sobota, 30 stycznia 2016

13. (barrel racing) Charming White Gun

Harry - Charming White Gun
Ruska

sprzęt: siodło, pad, ogłowie, ochraniacze

Od kilku dni niemal bez przerwy padał śnieg, toteż mała i duża hala były zawsze zapchane. Nigdzie indziej nie dało się pojeździć koni, chyba, że ktoś lubi pomykać sobie na czworoboku w półtorej metrowych zaspach. Jednak nikt nie lubił. 
Harry postanowił, że czas wziąć się za Charminga, który przyjechał wcale nie tak dawno, a jeszcze nie miał okazji pokazać na co go tak naprawdę stać. Hala była zamówiona na dwunastą, więc dwadzieścia minut przed czasem ruszyliśmy sobie do stajni, by przygotować rumaka.
Byłam tak, ponieważ i tak nie miałam nic ciekawego do roboty.
Charm stał w boksie i wcinał siano, wyglądając jak siódme nieszczęście. Rano Chris wyprowadził go na padok, gdzie musiał z lubością wytarzać się w czymś brudnym i śmierdzącym. Nie zrażaliśmy się – złapaliśmy za szczotki i czyściliśmy go tak długo, aż upewniliśmy się, że jego maść jest naprawdę siwa. Kiedy czyściłam kopyta, Harry poleciał po sprzęt, po czym założył go i mogliśmy ruszać. 
Na hali panowało przyjemne ciepełko, było jasno, a beczki zostały wcześniej przygotowane przez Zena. Usiadłam sobie w pierwszym rzędzie na trybunach, by mieć dobry widok na parę. 
Tymczasem Harrison wskoczył już w siodło i ruszył stępem. Charming był widocznie ospały i nie za bardzo miał ochotę na jakikolwiek wysiłek, czego nie omieszkał pokazywać przez wyciąganie szyi jak daleko tylko potrafił, zatrzymywanie się, odbijanie na boki, plątanie nóg… Szczerze wątpiłam, że coś dzisiaj z tego będzie, no ale staram się być optymistką, więc nie wypowiadałam swoich myśli na głos, licząc jeszcze na promyczek nadziei. 
Konik nie miał najmniejszej ochoty na żwawy marsz. Harry musiał go co chwilę popędzać. Próbował go też zainteresować poprzez wykonywanie wielu ćwiczeń, takich jak serpentyny, cofanie czy zwroty. Wtedy na krótką chwilę mogłam zobaczyć postawione uszy i szybsze tempo, ale to i tak było jeszcze mało. Przejście do jogu wyglądało bardzo ładnie, mega płynnie. Koń czuł się w tym tempie bardzo dobrze, a po minie Harry'ego stwierdziłam, że i jemu podoba się takie bujanie. Ale nie mogło być zbyt miło. Po jednym okrążeniu w każdą stronę przyszedł czas na ambitniejsze rzeczy – wolty, połwolty, slalomy między beczkami, serpentyny. W międzyczasie przyspieszyli do kłusa. Chodziło o to, by koń jak najlepiej się rozgrzał, poprzez wyginanie całego ciała. 
Po dziesięciu minutach takiej pracy przyszedł czas na galop. Koń nie miał za bardzo ochoty na taką bieganinę, ale jak mus to mus. Zdziwił się, kiedy Harry popędzał go coraz bardziej i w końcu, po raz pierwszy tego dnia, widziałam jak Charm sam z siebie, w pełni zdrowy na umyśle, chętnie ruszył dzikim galopem! Zdarzyło mu się nawet raz bryknąć, przy czym zarzucił grzywą jak rasowy mustang z dzikiej doliny. To było mu potrzebne – rozbudził się na dobre. Od tej pory szedł już żwawo, był grzeczny, kontaktowy i chętny do wykonywania kolejnych ćwiczeń. Zrobili sobie kilka lotnych, ale przede wszystkim zwracali uwagę na te wygięcia. Jak najwięcej i jak najciaśniej. 
Po rozgrzewce zwolnili do stępa, żeby trochę odsapnąć. 
- I co myślisz? - zapytałam ciekawa opinii eksperta.
- Miękko nosi, ale ciężko go zmobilizować – odpowiedział z grymasem na twarzy. - Nie wiem jeszcze jak to będzie z tymi beczkami. Na razie się obudził, ale zobaczymy…
Chyba nie był w pełni zadowolony z umiejętności ogiera. 
- Ale chociaż jest piękny – powiedziała, by go pocieszyć, na co parsknął śmiechem.
- Tak, piękny jest, ale wyglądem nie wygra zawodów.
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Byłam zachwycona Charmingiem, gdy się urodził, byłam nim zachwycona, gdy dorósł, tak samo uwielbiałam go, gdy go kupiłam i tak samo kocham go teraz, kiedy może nie prezentuje się jak sportowiec roku. 
Po kilku chwilach zakłusowali. To był moment na wyjęcie stopera, co też szybko uczyniłam. Przez chwilę przypominali sobie jeszcze jak to trzeba reagować na konkretne sygnały, bowiem Harry lubił być pewny swojego wierzchowca. W końcu ustawili się na domyślnej linii startu i wio! 
Charm ruszył z kopyta z taką energią, że aż sam jeździec nie mógł się temu nadziwić. Ale szybko odzyskał równowagę i nieco zwolnił konia, by mieć nad nim większą kontrolę. Postawili na dokładność. Konikowi nie podobało się to tak bardzo i próbował się buntować, ale okrążając pierwszą beczkę słuchał się już jeźdźca. Utrzymywali się na łagodnym łuku, nie próbując nawet nadrabiać czasu zbliżeniem się do beczki. Dzięki temu ona nawet się nie zachwiała. Podobnie było z drugą. Jechali wolniej, ale bardzo uważali na to co robią. Każdy ruch wydawał się być dobrze przemyślany, a każdy krok obliczony. Koń przestał już się kłócić i teraz bez słowa sprzeciwu wykonywał każde polecenie. Słuchał i działał na podstawie instrukcji. Trzecia beczka również nie odważyła się poruszyć, kiedy para okrążała ją na zaplanowanej ścieżce. Zaraz po zakręcie przyspieszyli jak tylko się dało i dobiegli do miejsca, gdzie wymyśliliśmy sobie metę.
Zwolnili do kłusa, a Harry poklepał parskającego konia po szyi. Kiedy tylko podjechali do mnie, pokazałam stoper.
- No, nie jest źle. Zaraz spróbujemy agresywniej.
– A jak on się zachowuje?…
- Dobrze. Naprawdę dobrze. Spodziewałem się pchania i uważania na pięćdziesiąt rzeczy naraz, ale on dobrze mnie wyczuwa i co najważniejsze – słucha o co się go prosi – odpowiedział z uśmiechem.
Oj widać było, że już są kumplami. Ile to może zmienić jeden przejazd. 
Po przerwie przyszedł czas na powtórkę z rozrywki. Charm nie był jeszcze tak zmęczony i właściwie wciąż buzowała w nim energia, więc mogli sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Widziałam jak Harry się cieszy, bo koń mu podpasował i będzie mógł iść na całość. 
I poszli! Ruszyli mega szybkim galopem, ale tym razem jeździec był na to przygotowany. Kilka metrów przed pierwszą beczką lekko zwolnił, ale i tak była moc i była niezła prędkość. Beczka chyba bała się poruszyć, zaskoczona taką zmianą w zachowaniu. Charm przeżywał właśnie pełnię szczęścia, mogąc wyżyć się wyżyć całym sobą. Ciągle uważali na to, co robią, wyginali się jak tylko mogli, ale jednak liczyła się zabawa. Dopadli do drugiej beczki, która przez pęd i wiatr, jaki wywoływali, śmiała się poruszyć. Na szczęście to było tylko lekkie przechylenie i zaraz wróciła do pionu. Trzecia nie była aż tak łaskawa i gdy Charming dotarł do niej z jeszcze większą prędkością, prawie się przewróciła. Zrobiłaby to, gdyby Harry nie pomógł jej ręką wrócić do pierwotnej pozycji. Zadowoleni z siebie ruszyli do mety, którą przekroczyli cwałem i jeszcze przez całe okrążenie lecieli jak dwa wariaty na skrzydłach głupoty. Wtedy koń został zdrowo oklepany przez szczęśliwego jeźdźca. W końcu zwolnili do kłusa i tak przez chwilę sobie biegali, to w tę, to wew tę. 
Na rozluźnienie poszły jeszcze jakieś wężyki, przekątne, większa serpentyna… Na koniec dużo stępa. I dopiero wtedy Harry odważył się podjechać by zobaczyć wynik. Kiedy pokazałam mu stopem wyszczerzył się w głupkowatym uśmiechu i wytargał grzywę rumaka. 
- Może rekordu Wakandy nie pobił, ale zapowiada się świetnie.
Zaprowadziliśmy zmęczonego, ale szczęśliwego konia do stajni. Na obiad dostał kilka jabłek ekstra, bo oczywiście zasłużył sobie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz