Rodzaj treningu: skokowy (L-N)
Data i godzina: 3 kwietnia 2017, 11:20
Para: Ruska & Omega Red
Nadszedł dzień, gdy mogłam wziąć moją najnowsza gwiazdeczkę na trening. Po przemiłym poranku udałam się od stajni i zabrawszy ze sobą odpowiedni sprzęt ruszyłam do boksu rudej. Była w takim sobie humorze, ale łaskawie pozwoliła mi się wyczyścić. Przy ubieraniu była trochę bardziej rozrywkowa, bo założenie jej ogłowia zajęło mi dobrych 5 minut, ale w końcu wyprowadziłam ją na korytarz.
Gdy dotarłyśmy już na halę, od razu włączyłam klimatyzację. Rozejrzałam się i z zadowoleniem odnotowałam obecność kilku przeszkód i drążków, po czym wsiadłam i od razu ruszyłam szybkim stępem. Omega nie stawiała się, a raczej była zdrowo zaciekawiona otoczeniem. Przez chwilkę kręciłyśmy się po całej hali, co jakiś czas zatrzymywałyśmy się, żeby klacz mogła powąchać coś, co ją zainteresowało. Dość szybko przeszłyśmy do kłusa, z czym nie było najmniejszych problemów. Klacz bardzo chętnie przebierała nóżkami, a przy tym była całkiem wygodna i kontaktowa. Kręciłyśmy wolty i serpentyny (które bardziej przypominały slalomy między przeszkodami), a później bawiłyśmy się tempem. Zagalopowanie również wyszło ładnie, z tymże Omega strasznie przyspieszała i czułam, że co chwilę tracę kontrolę. Pięć sekund po każdej wolcie i półparadzie robiła to samo. Pozwoliłam się jej zatem trochę wybiegać, ale ten koń był jak wulkan energii i wcale się nie męczył… Udało mi się wywalczyć zwolnienie do kłusa i najechałam na drążki. Omega wiedziała o co chodzi, a chwilę przed zdołała się nawet ogarnąć na tyle, żeby się zganaszować i pięknie zaangażować zad. Pokonując belki rozciągnęła się, utrzymując żwawe tempo. Nie próbowała uciekać ani nic, więc ją pochwaliłam. Za chwilę spróbowałyśmy znowu, a później jeszcze dwa razy z różnych najazdów i zawsze wychodziło poprawnie. Skierowałam konia na niziutkiego krzyżaczka, pilnując by nie zagalowała. To była ciężka walka, bo Omega strasznie napalała się na przeszkody, ale jakoś się udało. Pochwaliłam ją, pokazałam o co mi chodzi, ale za drugim razem i tak się buntowała i szarpała. W związku z tym zabrałam ją na woltę, gdzie zagalopowałam. Przez chwile po prostu tam patatajałyśmy, ale rudej się znudziło, więc żeby zaskarbić sobie jej uwagę zaczęłam z nią ćwiczyć lotne zmiany nogi. Wychodziły bez zarzutu. Najechałyśmy z galopu na stacjonatę (90 cm). Ten najazd był potworny, Omega szarpała się i kwikała, nawet bryknęła, wkurzona, że nie pozwalam jej lecieć nałeb na szyję… Upust swojej złości dała przy wybiciu, gdy zrobiła to z całej siły. Moogłaby tam przeskoczyć dwumetrowego oksera, a ja nie do końca przygotowana na taki lot na chwilę straciłam równowagę, zgubiłam strzemię i gdybym nie złapała się kurczowo grzywy to pewnie bym zleciała. Po wylądowaniu klacz wykonała serię bryków, by się mnie w końcu pozbyć, ale się jej nie dałam. Szybko odnalazłam strzemię, zebrałam wodze i nadałam klaczy takie tempo, żeby prawie zgubiła podkowy. Zaskoczona przyspieszała coraz bardziej, galopując po pierwszym śladzie. Jeszcze bardziej w szoku była, gdy odkryła, że wciąż ją popędzam! Na początku jeszcze trochę brykała, ale potem stopniowo się uspokajała, wyciszała, skupiała… Trochę to trwało, bo jednak tą kobyłę nie tak zupełnie łatwo jest ogarnąć, ale zaczynałam czuć zmianę w jej zachowaniu. Kiedy stwierdziłam, ze to już, że jest gotowa, zaczęłam zwalniać, a później nakierowałam ją na tę samą przeszkodę, ale od drugiej strony. Dawałam jej jasne sygnały, nie pozwalałam się zachowywać jak wariatka. Posłuchała mnie! Byłam przeszczęśliwa, ale nie mogłam tego okazać tak dobitnie. Po bardzo udanym skoku pochwaliłam ją tak, żeby na pewno do niej dotarło o co chodzi. Następnie skoczyłyśmy jeszcze oksera i pijanego oksera tego samego wzrostu. Omega zachowywała zdrowy rozsądek, słuchała się i była uważna. Nie rozpędzała się niepotrzebnie i sprawiała, że byłam z niej bardzo, bardzo dumna. Mogłyśmy więc przejść do wyższych przeszkód. Z łagodnego najazdy skoczyłyśmy przez 110 centymetrowego doublebarre'a. Omega miała silne wybicie i doskonale wiedziała w którym miejscu ma ono nastąpić. To bardzo mnie cieszyło, miała instynkt i wielki talent. Za chwilę zaatakowałyśmy takiej samej wysokości oksera, jednak znajdował się niedaleko zakrętu i musiałyśmy się trochę wysilić, żeby pokonać go właściwie. Omega dała się z siebie wszystko i skoczyła poprawnie, ze sporym zapasem. Pochwaliłam ją i zwolniłam do kłusa (o dziwo nie miała wielkich zastrzeżeń), żebyśmy chwilę odsapnęły. Na nieco luźniejszej wodzy pokonałyśmy drążki. Pilnowałam klaczy łydkami, bo bardzo dobrze reagowała na pomoce. W ogóle była inna niż na początku, czułam się na niej, jak na koniu, którego jeżdżę od 10 lat i który potrafi już czytać w moich myślach. Podobało mi się to uczucie. Po chwili przerwy znowu zagalopowałyśmy i wykonałyśmy duuużą woltę, by mieć lepszy najazd na stacjonatę (110cm). Omega jak zawsze bardzo się zaangażowała i popisała swoimi umiejętnościami. Pochwaliłam ją i postanowiłam pojechać szereg złożony z oksera (110 cm) i wspomnianej przed chwilą stacjonaty (którą w tym układzie pokonywałybyśmy od odwrotnej strony niż teraz) na skok wyskok. Byłam maksymalnie skupiona i gotowa dać klaczy wsparcie. Cały czas mocno jej pilnowałam i zachęcałam do skoku, co w sumie nie było potrzebne, bo Omegi nigdy nie trzeba było do tego zachęcać. Skoczyła raz, błyskawicznie odbiła się od ziemi i skoczyła drugi raz. Nawet nie wiedziałam kiedy to się stało, ale najwyraźniej się udało. Bez zrzutki, bez żadnych problemów. Na koniec zostały nam jeszcze dwie stacjonaty (115cm), które znajdowały się na dwóch różnych końcach hali. Ruszyłyśmy zatem na pierwszą, która poszła nam świetnie. Omega była już spokojniejsza, bardziej skupiona. Nie pędziła jak głupia, więc była i dokładniejsza w tym co robi. Niestety na drodze do ostatniej przeszkody potknęła się i już myślałam się nie zdąży wpaść w rytm przed wybiciem, ale ona najwyraźniej była znacznie lepsza niż sądziłam. Bez żadnego zawahania odbiła się od ziemi i przeleciała nad drągami. Tuż po lądowaniu poluźniłam wodze, klepiąc ją i chwaląc z ogromnym wyszczerzem na twarzy. Ta oczywiście bryknęła tak, że znowu miałam stan przedzawałowy, ale przetrwałam. Zwolniłyśmy do kłusa i tak sobie truchtałyśmy przez kilka minut. Odprężałyśmy się, trochę gawędziłyśmy… Postanowiłam, że w ramach rozstępowania zrobimy sobie spacer po włościach. Wyjechałam zatem z hali (ciężko było otworzyć drzwi z siodła, ale leń zawsze sobie jakoś da radę!) i ruszyłyśmy na zewnątrz. Spacerowałyśmy sobie przy placach, zajechałyśmy przed dom, żeby zobaczyć czy nikt nie przyjechał, później pojechałyśmy skontrolować czy na pastwisku są jakieś konie… i tak nam zeszło z piętnaście minut przynajmniej. Omega była zadowolona, ja pewnie jeszcze bardziej. Odstawiłam rudzielca do stajni, dałam jej jabłuszko i ucałowałam w pyszczek. Nawet przyjaźnie szturchnęła mnie nosem i nadstawiła się do głaskania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz