środa, 20 stycznia 2016

9. (ujeżdżenie) Catsye, Seven Wishes, Arizona DH

Ruska – Catsye
Alik – Seven Wishes
Megan – Arizona DH

Postanowiliśmy urządzić sobie trzydniową sesję treningową dla kilku WKKW-istów (edit: nie wyszło, bo spadł śnieg i cross się nie odbył)Uznaliśmy, że przyda im się porządniejszy wysiłek, podobny do tego jaki czeka je na zawodach. Wybraliśmy Catsye, Seven i Arizonę, jako chodzące klasę medium. 
W poniedziałkowy poranek wstaliśmy trochę wcześniej, żeby zająć pustą halę, gdzie zwykle po dziesiątej zaczynały schodzić się inne konie na swoje jazdy. My byliśmy tam już o 7:30 i sprzątnęliśmy przeszkody do magazynku, by zrobić dużo miejsca na trening ujeżdżeniowy. 
Alik był w doskonałym humorze i odwalił za mnie i Meg większość pracy. Odwdzięczyłyśmy się przyniesieniem mu szczotek pod boks Seven, na której miał dziś jeździć. 
Dokładnie wyczyściliśmy swoje wierzchowce, które jak zwykle stały grzecznie w miejscu i pozwalały nam na wszystko. Mieliśmy szczęście, bowiem były dość czyste i już po dwóch, może trzech minutach, zabraliśmy się do zakładania sprzętu. 
Seven Wishes: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, owijki
Arizona: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, owijki
Catsye: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Chwilę przed ósmą weszliśmy na rozgrzaną już do dwudziestu stopni halę. Megan włączyła odtwarzacz, gdzie znajdowała się płyta z muzyką klasyczną, zostawiona tam zapewne przez Vienne. 
Podciągnęliśmy popręgi i wsiedliśmy na wciąż ospałe koniska. Ciężko było je ruszyć do szybszego marszu, dlatego chwilowo się poddaliśmy i pozwoliliśmy im iść swoim tempem przez pierwsze kilka minut. Cat uparcie trzymała głowę nisko, ale pozwalałam jej na to, sama nie czując zbyt wiele energii. Rozejrzałam się, ale pozostałe pary czuły to samo. Minęło trochę czasu zanim zebraliśmy się w sobie i zaczęliśmy już pracować na wyższych obrotach. Początkowo przyspieszyliśmy, robiliśmy duże wolty i serpentyny na całą długość i szerokość hali. Koniska też zaczęły się ożywiać, czułam chęci wzbierające się w mojej srokatce i uśmiechnęłam się do siebie, kiedy po zmianie kierunku przez przekątną szła już zupełnie ładnie. Uniosła głowę, jedno ucho zwróciła w moim kierunku, przyspieszała od lekkiego nacisku łydki. To samo działo się u reszty. 
Seven była trochę zła, że przypadło jej dziś ujeżdżenie. Z początku chciała postępować tak jak z rekreantami i zatrzymywała się raz po raz, z zamiasrem stania przez co najmniej kwadrans, jednak Alik w niczym nie przypominał nowicjusza i łatwo nakłonił klacz do pracy. Widziałam, że zaczyna się przekonywać i coraz to aktywniej przebierała nogami. 
Natomiast Arizonie było trochę wszystko jedno. Robiła to, o co prosiła ją Meg, jednak zwykle bez większego przekonania. Dopiero kiedy zakłusowały dało się dostrzec zaangażowanie ze strony siwki. Przy pierwszym okrążeniu była sztywna, jednak z czasem rozluźniła się, a jej chody stawały się płynniejsze i bardziej żwawe. 
O Catsye mogłam powiedzieć to samo, z tą drobną różnicą, że w stępie wykazywała więcej zainteresowania od koleżanek. Przy zakłusowaniu potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę i od tamtej pory szła pięknie. Nie musiałam jej specjalnie popędzać, ustaliła dobie dobre tempo i sama się go trzymała. Jedynie na przekątnym troszkę ją pospieszałam, żeby lepiej wypadała przy kłusie pośrednim. 
Seven rozbudziła się już zupełnie i chętnie wykonywała ćwiczenia. Truchtała wcale ładnie i na dobrym poziomie prezentowała figury, które dyktował jej Alik. Byli zgraną parą, chociaż kiedy przydzielałam tej klaczy jeźdźca, nie sądziłam ani trochę, że będzie się im razem tak dobrze pracowało. Seven Wishes czasami miewała chwilę buntu, jednak trwały nie dłużej niż kilka sekund, po czym na nowo przejmowało ją skupienie. Najładniej wychodziły jej ciągi w kłusie, zaś najgorzej radziła sobie z zatrzymaniem do stój. Inne przejścia zadowalały zarówno samego jeźdźca, jak i obserwatorów. 
Tymczasem Arizona dawała mały popis bryków. Megan w narożniku poczyniła próbę zagalopowania i to była właśnie reakcja siwki. Przy drugim podejściu wypadła już znacznie lepiej i płynnym, sprężystym galopem pokonała jakieś dwa pełne okrążenia, po czym wykonała ósemkę o wielkości całego pomieszczenia, zmieniając kierunek poprzez lotną zmianę nogi na przecięciu ścieżek. Wyglądało to idealnie.
Zapał Catsye osłabł już zgoła, ale udało mi się wykrzesać z niej wystarczająco chęci, by przejść do galopu. Początkowo tylko przyspieszała kłus, ale nie pozwoliłam jej na to za drugim razem i udało nam się zmienić chód. Wtedy klaczka poczuła wiatr w grzywie i wystrzeliła przed siebie. Nie chciałam jej powstrzymywać, chociaż pewnie powinnam. Pozwoliłam jej poszaleć i dopiero kiedy sama zdecydowała się wyciszyć, zaczęłam ją kierować na mniejsze koło, by popracować nad odpowiednim wygięciem. Rozluźniła się i pięknie uelastyczniła, dzięki czemu prezentowała się dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. 
Cała trójka przez pół godziny udoskonalała wszelkie znane nam figury, które obowiązywały w klasach P i N. Myślę, że wszyscy radziliśmy sobie świetnie. Chociaż czasem zdarzały się małe spięcia i bunty, to jednak przez większość czasu konie pracowały najlepiej jak potrafiły, chwilowo zapominając o swojej niechęci do ujeżdżenia. Z każdą minutą szło im lepiej i lepiej, bo chociaż coraz bardziej zmęczone, to również coraz bardziej zaangażowane i lepiej ustawione.
Zakończyliśmy trening wpół do dziesiątej. Dłuższą chwilę stępowaliśmy na luźnych wodach, dając wierzchowcom dużo luzu. Kierowaliśmy nimi za pomocą łydek i dosiadu, z powodzeniem.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz