poniedziałek, 26 września 2016

46. (wyścigi) Niespokojna Muza, Faridya, Dixie Delight

Ruska & Niespokojna Muza
Elodie & Dixie Delight
Harry & Faridya
Skończyliśmy siodłać konie o 5:30 rano. To była cudowna godzina, wszyscy jeszcze byliśmy jedną nogą we śnie, ale nie było rady. Trening musiał się odbyć. Wyprowadziliśmy rumaki przed stajnię i wsiedliśmy na nie. Muza była spokojna, Dixie nieco podekscytowany, ale i tak bardzo grzeczny i nawet Fari nie miała ochoty na rewolucje. 
Ruszyliśmy więc wolnym stępem w stronę pastwisk. Próbowałam lekko popędzać Muzę, z którą szłam na czele zastępu, ale nie przynosiło to jeszcze rezultatów. Za to Fari idąca na końcu zaczęła się już budzić, bo słychać było groźne parskania i nerwowy tupot kopyt – czym byliśmy dalej, tym głośniejsze. 
Dojechawszy do lasu, podciągnęliśmy popręgi i zakłusowaliśmy. Musie i Dixie'mu przyszło to z niewielkim trudem, ale już po kilku minutach truchtu obydwa konie się rozbudziły i chętniej szły na przód. Faridya próbowała nas wyminąć i wejść na pierwsze miejsce, ale Harry zrobił z nią woltę i ostatecznie jechał jakieś 30 metrów za nami. Klacz strasznie ciągnęła, ale i tak było łatwiej niż wcześniej. Muza niosła lekko, ale czuć było, że ma już w sobie energię i podekscytowana chciałaby już galopować. Jeździliśmy po najróżniejszym podłożu: był piach, było błoto, była trawa… były też górki i dolinki, po których jechało się naprawdę fajnie, a naszym koniom robiło to świetnie dla mięśni. Dzięki takim rozgrzewkom w niedługim czasie osiągnęliśmy sporą poprawę w ich kondycji. Kłusowaliśmy tak około 15 minut, kiedy zobaczyliśmy już ogrodzenie toru wyścigowego. Zwolniliśmy do stępa, a ja zsiadłam, by otworzyć bramę. Mogliśmy wjechać do środka. Faridya od razu ruszyła kłusem po bieżni, w jakiś czas za nią Dixie, a ja gdy tylko wsiadłam z powrotem na konia. Muza troszkę się wierciła, bo była już przecież w niebie, ale pozwoliła mi na siebie wsiąść. Nie chciałam jechać tuż przy barierce, więc odbiłam w kłusie ku środkowemu śladowi, a moja klacz nie miała nic przeciwko. Widziałam, że Fari także nie trzyma się wewnętrznej, a Harry co jakiś czas zmienia jej pozycję w kłusie. Dixie natomiast trzymał się barierki. Był już w lepszej formie niż na początku, ale jednak nadal odstawał od reszty. Jechaliśmy tak przez całe okrążenie, a później ruszyliśmy kentrem na sygnał Harry'ego. Koniom bardzo się to spodobało, natomiast nie spodobało im się to, że nie mogą od razu lecieć na złamanie karku. Widziałam, że Faridya mocno się stawiała i napierała do przodu tak, że dżokej ledwo ją przytrzymywał. Dixie biegł grzecznie, reagował na sygnały i dostosowywał się do tempa. Muza też mnie słuchała, ale jednak wyczuwałam w niej wielką gotowość do biegu i ogromne chęci by w końcu pokazać na co ją stać. Przegalopowaliśmy tak jakieś dwa okrążenia, po czym zrównaliśmy się ze sobą. Najbliżej barierki Dixie, obok Muza i przy niej Faridya.
- Na sygnał lecimy ile sił w nogach przez 700 metrów, potem do kłusa i czekajcie na dalsze instrukcje.
Ja i Elodie skinęłyśmy głowami i czekałyśmy na gwizd. W końcu sygnał nastąpił i wszystkie trzy konie w sekundę przyspieszyły, jakby wyskakując przed siebie. Były w tym mniej więcej równe, jednak już po krótkiej chwili Dixie wyszedł na prowadzenie. Wszyscy rozpędzaliśmy się jak mogliśmy, ale to Dixie potrafił to zrobić najszybciej. Co prawda nie potrafił tego utrzymać długo, ale jednak był z niego gepard. Faridya się wkurzyła, ale i jej, i Muzy przyspieszenie było nieco wolniejsze niż przyspieszanie siwego. W rezultacie przez pierwsze 400 metrów Muza i Fari biegły praktycznie łeb w łeb, a Dixie długość przed nami, przez kolejne 100 metrów to zwiększyło się do 1,5 długości, ale wtedy zaczął się powoli męczyć. Niecierpliwa Faridya zaatakowała spychając Muzę do środka, licząc na to, że kara wypadnie z rytmu. Ale nic z tego. Muzę to tylko zmobilizowało i nagle znalazła w sobie głęboko ukryte pokłady nowej energii, by wykorzystać je do wyprzedzenia powoli zwalniającego Dixie'go. Siwek był w stanie utrzymać stałe tempo, ale nie mógł wykrzesać z siebie już nic więcej. Pozostało mu liczyć na to, że tamte jednak nie dadzą rady. Jednak one w końcu rozpędziły się na tyle, że minęły go prawie równocześnie. Muza była szybsza dosłownie o długość pyska. Zaczęła walczyć z Fari o prowadzenie, ale nie zdążyły się zmierzyć, bo właśnie minęliśmy znacznik 700 metrów… Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu, a potem do kłusa. Faridya niechętnie ustawiła się w zastępie za nami, a za nią Dixie. Konie miały teraz chwilę by odsapnąć przed kolejną próbą, tym razem dłuższą. Przekłusowaliśmy chwilę, a potem postępowaliśmy. Konie nam się fajnie rozluźniły, szły lekko i płynnie. Lepiej też reagowały na sygnały, co bardzo nas cieszyło. 
Po kilkuminutowej przerwie ruszyliśmy kentrem. Umówiliśmy się, że tym razem pościgamy się na 1000 metrach. Tuż przed wyimaginowanym startem ustawiliśmy się w rzędzie w takim samym ustawieniu jak poprzednio. Jednak tym razem zatrzymaliśmy się, by ruszyć ze stój. Dla Fari nie było to łatwe, ale udało się ją jako tako utrzymać w miejscu przez kilka sekund. Na gwizd Harry'ego ruszyliśmy szybkim galopem. Tym razem także Dixie niemal natychmiast wysunął się na prowadzenie, a wydawało mi się, że jest bardziej zdeterminowany, chociaż już nieco zmęczony. Muza natomiast zachowywała spokój. Faridya najchętniej zjadłaby wszystkich, żeby tylko wygrać i groźnie prychała na swoich rywali. Muza i ona biegły łeb w łeb, rozpędzając się swoim tempem, podczas gdy Dixie robił to szybciej. Ale nie przejmowałyśmy się tym na razie. Mieliśmy przed sobą jeszcze 750 metrów. Utrzymywaliśmy swoje pozycje przez kolejne 300 metrów, ale wtedy Faridya już nie wytrzymała. Puściła się przed siebie. Zdążyła wyminął Muzę o długość, zanim moja piękna przełamała się i zaatakowała. Ale kiedy już spróbowała tu czuło się w niej tę moc. Pozwoliłam jej działać i nawet zachęcałam ją jeszcze do szybszego biegu. Wolałam żeby trzymała się cały czas Fari. Udało nam się nadgonić i obydwie wyminęłyśmy Dixie'go, z tym, że Faridya wyprzedzała nas o długość głowy. Ale Muza biegła po wewnętrznej, podczas gdy Fari, znajdowała się jakieś dwa metry obok. Cmoknęłam kilka razy i pchnęłam ręce w szyję klaczy, cały czas dając jej praktycznie luźne wodze. Ale u naszej rywali sytuacja wyglądała tak samo. Obie leciały przed siebie, już podirytowane, bo każda chciała wygrać. Dixie walczyć z tyłu, by nie zostać hen daleko, ale nie potrafił zbliżyć się na mniej niż dwie długości, a czasem i tak było to trzy albo więcej. 
W końcu na ostatnim zakręcie Fari pozwoliła sobie na więcej. Jednak nie wiedzieli chyba jak bardzo Muza poprawiła swoją kondycję i że nie wysiadała już tak łatwo. Ciągle miała w sobie siłę. I kiedy tylko wyjechała z łuku to postawiła wszystko na jedną kartę. Czułam jak wystrzeliła z pode mnie, ale lekko zaskoczona Faridya nieumyślnie pozwoliła się wyprzedzić o pół długości. Nie łatwo jej było odrobić tę stratę, bo zostało nam niecałe 100 metrów. Muza wygrała o prawie pół długości, natomiast Dixie uplasował się dwie długości za Faridyą. Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu i tak pokonaliśmy prawie całe okrążenie. Konie, szczególnie siwek, ciężko oddychały, ale nie były aż tak padnięte. To był dobry trening, który dużo im da. Na kłus pojechaliśmy już do lasu. Tam konie szybciej się rozluźniały i było nam znacznie milej. Droga powrotna zajęła nam około 20 minut, z czego nieco ponad 10 stępowaliśmy. Mogliśmy więc odprowadzić koniska od razu do boksów. Dostały po kilka cukierków czosnkowych. Harry i Elodie stwierdzili, że nie opłaca się im już wracać do łóżek, więc pomogą przy karmieniu koni, ale ja musiałam wykorzystać wolne trzy godzinki właśnie na sen. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz