wtorek, 14 marca 2017

66. (cross) Virtual Reality


Słoneczny, chociaż nie upalny dzień zachęcił  mnie do jakiejś aktywności fizycznej. Postanowiłam zabrać któregoś znudzonego konia na trening crossowy. Kiedy już pojawiłam się w stajni w bryczesach i z nowiutkimi rękawiczkami, zaczęłam przechadzać się od boksu do boksu w poszukiwaniu tego szczęściarza lub szczęściary. Mój wzrok w końcu spoczął na głowie Reality, która to wyjrzała na korytarz, słysząc moje kroki. Podarowałam jej czosnkowego cukierka i pogłaskałam ją po pyszczku. 
- Chcesz się przejechać? - zapytałam.
Nie słysząc odpowiedzi podeszłam do interkomu w ścianie i nacisnęłam odpowiedni przycisk.
- Eta? Dowiedz się czy mogę zabrać Virtual Reality na trening, okej?
- Oczywiście, chwileczkę.
Po minucie otrzymałam pozytywną odpowiedź i z uśmiechem pobiegłam do siodlarni. Czyszczenie klaczy odbyło się bez najmniejszych problemów, za to przy zakładaniu sprzętu nastąpił moment, gdy musiałam policzyć do dziesięciu. W końcu jednak klaczka była gotowa, więc wyprowadziłam ją przed stajnię i tam wsiadłam, korzystając ze schodków. 
Było ciepło i śpiewały ptaszki, więc byłyśmy obydwie nastawione bardzo pozytywnie. Rea szła stępem aktywnie i słuchała wszystkiego, co do niej mówię. A opowiadałam jej właśnie o kilku serialach, w które się ostatnio mocno wkręciłam. Dałam jej dość luźne wodze, chociaż pozostawała na kontakcie. Kierowałam głównie łydkami i dosiadem. Kiedy pokonałyśmy już drogę przez pastwiska i wjechałyśmy do lasu lekko skróciłam wodze i wypchnęłam Reality do kłusa. To przejście wydawało mi się bardzo dobre. Klacz miała w sobie mnóstwo energii, ale pozostawała grzeczna.   Anglezowałam, co 300 metrów zmieniając nogę. Rea poruszała się rytmicznym truchtem, ciekawsko rozglądając się wokoło. W lesie było spokojnie, więc i my osiągnęłyśmy wysoki poziom wyciszenia duchowego. Starałam się wybierać trasę, gdzie jest dużo sypkiego piachu oraz mnóstwo wzniesień, żeby klaczka mogła porządnie rozgrzać mięśnie. Na szczęście takich terenów u nas nie brakowało. W końcu zagalopowałyśmy sobie, ale był to bardzo spokojny galopik. Rozgrzewka rozgrzewką, ale należało oszczędzić siły na właściwy trening. 
W końcu wjechałyśmy na tor. Praktycznie z miejsca przeskoczyłyśmy jakąś pierwszą lepszą beczkę. Rea od razu poczuła wiatr w grzywie i wystrzeliła w powietrze jak z procy. Kolejną przeszkodą była kłoda i ją pokonała w tym samym stylu. Zaraz po wylądowaniu bryknęła rozentuzjazmowana faktem, że właśnie oddała udany skok. Zwolniłyśmy do kłusa, a potem do stępa, żeby chwilę odsapnąć przed przejazdem.
Kiedy obydwie nie mogłyśmy się już doczekać ustaliłam sobie w głowie wstępną kolejność i w jednej chwili zagalopowałyśmy. Najechałyśmy prosto na płot, który jednak był jedną z niższych przeszkód na torze hard. Dla Reality nie stanowił on zupełnie żadnego problemu, ale na wszelki wypadek dałam jej silniejszy impuls i pilnowałam. Nie miałam ochoty na samotny lot na ziemię. Po wylądowaniu, tak jak wcześniej, klaczka dostała kopa pozytywnej energii i mocno przyspieszyła. Pozwoliłam jej na takie tempo aż do kilkunastu metrów przed kolejną przeszkodą – żywopłotem. Wtedy zwolniłyśmy, żeby skoncentrować się na stronie technicznej. Rea została dobrze wyszkolona i właściwie nigdy nie miała tego typu problemów, ale ja miewałam, więc wolałam dmuchać na zimne. Treningami szybkościowymi zajmuje się z nią Megan. Tak czy owak żywopłot pokonała jak profesjonalistka, którą w istocie była. Poklepałam ją i pokierowałam na rów z wodą. Przeleciała nad nim w stylu pegaza i miękko wylądowała. Przyznaję, że jej lądowania prawie zawsze są bardzo miękkie. Następnie trochę przyspieszyłyśmy i wgalpowałyśmy do lasku, gdzie na naszej drodze pojawiły się dwie ogromne kłody w odległości jakichś 30 metrów. 
- Dawaj czadu, Rea – szepnęłam, delikatnie zestresowana.
Ale klaczka właściwie mnie nie potrzebowała. Doskonale wiedziała co robić. Wybiła się w idealnym momencie i z idealną siłą. Mi zostało tylko utrzymanie się w siodle. Po lądowaniu jednak wzięłam się w garść i przy kolejnej kłodzie byłam już aktywnym motywatorem dla klaczki. Poklepałam ją i siebie, zadowolona że przeżyłyśmy. Dalej przeskoczyłyśmy przez wąski front. Rea nawet nie pomyślała, by wyłamać i przeleciała zupełnie nad środkiem. Następnie  zaatakowałyśmy dość groźnie wyglądający stół, ale i tutaj klacz pokazała mi swoje umiejętności. Przeskoczyła przeszkodę bez najmniejszych obaw. Przez chwilę po prostu galopowałyśmy, biorąc głęboki oddech przez ostatnimi przeszkodami. Najpierw jeziorko! Najpierw trzeba było zeskoczyć z dość wysokiego progu, czego troszkę się bałam, ale Rea nie bała się w ogóle. W wodzie znalazł się kolejny wąski front, a później kolejny próg, na który tym razem należało wskoczyć, by wydostać się w wody. Rea zrobiła to wszystko zupełnie na luzie. Przed nami stał jeszcze duuży stół, a po nim corner. Zdawało mi się, że Rea lekko zawahała się przed tym pierwszym, ale o czasie udało mi się ją mocniej ścisnął łydkami i w końcu wybiła się poprawnie. Na koniec musiałyśmy tylko wbiec z dość stromego wzniesienia i już! Wyklepałam mojego dzielnego rumaka za wszystkie czasy i powychwalałam ją pod niebiosa. Przytulałam się do niej, podczas gdy ona kłusowała sobie na luźniejszej wodzy, bardzo spocona i bardzo zadowolona. 
Mogłyśmy wracać do domu, co zamierzałam zrobić w kłusiku, a później wsadzić ją na stępa na karuzelę. Trening zakończony sukcesem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz