sobota, 18 listopada 2017

80. (skoki) *Confident and Arrogant

*Confident and Arrogant & Megan

13 listopada:
Valentina przywiozła nam Arogantkę tuż przed obiadem. Obydwie były wykończone podróżą, więc zaopiekowaliśmy się nimi jak tylko najlepiej potrafiliśmy. Boks dla kasztanki był już gotowy, tak samo zresztą jak pokój dla Val.
- Lubisz spaghetti? - zagadnęłam znajomą trenerkę, w drodze do jadalni, gdzie obecna była już większość załogi.
- Jasne, w każdych ilościach!
- Mamy tego tyle, że moglibyśmy zrobić bitwę na makaron. - Uśmiechnęłam się, wskazując jej miejsce. - Plan się nie zmienił? My zajmiemy się waszym rumakiem, a Ty przeżywasz krótki urlop?
- Właśnie tak. Nie mogę się doczekać, żeby w końcu pojechać na plażę…
- Amelia zawiezie Cię po obiedzie i pokaże najlepszą drogę. Jeśli chcesz możecie w sumie jechać konno, ale chyba jednak dziś już na to za późno…
- Też tak myślę. Ale jutro mamy caaały dzień.
Gawędziłyśmy sobie i wymieniłyśmy najświeższe ploteczki. Po posiłku Valentina poszła się rozpakować i przebrać w coś wygodniejszego na wycieczkę. Razem z Fri odprawiłyśmy ją i Amelię w podróż, a sama zajęłyśmy się naszymi codziennymi zajęciami.
Wieczorem nadszedł w końcu ten czas! Czas na jazdę konną! Jakby nam jeszcze było mało przy siedemdziesięciu rumakach.
- Pamiętasz jak obiecałyśmy sobie, że w tej stajni będziemy mieć maksymalnie piętnaście koni? - zapytałam, gdy brałyśmy sprzęt dla Arogantki z siodlarni.
Rzuciła mi rozbawione spojrzenie i powstrzymała się od komentarza. Po drodze praktycznie zderzyłyśmy się z Megan, która miała dosiadać kasztankę.
- Gotowa? - zapytała Friday.
- Urodziłam się gotowa! Poza tym dzisiaj to tylko zapoznanie. Będzie fajnie.
Zatem w optymistycznych nastrojach udałyśmy się do boksu naszego gościa. Arogantka łypnęła na nas spod byka, niezadowolona z tego co widzi. Wcześniej Val wspomniała, żeby wyprowadzić ją sobie z boksu jeszcze przed czyszczeniem.  Umieściłyśmy zatem klacz na korytarzu przypiętą do dwóch uwiązów, żeby się nie wierciła. Nie była szczęśliwa, ale Fri zaczęła ją przekupywać kawałkami marchewki i dzięki temu mi i Meg udało się ją porządnie wyszczotkować. Następnie założyłyśmy sprzęt, co też nie było najprostsze.
- Na halę – zarządziła Megan.
Udałyśmy się więc na halę, która o tej porze z reguły była pusta i dziś również miałyśmy to szczęście. Meg podciągnęła popręg i wsiadła na konia przy pomocy schodków. Zebrała wodze i pewnie ruszyła klacz. Arogantka jeszcze bardziej przypominała chmurę burzową i tak też zaczęła się wkrótce zachowywać. Obserwowałyśmy to z trybun. Klacz albo szła bardzo niechętnie, albo wręcz nie dała się zwalniać, przy czym z zaangażowaniem wyrywała wodze amazonce. Sprawdzała ją bardzo śmiało. Ale wybór jeźdźca dla tej panny nie był wcale przypadkowy. Megan potrafiła radzić sobie z najgorszymi zakapiorami, a że o Arogantce to i owo już słyszeliśmy – ubłagałyśmy Meg żeby wzięła ją na tych kilka dni pod swoje skrzydła. Dziewczyna szybko zorientowała się w metodach swojej podopiecznej i szybko rozpoczęła pokazywanie, że z nią wcale nie będzie tak łatwo. Klacz stępowała po pierwszym śladzie iswoim zwyczajem machała głową niczym flagą na manifestacji, kiedy to miała pierwszą okazję przekonać się, że wcale nie będzie jej dzisiaj łatwo. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, Arogantka nie poddała się i zamiast skapitulować, urządziła bunt. Było na co popatrzeć, bo konisko z niej uparte i nieprzebierające w pomysłach na uprzykrzanie jeźdźcowi życia. Stawiała się jak mogła, czasami nawet i na dwóch nogach. Minęło kilka bardzo długich minut zanim zaczęło do niej docierać, że może jednak lepiej tym razem odpuścić. Oczywiście jeszcze długo ponawiała próby przejęcia dominacji, ale były one coraz słabsze i słabsze. W międzyczasie para zakłusowała, a to przejście (tak wyczekiwane przez klacz) wyglądało rewelacyjnie. Arogantka zaczęła przypominać mi konia, którego widywałam od czasu do czasu na zawodach. Była już podatna na pomoce na tyle, by Megan mogła z nią poćwiczyć wolty, serpentyny i zmiany kierunku. Pomalutku rozgrzewały się na coraz mniejszych figurach. Wydaje mi się, że nie trzeba było u niej mocno pilnować tego tempa, bo ona sama lubiła prędkość i zwalniała tyko wtedy, gdy już musiała.
- Położycie mi drążki? - zapytała Meg, kiedy któregoś razu przejeżdżała pod trybunami.
Od razu pobiegłyśmy w stronę magazynku by wynieść kilka belek i ułożyć je w najdogodniejszym miejscu. Zaczekałyśmy pod ścianą, w razie gdyby potrzebowała za chwilę stojaków na cavaletti.
Meg najechała na drążki miarowym, żwawym tempem i uważnie, pilnując Arogantki przejechała je bez najmniejszego potknięcia czy stuknięcia. Poklepała klacz za dobrze wykonane ćwiczenie, a za chwilę zmieniła kierunek przez przekątną i najechała na drążki z drugiej strony.
- Okej, to może podwyższymy każdy drąg naprzemiennie na jednym końcu? - zaproponowała Meg.
- Mhm, MY… podwyższyMY…
- Oj, no przecież ja też tu pracuję!
Machnęła ręką i poszłam z Fri po te stojaki Zaraz przeszkoda była gotowa. Arogantka zaznajomiona z tego typu konstrukcjami przejechała to pięknie, bez mrugnięcia okiem. Tak samo poradziła sobie przy wielu różnych kombinacjach. Teraz, kiedy zaufała Megan i zaczęła się angażować, wyglądała niesamowicie. Gapiłyśmy się na nią nieprzerwanie, bez cienia znudzenia. Kiedy para zagalopowała stałyśmy pod tą ścianą z gigantycznymi uśmiechami. Co za koń! Potrzebowała się wybiegać po stresującej podróży, bo przez kilka okrążeń biegła na łeb na szyję. Meg pozwoliła jej na to, śmiejąc się za każdym razem gdy klacz radośnie bryknęła.
- Jest cudna! - wykrzyknęła zachwycona, a chwilę później Arogantka w końcu stwierdziła, że już rozładowała energię i znowu może być grzeczna.
Meg poćwiczyła z nią jeszcze zmiany tempa i chodów. Przeważnie wychodziły bardzo dobrze, jako, ze klacz fajnie się zaangażowała i złapała świetny kontakt z amazonką. Była czuła na pomoce, skupiona i uważna.
W końcu zwolniły do stępa i na luźnej wodzy chodziły sobie po całej hali. Kasztanka nie była nawet spocona.
- I jak? - zapytałam, kiedy przechodziły obok.
- Super! Nie mogę się doczekać jutra!
Zadowolona z odpowiedzi ruszyłam do stajni, by pomóc stajennym w przygotowywaniu kolacji dla koni. Chciałam też dorzucić Arogantce coś ekstra, żeby poczuła się nagrodzona.

14 listopada:
Zeszłam na dół później niż zamierzałam bo w okolicach jedenastej. W kuchni (czyli stałym miejscem spotkań towarzyskich w Echo) siedziały Audrey i Megan. Ta druga z zapałem opowiadała o wieczornej jeździe.
- Wiesz co, jak nasze konie usłyszą co opowiadasz o Arogantce… - zaczęłam, udając groźny, lekko rozczarowany ton.
- Oj, daj spokój! - odparła. - One wiedzą, że je kocham.
- Dobra, niech Ci będzie. To kiedy ją bierzesz na skoki?
- Wieczorem, jak się trochę ochłodzi…
- Daj znać, chcę popatrzeć.
- Widownia zawsze mile widziana.
Wzięłam szybkie śniadanie i zajęłam się treningami z rekreacją. Dzień minął spokojnie, Valentina w międzyczasie zadzwoniła podczas przerwy w zwiedzaniu Los Angeles, pytając jak tam jej kasztanka. Pogadałyśmy chwilkę, ale musiałam biec by przywitać kowala i pokazać mu, które konie były tego dnia „do zrobienia”. O godzinie osiemnastej w końcu miałam czas żeby odsapnąć, ale wtedy ETA poinformowała mnie o treningu Megan i Arogantki. W końcu pięć sekund odpoczynku powinno mi wystarczyć.
Udałam się zatem na halę, ale że było tam jeszcze pusto to postanowiłam na chwilę wstąpić do kuchni nad stajnią, by zrobić sobie herbatkę. Zaopatrzona w parujący kubek i czekoladę z orzechami poszłam na taras widokowy. Nie używaliśmy go na co dzień, bo był bardzo elegancko urządzony i nie chcieliśmy bałaganić, by nie trzeba było robić gruntownych porządków za każdym razem gdy mieli przyjechać ważni goście. Ale uznałam, że dziś chcę odrobiny luksusu i zamierzam to sobie zapewnić. Usadowiłam się w mięciutkim, skórzanym fotelu i czekałam. A trochę sobie poczekałam, bo zanim Megan weszła na halę z Arogantką i tłumem gapiów upłynęło dobre 10 minut. Podejrzewałam, że klaczka nie chciała dać się osiodłać, a co jeszcze bardziej pewne – ogłowić. Była dziś chyba w bardzo bojowym humorku, bo nawet przy schodach nie chciała ustać spokojnie. Jeden stajenny trzymał ją z przodu za wodze, a drugi stał z boku, pilnując by nie odsuwała się zadem, co wcześniej nagminnie robiła. W momencie gdy Megan na nią wsiadła, klacz niemal od razu ruszyła kłusem.
- Aleś Ty dzisiaj pełna wigoru! - zawołała Meg, w trakcie gdy próbowała wyhamować, co w końcu się jej udało.
Arogantka stanęła w miejscu na równiutko ułożonych nogach, z wyprostowaną ku górze szyją i postawionymi na sztorc uszami. Za chwilę prychnęła i gniewnie uderzyła kopytem w ziemię. Megan pokiwała głową ze smutkiem.
- Nie martw się, poszalejemy sobie dzisiaj na parkurze – powiedziała, ruszając stępem. Klacz oczywiście maszerowała przed siebie bez ociągania się. Prychała sobie pod nosem, ale trzeba było przyznać, że zachowywała się i tak o niebo lepiej niż na początku wczorajszej jazdy. Dała się prowadzić i nie urządzała cyrków. Wkrótce zakłusowały. Arogantka niemal pędziła i jestem pewna, że gdyby miała stanąć do walki z naszymi kłusakami podczas wyścigu, to miałaby spore szanse na wygraną. Z relacji Meg wiedziałam, że taki kłus na niej to nic przyjemnego, ale twarz amazonki bardzo dobrze ukrywała te emocje. W końcu obserwowało ją wtedy jakieś 15 osób.
Kręciły sobie standardowe wolty i serpentyny. Megan starała się jak najlepiej rozgrzać i uelastycznić klaczkę. Niedługo trzeba było czekać na efekty, bo Argantka w końcu zaczęła się rozluźniać i wyginać na łukach tak jak powinna była to robić. Pięknie zaangażowała zad i nieco uspokoiła tempo, dzięki czemu nie wyglądała już jakby uciekała przed stadem szakali. Chris i Aiden na prośbę amazonki przytachali drążki. Kasztantka tak jak poprzednim razem nie miała żadnych trudności z pokonywaniem ich, a kombinacji i dzisiaj było sporo. Wiedziała co robić i nawet nie próbowała się wymigiwać. Meg starała się ją zaciekawić i stale zmieniała drogę najazdu czy tempo. Klacz dzięki temu była cały czas czujna i błyskawicznie reagowała na polecenia.
Przyszedł czas na zagalopowanie. Samo przejście nie było zbyt udane, ale to z powodu potknięcia. Było ono zupełnie niegroźne lecz wybiło klacz z rytmu. Kiedy para galopowała, stajenni schowali stojaki na cavaletti do magazynku, a trzy drągi z tych, które zostały, ustawili w jednej linii. Dzieliło je jakieś 10 metrów. Kiedy Arogantka zrzuciła już z siebie to nabuzowanie i potrafiła galopować spokojnym tempem, Meg zwolniła do kłusa i najechała na pierwszy z drągów.
To ćwiczenie polegało na zrobieniu wolty przy przekraczaniu belki. Każda kolejna wolta miała być wykonywana w stronę odwrotną niż poprzednia. Więc Arogantka raz musiała się zmieścić w dość ciasnej wolcie kłusując na prawo, a przy następnym drągu robiła to samo na lewo i tak dalej, i tak dalej… Z początku zaskoczona tym zwrotem akcji (myślała zapewne, że będzie musiała jechać w linii prostej) klacz lekko wybiła się z rytmu. Ale to szybko zaowocowało jej lepszym skupieniem. Nie wiedziała co stanie się dalej, więc musiała w stu procentach polegać na sygnałach wydawanych przez amazonkę i na nie reagować i to błyskawicznie. Arogantka bardzo dobrze zrozumiała zamysł ćwiczenia. Przy przechodzeniu przez drąg była pięknie wyprostowana, zaś na łukach wyginała się wręcz podręcznikowo. Megan zauważyła, że to stało się zbyt łatwe, więc zagalopowała i odjechała dalej, by poćwiczyć lotne zmiany nogi, tymczasem panowie dołożyli po dwa drągi do każdego pojedynczego i rozsunęli je nieco, by zrobić więcej miejsca na wolty. Klacz wyraźnie ucieszyła się z kolejnej nowości, zaczęła nawet mimowolnie przyspieszać, ale jedna półparada przywołała ją do zupełnego porządku.
- Nieźle… - szepnęłam, obserwując parę. Musze sprawdzić czy nasze koniska też będą dawać radę.
Widziałam jak Meg zatrzymuje się i mówi coś do Aidena. Zaczęła stępować, kiedy stajenni znieśli większość drągów. Zostawili trzy w szeregu, a zaraz za nimi ustawili niedużego krzyżaka. Arogantka z radością zakłusowała i najechała na przeszkodę. Była trochę zbyt podekscytowana i prawie pogubiła nogi, przez co te drążki wyszły jej wręcz tragicznie, ale no… przeżyły. Za drugim razem już od początku wyglądało to lepiej, bo klacz wiedziała już o co chodzi i nie była aż tak nabuzowana. Pozwoliła się prowadzić w odpowiednim tempie, dzięki czemu ćwiczenie wyszło jej bardzo dobrze.
Z czasem stajenni dodawali a to drągi, a to krzyżaki. Z każdym kolejnym elementem było trudniej, ale Arogantka chyba lubiła wyzwania. Była pewna siebie i ambitnie podchodziła do każdej próby. Naprawdę mocno się starała. Wkrótce część drągów i krzyżaków została przerobiona na stacjonaty, jeszcze później kilka z nich stało się okserami. W końcu mieliśmy przed sobą naprawdę imponujących rozmiarów szereg gimnastyczny. Zeszłam z fotela i usiadłam na podłodze z nosem przy szybie.
Megan skakała w kłusie, bo przeszkody były niziutkie, a ona chciała nauczyć klaczy jakiejś powściągliwości i reagowania na sygnały hamujące. Klacz zawsze chciała pędzić i czasami przez to popełniała błędy. Amazonce podobała się jej szybkość, ale zależało jej równie mocno na sterowności konia i jego zdolności na reagowanie w zaufaniu. Nie chciała toczyć walki o każde zwolnienie, każdy zakręt czy wybicie w innym miejscu niż chciała kasztanka, a jak miało to miejsce jeszcze od czasu do czasu na dzisiejszym treningu.
Aiden i Chris podnieśli poprzeczki. Przeszkody miały wysokość od 100 do 115 cm – ustawione różnie, zaczynała najniższa z tego co się zorientowałam, ale dalej nie potrafiłam powiedzieć dokładnie… Arogantka nie była spocona i pięknie zagalopowała od niemal niezauważalnego sygnału – aż rwała się do pracy. Chociaż dla niej to nie była praca, a pasja. Z ogromną pewnością siebie i determinacją najechała na pierwszą przeszkodę – stacjonatę. Musiała być bardzo mocno skupiona na swoich krokach, bo nie trudno tu było o pomyłkę. Miała mało miejsce na wybicie, a często był to ten sam punkt co miejsce lądowania. To było trudne i wycieńczające ćwiczenie, ale klacz skakała przeszkoda za przeszkodą. Była szybka i silna. Radziła sobie bardzo dobrze, a Meg odwalała dobrą robotę motywując ją i pilnując na w razie czego. Kiedy oddały ostatni skok Arogantka niespodziewanie zasadziła spektakularnego bryka. Megan w ogóle się tego nie spodziewała, a rozluźniona z radości po przejechaniu szeregu wypadła z siodła i poleciała na ziemię. Przez dwie sekundy patrzyłam na to jak sparaliżowana, a zaraz potem zerwałam się na równe nogi i zbiegłam na dół. Wokół dziewczyny zebrał się już spory tłumek, widziałam że Aiden gdzieś dzwoni.
- Co z nią? Megan! Jak bardzo źle? - pytałam, przeciskając się do amazonki. Leżała na ziemi z bardzo nienaturalnie ułożoną nogą. - Cholera…
- Zabierzemy ją do szpitala – zapewnił mnie Chris, gry razem z Aidenem podnosili ją za ramiona. Ona sama była bardzo blada i zdezorientowana.
Wtedy spojrzałam na wariującą Arogantkę. Galopowała po całej hali, brykała i prychała na zmianę. Jako, że pozostali poszli pomóc z poszkodowaną, mi zostało złapanie klaczy. A nie było to proste! Ale kiedy już się udało pozwoliła mi się pogłaskać. Nie mogła tak stać po skokach, dlatego nie zostało mi nic innego jak na nią wsiąść i dokończyć trening. Jupi…
Przynajmniej nie uciekła gdy się na nią wspinałam, bo zawisłabym na jednym strzemieniu i każdy kto teraz wszedłby do środka pomyślałby, że postanowiłam zostać kaskaderką. Ruska, musisz być pewna siebie! Dlatego wygodnie umościłam się w siodle, zebrałam wodze i ruszyłyśmy od razu kłusem. Bo co się będziemy ograniczać do stępa. Klaczka potulnie potruchtała przed siebie. Chyba też trochę się przestraszyła, a ja postanowiłam to wykorzystać i zdobyć sobie mocną pozycję w tym dwuosobowym stadzie. Po kilku ćwiczeniach na woltach i drągach (najpierw w kłusie, potem zmiana nogi w galopie nad pojedynczym drągiem) miałam nawet chęci na skoki. Ale zrezygnowałam z szeregu – już się naskakała tego typu przeszkód. Postawiłam zatem na wolno stojące oksery i doublebarry o wysokościach 120 – 125 cm. Arogantka pięknie przeszła ze stępa do galopu (zwolniłam by wymyślić sobie kolejność) po czym dała mi się poprowadzić na najbliższego oksera. Spodziewałam się szaleńczego biegu, ale zostałam mile zaskoczona. Co prawda wybiła się bardzo mocno, ale wszystko w granicach rozsądku. Czułam jak wyciąga głowę, lecąc nad przeszkodą. Dobrze wylądowała i pogalopowałyśmy dalej. Przy kolejnej przeszkodzie poszło jej równie dobrze. Pozwoliłam jej nawet na szybsze tempo, żeby mogła się trochę odstresować. Była czujna i skupiona, ale jednocześnie wciąż nieco spięta. Postanowiłam dać jej dwa puste okrążenia na porządny galop. Jednocześnie pozostawałam w świadomości, że w każdej chwili może nastąpić niespodziewana, przymusowa katapulta. Arogantka z początku zdziwiona za chwilę z wielką radością zaczęła przyspieszać. Musiałam ją nawet popędzać, dając jej pewność, że „tak, naprawdę możesz!”. To bardzo jej pomogło. Pięknie mi się rozluźniła i gdy ponownie najechaliśmy na przeszkodę czułam zmianę podczas skoku. Był bardziej płynny, dynamiczny i po prostu było czuć, że… że latamy i jest magicznie… Nie chciałam jej za bardzo przemęczać dlatego pokonałyśmy jeszcze dwa 125 cm oksery i zwolniłyśmy do kłusa. Wyklepałam kasztankę i pozwoliłam jej na luźny kłus na jedynie delikatnie napiętej wodzy. Sterowałam ją dosiadem i łydkami, na co bardzo dobrze reagowała. Trochę się tym pobawiłam, zmieniając tempo i klucząc slalomami między przeszkodami. W końcu przyszedł czas na rozstępowanie. Ale już po kilku minutach mi się znudziło, dlatego zsiadłam i zdjęłam jej siodło, które powiesiłam na najbliższej przeszkodzie. Później przez bite 15 minut spacerowałyśmy ramię w ramię. Zwierzałam się jej, a ona tak wspaniałomyślnie słuchała. Chyba zostałyśmy przyjaciółkami.

15 listopada:
Rano wyszłam do stajni żeby nakarmić konie. Oczywiście nie sama, bo wtedy skończyłabym wtedy, gdy musiałabym już zacząć podawać im obiad, ale może pomińmy tę cześć. Ważne jest to, że robiłam to w zastępstwie Megan, która normalnie miałaby dziś dyżur, ale aktualnie leżała na kanapie w salonie z nogą w gipsie i pudełkiem lodów w rękach.
Odczekałam aż konie zjedzą, a później razem z Vincentem wypuściłam je na łąki i padoki. Valentina przyszła do nas, kiedy siedzieliśmy na płocie, gapiąc się na popisującego się *Lovito.
- Po obiedzie będziemy się zbierać – zaczęła. - Podobno chciałaś jeszcze wziąć Arogantkę na lonżę?
- Tak, tak – odparłam. - Lonża na do widzenia. Przyda się jej na rozluźnienie po wczorajszym treningu. Napracowała się...
- Jasne, nie ma sprawy. Jest w swoim boksie.
Wobec tego udałam się do jej boksu. Nauczona doświadczeniem i wskazówkami od jej opiekunów wyprowadziłam ją sobie na dwór. Tam na spokojnie ją wyczyściłam, założyłam ochraniacze, a gdy skończyłam – zamieniłam uwiąz na lonżę i zaprowadziłam klacz na odkryty lonżownik. Pogoda była zbyt ładna, by siedzieć w ciemnej hali. Co z tego, że można włączyć światła.
Kasztanka stała w bezruchu, przyglądając mi się z zaciekawieniem, kiedy zamykałam za nami bramkę. Wyszłam na środek round penu  i popatrzyłam na nią z uniesioną brwią.
- I co? Nie chce Ci się?
Klacz westchnęła, rozejrzała się, ale ostatecznie po chwili namysłu zdecydowała się ruszyć spacerkiem w wybranym kierunku.
- Masz rację, lepiej sobie pochodzić.
Dałam jej chwilę na oswojenie się z sytuacją, a później cmoknęłam i machnęłam końcówką lonży. Arogantka wyjątkowo nie była zbyt chętna i dopiero kiedy uznała, że nie ma szans, że dam jej spokój, niezadowolona zakłusowała. Po kilku okrążeniach zatrzymałam ją i poprosiłam o zmianę kierunku. Wykonała to dość chętnie i tym razem z przejściem do szybszego chodu nie miała takiego problemu. Pomachała głową, jakby chciała odpędzić zaspanie i chyba jej się udało, bo od tamtej pory biegła żwawiej.
- Ładnie – pochwaliłam ją.
Dumnie uniosła głowę i zaczęła jakby aktywniej działać nogami. Zaczęła mi nawet przypominać jakiegoś arabskiego rumaka. Niedługo później zaczęła sama z siebie przyspieszać i doszło do tego, że musiałam ją ciągle zwalniać. Co jakiś czas zmieniałyśmy kierunek. W końcu pozwoliłam jej zagalopować, co przyjęła z ogromną radością. Ruszyła z kopyta, prężąc szyję i angażując chyba wszystkie swoje mięśnie.
- No kochana – westchnęłam z podziwem – urody to Ci odmówić nie można.
Jeszcze trochę z nią popracowałam, a na koniec wymasowałam jej grzbiet i szyję. Śmiałam się z jej min kiedy trafiałam na odpowiednie punkty na jej ciele. Ale co dobre szybko się kończy. Zostawiłam ją na padoku, w obawie, że na pastwisku pobiłaby się z innymi końmi.
Zaledwie trzy godziny później musieliśmy pożegnać naszych gości. Valentina przepraszała Megan za zachowanie swojej podopiecznej, ale przecież nikt się o to nie złościł. Dobrze wiedzieliśmy, że rude to wredne. Ale i tak byliśmy zadowoleni z ostatnich kilku dni.

1 komentarz:

  1. Dziękuję bardzo <3 świetnie oddałaś charakter tej rudej wredoty :P
    Przepraszamy zatem Megan i zabieramy klaczkę z powrotem :P

    OdpowiedzUsuń