Rodzaj treningu: crossowy (medium)
Data i godzina: 27 marca, 11:15
Para: Ruska & Genoshia
Po udanym treningu z Rav postanowiłam ruszyć także Genoshię. Co prawda pomału zbliżało się południe i temperatura wzrastała, ale jednak zdecydowałam się jechać. Zjawiłam się w boksie klaczy z całym sprzętem, po czym wyczyściłam ją dokładnie i ubrałam. Wyszłyśmy przed stajnię, gdzie wsiadłam ze schodków i już w drodze do lasu ustawiłam strzemiona. Było około 30 stopni, ale Genoshia cieszyła się jak dziecko i pewnie gdybym zawróciła – obraziłaby się na mnie. Poruszałyśmy się żwawym stępem. Gen cały czas miała uszy postawione na sztorc, ale słuchała się mnie i za każdym razem, gdy wysyłałam jej jakiś sygnał – reagowała natychmiast. Wkrótce mogłyśmy zakłusować. Wybierałam nieco lżejsze i najbardziej zacienione trasy, żebyśmy nie padły już po rozgrzewce. Ale znalazło się też parę górek i dolin, albo piaszczystych alejek, gdzie koń musiał użyć nieco więcej siły. Kiedy dałam klaczy sygnał do galopu, wystrzeliła przed siebie jak rakieta, ale bardzo szybko udało mi się ją opanować. Gen wydawała się być zawstydzona swoim atakiem, ale tak strasznie chciała już być na torze i się wybiegać, że nie miałam jej tego za złe. Gdy dojechałyśmy już na miejsce porobiłyśmy parę większych ósemek, przypominając sobie lotną zmianę nogi, a później skoczyłyśmy przed kłodę i beczkę. Gen za każdym razem odbijała się bardzo silnie i miałam wielki zapas. Pochwaliłam ją i dałam kilka minut przerwy w stępie.
No więc do dzieło. Spięłam konia bez galopu – tym razem także Gen ruszyła z kopyta, ale przed pierwszą przeszkodą – hydrą, udało mi się ją nieco zwolnić. Jak zwykle wybiła się z niesamowitą siłą i przeleciała wysoooko nad gałązkami. Wylądowanie także było mocne i porządnie zatrzęsło mną w siodle, ale nie było za bardzo czasu na rozmyślanie. Gorąco zaczęło nam się wdawać we znaki już przy drugiej przeszkodzie, w postaci oxera. Genoshia zupełnie ignorowała temperaturę, ale jej sierść zaczynała się robić mokra. Oxera przeskoczyłyśmy tak samo dobrze jak hydrę. Gen bryknęła z radości, kiedy podjeżdżałyśmy na strome wzniesienie, żeby pokonać beczkę. Skok był słabszy niż pozostałe, ale wciąż udany. Przez chwilę galopowałyśmy, starając się wyrównać oddech, a później zjechałyśmy po zboczu, co było dość trudne, ze względu na to jak strome było. W każdym razie przetrwałyśmy i niemal od razu zeskoczyłyśmy z bankietu prosto do wody. To było cudowne uczucie i nawet zrobiłyśmy tam woltę, byleby się tylko bardziej ochlapać i przygotować na resztę trasy. W wodzie czekał na nas także wąski front skakany zza zakrętu, ale Gen poradziła sobie z nim rewelacyjnie. Dzięki ochłodzeniu miała w sobie jeszcze więcej energii do działania. Wskoczyłyśmy na próg i popędziłyśmy w stronę kolejnej przeszkody – stołu. Był długi i szeroki, ale Genoshia wcale się nie wahała. Dałam jej tylko szybki sygnał co do miejsca wybicia, a ona poszybowała w górę. Co prawda słyszałam stuknięcie, ale przeszkoda była na tyle trudna,że zdziwiłabym się, gdybym nic nie usłyszała. Poklepałam klacz. Przez chwilę pokonywałyśmy pusty odcinek trasy, dzięki czemu odsapnęłyśmy sobie z lekka i przez corner skoczyłyśmy bardzo dobrze. Gen zaczynała się męczyć, ale nie odpuszczała. Jeśli chodzi o sport to straszny z niej uparciuch, ale w tym dobrym znaczeniu. Słuchała mnie i reagowała na polecenia. Zostały nam już tylko dwie kłody, leżące dość blisko siebie i kilka innych przeszkód. Zdecydowałam, że skończymy wcześniej, bo chyba zaczynało się robić jeszcze goręcej. Skoczyłyśmy przez kłody, następnie przez coffina, a na koniec jeszcze dwa wąskie fronty z dziwnych najechań, ale udało się! Zwolniłam do kłusa i porządnie wyklepałam klacz. W drodze na odpowiednią ścieżkę myślałam o tym, że przydałoby się popracować nad giętkością Gen, bo czasami była bardzo usztywniona i ciężko było nią wymanewrować. Gdzieś w 2/3 drogi zwolniłyśmy do stępa i na luźniejszej wodzy wróciłyśmy do stajni. Przez chwilę jeszcze kręciłyśmy się to tu, to tam, doglądając dobytku. Na koniec zaprowadziłam klacz do stajni, gdzie pozbyłam się sprzętu i zabrałam ją na myjkę. Opłukałam ją troszkę, a później zaprowadziłam do boksu. No dobrze, wcisnęłam jej jeszcze do żłobu marchewkę w nagrodę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz