Lilia - Angelique Trouble
Ruska
Ruska
Dzień był długi i pracowity. Kiedy byłam pewna, że właśnie się skończył i mogę w końcu obejrzeć nowy odcinek The 100, Lilia wpadła do mojego pokoju złorzecząc i marudząc, że zapisałam ją na Mistrzostwa Kucy w Anemone.
- Kochanie, musicie się rozwijać – odpowiedziałam wesoło, wpisując hasło na laptopie.
Ale ona zamknęła klapę z taką siłą, że gdybym nie cofnęła dłoni, pewnie ucięłoby mi palce.
- O nie, księżniczko! Skoro ja będę trenować, to Ty będziesz siedziała tam razem ze mną i uwaznie oglądała! I chwaliła! - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, a że w oczach miała mord to nie przyszło mi do głowy się z nią nie zgodzić. - Za piętnaście minut na hali! - warknęła na odchodne.
Westchnęłam i ponownie założyłam na siebie ciepły sweter i grube skarpety, które chwilę wcześniej cisnęłam w kąt.
Kiedy dotarłam już do stajni, Lilia czyściła właśnie Angie. Klaczka nie była specjalnie zachwycona, ale nie protestowała otwarcie, słusznie nie chcąc narażać się amazonce. Ładnie podała kolejne kopytko.
- To ja przyniosę ci sprzęt – powiedziałam, widząc, że w pobliżu nie ma nawet siodła.
- No ja myślę – odparła już w miarę spokojnie.
Wybrałam dla niej czaprak w babeczki. Uznałam, że będzie idealny. Obładowała wróciłam pod boks, gdzie od razu zaczęłyśmy zakładać na kuckę cały ekwipunek, łącznie z ochraniaczami. Następnie wyprowadziłyśmy ją z boksu i przeszłyśmy korytarzem w stronę hali, odprowadzone rżeniem innych koni.
W środku było ciepło, więc wystarczyło tylko włączyć światło i jazda.
Lilia wsiadła i ruszyła od razu żwawym kłusem. To oczywiście nie było jej planem, więc szybko zebrała Angie i zwolniła do stępa. Wjechały sobie radośnie na pierwszy ślad, a ja ustawiłam im drążki, żeby później nie wstawać aż do zagalopowania, kiedy to będę musiała ustawić przeszkody.
Wzięłam pięć belek, które rozstawiłam tradycyjnie, zupełnie na ziem, a kiedy już się z tym uporałam ustawiłam cavaletti, na których drągi leżały na wysokości jakichś dwudziestu centymetrów. Te dwie „przeszkody” znajdowały się w zupełnie różnych miejscach.
Zadowolona usiadłam na trybunach i obserwowałam konia. Angelique miała dziś bardzo fajny nastrój. Była nabuzowana i leciała tym stępem jakby się paliło, ale jednocześnie bardzo uważała na to, co przekazywała jej Lilia. Sama dziewczyna co i rusz wjeżdżała na wolty czy serpentyny, a także często zmieniała kierunek poprzez przekątne albo półwolty. Jednym słowem – ciągle coś robiły i nie przejechały spokojnie nawet jednego okrążenia. To był dobry sposób na tą klaczkę, która zaczynała się kłócić z jeźdźcem, kiedy tylko poczuła nudę.
Podobała mi się ich praca, więc nawet nie szukała innego zajęcia jak SMS-owanie z Detalli. Patrzyłam prościutko i nieprzerwanie na kucyka, który już od samego początku jazdy zachwycał swoim sposobem poruszania się. Z pewnością pod kimś innym wyglądałoby to inaczej, ale na szczęście Lilia była obecna i mogła się zająć swoją pupilką. Wjechały właśnie na kolejną serpentynę. Angie złapała wnet co powinna robić i w każdy łuk wchodziła najpiękniej jak potrafiła. Wyginała się jakby była z gumy.
Po mniej więcej dziesięciu minutach Lilia zdecydowała się zakłusować, co też niezwłocznie uczyniła. Przejście było trochę zbyt nagłe, zbyt nerwowe, ale sam kłus podobał mi się już bardzo. Angie miała świetne tempo, a amazonka idealnie ją sobie ustawiła, dzięki czemu obydwie prezentowały się doskonale.
I znowu zaczęły się wolty i serpentyny. Jak najwięcej, żeby jak najbardziej się porozciągać. W pewnym momencie zatrzymały się i cofnęły o kilka kroków, a potem zakłusowały ze stój. Wyszło poprawnie, chociaż i tym razem Angie wyrwała do przodu jak Felicja z bramki startowej.
Później najechały na drążki. Klaczka wiedziała co robić, ale Lilia i tak mocno ją pilnowała. Przepięknie pokonały przeszkodę, a kiedy po połowie okrążenia i zmianie kierunku spróbowały ponownie – wyszło jeszcze lepiej. Angie wysoko podnosiła kopytka i nawet nie myślała o tym by zwalniać czy uciekać na boki.
Następnie podjęły się wyzwania cavaletek. Lilia znowu skupiła się na pilnowaniu klaczy, tak na w razie czego. Jednak jej obawy szybko zostały rozwiane, bowiem klacz przeszła przez przeszkodę idealnie, w pięknym stylu. Kolejna próba, po jakiejś minucie, przyniosła te same rezultaty.
Wiedziałam, że powinnam się zwlec z krzesła i poszukać pomocy w znoszeniu stojaków. Na korytarzu znalazłam Chrisa i Alika, którzy chcąc nie chcąc poszli ze mną do magazynku przy hali. Przytargaliśmy na kilka tur parę stojaków. Drągi już mieliśmy. Kiedy ustawialiśmy je na środku, po pierwszym śladzie biegła sobie Angie, a Lilia przygotowywała ją do zagalopowania. W końcu zrobiły to i udało się oczywiście za pierwszym razem. Klaczka miała zbyt wiele energii by zaniechać takiej okazji na wybieganie się.
W międzyczasie stworzyliśmy parkur, chłopcy pobiegli do swoich zajęć, a ja podeszłam do wnęki na drzwi. Obserwowałam stamtąd, jak Lilia najeżdża na najmniejsza przeszkodę – krzyżaka o wysokości nie większej niż czterdzieści centymetrów. Angie naturalnie leciała na nią, jakby grunt się jej za ogonem palił, wybiła się za wcześnie i przeleciała nad przeszkodą jak jakieś bezkształtne ufo. To był jeden z najdłuższych skoków w wykonaniu kucyka jaki widziałam.
Ale ich to nie zraziło. Zwolniły trochę i wyciszyły się, dzięki czemu na stacjonatę (55cm) najechały już spokojnie i z odpowiedniejszym przygotowaniem. Angelique cieszyła się jak dziecko, ale zdołała być przy tym grzeczna i słuchała się amazonki, która twardo określiła jej zasady. Skok był wykonany idealnie, miały nawet spory zapasik. Dalej bez zatrzymywania się najechały jeszcze na szereg złożony z trzech stacjonat o wysokości sześćdziesięciu centymetrów. Klacz musiała się nagimnastykować, bo po każdym lądowaniu, od razu musiała się wybijać. Ale poradziła sobie z tym świetnie i później Lilia mocno ją wyklepała, zwalniając do kłusa.
- Podniesiesz nam do dziewięćdziesięciu? - zapytała, przejeżdżając obok mnie.
- Robi się.
Zabrałam się do pracy i po kilku minutach, kiedy one ćwiczyły przejścia w stępo-kłusie, ustawiłam wszystkie przeszkody tak, by miały właśnie dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości.
Lilia i Angie zagalopowały na prawo i skierowały się na stacjonatę. Koń mocno się na nią napalił i hamowanie amazonki na niewiele się tu zdało. Skok został oddany jakoś dziwnie, a technicznie wszystko leżało i kwiczało. Angie pozwoliła sobie później na bryk niezadowolenia, kiedy para weszła na łuk, ale później uspokoiła się i podczas najazdu na oksera była już zupełnie grzeczna. Galopowała równym, nie wolnym tempem i wybiła się w idealnym miejscu, za sprawą mocnego impulsu ze strony Lilii. Ten skok podobał mi się o wiele, wiele bardziej. Przyszedł jednak czas na dość ciasny zakręt, co przypominało właściwie okręcanie się wokół beczki, z tymże na jej miejscu stał doublebarre. Bałam się, że nie wyrobią, ale Angie poradziła sobie z tym wyzwaniem i za chwilę była już na prostej drodze do szeregu złożonego z trzech stacjonat. Tak samo jak wcześniej były to przeszkody typu skok-wyskok. To było trudne, ale klacz poradziła sobie śpiewająco. Była uparta i silna, dzięki czemu nawet przez chwilę się nie wahała. Skakała z mocą i przytupem, którego echo niosło się po hali aż miło. Po lądowaniu zaczęły wchodzić na łagodny łuk, aby zaatakować przeszkodę, która w połowie była okserem, a w połowie stacjonatą. Dziewczyny pięknie wymierzyły i skoczyły przez sam środeczek i nawet miały jeszcze trochę zapasu. Klaczka się rozkręciła i skakała rewelacyjnie, dlatego ostatnia przeszkoda – doublebarre – wcale nie był dla niej problemem. Po udanym skoku rozglądała się i dziwiła, dlaczego Lilia chce zwolnić.
- Brawo! - powiedziałam z promiennym uśmiechem, kiedy na luźniejszej wodzy, przekłusowały obok mnie. - Ta mała ma w sobie moc!
- A żebyś wiedziałam jak tę moc ciężko opanować! - zaśmiała się Lilia, ale poklepała konia, w podzięce za bardzo udany przejazd.
Podobało mi się, bo było zarówno szybko, jak i dokładnie – czyli idealnie.
- To co… - zaczęłam – sto dziesięć centymetrów?
Lil skinęła głową, więc zabrałam się do pracy. W miarę szybko popodnosiłam drągi i wróciłam do swojego bezpiecznego zakątka, żeby uważnie obserwować.
Tym razem na pierwszy ogień poszedł doublebarre. Pokonany na spokojnie, bez rewelacji – i przykrych, i miłych dla oka. Ot, skok, jak skok. Angelique zdążyła się już fajnie wyluzować, chociaż z drugiej strony ten charakterek dodawał jej popisom pewnego uroku, którego teraz brakło. Ale po chwili, w drodze do oksera, klaczka znowu pokazała na co ją stać i po strzeleniu baranka na łuku, pognała na przeszkodę z podwójną, jak nie potrójną energią. Od razu milej się patrzyło! Widać było jej zaangażowanie i to, jak dobrze bawiła się na parkurze. Zachowywała się przyzwoicie, kiedy szybszym galopem pokonywała dłuższy odcinek trasy, dzielący ją od tej mieszaniny stacjonaty i oksera. Zdążyła się wtedy mocno podekscytować, dzięki czemu zaprezentowała nam najsilniejsze wybicie na jakie było ją stać. Na ostrym zakręcie pozwoliła Lilii przejąć władze i potulnie zwolniła, żeby przypadkiem się nie wywalić. Ale zaraz potem znowu rozpaliła w sercu ogień i z pełną parą rozpoczęła szereg. Przy tej przeszkodzie prezentowała wszystkie swoje zalety. Wad nie stwierdziłam… Chociaż wyglądała jakby nienawidziła tego, skakała nad wyraz chętnie. Na koniec została im stacjonata, na której pozwoliły sobie na większy luz. Wszystko na czysto, bez pomyłek, bez wyłamań i w dobrym czasie.
Postanowiłam trochę im poklaskać, żeby czuły się wyróżnione.
Tymczasem zwolniły sobie do kłusika, Lilia oddawała trochę wodzy, wytargała grzyw zaplecioną w warkoczyki.
- Wiesz co, podwyższ nam tylko tego okserka i stacjonatę o pięć centymetrów, skoczymy sobie tylko te dwie na koniec – powiedziała amazonka.
Zgodnie z życzeniem podniosłam poprzeczki i odsunęłam się żeby nie przeszkadzać. Po chwili Angie ładnie przeszła w galop i po wykonaniu ósemki na całą halę, z przećwiczeniem lotnej, najechała na oksera. Lilia mocno jej pilnowała i starała się dać odpowiednie sygnały. Kucynka na szczęście słuchała co się do niej mówi i oddała skok fantastycznie. Pięknie podkurczyła kopytka, wyciągnęła się, wysunęła mordę ku dołowi. Akurat widziałam ją idealnie z boku, więc mogłam z czystym sumieniem cenić ten skok na szóstkę. Po przejechaniu tej połowki hali spokojnym, miarowym galopikiem, wybiły się przed stacjonatą. Wydawało mi się, że trochę za szybko odbiły się od ziemi, ale Angie, jak to Angie, zrobiła to na tyle mocno, że bez problemu przeleciała nad drągami, nie tykając ich nawet końcówką kopyta.
Zaraz później Lilia szczęśliwa wyklepała klacz, oddając jej niemal pełnią swobody. Przez chwilę galopowały tak sobie, zupełnie na luzie, koń praktycznie z pyskiem przy ziemi, ale zdecydowały, że dość tego dobrego i zwolniły do kłusa. W tym chodzie porobiły głównie slalomy między przeszkodami – także na luźniejszej wodzy. Na koniec jeszcze sporo stępa i do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz