piątek, 1 stycznia 2016

Czyszczenie Zaira

Ruska
Kath
Friday

Nudziłam się w stajennej kuchence razem z Katherine, więc postanowiłyśmy coś porobić. Problem w tym, że za dużo do roboty nie było, ale nasza burza mózgów w końcu przyniosła efekty. Zdecydowałyśmy się zafundować Zairowi małe SPA. 
Ruszyłyśmy do boksu niczego nie spodziewającego się konia. 
Jego grzywa została zapleciona w warkocze miesiąc temu i tak już została do tej pory. Zdecydowałyśmy się go wyprowadzić na myjkę, żeby doczyścić kopyta, które swoją drogą także dawno nie były dopieszczane. Kath przyniosła z siodlarni kantar i uwiąz, po czym przypięłyśmy konika do specjalnego kółeczka przymocowanego do ściany. Był zupełnie spokojny i tylko badał wszystkie przedmiot, które znajdujące się w zasięgu jego pyszczka.
- To ja jeszcze przyniosę odżywkę, a ty już możesz rozplątywać – rzuciła w biegu Katherine, a ja skinęłam głową i zabrałam się do pracy.
Niemal wszystkie gumeczki popękały, a rozplątanie tych włosów było strasznie trudne. Ledwo zaczęłam pierwszy warkoczyk, gdy wróciła Kath. 
- Wow, zapuściłam go trochę…
- Miał za dużo wolnego, trzeba się za niego wziąć – mruknęłam pod nosem, siłując się z kołtunami.
Trochę to trwało, ale w końcu rozplątałyśmy grzywę, której rozczesanie zajęło drugie tyle. Kath w tym czasie machała szczotkami po całej reszcie konia.  
- Co robicie? - zapytała Friday, która chyba wyrosła spod ziemi.
- Profesjonalne odszczurzanie konia fryzyjskiego – powiedziałam z powagą.
- Hej, a mogłabyś nam przynieść odkurzasz? - zapytała Kath z podekscytowaniem. - O i jeszcze przedłużasz, bo kontakt jest dopiero przy łazience…
Fri tylko westchnęła i ruszyła by wykonać powierzone zadanie. Zair nigdy nie bał się takich sprzętów, więc tylko popatrzył na odkurzacz, potem powąchał i od tej pory miał go w nosie. Kiwnęłam głową, mówiąc „No, mądry koń”, po czym włączyłyśmy sprzęt i zaczęłyśmy ściągać kurz z sierści. Nie był golony, a z tego puchu ciężko szło, ale na największych obrotach zauważyłyśmy poprawę. 
Kath obsługiwała odkurzacz, a ja zaplatałam nowe warkoczyki, po potraktowaniu ich odżywką. Szybko poszło, więc zajęłam się ogonem, który ładnie najpierw przebrałam, a potem rozczesałam. A na koniec popisałam się fryzjerką sztuką i zrobiłam coś dziwnego z jego włosami, jednak Katherine zaakceptowała. Jest dobrze. 
Wzięłyśmy wąż i letnią wodą obmyłyśmy kopytka. Czyściłyśmy je też szczotką, bo brud nie chciał dobrze schodzić. Kiedy były już czyste i suche, pomalowałyśmy je specjalnym olejem. Później jeszcze zastosowałyśmy dziegieć na podeszwę kopyt. W stajni było ciepło, więc nie martwiłyśmy się o nic. W drodze powrotnej do boksu jechałam sobie na jego grzbiecie, bo to przecież całe 30 metrów, więc przejażdżka życia. Zdjęłyśmy mu kantar i dałyśmy po marchewce. Był bardzo grzeczny, czarny aniołeczek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz