środa, 23 sierpnia 2017

75. (wyścigi) It's a Trap!, First Lady of Biscuitland

It's a Trap! & Harry 


Harry rzucił we mnie bluzą. 
- EJ! - warknęłam i odrzuciłam ją z powrotem, ale on tylko zachichotał.
- Nat jest na zawodach, więc musisz dziś wsiąść na Lady.
- Na torze?
- Mhm.
- Ją trzeba pchać, co nie?
- Nie zawsze, ostatnio się trochę rozkręciła. To co? Za pięć minut w stajni?
- Okej… ale wisisz mi przysługę!
Harry, który zdążył już dotrzeć do drzwi wyjściowych, głośno się roześmiał.
- To są Twoje konie. O jakich przysługach Ty mówisz, dziewczyno.
Westchnął i wyszedł. A ja musiałam zebrać z kanapy swoje cukierki i przebrać się w bryczesy. Kiedy już to zrobiłam, udałam się do stajni, a konkretniej do siodlarni. Wzięłam cały sprzęt First Lady i zaniosłam go do jej boksu. Klacz ucieszyła się na mój widok i przyjaźni obwąchała mnie po twarzy. Kiedy już ją wygłaskałam, zabrałam się za czyszczenie i sprawdzenie, czy aby na pewno wszystko z nią gra. Następnie założyłam jej ochraniacze, ogłowie i na uwiązie wyprowadziłam ją na zewnątrz. Przed stajnią czekała już przyczepa, do której Harry i Zen próbowali wprowadzić Trap. Trap, zachowującą się jak opętany parowóz.
- Chyba musicie poszukać Nasha, żeby wam pomógł… - powiedziałam opierając się o ścianę. Lady stała obok i przyglądała się przedstawieniu.
Próbowali załatwić to sami jeszcze przez piętnaście minut, ale w końcu się poddali. Ja w tym czasie trochę spacerowałam z moim koniem, bo do przyczepy mogłam ją wprowadzić dopiero kiedy Nashville uspokoił dzikuskę i zainstalował ją na stanowisku. 

***

Gdy tylko pojawiliśmy się na torze, Zen poszedł dać znać kierownikowi i wziąć kluczyk do garażu z bramką i ciągnikiem. My w tym czasie uwolniliśmy konie, a potem założyliśmy im sprzęt i wsiedliśmy. 
Lady cały czas była spokojna, ale wyczuwałam dużą zmianę w jej nastawieniu. Jej kroki były szybkie i zdecydowane, a uszy cały czas trzymała postawione. Z kolei Trap nadal nosiła w sobie demona i nie dawała nam o tym zapomnieć. Buntowała się każdą częścią swojego ciała, wyrywała się do biegu i generalnie kipiała nienawiścią do świata. Każde z nas ruszyło w swoją stronę, by przeprowadzić krótką rozgrzewkę w stępie i kłusie.  Na Lady siedziało mi się bardzo wygodnie. Na razie miałam jeszcze wydłużone puśliska, więc mogłam nią sterować łydkami. Cieszyło mnie to, że klacz poprawnie odczytuje sygnały i się do nich stosuje. Co prawda chciała przyspieszać, ale nie robiła tego, gdy jej nie pozwalałam. Przejechałyśmy całe okrążenie, gdzieniegdzie robiąc większe wolty. Kątem oka zerkałam na Trap i Harry'ego, którzy zaczynali radzić sobie lepiej. Klacz przestała udawać mustanga i teraz przeważnie chodziła na czterech nogach, zamiast na dwóch, jak robiła to jeszcze kilka minut temu. To był spory postęp. Oczywiście jeździec musiał ją cały czas trzymać na mocnym kontakcie i niemal bez przerwy zakręcać, odciągając ją od rzucenia się do biegu. Zauważyłam także, że chyba stała się bardziej odważna, bo już nie płoszyła się wszystkiego w zasięgu wzroku. Ale może po prostu przyzwyczaiła się do tego miejsca, skoro przyjeżdżamy tu z końmi przynajmniej trzy razy w tygodniu od kilku miesięcy. 
Po stępie przyszedł czas na kłus, ale to woleliśmy robić już w zastępie. Dołączyłam do Harry'ego, który na Trap objął prowadzenie i zakłusował (w zabójczym tempie, rzecz jasna), a jakieś dwanaście metrów za nimi jechałam ja na Lady. Moja klaczka z początku chciała zbliżyć się do koleżanki, albo może nawet ją wyprzedzić, ale szybko oznajmiłam jej, że nie taki teraz mamy cel. Po przejechaniu całego okrążenia Trap pogodziła się z losem i wyraźnie odpuściła sobie większość działań z zakresu uprzykrzania dżokejowi życia. To była bardzo miło z jej strony. Zwykle robiła to znacznie dłużej, często od samego początku, do samego końca treningu. 
Po rozkłusowaniu jeszcze na chwilę zagalopowaliśmy, ale był to bardzo spokojny, skrócony galopik, nie trwający dłużej niż minutę. Później mała przerwa, gdy zatrzymał nas Zen i poinformował, że traktorek się zepsuł i nie można wyciągnąć bramek. W takim wypadku ustaliliśmy, że zrobimy kilka okrążeń galopem roboczym, a potem po prostu puścimy konie i damy im biec własnym tempem przez tysiąc metrów. Przy okazji skróciliśmy sobie puśliska i podciągnęliśmy popręgi.
Galopowaliśmy w odwrotnym ustawieniu, to znaczy: Ja na Lady jako pierwsze i kilkanaście metrów za nami Harry na Trap. Słyszałam głośne sapanie obydwojga, gdy jedno chciało biec szybciej, a drugie starało się powstrzymać pierwsze… 
Tempo było odpowiednie, nie za wolne, ale i nie za szybkie. Konie złapały rytm i trochę się wyciszyły, skupiając się na swoich ruchach. To chyba był mój ulubiony element treningów, szczególnie gdy siedziałam na Lady albo na Muzie. Chociaż na obydwóch jeździłam ostatnio bardzo rzadko. Prawie zapomniałam, w którym miejscu mieliśmy zacząć przyspieszać, a z zamyślenia wybudził mnie dopiero gwizd Harry'ego. Lady zareagowała na sygnał, ale dość niepewnie i dopiero gdy sama pchnęłam ją wodzami w szyję i ścisnęłam łydkami ruszyła na przód z całą mocą. Niestety nie dość szybko. Trap wystarczyła jakaś sekunda żeby nagle wystrzelić do przodu jak rakieta. Jak dobrze, że miałam quickowe google, bo inaczej miałabym piach w oczach i zleciałabym gdzieś po drodze. Ale Lady się nie poddawała. Wbiegła w tę chmurę kurzu z zaskakującą odwagą i determinacją. Zdałam się na nią, bo i tak nic nie widziałam. Klacz bezpiecznie wyprowadziła nas na świeże powietrze, galopując tuż przy bandzie i rozpędzając się z każdą chwilą. Trap wcale nie była aż tak daleko, ale jednak oddalała się od nas coraz bardziej. Krzyknęłam coś motywującego do Lady, a ona bardzo starała się dogonić rywalkę. Poczyniła duże postępy – ego byłam pewna. Osiągnęłyśmy to, że Trap przestała się oddalać. Zatem biegły w tym samym tempie. Przez całą resztę trasy usilnie próbowałyśmy je zdogonić, ale niestety nie dałyśmy rady. Trap przekroczyła ustaloną linię mety cztery długości przed nami, ale kończąc była doszczętnie wykończona. Jej kondycja pozostawiała wciąż wiele do życzenia. Trap trzymała się dobrze. Gdyby tylko potrafiła biec szybciej. Zwolniliśmy do wolnego, rozluźniającego kłusa. 
- Gdyby połączyć je w jednego konia, byłby idealny – Harry powiedział na głos to, o czym właśnie myślałam.
- Za to Dixie zapowiada się świetnie, ma już parę osiągnięć na koncie.
Przytaknął z miną pt. „przynajmniej tyle”. Chyba nie był specjalnie zadowolony z postępów, ale to pewnie przez to, że spędza z tymi klaczami praktycznie każdy trening. Ja ostatni raz widziałam je kilka tygodni temu, więc poprawę widzę bardzo wyraźnie. Tak czy inaczej kiedy konie trochę odsapnęły musieliśmy jeszcze na chwilę zagalopować, ale był to galopik baaardzo łagodny. Później duuużo stępa i po zdjęciu sprzętu zapakowaliśmy dziewczęta do przyczepy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz