wtorek, 26 stycznia 2016

12. (ujeżdżenie) Esperanto

Katherine - Esperanto
Ruska
Audrey
Mila

Kath miała dziś doskonały humor! W przeciwieństwie do mnie… Kiedy o poranku, przy śniadaniu, zapytała czy chcę z nią iść na trening ujeżdżeniowy, musiała się srogo rozczarować. To znaczy tak było z początku, jednak później przekonała mnie żebym przynajmniej przyszła popatrzeć i w razie czego poprawiać jakieś błędy. Na to zgodziła się także Drey. 
Wszystkie trzy ruszyłyśmy dziarsko do stajni, oczywiście nie zapominając o tym, by rzucić kilka pełnych niezadowolenia komentarzy pod adresem zimy. W końcu jednak dotarłyśmy do ciepłej stajni, gdzie powitało nas rżenie piętnastki ogierów. Reszta padokowała się na śniegu. 
Kath poszła po sprzęt, kiedy my przywitałyśmy się z Zairem, który jeszcze nie wiedział, że zaraz idzie do roboty. Zdał sobie w tego sprawę z chwilą, gdy siodło wylądowało na drzwiczkach boksu…  jednak koń nie  był ani trochę zrażony, a wręcz przeciwnie. 
Zair: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Stał grzecznie, kiedy Katherine machała przy nim szczotkami, oraz kiedy czyściła mu kopyta. Audrey postanowiła poprawić mu kilka warkoczy, które straciły swój elegancki wygląd na rzecz bezkształtnych kołtunów. 
Kilka minut później koń był już zupełnie gotowy do pracy. Ochoczo szedł korytarzem na halę, a my w pewnej odległości za nimi. 
Chciałyśmy się wycofać, gdy okazało się, że wcześniej nikt nie włączył tam ogrzewania i temperatura jaka tam panowała wahała się w okolicy minus pięciu stopni. Ale dla dobra sprawy zdecydowałyśmy się wytrwać. Uruchomiłyśmy grzejniki i zasiadłyśmy na trybunie, kiedy Kath dociągała popręg, po czym wskoczyła na konia. Ustawiła sobie odpowiednią długość puślisk jeszcze w stój, a później ruszyła stępem. 
Już od początku wyglądało to jak porządny, żołnierski marsz, co było dobrym znakiem. Może Zair ma dziś więcej energii niż zwykle i jazda będzie wcale nie brzydka. 
Koń bardzo chętnie szedł przed siebie, przebierał nóżkami aż miło, przy czym uszy miał postawione na sztorc, a szyjkę powoli wyginał niczym rasowy łabądek. Aż się zdziwiłyśmy, ale postanowiłyśmy nie komentować, coby go czasem nie rozproszyć. 
Katherine nie wydawała się specjalnie zaskoczona jego postawą. Albo udawała „że niby on zawsze ze mną tak chodzi”, albo serio on zawsze z nią tak chodził… W każdym razie miło było  popatrzeć.   
Z początku stępowali sobie po pierwszym śladzie, na całej długości wielkiej hali. Zmienili kierunek, a później robili ogromną ósemkę, na przekątnych nieco wyciągając krok. Zairowi się podobało, widać było, że ma dziś w sobie mnóstwo energii i może być fajnie. 
Z czasem zaczęli udoskonalać większe wolty i takie też serpentyny, tudzież wężyki. Później te figury trochę malały, zmuszając konia do ciaśniejszych zakrętów i mniejszych łuków, na których musiał się zacząć wyginać. Co jakiś czas, by utrzymać koncentrację ogiera, Kath zatrzymywała się i prosiła o cofanie, albo robiła zwrot na zadzie czy przodzie. Później także zachęcała konia, by odwracał do niej głowę tak, by dotknął strzemienia, za co był nagradzany słowem i tarmoszeniem grzywki, co bardzo lubił. 
Wtedy zapadła decyzja – czas zakłusować. Konik ucieszył się ogromnie na tę wieść, a tym samym jego przejście było niesłychanie energiczne. Może trochę zbyt energiczne. Nie mniej jednak poruszał się w tym chodzie jak sarenka, mimo swojej niesarenkowej wagi. Pięknie podnosił kopytka, wyginał szyję, a gdy Kath nie skupiała się tak mocno, przyspieszał jak tylko się dało, dopóki amazonka nie reagowała i nie dopraszała się zwolnienia tempa. 
Śmiać mi się chciało widząc jego próby, ale nic nie mówiłam, żeby nie zakłócać przebiegu treningu. Audrey chyba czuła tak samo, bo jakiś niezdecydowany uśmieszek błąkał się na jej twarzy.
W każdym razie koń pracował dziś pięknie. Wykonywał wolty z największym skupieniem, jakby właśnie prezentował najtrudniejsze figury przed angielską królową. Ustępowania od łydki nie były dla niego niczym trudnym, dlatego z pewnością siebie pokazywał nam jak to powinno wyglądać. Widząc minę tego konia, autentycznie chciałam mu bić brawo na stojąco, aż musiałam odwrócić wzrok, żeby zaraz nie wprowadzić tego w życie.
Katherine równie skoncentrowana dawała konikowi subtelne sygnały, które od w mig wyłapywał i się do nich stosował. Pięknie patrzyło się na ich współpracę. Jeszcze parę miesięcy temu to wyglądało zupełnie inaczej, a koń który niemal przelewał się na kolejne metry ścieżki, teraz wyglądał niesamowicie. 
Po chwili poświęconej na utrwalanie ciągów – które swoją drogą bardzo mnie usatysfakcjonowały – postanowili jeszcze trochę poćwiczyć te przejścia. Z większym spokojem, równowagą i opanowaniem wychodziło im to o cudownie. Byłam pewna, że przy zagalopowaniu Zaira znowu poniesie, ale oprócz tego starał się tak bardzo, żeby wybaczyłabym mu wszystko.
Po chwili stępa, gdzie Kath jeszcze trochę pozbierała konia i w każdym narożniku prosiła o małą woltę, w końcu ustawili się do galopu. Najpierw przejście do kłusa – trochę dziwne, bo koń już wyczuwał, co zaraz nastąpi, a po jednym pełniutkim okrążeniu na wyciszenie – galop!  Taaak, tego się spodziewałam! Dzida i do przodu ile sił w nogach! Ale Katherine pozwoliła mu się wyszaleć, widząc jak wiele radości mu to sprawia. Później zniecierpliwiona bezcelową bieganiną lekko wyhamowała, by płynnie zwolnić do kłusa. Przez chwilę trzymała go w tym chodzie, wymagając od niego przemyślenia swojego zachowania. Zair niechętnie zgodził się na to, zaraz po tym jak dla poprawy samopoczucia szarpnął wodzami. 
Kolejne zagalopowanie wyglądało już o niebo lepiej, z klasą i skupieniem. Nie było dzidy – był piękny, zebrany patatajek. 
Coś czułam, że długo tak nie wytrzyma, ale o dziwo nawet przez chwilę nie zdradził swojego zniecierpliwienia. Na wielkiej ósemce poćwiczyli lotne. Kilka pierwszych nie wyszło, bo konik zaczął odpływać myślami gdzie indziej, a szybszy kontrgalop na ścianie postanowił go do pionu i później było już świetnie. 
Przez kolejnych kilkanaście minut udoskonalali inne figury w galopie. Najładniej wychodziły im ciągi, a także zmiany nogi co dwa takty na przekątnej. Kiedy ostatni raz widziałam Zaira podczas treningu, prezentował się zupełnie inaczej. Widać było, że nabrał doświadczenia, uspokoił się, zgrał ze swoją partnerką… Zmienił się zupełnie na lepsze. 
Na koniec były jeszcze przejścia we wszystkich trzech chodach w trakcie przejeżdżania programu z klasy L. Katherine nie chciała go dziś przemęczać, bowiem zaraz wyjeżdżali na zawody. Wolała by koń był wypoczęty, bo jego umiejętności była pewna. 
Rozstępowała go na luźnej wodzy, a gdy skończyła podjechała do nas. Zrobiło się już ciepło, więc po zdjęciu kurtek pół godziny wcześniej, teraz zaczęłyśmy się w nie znowu opatulać. 
Kath zeskoczyła z konia, a klepiąc go wymierzyła w nas pytająco-nieśmiałe spojrzenie. Oczywiście nie chciałyśmy jej powiedzieć, że koń zupełnie nas zaczarował, że jesteśmy zachwycone postępami i uwielbiamy ich jako partnerów… Ja wiedziałam, że gdy się odezwę, to od razu się zdradzę, więc Audrey przejęła inicjatywę. 
Pokręciła głową, z lekkim grymasem, poruszała dłońmi, zastanawiając się.
- No… źle nie było… Ale to pierwsze zagalopowanie? Musisz go pilnować i nie dawaj mu tej satysfakcji. Co jeśli Ci taki numer na zawodach odstawi? Też mu pozwolisz tak lecieć?
Katherine zmieszała się, ale grzecznie pokiwała głową. 
Wtedy wybuchnęłam dzikim śmiechem i Drey też nie mogła się już powstrzymać. Zeszłyśmy na ziemie i dopadłyśmy do niej i konia. 
- Boże, genialni byliście! - wypaliłam, przytulając ją, z miną bliską płaczu. - Tylko się droczymy, kochana. Zrobiliście kawał dobrej roboty!
W dobrych humorach odprowadziłyśmy konia do stajni, gdzie mógł odsapnąć. A my poszłyśmy do kuchenki na ciastka i herbatę, gdzie zastałyśmy też milkę, która usiłowała ładnie zwinąć owijki Cincinnati'ego.  Postanowiłam jej pomóc, ale byłam jeszcze mniej utalentowana w tym kierunku, więc ostatecznie to Drey wzięła sprawy w swoje ręce i owijeczki pięknie zrolowane, znalazły swoje tymczasowe schronienie na stole wśród paczek żelków i ciasteczek z orzechami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz