sobota, 3 września 2016

40. (wyścigi) Niespokojna Muza, Dixie Delight

Rodzaj treningu: szybkościowy
Uczestnicy:
Elodie & Dixie Delight



Postanowiliśmy w końcu sprawdzić jak Dixie poradzi sobie na torze mając obok siebie rywala. Dotychczas trenowaliśmy go w osamotnieniu, ucząc podstaw. Dziś był jednak TEN dzień. Czas zmierzyć się z rzeczywistością. Postawiliśmy na trening szybkościowy, żeby konie po prostu poleciały przed siebie i żeby Dixie mógł przekonać się o co w tym chodzi, nie przejmując się za bardzo jakąś taktyką. 
Do roli rywala, a raczej rywalki wybraliśmy Niespokojną Muzę, gdyż ona tak samo jak siwy ogier była szybka, a do tego raczej spokojna i nie dokuczała innym koniom. 
Z samego rana (godzina piąta piętnaście, za jakie grzechy…) udałam się do stajni wraz z Harry'm i Elodie. Po drodze zjedliśmy po pączku w ramach śniadania. 
Zajęliśmy się przygotowaniem koni do transportu, bo na tor mieliśmy jechać w przyczepie. Nie chcieliśmy męczyć rumaków terenem ani dodatkowo ich ekscytować, bo Dixie kiedy tylko zobaczył, że ktoś wchodzi do stajni zaczął się cieszyć jak wariat.
Elodie zajęła się nim, podczas gdy ja udałam się ze szczotkami do Muzy. Moja malutka była zadowolona z wizyty i chętnie poddawała się pielęgnacji. Nawet nie protestowała tak bardzo przy czyszczeniu kopyt. Siwek zniósł szczotkowanie bez szemrania, i jak to on – nawet trochę przysypiał. 
Założyliśmy im ochraniacze i wyprowadziliśmy przed stajnię, gdzie Harry właśnie podpinał przyczepę. Po piętnastu minutach byliśmy już w drodze i wesoło gawędziliśmy, próbując przekrzyczeć radio, którego Harry nie chciał za żadne skarby świata ściszyć. 
Na miejscu założyliśmy rumakom sprzęt. Muza jak zwykle stała w majestatycznej pozie i łaskawie pozwalała mi się ubrać. Dixie cały czas na nią zerkał, przestępując z nogi na nogę. Już czuł, że dzisiaj będzie coś nowego i nie mógł się doczekać. 
Harry wsadził nas na wierzchowce i kazał zrobić całe okrążenie stępem, później kłusem, a następnie zawrócić i zrobić jeszcze jedno w kłusie. Zadanie było proste, więc od razu zaczęłyśmy. Muza szła jako pierwsza, a daleko z tyłu posłusznie maszerował Dix, wciąż niedowierzający obecności innego konia. Mimo wszystko zachowywał się bardzo dobrze. Miał najwyraźniej bardzo podzielną uwagę, bo mimo tej bacznej obserwacji, błyskawicznie reagował na każdy sygnał Elodie. Kiedy prosiła go o lekkie przyspieszenie robił to z idealnym wyczuciem, kiedy chciała by lekko zwolnił także od razu poddawał się jej woli. Nie wyrywał wodzy ani nic z tych rzeczy. Niespokojna Muza była równie posłuszna, chociaż wyczuwałam jej wielką chęć do przyspieszenia i musiałam się bardzo pilnować, by przypadkiem za mocno nie ścisnąć jej łydkami, bo pewnie natychmiast poleciałaby galopem. Po pierwszym zakłusowaniu konie zrobiły się niecierpliwe, ale nie było opcji na szaleństwa bez porządnej rozgrzewki. W końcu się z tym pogodziły, ale i tak wyczekiwały tego szczególnego momentu gdy zrobimy coś nie tak. Rozluźniły się mniej więcej w połowie drugiego okrążenia. Muza fajnie wydłużyła krok i zrobiła się lżejsza, od razu też wygodniej się na niej siedziało. Dixie także zaczął poruszać się ładniej, bez tego spięcia skracającego jego wykrok. 
Kiedy skończyliśmy tę fazę, zwolniliśmy do stępa, gdzie przez chwilę jeździliśmy po woltach i ósemkach, podczas gdy Harry stał w środku małego placyku i mówił nam po kolei co będzie się działo.
- Teraz zrobimy okrążenie kentrem, a w momencie pokonania pełnej długości bieżni puszczacie koniom hamulce i pozwalacie im biec ile sił w nogach. Macie na to sześćset metrów. Później zwalniacie i zawracacie do mnie kłusem. Wsadzę was do bramek i teraz już na poważnie. Macie do pokonania tysiąc metrów, a umiejętności waszych koni ocenicie same. Zobaczymy czy dobrze je wyczujecie. 
A więc ruszyłyśmy spokojnym galopikiem. 
Muza znowu zaczęła się lekko napalać i przez chwilę chciała się nawet buntować, ale w miarę szybko jej przeszło i pozwoliła się mi prowadzić wedle mojego widzimisię. Dixie trochę poprychał, próbował przyspieszać, ale także bardzo szybko się poddał. Mamy fajne konie. Biegliśmy sobie spokojnym tempem, ucząc konie cierpliwości i rozgrzewając je. Nie wiedziały co czeka je dalej, ale na okrągło były czujne. Nie dało się tego nie zauważyć. One tylko czekały na odpowiedni sygnał.
Okrążenie ma około tysiąca sześciuset metrów. Przez całą tę drogę galopowaliśmy wolnym tempem, z początku w lekkim zebraniu, później już luźniej. I kiedy dojeżdżaliśmy do tego upragnionego miejsca… konie wystrzeliły przed siebie. Zdążyłam zapomnieć, ze gdzieś za nami jest jeszcze jeden koń, bo liczyła się tylko Muza. Muza była koniem szybkim, choć nie do końca wytrzymałym. Od razu przeszła do czynów i puściła wstrzymywane od pół godziny tamy w jej organizmie. Mogła teraz się wyszaleć! I szalała! Biegła przed siebie jak opętana, choć nie wpadała jeszcze w swój trans. Teraz po prostu musiała porządnie rozprostować kości i czułam jak dalekie robi susy i jak bardzo rozciąga całe swoje ciała. Pewnie z boku wyglądała jak hart, a ja czułam że lecę na dywanie Alladyna. 
Nie spodziewałam się, że Dixie dogodni nas tak szybko! Znaczy, wiedziałam, że ma wielki potencjał, no ale bez przesady! Muza też go miała! Tymczasem siwek już w połowie dystansu nadrobił kilka długości i już prawie zrównał się z Muzą. Kiedy klacz wyczuła go przy swoim zadzie trochę się zdenerwowała, ale dała to po sobie poznać jedynie przez stulone uszy. Zaraz przyspieszyła, ale tak samo jak Dixie! On przyspieszał cały czas, bez przerwy. Po kilku sekundach obydwa konie szły już łeb w łeb i obydwa się rozpędzały, ale nie zdążyły przekonać się kto jest lepszy, bowiem pojawił się odpowiedni znacznik i musieliśmy już zwolnić. 
Muza była bardzo niepocieszona, natomiast Dixie wyglądał jakby ktoś napoił go drinkiem energetycznym. Chciał więcej! A moja mała chciała rewanżu. 
Rozluźniającym kłusem wróciliśmy do placyku, a Harry postawił już na torze bramki.  Dał nam chwilę na odpoczynek. Później zaczęliśmy wprowadzać konie do boksów. Obydwa weszły od razu, bez zbędnych ceregieli. Ani Muza, ani Dixie się ich nie bały. 
- Tysiąc dwieście metrów, pamiętajcie – przypomniał Harry, gdy stanął koło mechanizmu zwalniającego konie.
Mogłyśmy ruszać. 
Bramki otworzyły się z głośnym dzwonieniem. Muza nauczona już co ma robić od razu wypłynęła, o ile można się tak wyrazić, na bieżnię, wygrywając cenne sekundy. Dixie lekko się spłoszył, więc je stracił. Muza przylgnęła do wewnętrznej barierki, zajmując najlepszą dla siebie pozycję. Elodie najwyraźniej stwierdziła, że jej koń potrzebuje oszczędzać siły, dlatego utrzymywała się jakieś dwie długości za nami. Ogier bardzo chciał biec szybciej, ale nie wiedział, że tym razem ma dwa razy dłuższy dystans. Ostatecznie godził się z losem, ale pozostawał w gotowości w razie komendy „teraz!”. Niespokojna była zadowolona z tego, że nikt nie plącze się jej koło zadu, pozwoliła sobie na równe tempo, nie przyspieszała, ale tez nie zwalniała. Znalazła dla siebie idealny rytm i było nam z tym bardzo dobrze do czasu gdy na sześciuset metrach Dixie ruszył do ataku. Co prawda bardzo delikatnie, powolutku, ale jednak ruszył. W przeciągu stu metrów zmniejszył dzielącą nas odległość o półtorej długości, a wtedy nie było już opcji żebyśmy dłużej czekały. Dałam Muzie łydkę, poluzowałam wodze, a rękoma pchnęłam ją lekko w szyję. Wiedziała doskonale co to ma oznaczać i nagle wystrzeliła przed siebie, jednak Dixie zrobił to w tym samym momencie. Zostało nam pięćset metrów, więc oba konie mogły sobie pozwolić na maksimum. 
Muza skrzętnie z tego skorzystała. Dixie mimo to zdołał na chwilę się z nami zrównać. Moja kara zdenerwowana przyspieszyła jeszcze bardziej, dzięki czemu udało się jej wywalczyć pół długości przewagi, ale ogier wcale nie odpuszczał. Wiedziałam, że ma słabszą kondycję i w końcu się zmęczy, ale nie mogłam pozwolić na utrzymywanie stałego tempa, bo siwek mógł mnie jeszcze zaskoczyć. Wykrzesałam z Muzy ostatnie poty. 
Na metę dotarłyśmy półtorej długości przed Dixem, bo kara dostała jakiegoś prędkościowego olśnienia na ostatnim stu metrach. 
Powoli zwolniliśmy konie do wolnego galopiku i spokojnie jechaliśmy tak przed siebie. Dixie posłusznie schował się w tyle, okropnie zmęczony. Muza także była spocona i porządnie przegoniona, ale jednak wcześniejsze treningi bardzo dużo jej dały, a jej kondycja znacznie się poprawiła. Kentrem przejechałyśmy jakieś 800 metrów, dopiero później zwolniłyśmy do kłusa. Zdecydowałyśmy, że do domu pojedziemy wierzchem skrótami, co powinno nam zająć jakieś 20 minut. Harry się zgodził, zapakował się w samochód i odjechał z przyczepą. 
Przejażdżka kłusem po lasach było czymś, co koniom bardzo pomogło pozbyć się frustracji po treningowym wyścigu, zrzucić z siebie całe napięcie wynikające z rywalizacji i po prostu się wyciszyć. Były bardzo grzeczne i właściwie było im już wszystko jedno jakim jedziemy tempem i jaką drogą. Niedaleko domu zwolniliśmy do stępa, a kiedy wjechaliśmy już na dziedziniec od razu pojechaliśmy w stronę karuzeli. Przed nią zdjęliśmy koniom sprzęt, a w międzyczasie Harry przyniósł nam kantary dla koni. Ustawiliśmy dla nich najwolniejszy program na dziesięć minut i udaliśmy się do stajni, by przygotować reszcie koni śniadanie. Po przeprowadzeniu bitwy w „kamień, papier i nożyce” zostałam oddelegowana do sprowadzenia Muzy i Dixs do ich boksów. Zabrałam obydwa konie za jednym zamachem, wiedząc, że nie będą sprawiać kłopotów. Wszystko poszło gładko, więc dostały jeszcze po kawałku marchewki w nagrodę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz