi już czytać w moich myślach. Podobało mi się to uczucie. Po chwili przerwy znowu zagalopowałyśmy i wykonałyśmy duuużą woltę, by mieć lepszy najazd na stacjonatę (110cm). Omega jak zawsze bardzo się zaangażowała i popisała swoimi umiejętnościami. Pochwaliłam ją i postanowiłam pojechać szereg złożony z oksera (110 cm) i wspomnianej przed chwilą stacjonaty (którą w tym układzie pokonywałybyśmy od odwrotnej strony niż teraz) na skok wyskok. Byłam maksymalnie skupiona i gotowa dać klaczy wsparcie. Cały czas mocno jej pilnowałam i zachęcałam do skoku, co w sumie nie było potrzebne, bo Omegi nigdy nie trzeba było do tego zachęcać. Skoczyła raz, błyskawicznie odbiła się od ziemi i skoczyła drugi raz. Nawet nie wiedziałam kiedy to się stało, ale najwyraźniej się udało. Bez zrzutki, bez żadnych problemów. Na koniec zostały nam jeszcze dwie stacjonaty (115cm), które znajdowały się na dwóch różnych końcach hali. Ruszyłyśmy zatem na pierwszą, która poszła nam świetnie. Omega była już spokojniejsza, bardziej skupiona. Nie pędziła jak głupia, więc była i dokładniejsza w tym co robi. Niestety na drodze do ostatniej przeszkody potknęła się i już myślałam się nie zdąży wpaść w rytm przed wybiciem, ale ona najwyraźniej była znacznie lepsza niż sądziłam. Bez żadnego zawahania  odbiła się od ziemi i przeleciała nad drągami. Tuż po lądowaniu poluźniłam wodze, klepiąc ją i chwaląc z ogromnym wyszczerzem na twarzy. Ta oczywiście bryknęła tak, że znowu miałam stan przedzawałowy, ale przetrwałam. Zwolniłyśmy do kłusa i tak sobie truchtałyśmy przez kilka minut. Odprężałyśmy się, trochę gawędziłyśmy… Postanowiłam, że w ramach rozstępowania zrobimy sobie spacer po włościach. Wyjechałam zatem z hali (ciężko było otworzyć drzwi z siodła, ale leń zawsze sobie jakoś da radę!) i ruszyłyśmy na zewnątrz. Spacerowałyśmy sobie przy placach, zajechałyśmy przed dom, żeby zobaczyć czy nikt nie przyjechał, później pojechałyśmy skontrolować czy na pastwisku są jakieś konie… i tak nam zeszło z piętnaście minut przynajmniej. Omega była zadowolona, ja pewnie jeszcze bardziej. Odstawiłam rudzielca do stajni, dałam jej jabłuszko i ucałowałam w pyszczek. Nawet przyjaźnie szturchnęła mnie nosem i nadstawiła się do głaskania. 

środa, 29 marca 2017

71. (skoki) Ravenna

Rodzaj treningu: skokowy (L)
Data i godzina: 29 marca, 17:40
Para: Ruska & Ravenna

Strasznie chciałam wziąć Ravi na skoki. Stwierdziłam, że skoro ostatnio miałam i cross, i ujeżdżenie, to teraz przyszła pora na tradycyjne hopki na hali. Ale dałam jej cały wolny ranek i zjawiłam się w jej boksie ze sprzętem dopiero wpół do osiemnastej. Czyszczenie poszło szybko, siodłanie tak samo. Zdawało mi się, że klacz myśli „o nie, tylko nie znowu ona”…
Zaprowadziłam ją na halę, gdzie wcześniej ustawiłam pięć przeszkód o wysokości 100 cm i kilka mniejszych, a także drążki (sztuk 4). Wsiadłam z ziemi i ruszyłam żwawym stępem. Kręciłam się wśród przeszkód, żeby zapoznać z nimi konia i dać wskazówki na temat naszej dzisiejszej pracy. Ravi wyglądała już na nieco bardziej wesołą. Szła pewnie, z postawionymi uszami. Na samym początku musiałam ją lekko popędzać, ale szybko sama przejęła inicjatywę. Po kilku minutach poświęconym woltom i serpentynom zakłsuowałyśmy. Widocznie czegoś się wczoraj nauczyła, bo przejście było bardzo płynne i pochwaliłam ją za nie. Generalnie poruszałyśmy się dość żwawo, ale czasami lekko zwalniałam, albo przyspieszałam jeszcze bardziej. Najpierw robiłyśmy duuże wolty, później stosunkowo coraz mniejsze. Rav nie mogła się doczekać skoków, zaczęła się trochę wyrywać, ale za każdym  takim przejawem buntu potrafiłam ją sprowadzić na ziemię. Prosiłam by była cierpliwa. Najechałyśmy sobie na drążki – Rav była zachwycona i sama ustaliła dobre tempo. Pilnowałam jej, chociaż nie musiałam, bo bardzo chciała pokonać tę „przeszkodę”. Spróbowałyśmy od drugiej strony i poradziła sobie równie dobrze. Wysoko podnosiła kopytka i ani razu nie stuknęła w belkę! Wkrótce zagalopowałyśmy. Dzisiaj poszło znacznie lepiej niż poprzedniego dnia i byłam tak strasznie szczęśliwa, że Rav się uczy i zapamiętuje! 
Po dobrej rozgrzewce przyszedł czas na skoki. Zaczęłyśmy od najmniejszej jaką tu miałyśmy – krzyżaka. W środku miał może 30 cm. Ravenna nawet nie napalała się na to zbyt mocno i nie przyspieszała, gdy naprowadziłam ją na odpowiednią ścieżkę galopem. Po prostu sobie kicnęła, bez wysiłku i bez większych emocji. Poklepałam ją i po chwili nakierowałam na nieco większą stacjonatę – miała jakieś 50 cm. Tym razem Ravenna ciekawsko postawiła uszy i wyczuwałam lekkie napięcie w jej mięśniach. Mimo to zachowała się dobrze i słuchała mnie w 100%. Wybiła się raczej lekko, bez nadmiernego marnotrawstwa energii.  Ponownie ją pochwaliła, bo chciałam by zachowała raczej takie zachowawcze podejście. Rozemocjonowana mogła być ciężka do opanowania. Skoczyłyśmy tę samą stacjonatę z odwrotnego najazdu i ponownie wyszło bardzo dobrze.  Z związku z tym przyszedł czas na stacjonatę numer dwa o wysokości 80 cm. Rav wcześniej robiła się trochę rozkojarzona przed tej wysokości przeszkodami, ale tym razem musiała już pamiętać, że powinna być spokojniejsza i właśnie tak skoczyła przez stacjonatę. Nie przyspieszała niepotrzebnie, była skupiona, ale chętna i zaangażowana. Mogliśmy więc przejść do 100 cm oksera. Nieco przyspieszyłyśmy, a Ravi bardzo ciężko było się opanować, kiedy zobaczyła gdzie jedziemy. Starała się, ale czułam, że walczy ze sobą. Ostatecznie posłuchała mnie i dostosowała się do moim poleceń, co ucieszyło mnie niesamowicie! Zaraz po udanym skoku wyklepałam ją i nazywałam „kochanym koniem” przez całe okrążenie. Jedno, bo później zaatakowałyśmy szereg złożony z dwóch stacjonat. Były oddalone od siebie na jakieś dwie foule. Pozwoliłam Ravce przyspieszyć, ale pilnowałam by nie zaszalała. Na szczęście zachowała się jak należy i nie sprawiła mi zawodu. Wręcz przeciwnie, bo nie dość, że była spokojna i łatwa w prowadzeniu to przy wybiciach pokazała moc. Ten szereg pokonała IDEALNIE. Chyba będziemy miały więcej skokowych jazd w najbliższym czasie, bo jeździło mi się na niej świetnie. Najechałyśmy na doublebarre'a. Klacz była spokojna, ale czułam jak rozpiera ją energia. Trzymałyśmy dość szybkie tempo, ale odpowiednie by nie bać się o upadek na zakrętach. Skoczyła jak rasowy sportowiec, a zaraz po lądowaniu nawet lekko bryknęła, czego w ogóle nie miałam jej za złe, a raczej parsknęłam śmiechem. Później jeszcze dwa razy skoczyłyśmy przez oksera i raz przez szereg – za każdym razem Ravi była świetna i coraz bardziej zaskarbiała sobie moją miłość. 
Nie chciałam jej przemęczać, bo ostatnie dni były dla niej raczej aktywne, więc późnej tylko spokojnie kłusowałyśmy, co jakiś czas przejeżdżając przez drążki, albo robiąc jakąś woltę. Po może 5 minutach zatrzymałam się i zsiadłam, by zdjąć siodło. Postanowiłam, że rozstępuję ją w ręku, dzięki temu lepiej sobie odpocznie. Po jakimś czasie znudziło nam się takie spacerowanie, więc zdjęłam jej tez ogłowie i bawiłyśmy się w berka… kocham tego konia. 

wtorek, 28 marca 2017

70. (ujeżdżenie) Ravenna

Rodzaj treningu: ujeżdżeniowy (L-P)
Data i godzina: 28 marca, 13:21
Para: Ruska & Ravenna

Po wczorajszych szaleństwach na torze crossowym trzeba było ruszyć Ravi, żeby nie miała zakwasów. Zdecydowałam się na lżejszy trening ujeżdżeniowy i do tego też zaczęłam ją sobie przygotowywać. Do niebieskiego czapraka dobrałam owijki w tym samym kolorze, a gdy założyłam już resztę sprzętu – zaprowadziłam klacz na halę. Klimatyzacja! 
Wsiadłam z ziemi i od razu ruszyłam stępem na luźnej wodzy. Pozwoliłam klaczy na chwilę laby, podczas której odpisałam Det na smsa, a gdy skończyłam wyłączyłam telefon i zebrałam wodze. Lekko stuknęłam klacz łydkami, a że miała w sobie dziś sporo energii (po wczorajszym to aż dziwne) to od razu posłusznie przyspieszyła. Przez jakiś czas kręciłyśmy się po hali, wykonując przeróżne ćwiczenia. Robiłyśmy dużo wolt i serpentyn, ale pojawiły się także ósemki, przekątne oraz figury takie jak cofanie, czy zwroty na zadzie lub przodzie. Ravi nie do końca ogarniała ideę zwrotów, dlatego poświęciłam dłuższą chwilę na naukę. Wydaje mi się, że załapała to całkiem szybko. 
Włączyłam radio na pierwszą lepszą stację. Zaraz później zakłusowałyśmy. Przejście było ładne i niemal natychmiastowe. Nie musiałam dziś poganiać gwiazdeczki, co bardzo mnie cieszyło. Dzięki temu trening był znacznie przyjemniejszy. Kłusowałyśmy po pierwszym śladzie, a po dwóch okrążeniach zmieniłyśmy kierunek poprzez przekątną. Cały czas anglezowałam, więc stwierdziłam, że przydałoby się trochę potrząść w siodle. Ustaliłam, że na krótkich ścianach będziemy poruszać się zwyczajnym kłusem anglezowanym, a na długich pośrednim ćwiczebnym. Ravi nie miała problemu z przyspieszaniem, cieszyło mnie to, że ciągle była bardzo uważna i skoncentrowana na mnie. Po kilku minutach zjechałam na koło, gdzie popracowałyśmy nad prawidłowym wygięciem. Szybko jednak przeszłyśmy na rysunek ósemki (wielką na całą halę) i kontynuowałyśmy utrwalanie odpowiedniej pozycji ciała klaczy. Była wciąż trochę sztywna, ale z każdą chwilą uelastyczniała się coraz bardziej. Zrobiłyśmy dwie serpentyny. Pierwsza miała trzy brzuszki, za to druga już sześć. Przez jakiś czas poruszałyśmy się po pierwszym śladzie znowu bawiąc się tempem i często zmieniając kierunek, raz przez przekątną, a raz przez półwoltę. 
Zagalopowałyśmy w narożniku, ale przejście było takie sobie. Ravi zamiast od razu zmienić chód zaczęła się rozpędzać w kłusie i pierwsza próba była zupełnie nieudana. Sam galop był naprawdę dobry, nie musiałam jej popędzać, bo sama trzymała dobre tempo. Pozwoliła mi się zebrać i jestem pewna, że z boku wyglądała bardzo ładnie. Czułam, że zaangażowała zad i płynnie poruszała kończynami. Zaczęłyśmy ćwiczenia na kole – wtedy była już całkiem giętka i wiedziała o co mi chodzi, więc nie musiałyśmy długo nad tym pracować. Na drugą nogę radziła sobie równie dobrze. Postanowiłam więc sprawdzić jak tam jej lotne zmiany nóg. Były… takie sobie.  Przy pierwszym podejściu chyba sama nie wiedziała czego chcę, ale dość szybko przypomniała sobie o co w tym chodziło. Co prawda dziwnie podskakiwała, ale jednak załapała podstawy. Poklepałam ją i zwolniłam do stępa, by dać jej chwilę przerwy. Poluzowałam wodze tylko troszkę, bo zauważyłam, że ostatnio nauczyła się, że luźne wodze po jakimś wysiłku oznaczają koniec treningu i później ciężko ją było z powrotem ogarnąć. Po kilku minutach zakłusowałam, ale przejście mi się nie spodobało – i już wiedziałam co będziemy teraz ćwiczyć. Tak,  poświęciłyśmy temu sporo czasu. Ravenna chyba momentami trochę się wkurzała kiedy po raz kolejny kazałam się jej zatrzymywać z kłusa. Fajnie wychodziły jej zagalopowania ze stępa – chyba nawet lepiej niż z kłusa. Na koniec przejechałyśmy sobie jeszcze jakiś program z klasy L, który chyba pamiętałam. Nie było tak źle. Ravi szybko się uczy i jest chętna do pracy i dzięki Bogu potrafi się skupić na dłużej niż 10 minut. 
Rozstępowałam ją porządnie, a później odprowadziłam do boksu. 

poniedziałek, 27 marca 2017

69. (cross) Genoshia

Rodzaj treningu: crossowy (medium)
Data i godzina: 27 marca, 11:15
Para: Ruska & Genoshia

Po udanym treningu z Rav postanowiłam ruszyć także Genoshię. Co prawda pomału zbliżało się południe i temperatura wzrastała, ale jednak zdecydowałam się jechać. Zjawiłam się w boksie klaczy z całym sprzętem, po czym wyczyściłam ją dokładnie i ubrałam. Wyszłyśmy przed stajnię, gdzie wsiadłam ze schodków i już w drodze do lasu ustawiłam strzemiona. Było około 30 stopni, ale Genoshia cieszyła się jak dziecko i pewnie gdybym zawróciła – obraziłaby się na mnie. Poruszałyśmy się żwawym stępem. Gen cały czas miała uszy postawione na sztorc, ale słuchała się mnie i za każdym razem, gdy wysyłałam jej jakiś sygnał – reagowała natychmiast. Wkrótce mogłyśmy zakłusować. Wybierałam nieco lżejsze i najbardziej zacienione trasy, żebyśmy nie padły już po rozgrzewce. Ale znalazło się też parę górek i dolin, albo piaszczystych alejek, gdzie koń musiał użyć nieco więcej siły. Kiedy dałam klaczy sygnał do galopu, wystrzeliła przed siebie jak rakieta, ale bardzo szybko udało mi się ją opanować. Gen wydawała się być zawstydzona swoim atakiem, ale tak strasznie chciała już być na torze i się wybiegać, że nie miałam jej tego za złe. Gdy dojechałyśmy już na miejsce porobiłyśmy parę większych ósemek, przypominając sobie lotną zmianę nogi, a później skoczyłyśmy przed kłodę i beczkę. Gen za każdym razem odbijała się bardzo silnie i miałam wielki zapas. Pochwaliłam ją i dałam kilka minut przerwy w stępie.
No więc do dzieło. Spięłam konia bez galopu – tym razem także Gen ruszyła z kopyta, ale przed pierwszą przeszkodą – hydrą, udało mi się ją nieco zwolnić. Jak zwykle wybiła się z niesamowitą siłą i przeleciała wysoooko nad gałązkami. Wylądowanie także było mocne i porządnie zatrzęsło mną w siodle, ale nie było za bardzo czasu na rozmyślanie. Gorąco zaczęło nam się wdawać we znaki już przy drugiej przeszkodzie, w postaci oxera. Genoshia zupełnie ignorowała temperaturę, ale jej sierść zaczynała się robić mokra. Oxera przeskoczyłyśmy tak samo dobrze jak hydrę. Gen bryknęła z radości, kiedy podjeżdżałyśmy na strome wzniesienie, żeby pokonać beczkę. Skok był słabszy niż pozostałe, ale wciąż udany. Przez chwilę galopowałyśmy, starając się wyrównać oddech, a później zjechałyśmy po zboczu, co było dość trudne, ze względu na to jak strome było. W każdym razie przetrwałyśmy i niemal od razu zeskoczyłyśmy z bankietu prosto do wody. To było cudowne uczucie i nawet zrobiłyśmy tam woltę, byleby się tylko bardziej ochlapać i przygotować na resztę trasy. W wodzie czekał na nas także wąski front skakany zza zakrętu, ale Gen poradziła sobie z nim rewelacyjnie. Dzięki ochłodzeniu miała w sobie jeszcze więcej energii do działania. Wskoczyłyśmy na próg i popędziłyśmy w stronę kolejnej przeszkody – stołu. Był długi i szeroki, ale Genoshia wcale się nie wahała. Dałam jej tylko szybki sygnał co do miejsca wybicia, a ona poszybowała w górę. Co prawda słyszałam stuknięcie, ale przeszkoda była na tyle trudna,że zdziwiłabym się, gdybym nic nie usłyszała. Poklepałam klacz. Przez chwilę pokonywałyśmy pusty odcinek trasy, dzięki czemu odsapnęłyśmy sobie z lekka i przez corner skoczyłyśmy bardzo dobrze. Gen zaczynała się męczyć, ale nie odpuszczała. Jeśli chodzi o sport to straszny z niej uparciuch, ale w tym dobrym znaczeniu. Słuchała mnie i reagowała na polecenia. Zostały nam już tylko dwie kłody, leżące dość blisko siebie i kilka innych przeszkód. Zdecydowałam, że skończymy wcześniej, bo chyba zaczynało się robić jeszcze goręcej. Skoczyłyśmy przez kłody, następnie przez coffina, a na koniec jeszcze dwa wąskie fronty z dziwnych najechań, ale udało się! Zwolniłam do kłusa i porządnie wyklepałam klacz. W drodze na odpowiednią ścieżkę myślałam o tym, że przydałoby się popracować nad giętkością Gen, bo czasami była bardzo usztywniona i ciężko było nią wymanewrować. Gdzieś w 2/3 drogi zwolniłyśmy do stępa i na luźniejszej wodzy wróciłyśmy do stajni. Przez chwilę jeszcze kręciłyśmy się to tu, to tam, doglądając dobytku. Na koniec zaprowadziłam klacz do stajni, gdzie pozbyłam się sprzętu i zabrałam ją na myjkę. Opłukałam ją troszkę, a później zaprowadziłam do boksu. No dobrze, wcisnęłam jej jeszcze do żłobu marchewkę w nagrodę… 

68. (cross) Ravenna

Rodzaj treningu: crossowy (easy z elementami medium)
Data i godzina: 27 marca, 8:21
Para: Ruska & Ravenna

O poranku poszłam do stajni, by zabrać Rav na trening. Chciałam to zrobić jak najszybciej, aby jeszcze zdążyć przed najgorszymi upałami. Sprawnie przyszykowałam sobie klacz, która podczas czyszczenia i siodłania była zupełnie spokojna. Wsiadłam na nią przed stajnią ze schodków, a odpowiednią długość puślisk ustawiłam sobie już w drodze na tor.
Szłyśmy sobie żwawym stępem. Na pastwiskach nie było jeszcze koni, więc podczas przechadzki przez pastwiska moja gwiazdka nie rozpraszała się obecnością koleżanek. Zaraz po wjechaniu na leśną alejkę ruszyłyśmy kłusem, nadając sobie całkiem szybkie tempo.  Raz udało nam się przeskoczyć gałązkę, chwilę później podjechałyśmy pod dość stromą górę, ale generalnie odbyło się bez niespodzianek. Na ostatniej prostej zagalopowałyśmy i takim właśnie chodem wjechałyśmy elegancko na tor, gdzie jeszcze przez chwilę rozgrzewałam klacz na woltach i serpentynach. Później jeszcze skoczyłyśmy sobie dwa razy przez beczkę, po czym dałyśmy sobie chwilę przerwy. 
W końcu uznałam, że możemy ruszać. Chciałam popracować nad jej wytrzymałością, dlatego zdecydowałam, że zrobimy sobie więcej przeszkód niż normalnie. Zagalopowałyśmy i skierowałyśmy się na najniższą możliwą przeszkodę – kłodę. Ravi poradziła sobie z nią bez najmniejszego problemu i pewnie miała wielki zapas. Nie zwalniając udałyśmy się w stronę oxera, zbudowanego z kolorowych drągów i desek. Niektóre konie dziwnie na niego reagowały, ale Ravenna wcale się nie zawahała i pewnie odbiła się od ziemi by pięknie przelecieć nad przeszkodą. Czekał na nas dość ostry zakręt i zjazd z górki – niemal od razu wpadłyśmy na hydrę, która trochę zaskoczyła gwiazdkę, ale moja szybka interwencja i mocny impuls załatwiły sprawę. Wciąż nie byłam do końca pewna tego konia, był w końcu młody i niedoświadczony, ale wszystko wskazywało na to, że będzie rewelacyjnym sportowcem. Udowodniła mi to, kiedy zadzwoniła mi komórka i rozproszyłam się, a Ravi praktycznie sama z siebie skoczyła dwie kolejne przeszkody – wąskie fronty, słynące z tego, że konie lubią je omijać, bo… są takie wąskie… Natomiast moja klaczka aż paliła się do skoków i gdybym puściła ją luzem to sama pokonałaby tor. Miałam nadzieję, że telefon więcej nie zadzwoni i skupiłam się maksymalnie na przejeździe. Akurat zeskoczyłyśmy do jeziorka prosto z bankietu. Ravi była w siódmym niebie i z radością rozchlapywała wodę na wszystkie strony. Uspokoiłam ją, żebyśmy bez problemu przeskoczyły beczkę, która się w tym jeziorku znajdowała. Wyczułam lekkie zawahanie ze strony konia, co było dla mnie nowością w tym przypadku, ale na szczęście byłam czujna i mocniej jej przypilnowałam.  Za chwilę wyskoczyłyśmy na suchy ląd, a później czekało nas jakieś 400 metrów galopu. Ravi powolutku zaczęła opadać z sił, ale uparcie trzymałam tempo. Wjechałyśmy do lasu, gdzie przeskoczyłyśmy przez dość sporą kłodę, a gdy z powrotem znalazłyśmy się na otwartej przestrzeni – najechałyśmy na coffina. Z doświadczenia wiedziałam, że lepiej jest być uważnym i dawałam Ravennie jasne, konkretne sygnały przygotowawcze. Klacz z radością odbiła się od ziemi i nawet nie wystraszyła się rowu. Potraktowała go obojętnie i wylądowała bez najmniejszych problemów. Niedługo później pokonałyśmy hydrę – Ravi była już zmęczona i przejechała brzuchem po gałązkach. Została nam ostatnia przeszkoda – stół. Nie odpuszczałam. Ravenna chyba wyczuła, że to już końcówka i wykrzesała z siebie dość sił, aby odbić się od ziemi z odpowiednią mocą, chociaż stół nie był taki mały. Po wylądowaniu poluzowałam klaczy wodze i wyklepałam ją z całych sił, prawiąc jej mnóstwo komplementów. Zasłużyła! Dogalopowałyśmy aż do drogi takim patatajem, a później zwolniłyśmy do kłusa. Miałam ją na kontakcie, ale wodze nie były bardzo napięte. Ravi była caaała mokra, ale nie byłam pewna, czy to aby na pewno pot, po tych szaleństwach w wodzie… Do domu wróciłyśmy w jakieś 15 minut, podczas których odpoczęłyśmy i po przyjeździe mogłam ją od razu wysadzić na padok. 

sobota, 18 marca 2017

67. (cross) Ravenna, *Joly

Ravenna & Ruska
*Joly & Karen

Zerknęłam przez okno w salonie i zauważyłam, że przyjechała już Karen ze swoim pięknym karoszem. Umówiłyśmy się dziś na trening crossowy. Wybiegłam na dwór by przywitać się z koleżanką i jej rumakiem, którego szybko i sprawnie zaprowadziłyśmy do stajni. 
- Przygotowaliśmy dla niego boks i…
- A mogłybyśmy go wypuścić na jakiś zacieniony padok, czy coś w tym stylu? N naprawdę nie lubi siedzieć w boksie…
- Hala jest wolna, to tą godzinkę sobie tam może podreptać.
Zamknęłyśmy go na hali, gdzie od razu zaczął szaleć i popisywać się, a było na co popatrzeć. W końcu jednak się uspokoił i zaczął obwąchiwać wszystko na swojej drodze. 
- On sobie troszkę odpocznie, a my pójdziemy do kuchni i poszukamy czegoś dobrego co Ty na to? - zaproponowałam, a widząc ogromny uśmiech Karen wiedziałam już, że pomysł się jej spodobał.

***

Troszkę dłużej nam zeszło, bo w telewizji akurat wypatrzyłyśmy jakieś zawody skokowe i nie mogłyśmy się oderwać. Kilka znajomych twarzy się pojawiło. W końcu jednak podniosłyśmy się z kanapy i ruszyłyśmy w stronę stajni. Trzeba było spalić te kalorie. 
Karen zabrała po drodze sprzęt z samochodu i poszła prosto na halę, gdzie miała sobie ubrać Joly'ego, a ja najpierw udałam się do siodlarni, a później do boksu Ravenny.  Moja gwiazdeczka przywitała mnie miło i dała się bzz problemu wyczyścić. Dałam jej w nagrodę kilka cukierków, a później ubrałam ją w jej standardowy sprzęt i jasnozielony czaprak.  Ledwo skończyłam podpinać popręg, a już usłyszałam kroki w korytarzu. 
- Gotowa? - Karen pojawiła się przy otwartych drzwiach boksu Ravi.
- Sekunda… i już! Możemy iść. Leć pierwsza.
- Gdyby co to się nie martw, Joly to nie jest raczej typ casanovy. - Pogłaskała ogiera po ganaszu i ruszyła z nim w stronę wyjścia.
Wskoczyłyśmy w siodła i już w stępie ustawiłyśmy sobie odpowiednią długość puślisk. Prowadziłam, bo Karen jeszcze nie znała drogi, ale miałam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy sobie razem tędy jechać i dziewczyna szybko zapamięta trasę. Tak czy owak konie były grzeczne, chociaż podekscytowane. Dla Joly'ego to było zupełnie nowe miejsce i wszystko badał z ogromną ciekawością. Karen pilnowała, by cały czas pamiętał, że ona tam ciągle jest i ona rządzi. Inaczej konik mógłby się zapomnieć i zrealizować jakiś genialny pomysł. 
Ravi miała bardzo szybkie tempo i ciągle miałam wrażenie, że nawet nie zauważę, kiedy zaraz zakłusuje. Za każdym razem gdy nieco zwalniałam, ona tylko wyczekiwała na moment mojej nieuwagi, żeby zaraz odrobinę przyspieszyć. W końcu wjechałyśmy do lasu i mogłyśmy tym zniecierpliwionym koniom pozwolić na przejście do szybszego chodu. Joly odrobinę się przy tym szarpał, bo najchętniej przeszedłby od razu w galop, ale stosunkowo szybko zaakceptował obecny stan rzeczy i dalej kłusowałyśmy sobie w spokoju.
Jak to zwykle przed treningami crossowymi, wybrałam najtrudniejszą trasę dojazdu, odhaczając z planu zająć rozgrzewkę. Koniska musiały porozciągać mięśnie, gdy brnęły w sypkim piachu, albo gry przejeżdżały przez bardzo pagórkowaty teren.  Udało się nam nawet oddać pierwszy skok, bo na ścieżce leżała dość rozłożysta gałąź. Jakieś pół kilometra przed miejscem docelowym zagalopowałyśmy. Było to bardzo spokojne tempo, chociaż na początku koniom to bardzo nie pasowało, ale w końcu się uspokoiły.
Na torze skoczyłyśmy przez kłodę po kilka razy, a później jeszcze przez beczkę. Zarówno Joly jak i Ravenna byli w dobrej formie. Nie wahali się, wybijali się pewnie i równie pewnie lądowali. Poklepałyśmy nasze rumaki i dałyśmy im chwilę przerwy w stępie. 
- To ja może pojadę pierwsza i upewnisz się, co do trasy – zaproponowałam.
- Okej, o ile uda mi się go tu utrzymać.
- Powodzenia!
- Tobie też!
Zakłusowałam i wykonałam dużą woltę, żeby mieć jak najlepszy najazd na pierwszą z przeszkód – stół. Przeszkoda szeroka, ale dostosowana do umiejętności naszych koni, czyli klasy easy. Ravenna strasznie się podekscytowana i wystrzeliła z taką prędkością, o jaką nigdy bym jej nie podejrzewała. Nie zdążyłam zwolnić, więc ten skok był bardzo płaski i słyszałam jak orze ochraniaczami o blat stołu. No nic, muszę być bardziej uważna na przyszłość. 
Przez kilka sekund galopowałyśmy po łagodnym łuku, przygotowując się do zaatakowania kłody. To było proste i Ravi skoczyła bardzo pewnie. Nieco gorzej było z rowem, bo musiałam być bardzo stanowcza i dać klaczy mocny impuls, żeby przekonać ją do skoku. Ale udało się, więc poklepałam ją i nie zwalniając pogalopowałyśmy dalej. Musiałyśmy wykonać dość ostry zakręt, dlatego troszkę zwolniłyśmy i zaraz później musiałyśmy się już wybić przed hydrą. Rav poradziła sobie z tym całkiem nieźle, ale przy następnej przeszkodzie już trochę się zawahała. Był to szwed, a ona chyba nie lubiła rowów ani właśnie szwedów. Postarałam się z całych sił, żeby ją zmotywować i na szczęście udało się, chociaż jeszcze w momencie wybicia trochę się ze mną szarpała. To nas zdekoncentrowało i prawie wywaliłyśmy się na ostrym zakręcie, który trzeba było wykonać by dotrzeć do kolejnej przeszkody. Był to bankiet, z którego zeskoczyłyśmy całkiem sprawnie i wylądowałyśmy w jeziorku. Woda dodała Ravce trochę animuszu i kiedy musiałyśmy wskoczyć na drugi bankiet, zrobiła to perfekcyjnie. Przed nami znajdowały się dwa wąskie fronty w odległości mniej więcej 40 metrów od siebie. Pilnowałam klaczy żeby nie wyłamała, ale ona nawet o tym nie pomyślała i skakała bardzo ładnie. Na koniec został nam corner, do którego także musiałyśmy zrobić ostre ścięcie i przez to skończyłyśmy jakoś krzywo i prawie obok przeszkody, no ale nie zastanawiałyśmy się już nad tym, bo wystrzeliłyśmy najszybciej jak się dało, żeby dotrzeć do mety. Z chwilą minięcia drzewa, które wyznaczało nam koniec trasy, zwolniłyśmy a ja zaczęłam klepać Rav, w podziękowaniu za świetnie wykonaną robotę. Zaraz później dałam znak Karen, że może już jechać i wjechałam kłusem na wzgórze, z którego wszystko było widać. Tam sobie stępowałam i obserwowałam.
Karen zakłusowała, wykonała woltę, a później zagalopowała i pewnym krokiem najechała z Joly'm na pierwszą przeszkodę, którą był stół. Ogier był zdecydowany, nie wahał się ani przez chwilę i bardzo bardzo chciał się już wybić. W odpowiednim momencie wyleciał w powietrze i pięknie przeleciał nad blatem i to jeszcze ze sporym zapasem. Ledwo wylądował, a już zaczął brykać i to z takim zacięciem, jakby walczył z co najmniej pięcioma niewidzialnymi przeciwnikami. Amazonce udało się go jednak jako tako ogarnąć i dwie kolejne przeszkody pokonali bez żadnych niespodzianek. Joly był już zupełnie skoncentrowany na pokonaniu trasy, słuchał się Karen i generalnie pokazywał się od najlepszej strony. Przyjemnie było na niego patrzeć, kiedy był w stu procentach zaangażowany na pracy. Jako kuc był zwinny, więc ostry zakręt podczas najazdu do czwartej przeszkody wyszedł mu bez problemu tak samo jak sam skok. Widziałam, że zawahał się tuż przed szwedem, ale Karen była na to przygotowana. Jak widać większość koni nie lubi tej przeszkody, ale ostatecznie Joly skoczył, a ta chwilowa niepewność tylko bardziej go nakręciła. Zeskoczyli z bankietu do wody tak widowiskowo, że wymsknęło mi się ciche „wow”. Joly poczuł się w jeziorku jak dziecko na placu zabaw i rozchlapywał wodę tak bardzo, że Karen była cała mokra już po kilku sekundach. Wyskoczyli na suchy ląd i z niesamowitą energią najechali na pierwszy, a zaraz później drugi wąski front. Ogier mimo całego tego swojego podekscytowania i rozpierającej  go energii, słuchał amazonki i robił dokładnie to, o co go poprosiła. Został im tylko corner. Koń musiał się nagimnastykować żeby wyrobić się na zakręcie, ale i tym razem udowodnił, że ma talent i umiejętności. Oddał bardzo dobry skok, a o lądowaniu, kiedy poczuł już luz w pyszczku, pognał przed siebie prosto do mety. 
Dokłusowałam do Karen i ramię w ramię zjechałyśmy z górki na ścieżkę, prowadzącą do stajni. Komentowałyśmy swoje przejazdy i dawałyśmy sobie wskazówki, ale obydwie byłyśmy zadowolone z treningu i bardzo, ale to bardzo zadowolone z naszych rumaków. W drodze powrotnej zachowywały się bez zarzutu.
Kiedy już dotarłyśmy do domu, zostawiłyśmy konie na padokach i odniosłyśmy sprzęt. Później zabrałyśmy z domu po puszce zimnej coli i wróciłyśmy do naszych miśków, by obserwować je, siedząc na płocie i sobie plotkując.