Rodzaj treningu: skokowy (L)
Data i godzina: 29 marca, 17:40
Para: Ruska & Ravenna
Strasznie chciałam wziąć Ravi na skoki. Stwierdziłam, że skoro ostatnio miałam i cross, i ujeżdżenie, to teraz przyszła pora na tradycyjne hopki na hali. Ale dałam jej cały wolny ranek i zjawiłam się w jej boksie ze sprzętem dopiero wpół do osiemnastej. Czyszczenie poszło szybko, siodłanie tak samo. Zdawało mi się, że klacz myśli „o nie, tylko nie znowu ona”…
Zaprowadziłam ją na halę, gdzie wcześniej ustawiłam pięć przeszkód o wysokości 100 cm i kilka mniejszych, a także drążki (sztuk 4). Wsiadłam z ziemi i ruszyłam żwawym stępem. Kręciłam się wśród przeszkód, żeby zapoznać z nimi konia i dać wskazówki na temat naszej dzisiejszej pracy. Ravi wyglądała już na nieco bardziej wesołą. Szła pewnie, z postawionymi uszami. Na samym początku musiałam ją lekko popędzać, ale szybko sama przejęła inicjatywę. Po kilku minutach poświęconym woltom i serpentynom zakłsuowałyśmy. Widocznie czegoś się wczoraj nauczyła, bo przejście było bardzo płynne i pochwaliłam ją za nie. Generalnie poruszałyśmy się dość żwawo, ale czasami lekko zwalniałam, albo przyspieszałam jeszcze bardziej. Najpierw robiłyśmy duuże wolty, później stosunkowo coraz mniejsze. Rav nie mogła się doczekać skoków, zaczęła się trochę wyrywać, ale za każdym takim przejawem buntu potrafiłam ją sprowadzić na ziemię. Prosiłam by była cierpliwa. Najechałyśmy sobie na drążki – Rav była zachwycona i sama ustaliła dobre tempo. Pilnowałam jej, chociaż nie musiałam, bo bardzo chciała pokonać tę „przeszkodę”. Spróbowałyśmy od drugiej strony i poradziła sobie równie dobrze. Wysoko podnosiła kopytka i ani razu nie stuknęła w belkę! Wkrótce zagalopowałyśmy. Dzisiaj poszło znacznie lepiej niż poprzedniego dnia i byłam tak strasznie szczęśliwa, że Rav się uczy i zapamiętuje!
Po dobrej rozgrzewce przyszedł czas na skoki. Zaczęłyśmy od najmniejszej jaką tu miałyśmy – krzyżaka. W środku miał może 30 cm. Ravenna nawet nie napalała się na to zbyt mocno i nie przyspieszała, gdy naprowadziłam ją na odpowiednią ścieżkę galopem. Po prostu sobie kicnęła, bez wysiłku i bez większych emocji. Poklepałam ją i po chwili nakierowałam na nieco większą stacjonatę – miała jakieś 50 cm. Tym razem Ravenna ciekawsko postawiła uszy i wyczuwałam lekkie napięcie w jej mięśniach. Mimo to zachowała się dobrze i słuchała mnie w 100%. Wybiła się raczej lekko, bez nadmiernego marnotrawstwa energii. Ponownie ją pochwaliła, bo chciałam by zachowała raczej takie zachowawcze podejście. Rozemocjonowana mogła być ciężka do opanowania. Skoczyłyśmy tę samą stacjonatę z odwrotnego najazdu i ponownie wyszło bardzo dobrze. Z związku z tym przyszedł czas na stacjonatę numer dwa o wysokości 80 cm. Rav wcześniej robiła się trochę rozkojarzona przed tej wysokości przeszkodami, ale tym razem musiała już pamiętać, że powinna być spokojniejsza i właśnie tak skoczyła przez stacjonatę. Nie przyspieszała niepotrzebnie, była skupiona, ale chętna i zaangażowana. Mogliśmy więc przejść do 100 cm oksera. Nieco przyspieszyłyśmy, a Ravi bardzo ciężko było się opanować, kiedy zobaczyła gdzie jedziemy. Starała się, ale czułam, że walczy ze sobą. Ostatecznie posłuchała mnie i dostosowała się do moim poleceń, co ucieszyło mnie niesamowicie! Zaraz po udanym skoku wyklepałam ją i nazywałam „kochanym koniem” przez całe okrążenie. Jedno, bo później zaatakowałyśmy szereg złożony z dwóch stacjonat. Były oddalone od siebie na jakieś dwie foule. Pozwoliłam Ravce przyspieszyć, ale pilnowałam by nie zaszalała. Na szczęście zachowała się jak należy i nie sprawiła mi zawodu. Wręcz przeciwnie, bo nie dość, że była spokojna i łatwa w prowadzeniu to przy wybiciach pokazała moc. Ten szereg pokonała IDEALNIE. Chyba będziemy miały więcej skokowych jazd w najbliższym czasie, bo jeździło mi się na niej świetnie. Najechałyśmy na doublebarre'a. Klacz była spokojna, ale czułam jak rozpiera ją energia. Trzymałyśmy dość szybkie tempo, ale odpowiednie by nie bać się o upadek na zakrętach. Skoczyła jak rasowy sportowiec, a zaraz po lądowaniu nawet lekko bryknęła, czego w ogóle nie miałam jej za złe, a raczej parsknęłam śmiechem. Później jeszcze dwa razy skoczyłyśmy przez oksera i raz przez szereg – za każdym razem Ravi była świetna i coraz bardziej zaskarbiała sobie moją miłość.
Nie chciałam jej przemęczać, bo ostatnie dni były dla niej raczej aktywne, więc późnej tylko spokojnie kłusowałyśmy, co jakiś czas przejeżdżając przez drążki, albo robiąc jakąś woltę. Po może 5 minutach zatrzymałam się i zsiadłam, by zdjąć siodło. Postanowiłam, że rozstępuję ją w ręku, dzięki temu lepiej sobie odpocznie. Po jakimś czasie znudziło nam się takie spacerowanie, więc zdjęłam jej tez ogłowie i bawiłyśmy się w berka… kocham tego konia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz