niedziela, 13 listopada 2016

59. (cross) Genoshia

Ruska & Genoshia 

Wieczorem postanowiłam zabrać Gennie na tor crossowy, żeby trochę się wyszalała. Cały dzień brykała na pastwisku i widać było, że potrzebuje czegoś, co pozwoliło by jej spuścić tę energię. 
Założyłam jej czerwony komplet i do tego brązowe siodło skokowe razem z ogłowiem, którego naczółek wysadzany był czerwonymi kamyczkami. Na koniec jeszcze brązowe, solidne ochraniacze i w drogę. 
Wsiadłam na nią przed stajnią ze schodków, a potem ustawiłam odpowiednią długość puślisk, podczas gdy klaczka grzecznie stała w miejscu i tylko się rozglądała. 
Ruszyłyśmy żwawym stępem na luźniejszej wodzy. W międzyczasie założyłam sobie rękawiczki i zapięłam bluzę. Genoshia szła bardzo szybkim stępem, ale nie próbowała przechodzić do wyższych chodów. Poruszała się w linii prostej, nie zważając na konie biegające po padokach, które mijałyśmy po drodze do lasu. Nie wyrywała mi też wodzy, ani nie odwracała się do mnie. Ufałam jej, a ona pilnowała się, aby tego zaufania nie zawieść. 
Delikatnie zebrałam wodze i wypchnęłam klacz do kłusa. Ruszyła nim za pierwszym podejściem i od razu bardzo energicznie. Podobało mi się to, jak miękko niosła. Mogłam z przyjemnością wysiadywać ten kłus, chociaż jednak przez większość czasu anglezowałam raz na jedną, raz na drugą nogę. Jeździłyśmy po wąskich, kręconych ścieżkach, które nie rzadko prowadziły pod strome pagórki, albo wiły się w dół z górek. Raz nawet udało nam się przeskoczyć gałąź. Wkrótce zagalopowałyśmy. Klaczy wystarczyła tylko silniejsza łydka, a w samym galopie nie musiałam jej wcale pilnować. Sama chętnie biegła do przodu równym tempem. Podobało się jej to tak samo jak mnie. 
W końcu dojechałyśmy na tor i zdecydowałam, że nie będziemy się zatrzymywać. Od razu ruszyłyśmy przed siebie. Pierwszą przeszkodą była niewysoka, długa kłoda, z którą moja Gennie poradziła sobie bez żadnych problemów. Nie zawahała się, a jej wybicie było tak silne, jakby miała właśnie skakać przez 1,5 metrowy płot. Poklepałam ją, ale nie zwalniałyśmy. Po chwili szybszego galopu zaatakowałyśmy stół. Ta przeszkoda była już trudniejsza, ale Genoshia nie przejmowała się poziomem trudności, a myślała tylko o tym jak bardzo uwielbia skakać. Dałam jej mimo wszystko silniejszy impuls tuż przed wybicie i pilnowałam, żeby nie uciekła w bok. Klacz z dużą dawką energii odbiła się kopytami od ziemi i poszybowała nad przeszkodą niczym pegaz. Wyciągnęła przy tym przed siebie głowę i podkurczyła kopyta. Po wylądowaniu musiałyśmy zrobić ostrzejszy zakręt i przez chwilę miałam w głowie wizję naszego wspólnego upadku, bo Gen trochę za bardzo się nakręciła, ale na szczęście przetrwałyśmy. I zaraz miałyśmy do przeskoczenia hydrę. Z tym poradziła sobie już świetnie. W drodze do kolejnej przeszkody głaskałam ją po szyi, żeby trochę ją uspokoić, bo jednak to jej podekscytowanie zaczęło nam przeszkadzać. Udało mi się osiągnąć jakiś tam efekt i przez te dwa niskie fronty udało nam się jakoś przebrnąć na spokojnie, chociaż były ustawione w tak trudnym położeniu, że musiałam manewrować koniem. Na szczęście Genoshia była wtedy w miarę rozluźniona i dzięki temu bardziej elastyczna. Po kawałku pustej trasy przeznaczonej na galop śmignęłyśmy w mgnieniu oka, żeby zaraz zeskoczyć z progu prosto do wody. Gennie z radością rozchlapywała ją na wszystkie strony, ale kiedy przyszedł czas na skoczenie przez beczkę to pokazała pełen profesjonalizm. Zaraz wskoczyłyśmy na brzeg, który jednak był trochę powyżej poziomu wody i pognałyśmy dalej. Klaczka była już trochę zmęczona, ale dzielnie parła na przód. Niestety na naszej drodze stanął coffin – przeszkoda bardzo trudna. Użyłam całej swojej mocy perswazji żeby przekonać Gennie do skoku. Czułam, że lekko się waha, ale ostatecznie zaufała mi i odbiła się od ziemi, chociaż nie aż tak silnie. Przejechała nogami po najwyższych partiach przeszkody, ale udało nam się ją przeskoczyć bez żadnych niespodzianek. Mocno poklepałam klacz, mówiąc, jaka jest cudowna. To poprawiło jej humor i przez płot, który właściwie wyglądał jak zwężony róg czworokątnego ogrodzenia, przeskoczyła z gracją i bezbłędnie. Jeszcze tylko rów, hydra i stół. Genoshia już porządnie zaczyna się męczyć i nawet powoli zwalniała, ale skakała jak tylko mogła najlepiej. Nie odpuszczała sobie z wybiciami, starała się ogromnie, miała ambicje. Byłam z niej bardzo zadowolona i po oddaniu ostatniego skoku dałam jej luźne wodze i przegaloowałysmy jeszcze tylko kawałeczek tak zupełnie na luzie. Później zwolniłam do kłusa, cały czas ją klepiąc. Do domu wracałyśmy właśnie przede wszystkim kłusem, chociaż po drodze jeszcze raz zagalopowałyśmy na łące. Gdy dojechałyśmy do domu zdjęłam jej sprzęt przed stajnią i zostawiłam samo ogłowie. Amelia pomogła mi opłukać klaczy nogi wężem ogrodowym, a później chodziłam sobie z nią po okolicy przez jakieś 10 minut. 

środa, 2 listopada 2016

58. (ujeżdżenie) Virtual Reality, Jasmine Victory


Postanowiłyśmy zabrać dwa koniska na trening ujeżdżeniowy na halę. Było zbyt duszno na jazdę na zewnątrz. Niedługo po obiedzie zjawiłyśmy się w stajni i zaczęłyśmy dla siebie szykować rumaki. Ja Reality, a Meg Victora. 
Czyszczenie i przygotowywanie koni przebiegło szybko i sprawnie. Rea trochę stawiała się przy zakładaniu wędzidła, ale w końcu odpuściła i mogłam ją wyprowadzić na korytarz. 
- Zacznę już stępować – powiedziałam, gdy mijałam boks Vicka.
- Jasne, leć.
Megan siłowała się jeszcze z siodłem i popręgiem. 
Udałam się z klaczą na halę, gdzie było zupełnie pusto. To znaczy na ziemi leżały drążki, ale miałam na myśli konie. Wsiadłam na nią ze schodków i ustawiłam sobie odpowiednią długość puślisk. Wtedy do pomieszczenia weszła Megan prowadząca karego. Już po niecałej minucie ona także była już na koniu i zaczęłyśmy stępować w różnych kierunkach. 
Na początku dałam Rei luźne wodze i pozwalałam jej się przyzwyczaić do sytuacji. Megan od razu zaczęła z Vickiem pracę, ale z tym koniem lepiej było ustalić zasady już na samym początku. Dzięki temu mieli więcej czasu na właściwą pracę, która się ogierowi bardzo przyda. 
Po wykonaniu drugiego pełnego okrążenia delikatnie zebrałam wodze i lekko przyspieszyłam tempo. Klacz zupełnie się nie stawiała, a nawet dość chętnie poddała się mojej woli. Tymczasem Kary nie za bardzo chciał odpuścić i ciągle trochę wyszarpywał wodze, albo nagle się zatrzymywał – czasami szedł o poziom dalej i zaczynał się cofać. 
Zarówno Megan jak i ja próbowałyśmy wkręcić w jazdę jak najwięcej ćwiczeń. Było bardzo dużo wolt i serpentyn oraz zmian kierunku. Z początku nasze wierzchowce poruszały się dość sztywno, ale z czasem zaczęły się rozluźniać. Szczególnie było to widać po Vicku, który w międzyczasie stwierdził, że właściwie to nie wie czemu miałby się stawiać, bo w sumie to by chętnie popracował. Nagle zmienił się o 180 stopni i zaczął bardzo aktywnie maszerować i wsłuchiwał się w mowę ciała swojej amazonki, jakby była jego boginią. Od Rei musiałam wypracowywać wszystko krok po kroku i stale przypominać jej o trzymaniu tempa, ale generalnie była dziś przyjemna w prowadzeniu.
Zakłusowałyśmy praktycznie w tym samym czasie. Victor już w stępie był zebrany, a teraz nie zmienił idealnego ustawienia. Rea jednak trochę się jeszcze ociągała, ale pracowałam nad tym. Starałam się ją rozluźnić jeszcze bardziej i zainteresować figurami. Nie było chwili na lenienie się. Dopiero po wprowadzeniu ustępowania od łydki trochę bardziej się rozkręciła. Zaczęła sama pilnować tempa i w ogóle była żywsza. Bez problemu mogłam ją wtedy ładnie zebrać. Wykonywałyśmy trawersy i rewersy, starając się zrobić to jak najlepiej. W końcu nawet Megan powiedziała, że wyglądają super i zadowolona poklepałam klaczkę. Spisała się świetnie. 
Victor tymczasem dużo kłusował po pierwszym śladzie. Megan starała się ładnie pokazać różnicę między kłusem zebranym, a pośrednim. Na długich ścianach dodawała, a później zwalniała. Co jakiś czas zmieniała kierunek, albo miejsca przyspieszenia/zwolnienia. Victor prezentował się rewelacyjnie! Cały czas słuchał się i bardzo zaangażował się w pracę. Wystarczył lekki sygnał, żeby wykonał jakieś polecenie. Jego chody były dynamiczne i ładne, a przejścia bardzo płynne. Chody boczne, które zaczęli ćwiczyć trochę później, nie sprawiały mu problemów. To znaczy w ciągu odrobinę się gubił, ale Megan podeszła do sprawy na spokojnie i cierpliwie tłumaczyła mu co robić. W końcu udało mu się zrobić ćwiczenie perfekcyjnie, więc w nagrodę dostał chwilę przerwy. Wtedy Rea i ja zaczęłyśmy robić to co oni wcześniej – dodania i skrócenia w kłusie na pierwszym śladzie. Dzięki temu miałam jeszcze bardziej chętnego do pracy konia. Byłam zadowolona z tego jak szybko zaczęła reagować na pomoce i jak bardzo skupiona była. 
Zagalopowanie przebiegło trochę nie tak jak planowałyśmy, bo Vick nagle porzucił wszelkie zasady i poszedł na dziko. Zaserwował Megan serię bryków, a potem dzidę przez całą halę. Widziałam jak dziewczyna unosi się dosłownie 40 cm nad siodłem, ale jakimś cudem nie spadła… niestety dla konia, bo później była zła. Ale cóż… po tym występie Victor bał się ruszyć uchem bez zgody Meg, a galopował jakby brał udział w ujeżdżeniu klasy Grand Prix. 
Rea była grzeczna przez cały czas. Musiałam ją nawet lekko popędzać od czasu do czasu, bo trochę gasła. Pogalopowaliśmy na jedną stronę, później na drugą, a później kontrgalopem. Lotne zmiany nogi wychodziły jej podręcznikowo i nie musiałyśmy tego specjalnie ćwiczyć. Co innego ciągi w galopie. Rea gubiła się, gubiła rytm, gubiła wszystko. No ale nie poddawałyśmy się i powolutku, krok po kroku przypominałyśmy sobie o co w tym chodziło. I udało się! Może nie idealnie, ale jak na razie wystarczająco. 
Victor ku mojemu zdziwieniu wykonał ten ciąg od razu bez błędnie. Megan pokazała mi język i przeszła do pracy na ósemce, gdzie ćwiczyła lotne. Victor była maksymalnie skupiony i posłuszny. Jakby cały świat nie istniał, poza kawałkiem hali, po którym biegł i amazonką. 
Zwolniłam do kłusa niedługo później i stwierdziłam, że nie korzystałyśmy jeszcze z drążków, a żal zmarnować okazję. Rea była do tego nastawiona pozytywnie i nie uciekała na bok. Musiałam ją natomiast mocno pchać do przodu, bo zwolniła by do stępa. Ostatecznie drążki pokonała bardzo ładnie, chociaż bez rewelacji, ale i bez stuknięcia. Postanowiłam zabrać ją jeszcze na ścianę, żeby przećwiczyć dodania i skrócenia w galopie, mając nadzieję, że ją to znowu obudzi. Pracowała pięknie, ale kiedy przeszłyśmy do kłusa i przejechałyśmy drążki to zrobiłyśmy to tak samo jak wcześniej, więc zdecydowałam, że już jej odpuszczę. Później już tylko w stępie coś tam kombinowałyśmy – cofania i zwroty. 
Megan i Victor działali trochę aktywniej, kiedy my stępowałyśmy, oni jeszcze wymyślali przeróżne ćwiczenia i sekwencje ćwiczeń. Ale trzeba było przyznać, że koń poruszał się przepięknie i zachowywał się chyba lepiej niż kiedykolwiek. Był wolny od tych swoich wszystkich zwyczajnych uprzedzeń, wyzbył się swoich humorków i przekonań. Teraz siedziała w nim tylko chęć współpracy, nauki i działania. Obserwowałam ich ciągi z szeroko otwartymi oczami. 
W końcu i oni zwolnili do stępa, a Vick został solidnie wyklepany za naprawdę imponującą pracę. 
Kręciłyśmy się po dwóch różnych połówkach hali przez jakieś 10 minut. W końcu uznałyśmy, że wystarczy i zeskoczyłyśmy na ziemie przy drzwiach. Zabrałyśmy konie do ich boksów, zdjęłyśmy sprzęt, a po odniesieniu go do siodlarni jeszcze trochę stałyśmy każdą przy boksie swojego konia i miziałyśmy je w podzięce. 

niedziela, 30 października 2016

57. (cross) Mickey Mouse

Mickey Mouse & Ruska

Nadszedł dzień, w którym stwierdziłam, że trzeba trochę ruszyć Myszkę. Zdecydowałam się na cross, bo była akurat ładna pogoda i nie za duża temperatura. Zaczęłam sobie go szykować na spokojnie, w międzyczasie oferując mu cukierki i przytulając się do niego. W końcu przyszedł czas na założenie sprzętu, z czym nie miałam żadnych problemów. Następnie wyprowadziłam ogiera przed stajnię, gdzie wsiadłam z pomocą schodków i ruszyłam w stronę lasu. 
Mickey był bardzo podekscytowany i maszerował z niebywałą prędkością, jednak grzecznie zwalniał za każdym razem gdy go o to prosiłam. To, że za chwilę znowu przyspieszał to już inna sprawa. Miałam jednak nad nim wystarczającą kontrolę i nie martwiłam się. Dopiero po kilkuminutowej wędrówce pozwoliłam mu na zakłusowanie, do którego aż się palił. Wystarczyło delikatne przyciśnięcie łydek. Był opanowany, ale uszy cały czas stawiał na baczność. Anglezowałam sobie, co jakiś czas zmieniając nogę. Poruszaliśmy się po mniej uczęszczanych leśnych ścieżkach, które w większości wiodły po pagórkach. Dzięki temu koń musiał włożyć w ruch więcej energii i stanowiło to dla niego znakomitą rozgrzewkę. Zagalopowaliśmy sobie, kiedy wjechaliśmy na taką piaskową drogę. To też było dobre dla mięśni mojego wierzchowca. On kilka razy aż bryknął z radości, ale nie było to nic złego. Właściwie to uwielbiam kiedy koń bryka, więc oboje byliśmy szczęśliwi. 
W końcu dojechaliśmy na tor i z biegu skoczyliśmy sobie kłodę z galopu. Później zawróciliśmy na duuużym kole i pokonaliśmy ją jeszcze raz od drugiej strony. Wtedy pochwaliłam go i zwolniliśmy do kłusa żeby odpocząć przed przejazdem. Kręciliśmy się po torze przez kilka chwil. Próbowałam jak najlepiej zapoznać konia z przeszkodami i wydawało się, że jest spokojny. 
Po przerwie ostrożnie zebrałam wodze i zagalopowaliśmy. Po piaskowej drodze poruszaliśmy się raczej spokojnym tempem, po czym skierowaliśmy się na pierwszą przeszkodę – drewniany płotek. Docisnęłam łydki, by Mickey nie miał wątpliwości. Skoczył bardzo ładnie i bez zawahania. Pochwaliłam go głosowo i pilnowałam żeby nie zwolnił po lądowaniu, chociaż jak się okazało nie zamierzał tego robić. Wyczuwałam, że chce biec jeszcze szybciej, ale nie pozwalałam mu na to, żeby nie stracił od razy całej siły. Zaraz skoczyliśmy przez stół, który był raczej szerszy niż wyższy. Tym razem ogier lekko się zawahał, ale nie pozwoliłam mu wyłamać i wybłagałam oddanie skoku. Oszołomiony przez chwilę biegł bardzo sztywny, ale kiedy przeskoczyliśmy przez próg i wpadliśmy do wody od razu się rozluźnił. W jeziorku też mieliśmy do przeskoczenia przeszkodę. Była to wąska hydra. Na szczęście Mickey nie miał z nią problemów i zgrabnie nad nią przeleciał. Z wyskoczeniem z wody na platformę też poradził sobie dobrze, ale cały czas profilaktycznie wysyłałam mu impulsy. Przed nami był spory odcinek galopu, więc lekko przyspieszyliśmy. Ogier pięknie się wyciągał i czuć było, że taki bieg sprawia mu przyjemność. Nawet zaczęłam głaskać go po szyi, bo dzięki temu i mi dopisywał świetny humor. W końcu jednak zobaczyłam przed nami kłodę, więc delikatnie skróciliśmy chód i z marszu pokonaliśmy drzewo. Koń był bardzo zaangażowany i z niecierpliwością wypatrywał kolejnych zadań. Jak się okazało następny był rów z wodą. Dość szeroki. Cały czas mocno pilnowałam Micky'ego i pewnie gdyby nie moje zdecydowanie to wylądowałabym sama w tym rowie po nagłym zatrzymaniu… Koślawo, ale skoczyliśmy. Pochwaliłam go za to, że spróbował i żeby trochę go uspokoić. Przed nami były jeszcze tylko dwie przeszkody: coś na bazie króciutkiego tunelu zrobionego z drzew i gałęzi oraz drewniana konstrukcja w kształcie łódki na bazie stołu. Tej pierwszej trochę się bał , ale jakoś udało mi się go przekonać, chociaż później był bardzo zestresowany aż do końca trasy, jednak tę łódkę też jakoś skoczył. Może nawet lepiej niż cokolwiek, bo poprzednie uczucie strachu dało mu porządnego kopa energii. 
Zwolniliśmy do kłusa. Porządnie wyklepałam konia, który był spocony i oddychał raczej ciężko, chociaż najwyraźniej był z siebie bardzo dumny. Skierowaliśmy się od razu w stronę domu, ale bardzo spokojnym tempem. Dałam mu luźniejsze wodze i po prostu dałam mu czas na wyciszenie. W takim tempie pokonaliśmy połowę drogi do domu. Drugą połowę poświęciliśmy na rozstępowanie, dlatego kiedy stanęliśmy przed stajnią to Mickey mógł od razu iść odpocząć do boksu. Wrzuciłam mu jeszcze do żłobu dużą marchewkę. 

56. (skoki) Blackbird

Blackbird & Nash/Ruska

Głaskałam Birda po czole, podczas gdy Nash szczotkował jego sierść, przygotowując go do treningu. Radził z tym sobie sprawnie, a sam koń zachowywał się bardzo grzecznie. Po kilku minutach założyliśmy na niego wspólnie sprzęt i mogliśmy wyprowadzić go na halę. Miałam wsiąść na rozgrzewkę, podczas gdy Nashiville zaczął ustawiać przeszkody i drążki na kłus. 
Bird nie ruszył się, kiedy wskoczyłam w siodło. Był rozluźniony i chętny do pracy. Delikatnie zebrałam wodze, zostawiając mu i tak sporo luzu, po czym wypchnęłam go do stępa. Od razu ruszył energicznym marszem i bez żadnych  buntów pozwolił się pokierować na pierwszy ślad. Był bardzo, ale to bardzo wygodny i taki... sterowny, a jednocześnie bardzo lekki w prowadzeniu. Znakomicie reagował na sygnały – wystarczyło, że jedynie lekko przycisnęłam łydki, a on już przyspieszał, Cały czas był czujny. 
Kiedy zaczęliśmy wyjeżdżać jakieś woltki i slalomy jego zachowanie wcale się nie zmieniło. Trochę pokręciliśmy się po całej hali, a później za kłusowaliśmy. Trochę wybijał, więc cały czas anglezowałam, ale poruszał się w bardzo fajny sposób, z taką samą lekkością. W ogóle nie czuło się, że siedzę na 500 kilowym zwierzęciu. Pięknie wykonywał każde moje polecenie, a starałam się kierować nim łydkami i dosiadem. Wodze cały czas były tylko trochę napięte, żeby mieć go na kontakcie. On sam nie wyrywał ich i był bardzo ostrożny w stosunku do mnie. 
Po przerobieniu serii wolt i serpentyn zaczęłam sobie z nim pracować na drążkach. Nash twierdził, że przechodzi przez nie niczym koń ujeżdżeniowy. Poruszał się wyciągniętym, dynamicznym kłusem bez żadnej specjalnej zachęty i wysoko podnosił przy tym kopytka. Przejechaliśmy nad belkami jeszcze kilka razy, w różnych kierunkach i zagalopowaliśmy sobie. Boże, jego galop był niebiańsko cudowny! Czułam się jak na chmurce. Ogier i w tym chodzie poruszał się aktywnie do przodu, a przy tym pozostawał czujny i gdy tylko o coś go poprosiłam to zaraz to robił. Po kilku okrążeniach na jedną stronę zmieniliśmy kierunek przez lotną. Po gruntowniejszym rozgalopowaniu jeszcze te lotne później trochę ćwiczyliśmy przy pomocy pojedynczej belki położonej na ziemi. 
W końcu przyszedł czas na skoki. Jeszcze w ramach rozgrzewki skoczyliśmy dwie pojedyncze stacjonaty o wysokości 95 cm. Bird zrobił się troszkę zbyt podekscytowany, ale stosunkowo łatwo było mi go opanować. Pozwalał mi sobą sterować i wciąż świetnie reagował na pomoce. Oddane przez niego skoki były mocne i z dużym zapasem. Wybijał się w odpowiednim miejscu. Nash twierdził, że z boku wszystko wygląda jak należy. Pochwaliłam go i zwolniłam do kłusa na chwilę przerwy.
Nash patrzył się na mnie z tym swoim wszystko wiedzącym uśmieszkiem. 
- Nie masz zamiaru zsiadać, prawda? - zapytał.
- No... nie...
Tylko się roześmiał i podszedł żeby podciągnąć popręg. 
Ruszyliśmy galopem i po wykonaniu pełnego okrążenia skierowaliśmy się na szereg gimnastyczny. Składał się on z pięciu przeszkód o wysokości 110 cm, w tym trzy z nich na skok wyskok, a między pozostałymi mieliśmy miejsce na wykonanie jednej fouli. Bird podszedł do sprawy z wielkim zaangażowaniem i chętnie odbił się od ziemi przed pierwszą przeszkodą. Pokonał ją bez problemów, a to, że zaraz musiał wybić się do kolejnej tylko bardziej go zmotywowało. Wybił się jeszcze silniej, prawie wysadzając mnie z siodła i nawet nie chciałam myśleć jaki miał zapas. Resztę przeszkód pokonał w tym samym stylu, nie strącając żadnej poprzeczki i nawet nie myśląc o wyłamywaniu. Pochwaliłam go, gdy skończyliśmy. 
- Teraz skoczcie oksera, a później szereg od drugiej strony – powiedział Nash, wcielając się w trenera, co mi zupełnie nie przeszkadzało.
Wykonaliśmy polecenie, najeżdżając na przeszkody spokojnym galopem. Byliśmy dokładni, ale to tempo też nie było specjalnie wolne. W przypadku Birda to nawet standardowy wolny galop był dość szybki. 
Szereg i tym razem poszedł nam dobrze, a koń do każdej przeszkody podchodził z ogromną pasją. Było widać i czuć, jak w moim przypadku, że kochał skakać i sprawiało mu to ogromną frajdę. 
Po skończonym ćwiczeniu chwila przerwy w kłusie, podczas gdy Nashville rozwalił szereg i podzielił go na kilka pojedynczych przeszkód rozsianych po całej hali. Chwilę patrzył na to i kazał m na chwilę zwolnić do stępa.
- Teraz skoczycie oksera, później stacjonata, krótki najazd i doublebarre, później szereg na skok wyskok i okser. Mają 135 cm.
Zabraliśmy się więc do roboty. Bird zagalopował ze stępa, przy okazji serwując mi delikatnego, radosnego bryka. Sekundę później był już maksymalnie skupiony i pędziliśmy na pierwszego oksera. Bird widząc jego wysokość przyspieszył i wybił się z ogromną siłą. Musiałam złapać się grzywy, ale utrzymałam się, a mój piękny wierzchowiec przefrunął nad przeszkodą w wielkim stylu. Nie dał mi chwili na odpoczynek bo w tym samym tempie pognaliśmy na stacjonatę. Udało mi się wynegocjować nieco wolniejsze tempo, ale wybicie było równie silne co poprzednio. Bird pięknie wyciągał się nad przeszkodą, podkurczał kopyta i wyciągał głowę w dół. 
- Dobrze! Teraz double! Tylko trochę szybciej! - słyszałam Nasha.
- Szybciej!? - sapnęłam lekko przerażona wizją morderczego tempa i skakania półtorametrowych przeszkód.
Bird także go usłyszał i przyspieszył bez pytania mnie o zdanie. Zdecydowałam się to zaakceptować. Na szczęście Bird był tym rodzajem konia, który praktycznie jedzie sam i trzeba mu tylko wskazać kierunek. Było szybko, były ostre zakręty, walka o utrzymanie się na grzbiecie i adrenalina buzująca w każdym kawałeczku ciała. Po przejechaniu parkuru zwolniliśmy najpierw do wolnego, luźnego galopu, a potem do kłusa. 
- Mogę zejść… - jęknęłam na tyle żałośnie, że Nash parsknął śmiechem.
Ale skinął głową i założył kask, który cały czas trzymał w rękach. Zamiana była szybka i sprawna. Już za chwilę galopowali po kole, próbując się dograć, a ja podwyższyłam przeszkody do 145 cm. 
Bird wydawał się być bardziej zdyscyplinowany i sztywny pod Nashem, ale skakał tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Tym razem nie ograniczał go strach o jeźdźca, który w każdej chwili mógł zlecieć...  Nash mobilizował go do szybszego pokonywania przeszkód, a jednocześnie pilnował, by koń nie wywalił się na ostrych zakrętach. Byłam pod wrażeniem tego jak bardzo ciasne potrafią one być tak swoją drogą. A oni potrafili jeszcze zaraz potem skoczyć 145 centymetrową stacjonatę...  Zgrali się szybko i idealnie. 
Po pokonaniu parkuru przez chwilę kręcili się kłusem między przeszkodami, a później znów zagalopowali i zaczęli skakać je w zupełnie innej kolejności. Najpierw był doublebarre, a potem szereg. Myślałam, że strąci tam jedną belkę, ale na szczęście nie spadła. Birda to nie zdekoncentrowało, a raczej bardziej zmotywowało, bo do oksera wybił się z jeszcze większą siłą niż dotychczas, chociaż widać po nim było, że jest już zmęczony. Dokończył przejazd na czysto, a Nash solidnie wyklepał go po szyi. Zdawało się, że obydwoje się uśmiechają. 
- Wsiadasz na rozstępowanie, Rus? - zapytał, cały czas jeszcze poklepując konia.
- Niee, już nie będziemy odstawiać cyrków. Dobra robota. - Uśmiechnęłam się i przysiadłam pod jedną z przeszkód.
Oni w tym czasie trochę pokłusowali, a później zwolnili do stępa. Po kilku minutach Nash zeskoczył z konia i odprowadziliśmy go do boksu. 

sobota, 29 października 2016

55. (ujeżdżenie) Genoshia, Ultraviolence

Genoshia & Ruska
Ultraviolence & Megan

Postanowiłyśmy z Meg wziąć nasze nowe klaczki na jakiś lekki trening ujeżdżeniowy, żeby po prostu troszkę je ruszyć. Zabrałyśmy się za to już wieczorem, kiedy temperatura nieco spadła i mogłyśmy zabrać koniska na maneż.
Dość szybko je wyczyściłyśmy, bo obydwie zawsze zachowywały się przy tym jak aniołki. Prawie tak samo poradziłyśmy sobie z siodłaniem. Generalnie klaczki były dość podekscytowane i zaczynały się niecierpliwić, więc pospieszyłyśmy się i już po kilku minutach wyprowadziłyśmy je przed stajnię, a potem w ręku zaprowadziłyśmy na plac. 
Zamknęłam na nami furtkę, a później podciągnęłam popręg i wsiadłam. Megan wtedy siedziała już na Ultrze i ruszała stępem na ścieżkę przy płotku. Za chwilę zrobiłam to samo, jednak Genoshia i je poruszyłyśmy się w przeciwnym kierunku. 
Już od początku miałyśmy nasze wierzchowce na kontakcie i zaznaczałyśmy swoją obecność lekkimi ruchami bioder i łydek, zachęcając je do nieco szybszego tempa. Z tym na szczęście nie było problemów, obydwie były chętne do pracy i same z siebie szły energicznie. Szybko przeszłyśmy zatem do prostych figur takich jak wolty, półwolty i serpentyny. Póki co były to elementy wykonywane na dużej powierzchni, ale z czasem trochę zacieśniałyśmy te koła i brzuszki, cały czas aktywnie maszerując. Nie było ociągania się, a jedynie skupienie i zaangażowanie z najdrobniejsze szczegóły. Co jakiś czas zatrzymywałyśmy się czy to na ścianie, czy na linii środkowej w „x”, żeby poćwiczyć reakcje koni na pomoce przy stawaniu nieruchomo. Obydwie klacze radziły sobie z tym świetnie. Wkrótce zakłusowałyśmy sobie, cały czas jeżdżąc w przeciwne do siebie kierunki. Klaczki chętnie przeszły do szybszego chodu, wystarczyły im delikatne sygnały. Nie musiałyśmy też specjalnie ich pilnować, bo same z siebie poruszały się dynamicznie. Ultra zaczęła się już nawet składać i pięknie rozluźniona stawiała długie kroki. Gennie była jeszcze trochę spięta, ale podczas wykonywania kolejnych  serpentyn i wolt stopniowo czułam jak odpuszcza i się zaokrągla. Starałyśmy się cały czas coś robić: kończyłyśmy jedno ćwiczenie i w tym samym momencie rozpoczynałyśmy drugie. Klacze były dzięki temu maksymalnie skupione, bo wiedziały, że zaraz znowu otrzymają nowe wskazówki. Megan i Ultra nieco zwolniły po próbie kłusa pośredniego i zabrały się za nieco bardziej wymagające elementy takie jak ustępowanie od łydki. Ultrze wychodziło to perfekcyjnie. Nie myliła kroków i była w 100% skoncentrowana na amazonce i swojej pracy. Zakup jej był dobrym pomysłem, a Gonoshia szybko udowodniła mi, że wcale nie jest gorsza, kiedy same spróbowałyśmy ustępowania. Była bardzo młoda i jak na swój wiek umiała bardzo, bardzo dużo. Pamiętała co należy robić, kiedy otrzyma taki, a nie inny sygnał. Bardzo uważała na to, co robię, więc ja także musiałam się mocno skupić i wysyłać jej jasne i konkretne wskazówki. To był właściwie trening dla nas obu. 
Ultra po przećwiczeniu trawersów i rewersów zagalopowała. Przejście wyglądało przepięknie, a sama klacz sprawiała wrażenie bardzo silnej i majestatycznej. Niczym rycerski koń. Poruszała się pewnie z większą gracją, ale wciąż po rycersku. Dostojna i nie bojącą się niczego. Genoshy wystarczył mocniejszy ruch biodrem, a za nim dociśnięcie łydki, żeby przejść do wyższego chodu. Klacz od razu ustaliła sobie fajne, szybkie tempo, nie tracąc przy tym dobrego ustawienia ciała. Poruszałyśmy się galopem zebranym, a co okrążenie trochę dodawałyśmy i wyciągałyśmy się w galopie pośrednim. Wykonałyśmy też dużą woltę, na której klacz pięknie się wygięła i rozluźniona galopowała niczym arabek. Lekko i dynamicznie. Ultra po przećwiczeniu lotnej zmiany nogi zmieniła kierunek, a później po okiem Megan ćwiczyła ciągi w galopie. Obserwowałam to jednym okiem, zachwycona umiejętnościami klaczy. Zachowywała swoimi chodami, sposobem poruszała się, reagowaniem na pomoce i swoim charakterem. Nie buntowała się, bo ujeżdżenie sprawiało jej przyjemność, ale widać było jaka jest pewna siebie i zdecydowana w tym co robi. Genoshia i ja po rozgalopowaniu w obie strony skupiłyśmy się na lotnych. Ten jeden raz między galopami nie spodobał mi się za bardzo… Na szczęście później Gennie pokazała, że potrafi. Nie męczyłam już jej tym dłużej i postanowiłam dać chwilę przerwy w kłusie. W tym czasie oglądałam ciągi w kłusie Ultry. Klacz stawiała nogi pewnie, nie myliła się i nie zwalniała tempa. Utrzymywała dobry rytm. Po pięknie wykonanym ćwiczeniu została pochwalona i zwolniły z Megan do stępa. 
Później ćwiczyłam jeszcze z Gennie przejścia we wszystkich chodach. Najgorzej wychodziło jej zatrzymanie z kłusa, ale z każdym kolejnym razem radziła sobie coraz lepiej. Na pewno ruszenia do kłusa, czy przejścia stęp-galop wychodziły jej przepięknie i nawet Meg była pod wrażeniem. 
Obydwie jeszcze trochę pobawiłyśmy się tempem, a na koniec już w stępie porobiłyśmy zwroty na zadzie i przodzie oraz cofania. Stępowałyśmy na luźniejszej wodzy przez niemal 10 minut planując które konie posłać na zawody do Far Horizons, a następnie zasiadłyśmy i odprowadziłyśmy koniki do stajni. Tam zdjęłyśmy sprzęt, który później odniosłyśmy do siodlarni, a później siedziałyśmy sobie trochę w boksach naszych kochanych, głaszcząc je w podzięce za bardzo udany trening.

sobota, 15 października 2016

54. (ujeżdżenie) Wilderness

Sky & *Wilderness
Ruska, Nash

Następnego dnia także postanowiłyśmy zabrać Ness na trening, licząc, że będzie nieco spokojniejsza po wczorajszym wysiłku. Ale oczywiście nasze nadzieje szybko zgasły, kiedy Ruda zaczęła się rzucać przy czyszczeniu. Była zapięta na dwóch uwiązach na środku korytarza i wzbudzała ogólną sensację swoim histerycznym rżeniem.
Na szczęście Nash był w pobliżu i tak jak wczoraj pomógł nam ogarnąć tę diablicę. Poszło sprawnie i szybko, a już po może trzech minutach małpa była gotowa do pracy. 
Zaprowadziliśmy ją na halę, a że Nashville ciągle był z nami, to klacz zachowywała się jak aniołek. Sky zwinnie wskoczyła na grzbiet i delikatnie ściągnęła wodze, by za chwilę ruszyć żwawym stępem. 
- Zostajesz prawda? - zapytałam. - Bo boję się o jej życie, kiedy ta zołza jest sobą.
- Jasne, mogę zostać.
Usiadł sobie na trybunie, podczas gdy ja stałam przy drzwiach. Klacz zachowywała się cudownie. Była absolutnie grzeczna i współpracująca. Poruszała się raźno do przodu, bez żadnych buntów i nieprawidłowości. Chętnie wjeżdżała na wolty, czy serpentyny. Z równie dużym zaangażowaniem zatrzymywała się i cofała by wykonać zwrot na zadzie bądź przodzie. Lepiej wychodził jej ten pierwszy, więc Sky jakiś czas ćwiczyła z nią drugi, aż w końcu wyszło im to naprawdę ładnie. Kręciły się po calutkiej hali, co jakiś czas zmieniając tempo. Czasami maszerowały, czasami po prostu szły, a czasami spacerowały na luźniejszej wodzy. Ness nigdy nie miała nic przeciwko, żeby po takim stępie swobodnym się ładnie z powrotem zebrać i przyspieszyć. 
Pierwsze zakłusowanie wyglądało nieźle, chociaż nie perfekcyjnie. Natomiast w wyższym chodzie klacz poruszała się przepięknie. Jej kłus był naprawdę wydajny i było na co popatrzeć. Szła zebrana i z zaangażowanym zadem. Fajnie się już rozluźniała i reagowała na polecenia amazonki. Co i rusz wykonywały jakieś ćwiczenie w kłusie, dużo pracując na łukach. Ness lubiła gdy coś się działo i mogła się teraz spełnić jako zwinna arabka. 
Kiedy już pobiegały sobie w obie strony zaczęły ćwiczyć przejścia stęp-kłus-zatrzymanie-kłus. Właściwie Ness nie miała z tym problemów. Raz czy dwa się pomyliła, ale myślę, że to raczej wina zbyt słabego impulsu. Sama klacz była na tyle rozluźniona i chętna do działania, że na odpowiedni sygnał zareagowałaby bezbłędnie. Później przeszły do ustępowania od łydki. Klaczka bez sprzeciwów przystąpiła do działania, a Sky uważała, by przekazać jej odpowiednie wskazówki. Wychodziło im to świetnie. Ness nie myliła się, poruszała się w odpowiednim ustawieniu, zachowując ten pęd ruchu do przodu, nie zamierzała zwalniać. Po dwóch udanych próbach chwila przerwy w stępie, a później chwila galopu. 
Widać było, że Ruda ma ochotę się wyszaleć i Sky jej na to pozwoliła. Po ładnym przejściu dodała łydki i zachęciła klacz do szybszego tempa. Ta z radością na to przystała i śmignęła do przodu po pierwszym śladzie. Taka kontrolowana dzida trwała trochę ponad trzy okrążenia i zakończyła się serią wesołych bryków. Następnie zmieniły sobie kierunek poprzez lotną na przekątnej i już normalnym tempie w zebranym galopie pobiegły dalej. Niedługo później wjechały sobie na mniejsze koło, ale Ness poruszała się tak świetnie, że nie było potrzeby pracować tam dłużej. Zaczęły ćwiczyć sobie zagalopowania ze stępa, ale tutaj też nie było żadnych problemów. Klacz potrafiła wykonać takie przejście bardzo płynnie. Przeszły więc do lotnych, które wychodziły równie dobrze. Może z początku klacz robiła to trochę zbyt ekspresyjnie, ale bardzo szybko odpuściła i później było już idealnie. 
Sky postanowiła poćwiczyć jeszcze trawersy i rewersy, więc zwolniła do kłusa i zabrała się do roboty. Ness rozumiała wszystko i polegała na amazonce, która wysyłała jej bardzo jasne sygnały. Dzięki temu obydwie figury wychodziły tej parze niemal perfekcyjnie. Po chwili przerwy wjechały sobie kłusem na linię środkową i zaczęły przejeżdżać jakiś program z klasy P. Był kontrgalop, oraz rzucie z ręki – z tym pierwszym Ness miała lekki problem, ale to drugie wyglądało w jej wykonaniu znakomicie. Podobało mi się to jaka klacz jest dokładna i skupiona na zadaniu. Nie biegła na odwal się czy byle jak najszybciej to zrobić. Owszem, jej tempo był dynamiczne, ale widać było, ze jej nastawienie jest pozytywne. Przejeżdżała rysunek z zaangażowaniem i godną podziwu koncentracją.
Na koniec Ness została pochwalona i na luźnych wodzach stępowały sobie po całej hali przez jakieś 5 minut. Później odprowadziliśmy klacz do boksu, Nash zabrał sprzęt, a Sky i ja dałyśmy jeszcze Rudej parę smakołyków w nagrodę. 

53. (ujeżdżenie) Wilderness

Ruska, Nash

Nash musiał założyć tej małpie ogłowie, bo nie dawałyśmy sobie ze Sky rady. Szarpała się i wiła jakby wędzidło zostało opłukane wodą święconą. Skoro nasz bohater już i tak tam był, to wyręczył nas też z zakładaniu siodła. Koń po dwóch minutach w końcu był gotowy do pracy. 
- Muszę lecieć, więc… powodzenia  - powiedział Nashville, poklepując Sky po ramieniu, po czym oddalił się w szybkim tempie, a Ness natychmiast wróciła do formy i chciała stanąć dęba.
Cudem zaprowadziłyśmy ją na halę. Panował tu przyjemny chłodek i było zupełnie pusto. 
- Jesteś pewna? - zapytałam, ale Sky tylko uśmiechnęła się z pewnością siebie i korzystając z tego, że Ness zajęta jest oglądaniem myszki przebiegającej pod ścianą, wskoczyła na grzbiet.
Zaskoczona klacz bryknęła, ale to na nic. Szybko została poinformowana, że nie będzie jej dzisiaj miło i przyjemnie, bo czas w końcu trochę popracować. I wtedy zaczęła się jeszcze większa szarpanina. Byłam pod wrażeniem, że Sky nie zrezygnowała z jazdy po 3 minutach stępa, a jeszcze bardziej zdziwiłam się tym, że nie zleciała. Klacz cały czas czegoś próbowała. A to się zatrzymywała, a to nagle udawała pijaną, a to wyrywała wodze… Naprawdę nie dawała amazonce chwili wytchnienia, ale ta była równie uparta. Nie zamierzała się poddawać i cierpliwie beształa Rudą za każdy przejaw nieposłuszeństwa. Wydawało mi się, że Ness zaczyna powoli się przekonywać. Potrafiła już przejechać całe okrążenie bez buntów, ale lepiej radziła sobie mając coś do roboty – chociażby wyjechanie wolty, albo serpentyny. Co prawda była ciągle bardzo sztywna i poruszała się jakby zardzewiały jej nogi, ale szła do przodu. Po 10 minutach kłótni jazda zaczęła przypominać jazdę. Przyszedł też czas na zakłusowanie, co właściwie odbyło się bez ofiar. Chociaż gdybym się wtedy nie odsunęła… ale Sky szybko zdobyła względną kontrolę i mogła już sobie sama wybrać kierunek, w którym chciała jechać. Poruszały się szybkim tempem i nie zwalniały. Wyraźnie to była taktyka na zmęczonego konia. Cóż, w przypadku Rudej rzadko kiedy się sprawdzała. Ta małpa miała w sobie jakieś ukryte akumulatory jądrowe. 
Mimo wszystko Sky radziła sobie z nią wcale nieźle. Ciągle dawała jej jakieś ćwiczenia – jeśli były w ruchu np. serpentyny czy ósemki – Ness wykonywała je bez żadnych kłótni, jeśli natomiast przebiegały one w stój jak zatrzymania i cofania… wtedy były bunty, dębowanie i cuda wianki. Ale po którymś tam razie nawet i cofanie im wyszło. Odruchowo zaczęłam bić brawo. Obserwowałam je z takimi nerwami, że zaczęłam gryźć obudowę telefonu. Jak Ness się wkurzy, to wyrzuci dziewczynę na drugim końcu hali. Jednak Ness nie wyglądała już na taką wkurzoną. Zaczęła się powoli rozluźniać, nabrała swojej lekkości i gracji. Zwinnie pokonywała już ciaśniejsze zakręty i nawet, o ile nie miałam halucynacji, zaczęła się zbierać. Po kilku kolejnych minutach ćwiczeń byłam już pewna, że odpuściła, bo zaczęła się jej podobać praca. Pierwsze zagalopowanie trochę popsuło ten efekt, bo Ness się rozbrykała i poszła dzidą przed siebie. Dała się ogarnąć dopiero po 2,5 okrążenia. Później było już okej. Pogalopowały na jedną stronę, później zmieniły kierunek przez lotną i pogalopowały na drugą stronę. Sky spółkowała kontrgalopu, ale Ness chciała wracać na „dobrą nogę” i w końcu zrezygnowały. Po jakimś czasie zwolniły do kłusa by przećwiczyć odstępowanie od łydki, a po chwili przerwy trawersy i rewersy. Klaczce wychodziły nienagannie. A że była już skupiona i zaangażowana w wykonywanie figur, to ona sama także wyglądała świetnie. Sky próbowała nie dać po sobie poznać jaka jest dumna, ale i tak było to widać na pierwszy rzut oka. Wyciągnęłam im na środek kilka drągów i ustawiłam je prosto w odstępach około metra. Najechały sobie na przeszkodę w fajnym, szybkim tempie. Klaczka ładnie podnosiła kopytka i nie stuknęła ani razu. To samo było z odwrotnego najazdu. Kiedy one stępowały robiąc wężyki, ja przeorganizowałam drągi tak, że teraz leżały na planie łagodnego łuku. Teraz było trudniej, ale Ness sobie poradziła. Nie dość, że pięknie się wygięła i nie zawahała się, to jeszcze nie dotknęła żadnej z belek kopytem. Była wspaniale rozluźniona i przepuszczalna. 
Jeden z drągów wyniosłam na środek i położyłam tak, żeby dziewczyny mogły ćwiczyć lotne zmiany nogi jadąc po rysunku ósemki. Ness chętnie zaakceptowała to ćwiczenie i wykonała dobrą robotę. Po kilku próbach w obie strony poszły na drugi koniec pobawić się jeszcze w rzucie ręki w kłusie i udoskonalić ciągi w stępie. Kiedy Sky była już zadowolona oddała wodze klaczy, trzymając tylko za końcówki i stępem swobodnym tułały się po hali. Ness nie była zmęczona, ale wyraźnie trening podobał się jej na tyle, że nie zamierzała krzywdzić amazonki. 
Po rozstępowaniu zdjęłyśmy jej siodło, zawieszając je na barierce od trybun i odprowadziłyśmy Rudą do boksu, gdzie dostała trochę cukierków i marchewkę. 

poniedziałek, 10 października 2016

52. (ujeżdżenie) Avonlea, The Mentalist

Ruska & The Mentalist
Detalli & Avonlea

Następnego dnia rano stwierdziłyśmy, że po skokach koniska trzeba jednak ruszyć, a że marudziłam cały wieczór, że mojemu kropkowi potrzeba więcej pracy ujeżdżeniowej to właśnie na taki trening przystałyśmy. Z wyczyszczeniem koni był mały problem, bo obydwa wyglądały jak chodzące nieszczęścia, no ale po 10 minutach w końcu się z nimi uporałyśmy. Założyłyśmy sprzęt i udałyśmy się na halę, bo jednak na dworze było dziś zbyt gorąco. 
Mentalist miał dzisiaj w sobie tyle samo energii co Avonlea, czyli zero. Obydwa konie drzemały kiedy tylko miały okazję np. przy postoju na wydłużanie puślisk. Ciężko było nam je zmotywować do jakiejś pracy, bo ciągle popędzanie zaczęło nas już męczyć. Trochę pomogło włączenie żwawej muzyki w radiu, ale i tak przez cały stęp wlokły się niemiłosiernie. A próbowałyśmy wszelakich ćwiczeń na rozciąganie i wydłużanie kroku, co tylko przyszło nam do głowy. Taka walka trwała dość długo, a samo zachęcenie koni do zakłusowania też nie było proste. Z Mentalistą jeszcze jako tako mi poszło, chociaż już i tak byłam trochę na niego wkurzona. Natomiast Avi leciała sobie w kulka na całej linii, ale Det zachowywała cierpliwość. W końcu jej próby i niezliczona ilość ćwiczeń, mających wpłynąć na nastrój klaczy przyniosły efekty. Kłusowałyśmy więc na naszych wierzchowcach po całej wielkiej hali. Często zmieniałyśmy tempo, ale nawet to najwolniejsze w naszym wykonaniu było całkiem żwawe. Dzięki temu konie szybko się obudziły i zaczęły aktywnie uczestniczyć w treningu. Mój ogr zaczął się nawet ładnie ganaszować, a po minucie wypracowałam zaangażowanie zadu i już ogóle szedł jak w zegareczku. Avonlea także dawała pokaz swoich umiejętności – w kłusie wyglądała jak bajkowy kucyk, lekki i pełen gracji. Detalli potrafiła się z nią dogadać na naprawdę imponującym poziomie. Wykonywałyśmy obydwie dużo ćwiczeń i nie było chwili, żebyśmy nie były w trakcie jakiegoś zadania. Konie zrobiły się rozluźnione i no po prostu cudownie nam się jeździło na takich rumakach! Przeszłyśmy do galopu niemalże w tej samej chwili. U Avi klasycznie przejście zawierało lekkie bryknięcie, ale widocznie musiała się wyszaleć. Mentalista nie miał problemu z płynną zmianą chodu, a jego galop był miękki i spokojny. Nie próbował napierać na wędzidło i śmignąć dzidą przy najbliższej okazji. Z Avi było różnie, ale kiedy amazonka pozwoliła jej na taki szybszy galop, klaczka po jednym okrążeniu była już zupełnie kontaktował i stwierdziła, że „okej, dzięki, wystarczy mi”. 

AVONELA
Detalli objęła sobie za punkt honoru nauczenia jej lotnej zmiany nogi, co w gruncie rzeczy nie było prostym zadaniem. Klacz nie miała na początku bladego pojęcia o co tej babie chodzi. Ale moja kochana siorczyćka nie zamierzała się poddawać. Cierpliwie tłumaczyła, przekazując Avce jak najbardziej jasne i konkretne sygnały aż ta w końcu po wielu próbach wykonała śliczną lotną! Det prawie płakała ze szczęścia i porządnie wyklepała zadowoloną z siebie klacz. Wykonały ćwiczenie raz jeszcze – również dobrze. Później poszły trochę pobiegać w kłusie pośrednim by się rozluźnić i znowu przećwiczyły lotną kilka razy. Avi już załapała i była z siebie bardzo dumna. Następnie Det postanowiłam zabrać ją na czworobok. Wjechała na linię środkową kłusem i zatrzymała konia w X. Z zadowoleniem zaważyłam, że zatrzymanie wyglądało naprawdę bardzo ładnie. Ruszenie do kłusa także nie było złe. Poruszały się całkiem ładnie, klacz chętnie podchodziła do każdej figury. Głównie robiły wolty i przekątne. Stęp swobodny podobał się klaczy najbardziej. Tutaj głównie chodziło o wyćwiczenie płynnych przejść, z czym od czasu do czasu Avi miała problemy, ale tym razem radziła sobie świetnie. Detalli potrafiła pokazać ją od najlepszej strony i z czworoboku zeszły obydwie bardzo szczęśliwe. 
Co poprawić: utrwalenie lotnej zmiany nogi, przejścia z galopem

THE MENTALIST
Postanowiłam skupić się na ustępowaniu od łydki, które ogierkowi jeszcze nie wychodziło tak dobrze jakbym chciała. Nie do końca wiedział jeszcze o co chodzi, więc wykonując ćwiczenie starałam się mu dawać możliwie jak najjaśniejsze sygnały i wskazówki. Dość szybko przypomniał sobie co one oznaczają i z ręką na sercu przysięgam, ze się starał. Był skoncentrowany i próbował rozgryźć o co mi chodzi, nie rozpraszając się, gdy coś mu nie wychodziło. Już kilka minut później w końcu wyszło nam to zupełnie poprawnie, za co konik natychmiast został pochwalony. Później przećwiczyłam jeszcze lotne zmiany nogi na rysunku dużej ósemki. Przy okazji stwierdziłam, że Mentalist dawno nie był tak fajnie rozluźniony i elastyczny. Po kilku udanych próbach wjechaliśmy kłusem na czworobok, gdzie zatrzymaliśmy się w X. Niestety nie było to perfekcyjne, no ale okej, jedziemy dalej. Koń szedł na przód bez popędzania, ale i nie przyspieszał sam z siebie, co było cudowne. Trochę się zbierał i cały czas trwał w skupieniu. Byłam z niego naprawdę zadowolona, tym bardziej, że był bardzo wygodny i niósł miękko, więc kłus ćwiczebny nie był żadnym problemem, a wręcz przyjemnością. Kiedy przyszedł czas na kontrgalop musiałam go trochę szturchać łydkami, ale radził sobie świetnie i nie zmieniał nogi. Z przejściami były małe problemy, jeśli chodziło o zatrzymania i później ruszenia czymś szybszym niż stęp, ale no to już praca regularna, nie na jeden trening.
Co poprawić: zatrzymania z kłusa i zakłusowania/zagalopowywania ze stój-kłus-stój

Rozkłusowaliśmy jeszcze trochę nasze koniska, ale już na luźniejszych wodzach. Później stęp swobodny po całej hali, gdzie postanowiłyśmy sobie nieco ten czas urozmaicić jazdą tyłem, albo na leżąco – z głową na zadzie. Konie na szczęście były wyrozumiałe i żaden nagle nie zechciał się spłoszyć. Później na ziemie, koniska do boksu, a sprzęt do siodlarni.

51. (skoki) Avonlea, The Mentalist

Ruska & The Mentalist
Detalli & Avonlea

Miałyśmy zabrać nasze kropki na lekki trening skokowy, korzystając ze znośnej temperatury. Dochodziła czternasta godzina, kiedy weszłyśmy do stajni i zabrałyśmy się za czyszczenie. Avi była zupełnie grzeczna i wcale się nie wierciła, nawet później przy zakładaniu sprzętu. Mentalist miał nieco gorszy humor i siłował się ze mną przy czyszczeniu kopyt, ale nie odpuściłam i to zaakceptował. Kiedy obydwa rumaki były już obrane, wyprowadziłyśmy je przed stajnię, gdzie od razu wsiadłyśmy ze schodków. 
Udałyśmy się na plac, a przechodząca niedaleko Cora zamknęła za nami furtkę, życząc nam jeszcze powodzenia. Miałam nadzieję, że nie przyda nam się to. 
Mentalist od razu ruszył żwawym stępem po pierwszym śladzie. Trzymałam wodze lekko, ale na kontakcie. Cały czas dawałam mu też łydkami znać, w która stronę chcę jechać – bo zaczęliśmy sobie od razu robić jakieś większe wolty albo zmiany kierunku na przekątnych. Był strasznie wygodny i miło mi się z nim pracowało. Avonlea miała małego lenia i Detalli cały czas musiała pilnować, by klaczka raźno maszerowała. Za każdym razem gdy amazonka trochę odpuszczała – koń zwalniał, albo w ogóle się zatrzymywał. Ale poprawnie reagowała na sygnały i nie buntowała się. Obydwie starałyśmy się urozmaicać jazdę, robiąc dużo ćwiczeń w stępie, a potem w kłusie. Konie zaczęły się fajnie rozluźniać. Nawet Avonlea zrobiła się bardziej chętna do pracy. Robiłyśmy sporo serpentyn i slalomów między porozstawianymi przeszkodami. Zawołałyśmy Alexa (który jak zwykle przypadkiem zawsze kręcił się tam, gdzie przebywała Det) żeby rozłożył nam cavaletti. Koniska przejechały przez nie całkiem nieźle. Detalli świetnie rozbudziła swoją klaczkę i teraz nie miała w sobie ani grama z leniucha. Truchtała do przodu w bardzo dobrym tempie i to sama z siebie. Zaangażowała też zad – tak samo jak Mentalist, który dodatkowo zaczął mi się tez zbierać. Nad drążkami biegaliśmy jeszcze kilak razy, zawsze pilnując by konie nie zwalniały i wysoko podnosiły nogi. Później przeszliśmy do małych skoczków z kłusa. 
Były naprawdę malutkie – przeszkody miały po 50 cm. Na pierwszy ogień poszła Avi, która nie miała za bardzo ochoty na skoki. Na szczęście Detalli wyczuła to jej zawahanie przed pierwszą stacjonatką i wypchnęła konia do skoku. Nie wyglądał dobrze, ale to że w ogóle miał miejsce zmotywowało konia do dalszej pracy. Później już się nie stawiała i wystarczył jej lekki impuls. Nie miała o prawda jakiegoś takiego wewnętrznego przekonania i woli walki, ale jej późniejsze skoki wyglądały ładnie i poprawnie. Nie próbowała za wszelką cenę ruszać galopem, jak robił mi to za chwilę Mentalist. Kiedy ta mała małpiatka zorientowała się, że skaczemy, nie mógł wysiedzieć w miejscu. Strasznie parł na wędziło, dwa razy mi zagalopował i generalnie był nieznośny. Zabrałam go na koło i chwilę popracowałam nad wyciszeniem. Kiedy osiągnęłam co chciałam zabrałam go na przeszkody i było o wiele lepiej. Skakał z zaangażowaniem, ale był już dość grzeczny. Wybijał się ze sporą, pewnie nawet za dużą siłą jak na takie małe krzyżaczki, ale sprawiało mu to radość. Det mówiła, że z boku też wszystko wygląda okej. 
W czasie gdy Alex podwyższał nam poprzeczki i budował szereg gimnastyczny, my sobie zagalopowałyśmy. Koniska były bardzo chętne. Avi nawet bryknęła ze szczęścia, powodując u Detalli dziwną minę i parsknięcie śmiechem. Ment zaczął się trochę za bardzo rozpędzać, więc znowu wzięłam go na koło. Po kilku okrążeniach obydwa oknie zmieniły kierunek. Avi przez przejście do kłusa i półwoltę, a mój ogr przez całkiem udaną lotną. Pogalopowaliśmy więc sobie na drugą nogę i przeszliśmy do skoków. 

AVONLEA
Klaczka zmieniła już zdanie na temat skoków, pod Detalli była bardzo chętna do pracy i jeszcze ani razu nie wyłamała. Starała się być jak najlepsza. Miała szansę się wykazać. Zagalopowały w narożniku i najechały na wolno stojącą stacjonatę. Avi mocno się wybiła i pięknie pokonała przeszkodę. Po krótkim najeździe tak samo zrobiła z okserem. Det ją poklepała i po chwili luźniejszego galopu zabrała małą na szereg. Bardzo jej pilnowała, mając nadzieję, że się uda i udało się. Co prawda Avonela nie była do końca przekonana, musiała się bardzo wysilić, żeby wylądować i od razu poderwać się do lotu, ale przynajmniej próbowała. Jej skoki były bardzo wolne i w większości wymuszone, ale od strony technicznej wyglądały poprawnie. Widać było, że dla klaczy to spory wysiłek. Jednak dotrwała do końca bez zatrzymania. Z tej radości sobie znowu bryknęła, kiedy Det klepała ją po szyi i powtarzała, że jest „bardzo dobrym koniem”. 
Po chwili przerwy spróbowały jeszcze kilku przeszkód wyższych o 5 cm. Avonela z pojedynczymi radziła sobie o wiele lepiej. Była szybsza i bardziej zwinna. Mimo wszystko Det postanowiła jeszcze raz przejechać szereg, żeby klaczka zapamiętała co i jak. Zrobiły to dopiero po kilku minutach kłusa. Avonlea znowu chciała się zatrzymać przed pierwszą przeszkodą, ale Det i tym razem porządnie wypchnęła ją do góry. Później musiała ciągle robić to samo, ale Avi ani razu nie wyłamała! Skakała niestety dość niechętnie, ale kiedy już skończyła i została pochwalona humor natychmiast się jej poprawił. 
Co poprawić: przejeżdżanie długich szeregów

THE MENTALIST
Nadeszła nasza kolej. Mentalist bardzo wyrywał mi się do tych skoków i musiałam zrobić półparadę żeby znowu nie brać go na koło i nie tracić czasu. To go uspokoiło i dał mi się zaprowadzić na stacjonatę. Tuż przed nią przyspieszył tak, że na nic się zdały moje protesty, a w efekcie ten skok został wykonany w stylu sarenki – zupełnie nie poprawnie, no ale chociaż bez zrzutki. Przy następnej przeszkodzie koń był już bardzo sterowny i odpuścił. Skok oddaliśmy bardzo ładnie i zupełnie na luzie. Czas jakby się zatrzymał, a my szybowaliśmy w powietrzu. Ale pokonując szereg, do którego się zbliżaliśmy, musieliśmy być nieco szybsi i załatwić to siłą rozpędu. Ogier spełnił moje oczekiwania i poradził sobie znakomicie! Śmigał przez przeszkody na skok wyskok i jedną foulę jakby tylko to robił  całe życie. Nakręcał się coraz bardziej, więc jego skoki były coraz mocniejsze. Kiedy dotarliśmy do końca nie miałam już zbyt wiele siły i pozwoliłam mu na chwilę szybkiego galopu. Alex przy okazji podwyższył nam parę luźnych przeszkód. Ment miał w  sobie jeszcze całkiem sporo siły, ale i się ogarnął, dzięki czemu nasz współpraca przeżywała swoje najlepsze chwile. Ogier zdał się na mnie i zaufał mi. Pokonaliśmy dwie stacjonaty, oksera i doublebarre'a (każda przeszkoda po 110cm), a później ponownie najechaliśmy na szereg, ale tym razem od drugiej strony. Koń był miło skupiony na zadaniu i nie rozpraszał się. Pozwalał mi się prowadzić i dostosowywał swoje tempo do moich poleceń. Skończyliśmy bez zrzutek, więc wyklepałam go w podzięce. 
Co poprawić: jego zachowanie nie jest jeszcze najlepsze, nie zaszkodzi trochę więcej pracy ujeżdżeniowej

Koniska jeszcze trochę pogalopowały, ale już na luźniejszych wodzach, w fajnym, patatajowym tempie. Później dużo kłusa i z tegoż chodu skoczyliśmy sobie jeszcze po dwa krzyżaczki. Nawet Avi chętnie je pokonała. Na rozstępowanie pojechałyśmy sobie na spacer po okolicy, ale tylko na jakieś 10 minut, bo miałyśmy jeszcze później jechać do kina na konkretną godzinę. Dzielne rumaki odprowadziłyśmy do boksów, gdzie zdjęłyśmy sprzęt i podarowałyśmy po   jabłuszku.  

niedziela, 9 października 2016

50. (ujeżdżenie) Baron Zemo, Virtual Reality


Detalli & Virtual Reality
Audrey & Baron Zemo

Na trening ujeżdżeniowy wybraliśmy się następnego dnia, około godziny 18. Baron już nawet mnie się stawiał podczas przygotowywania go do jazdy, a Rea jak zwykle była uroczym pieszczoszkiem. Założyłyśmy jej dziś z Det czaprak w motylki, natomiast Baronowi dostał się czarny komplet. 
Wyprowadziłyśmy konie na halę, gdzie trening kończyła Sky na Avonlea. Jednak klaczka zmyła się prawie od razu, Baron nieprzyjaźnie na nią łypał. Dziewczyny wsiadły, a ja włączyłam im radio. 
Leciała akurat skoczna muzyka, więc konie fajnie się poruszały, bardzo żwawo i bez popędzania. Nawet co jakiś czas próbowały zakłusowywać, ale amazonki skutecznie je przed tym powstrzymywały. Baron jak zwykle czynił swoje cyrki i cuda na kiju, chcąc pokazać, że on tu rządzi. Audrey za każdym razem udowadniała mu, ze jednak nie. Ale jego to wcale nie zniechęcało. Reality była o wiele grzeczniejsza. Po dwóch treningach z Detalli zdążyła już poznać jej metody i teraz dziewczyny świetnie się dogadywały. Co jakiś czas robiły sobie jakąś serpentynę czy woltkę, które to robiły się coraz ciaśniejsze. Obydwie pary próbowały wszystkiego co przyszło im do głowy, żeby się nie nudzić. Łącznie z zatrzymywaniem się by zrobić zwrot na przodzie lub zadzie, albo żeby się cofnąć. Baron nawet przestał się buntować, kiedy musiał skupić się na ćwiczeniach. Zakłusowanie było w porządku w przypadku Rei, która jednak nie była jeszcze dość rozluźniona by zrobić płynne przejście, natomiast Baron popisał się swoimi umiejętnościami i wykonał to rewelacyjnie. W samym kłusie już trochę marudził i napierał na wędzidło, ale półparada załatwiła sprawę. Poruszał się przepięknie! Bardzo dynamicznie i płynnie. Biegł w bardzo poprawnym ułożeniu, zbierając się i angażując zad. Reality także zaczęła się zbierać i wyglądać jak koń ujeżdżeniowy. Zrobiłam im nawet kilka zdjęć telefonem, z czego jedno detalkowe wysłałam do Blaze'a, żeby się nie martwił, bo jego słoneczko pilnie pracuje i nie ma czasu na romanse… nie odpisał. 
Galop, drodzy państwo! Reality dostała kopa energii i śmignęła przez pół hali zanim Det zorientowała się co jest grane i ją zwolniła do spokojnego patataja. Co dziwne – Baron zagalopował bez żadnych cyrków, za co został pochwalony. Ale on już się wczuł, był skupiony i bardzo zaangażowany w to co robi. Każdy z koni po kilku okrążeniach galopu i kontrgalopu przećwiczył jeszcze lotne zmiany i mogliśmy zwieńczyć trening jakimś wymyślonym programem.

VIRTUAL REALITY
Klacz była fajnie zaangażowana i czuła na sygnały amazonki. Kiedy wjechały na linię środkową, bez problemu zatrzymała się w „x”, równo stawiając nogi. Ruszyła kłusem, bez żadnego opóźnienia czy uprzedniego przejścia do stępa. Jej tempo było raczej odpowiednie, chociaż mogłoby być nieco szybsze. Widać było jaka jest uważna i dokładna, każdy rysunek wykonywała niemal idealnie. Podobało mi się to jak swobodnie czuje się podczas wykonywania chodów bocznych. Det zrobiła z nią ciąg w kłusie i wyszło im to znakomicie. Wtedy klaczka nawet nie potrzebowała popędzała, bo nakręcała samą siebie. W mniej skomplikowanych elementach jednak nudziła się na tyle, że gasła. Cały czas szła zebrana, przy czym wcale nie protestowała. Jej przejścia nie były jeszcze dość dopracowane, szczególnie te związane z kłusem, tylko to na początku udało im się świetnie, reszta już nie wyglądała tak dobrze. Przejścia stęp-galop-stęp były już trochę lepsze, chociaż te wyższy chód>>niższy chód jednak wypadałoby pod szlifować, bo daleko im było do ideału. Ciąg w galopie i łopatki wyglądy w wykonaniu tej pary bardzo dobrze, nawet więcej niż poprawnie. Po skończonym przejeździe zjechały z czworoboku.
Co poprawić: te przejścia… trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Poza tym wszystko wychodziło. 

BARON ZEMO
Był podekscytowany, ale w granicach rozsądku. Wjechał na linię środkową pięknym, aktywnym kłusem, a jego zatrzymanie wyglądało idealnie! Widać było, że lubi robić to co robi i nie widać było po nim jego charakterku. Pewnie nawet nie myślał o buntowaniu się, kiedy na otrzymane sygnały pięknie przeszedł do zebranego kłusa. Jego chody były perfekcyjne i byłam pewna, że bardzo niedługo konik przejdzie na wyższy poziom. Kiedy miał do zaprezentowania wyciągnięty kłus użył całej swojej energii by wyciągać do przodu nogi i żeby w ogóle się wyciągać i biegł tym kłusem wyciągniętym jakby od tego zależało jego życie – tak właściwie wyglądała każda figura w jego wykonaniu. Ciągi zarówno w kłusie jak i w galopie wyglądały tak perfekcyjnie, że zostałam wbita w fotel i nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był stworzony do ujeżdżenia i najwyraźniej bardzo kochał tę dyscyplinę. Poruszał się z niebywałą gracją, a jego pewność siebie sprawiała, że każdy jego ruch i czyn wyglądały trzy razy lepiej niż normalnie. Z piruetem w galopie poradził sobie jak zawodowiec. Wiedział co robić, doskonale odebrał sygnały. Zdawał się czytać Audrey w myślach. Wyglądali na idealnie zgranych, chociaż wcześniej zawsze toczyli boje. Był też bardzo dokładny – pilnował się, a na wskazówki od amazonki nie reagował jak zawsze ze złością, a przyjmował je i poprawiał się. Byłam zaskoczona, ale tak zupełnie, bardzo bardzo pozytywnie. Skończyli przejazd, a ja zaczęłam im bić brawo.
Co poprawić: nic, jest idealny w ujeżdżeniu.

Konie po chwili przerwy w kłusie na luźnej wodzy przećwiczyły jeszcze lotne co trzy takty, a potem jeszcze trochę potruchtali w trawersach i rewersach. Baron jeszcze trochę poćwiczyć zwroty w stępie, podczas gdy Reality pochłonięta była przejściami stój-kłus-stój. Później już tylko swobodny stęp. Koniska trochę się zmęczyły, były lekko spocone, więc kiedy już je odprowadziliśmy do boksów i rozebraliśmy, czapraki poszły się suszyć na płot. Rumaki dostały też po marchewce, a Baronowi dorzuciliśmy jeszcze dwa jabłka, ale cii...

49. (cross) Viertual Reality, Baron Zemo

Detalli & Virtual Reality
Audrey & Baron Zemo

Następnego dnia zdecydowaliśmy się zabrać konie na cross. Z samego rana zeszłam do stajni z Audrey i Det, a po drodze przyplątali się także Vincent i Francis. Czyszczenie koni poszło nam dość sprawnie, pomijając humorki Barona, ale Audrey jak to Audrey, dawała sobie radę. Potem tylko założenie sprzętu – Rea dostała błędkitny komplet, a Baron czerwony. Mogliśmy ruszać. 
Konie szły pierwsze żwawym stępem, a nasza bezkonna trójka dreptała za nimi. Rea szła spokojnie za swoim kolegą i tylko od czasu do czasu rozglądała się i rżała do koni, kiedy przechodziliśmy między pastwiskami. Baron z kolei nie zajmował się niczym innym, tylko uprzykrzaniem życia swojej amazonce. Ciągle wyrywał wodze, chodził jakby pijany, albo udawał że się czegoś płoszy. W końcu Drey się wkurzyła i… porozmawiała sobie z nim trochę. Później był już w miarę grzeczny. Po długiej wędrówce w stępie oni stwierdzili, że nie będą tracić czasu i pojadą kłusem a my sobie dojdziemy. Obydwa konie były szczęśliwe z takiego obrotu spraw, a ja bardziej przykleiłam się do Vincenta, żeby czasem Brokatowy Książę sobie czegoś nie zaplanował. 
Doszliśmy na tor crossowy po piętnastu minutach. Konie już galopowały i skakały przez niskie przeszkody na rozgrzewkę. Widać było, że Baron ma swój dobry dzień, bo nawet za bardzo się nie buntował. Z kolei Rea wydawała się być trochę śpiąca i budziła się na kilka metrów przed przeszkodą, by kilka metrów po niej znowu zasypiać. 

VIRTUAL REALITY
Przyszedł czas na przejazd właściwy. Konie chodzące taki poziom WKKW miały przejść naszą najtrudniejszą trasę. Na Detalli nie robiło to wrażenia po treningach i zawodach ze swoimi końmi, więc dodawała Rei dużego wsparcia. Najechały na pierwszą przeszkodę – hydrę, trochę zbyt leniwie, ale uznałam, że Detalli po prostu oszczędza siły klaczce. Koń ładnie się wybił i pokonał to bez cienia strachu. Dalej czekał na nich szeroki stół. Reality wyraźnie się obudziła i biegła z większą energią. Nie czekała nawet na sygnał ani nic, tylko sama z siebie pięknie i mocno odbiła się od ziemi. Od tej pory była już wyraźnie bardziej zaangażowana. Co ważne – była bardzo sterowna i chciała współpracować z amazonką. Nie buntowała się ani trochę. Chętnie pokonywała kolejne przeszkody i słuchała wskazówek. Trochę się pogubiła, kiedy miały do pokonania trzy wąskie przeszkody z rzędu ustawione tak, że musiały naprawdę dobrze manewrować na ciasnych zakrętach. Obserwowaliśmy to ze zniesienia, z lornetkami w rękach. Na szczęście doświadczenie Detalli i zaufanie jakim obdarzyła ją Rea odniosły sukces. Kiedy wpadły ze wzniesienia do jeziorka pokonały próg bez żadnych trudności. A po spotkaniu z wodą klacz tylko odżyła i biegła jeszcze chętniej. Przeszkody w wodzie skoczyła z dużym zapasem. Okser zbudowany z narożnika wysokiego płotu także nie sprawił im większych trudności, chociaż wyglądał groźnie. Rów z wodą to dla Rei żadne wyzwanie… Natomiast kiedy przyszedł czas na najwyższą przeszkodę na torze nie byłam taka pewna jej umiejętności. To było coś w rodzaju hydry, wzmocnionej dodatkowymi grubymi belkami. Było też sporo kolorowych elementów. Trzymałam za nie kciuki i… udało się! Reality nie zawahała się ani na moment! Wybiła się i poszybowała w górę by tylko delikatnie otrzeć się o wystające gałązki. Na koniec kilka prostszych przeszkód i zasłużony odpoczynek. Nie byłam pewna czy jest spocona czy mokra, ale wyglądała na zmęczoną. Została porządnie wyklepała i przytulona, po czym odeszła na polankę by ochłonąć w kłusie. 
Co poprawić: musi biec szybciej, bo dałaby radę. Poza tym wszystko super :)

BARON ZEMO
Był zbyt pewny siebie, ale uznaliśmy, że może mu to pomóc, skoro zdarza mu się wyłamywać. Audrey miała zaciętą minę i wszyscy wiedzieliśmy, że jej cierpliwość względem tego konia jest raczej na wyczerpaniu. Najechali wolnym galopem na hydrę. Koń był nastawiony względem niej bardzo bojowo, jakby musiał skoczyć za wszelką cenę i faktycznie skoczył. Wyszło mu to całkiem nieźle. Miał spory zapas i technicznie też wszystko wyglądało dobrze. Podczas najazdu na stół bardzo się rozkręcił i zaczął walczyć z amazonką. Gdyby ta szarpanina potrwała dłużej wbiegli by w przeszkodę, albo gwałtownie zahamowali, na szczęście jednak dogadali się w porę by odbić się od ziemi i skoczyć. Niestety to rozproszenie podziałało na ogiera i skok został oddany bardzo koślawo i ledwo co. Baron nie był tym zadowolony, ale winę najwyraźniej zrzucił na partnerkę, bo sam znowu zaczął się szarpać. Ona jednak użyła bardzo mocnego impulsu, żeby wybić mu bunty z głowy cwałem. Trwało to zaledwie chwilę, żeby się za bardzo nie zmęczył, ale podziałało. Kilka kolejnych przeszkód przeskoczył bez zarzutu – w pięknym stylu, z odpowiedniej prędkości, wybijając się w idealnym do tego miejscu. Został nawet za to pochwalony, żeby się w końcu nauczył. Przy tych trzech wąskich frontach pogubił się znacznie bardziej niż jego poprzedniczka i zezłościł się, a nawet kilka razy wierzgnął. Audrey musiała na nie najechać jeszcze raz, ale stracili przez to sporo czasu. Baronowi jednak w końcu się to udało, ale zły humor mu pozostał. Nawet woda w jeziorku nie była w stanie  go przekonać, że jest fajnie. Był zły i chciał tylko jak najszybciej skończyć. Może to i dobrze, bo skupił się na skakaniu, ale za każdym razem próbował zrzucić Drey… Ta najtrudniejsza przeszkoda była dla niego wielkim wyzwaniem i amazonka zrobiła wszystko, żeby go do niej przekonać. Co prawda jej się udało, ale miałam wrażenie, że Baron po tym koślawym skoku będzie miał jakąś traumę. Dobiegł do końca zziajany i równie zły. Ale dostał na przeroszenie ode mnie kilka cukierków, więc na rozluźniający kłusik poszedł już nieco mniej obrażony na cały świat.
Co poprawić: eeemm… wszystko? Myślę, że po prostu zostawić wszystko jak jest, ale częściej trenować żeby przyzwyczaił się do zasad. 

Powrót do domu minął nam bardzo miło. Tak jak na początku konie stępowały przed nami, ale były zbyt zmęczone, żeby kombinować. Były grzeczne aż do końca trasy. Postanowiliśmy wypuścić je od razu na padoki, żeby mogły się wytarzać i odpocząć w cieniu drzew. Tak też zrobiliśmy, a sprzęt zabraliśmy ze sobą do stajni.

48. (skoki) Baron Zemo, Virtual Reality

Audrey & Baron Zemo
Detalli & Virtual Reality
Ruska, Nash

Nie było łatwo wyczyścić Barona, ale Audrey nie miała wyboru i musiała sobie z tym poradzić. Wyprowadziła go sobie przed stajnię, podczas gdy ja i Detalli zajmowałyśmy się Reality. Klaczka czuła się znakomicie i pozwalała nam na wszystko. Dopiero kiedy przyszedł czas na ogławianie zrobiła się trochę spięta, ale i tak zachowywała się w porządku. 
Wyprowadziłyśmy ją przed stajnię, gdzie Baron właśnie szarpał się z Audrey. Plusem było to, że on także miał już na sobie sprzęt. W końcu jako tako odpuścił i mogliśmy ruszyć na plac. Nie było już aż tak gorąco, w końcu dochodziła dwudziesta pierwsza. Ale wciąż było jasno. 
Przy okazji zjawił się Nash, który miał nam podwyższać przeszkody. Weszliśmy na plac, a Detalli od razu wsiadła na Reality. Audrey nie miała tyle szczęścia, bo Baron zaczął odstawiać cyrki i nawet stawał dęba. W końcu Nash do niego podszedł, roztaczając aurę spokoju i łagodności. Widziałam w oczach tego konia czystą chęć zamordowania go, ale cała reszta istotnie rozluźniła się i stała w bezruchu. Drey cała zadowolona wskoczyła na niego i ruszyła stępem.
Obydwa konie były bardzo żwawe i wcale nie trzeba było ich popędzać. Czasami nawet wręcz przeciwnie – same z siebie chciały ruszać kłusem czy galopem. Amazonki jednak radziły sobie bardzo dobrze. Szybko nawiązał z wierzchowcami współpracę i potrafiły zainteresować konie najróżniejszymi ćwiczeniami. Robiły masę wolt i serpentyn między porozstawianymi na placu przeszkodami. Baron miał się na baczności. Nash nie chodził przy nim cały czas, więc nie oddziaływał na niego bez przerwy, jednak kiedy tylko widział jakieś oznaki nieposłuszeństwa wychodził na środek. Później pierwsze zakłusowanie, które w przypadku Rei było bardzo chaotyczne, więc Det chwilę później zwolniła i zakłusowała raz jeszcze. Klacz wykonała przejście już o wiele lepiej. Baron wyciągnął się na wyżyny swoich umiejętności – poruszał się perfekcyjnie. Bardzo dynamicznie i w odpowiednim ustawieniu. Przy zagalopowaniu oba konie popisały się odrobiną szaleństwa, ale dziewczyny im na to pozwoliły. Było sporo galopu, a potem małe przeszkódki. Baron skakał je z ogromnym zapasem i wybiciem tak silnym, jakby miał zaraz przeskoczyć ogrodzenie. Rea ładnie dostosowywała się do wysokości tych krzyżaczków i stacjonat. Postanowiliśmy zwiększyć wysokość, a w tym czasie koniki przechodziły w kłusie przez cavaletti. Kilka minut później je ściągnęliśmy, ale zarówno Rea jak i Baron dobrze sobie na nich radzili. Wysoko podnosili kopytka i nie uciekali na boki. 
Pierwsza miała iść kobyłka. Przeszkody dostosowane do klasy P. Detalli spięła ją do galopu i wykonała spora woltę, żeby ustawić sobie konia. Szybko przeszły do skoków, bo Rea jest naprawdę sterowna i kontaktowa na parkurze. Tym razem również spełniała każde polecenie amazonki. Det chciała postawić na szybkość, wiedząc, że klacz jest bardzo dokładna, ale traci dużo czasu. Popędzała ją na drodze między przeszkodami i cały czas pilnowała co dało dobry efekt. Reality wybijała się zawsze w odpowiednim miejscu i z odpowiednią siłą. Może jej zapasy nad drągami nie były spektakularne, ale wystarczające. Pięknie baskilowała przy każdym skoku i nie bała się kolorowych przeszkód. Po skończonym i bardzo udanym przejeździe została poklepała, a na scenę wbiegł Baron Zemo. 
Ten koń nie miał zamiaru udawać i z całą swoją energią wybił się przed pierwszym okserem. Gdyby Audrey nie była sobą, pewnie wyrzuciłby ją z siodła jak z katapulty. Ale trzeba było przyznać, że sam skok wyglądał rewelacyjnie. Może wyglądał trochę wściekle, ale myślę, że pomagało mu to uporać się z przeszkodami. Zawsze atakował je ostro i nie dawał im żadnych szans. Jego skoki były przepełnione energią, a sam przejazd chyba był rekordy czasowe, ale niestety nie było to zbyt dokładne. Nie raz robił zbyt ostre zakręty, prawie przewracając stojaki, albo zbaczał z prostego najazdu i później skakał na ukos. 
Podwyższyliśmy przeszkody do 125 centymetrów i daliśmy po raz kolejny szansę Reality. Klaczka była wciąż bardzo chętna do pracy, a odpowiednio zachęcana przez Detalli aż paliła się do skoków. I tym razem amazonka skupiała się na popędzaniu jej i pilnowaniu tempa. Wiedziała już doskonale, że klacz wie co robić, jak najeżdżać a przeszkody i w którym miejscu się wybijać. Dawała jej jeszcze przypomnienia „na w razie czego”. Rea była zadowolona z wyższych przeszkód. Najeżdżając na szereg odpaliła wrotki i pokonała go w stylu Hulkbustera (konia;). Płynnie przeskakiwała kolejne stacjonaty na skok wyskok, dbając o to, by nie zahaczyć o nie kopytkiem. Bardzo ładnie składała nóżki, jednocześnie wyciągając szyję. Naprawdę świetnie się prezentowała i zakończyła przejazd bez zrzutek w dobrym czasie. 
Baron minął się z nią w bojowym nastroju. Za to pięknie zagalopował. Te jego przejścia zawsze wyglądały mega pięknie. Zaatakował pierwsza przeszkodę z właściwym dla siebie nerwem, ale później trochę się już uspokoił. Audrey mocno go pilnowała i robiła wszystko, by był ostrożniejszy. To dawało rezultaty, bo nie zachowywał się już tak chaotycznie i wyglądało na to, że jest o wiele bardziej skupiony niż poprzednio. Jego skoki były naprawdę dobre. Wybijał się z niebywałą energią, robiąc sobie niezły zapas nad chyba każdą przeszkodą. Nie napalał się tak na te skoki, dawał się trochę zwolnić, żeby kosztem czasu naprawić jego rysunki najazdów i zakrętów. Audrey wyglądała na zadowoloną, kiedy klepała go na koniec. 
Daliśmy im jeszcze skoczyć po trzy przeszkody mające 135 centymetrów. Reality radziła sobie dobrze, chociaż widać było że wyżej to ona jednak nie skoczy póki co. Ale nie bała się i zawsze podejmowała wyzwanie. Natomiast Baron wyłamał przed okserem. Pierwszy skok poszedł mu świetnie, bo i tutaj miał mały zapasik, ale już wtedy było widać, że się waha. Przy drugiej próbie na szczęście już mu się udało i trzecią przeszkodę także zaliczył. 
Dużo kłusowali, ale na stępa zabraliśmy konie na karuzelę, bo zrobiło się już trochę ciemno. Zdjęliśmy im cały sprzęt i założyliśmy jedynie kantarki. Jakieś 20 minut później sprowadziliśmy je do stajni.

niedziela, 2 października 2016

47. (wyścigi) Faridya

Ruska & Faridya
Po wieczornej rozmowie na temat „Faridya idzie na następny sezon w trening skokowy i rezygnujemy z jej wyścigowej kariery” Harry pozostawał ze mną w konflikcie. Z samego rana zabrał z siodlarni sprzęt klaczy i w morderczym nastroju udał się do jej boksu. Co prawda kiedy już spotkał się z ciepłymi chrapkami swojej perełki od razu przeszła mu cała złość, ale nie zrezygnował z wykończenia jej na torze. Obserwowałam to, siedząc na schodach na górę. 
Harry wyczyścił Fari, a potem założył jej sprzęt i wyprowadził przed stajnię. Następnie wsiadł na nią ze schodków, uprzednio podciągając popręg, a minutę później był już w drodze do lasu. Fari miała na sobie wyścigowe siodło, więc wiedziałam gdzie jadą. Pobiegłam na parking, gdzie stał samochód Megan. Ona zawsze chowała klucz w tym samym miejscu, nie kłopocząc się zanoszeniem go do domu. Bez problemu dostałam się do środka i ruszyłam na tor wyścigowy. 
Na miejscu nie było jeszcze nikogo, więc otworzyłam bramę i czekałam na trybunach. Po około 10 minutach na tor dziarskim kłusem wpadła Fari… tyle że bez jeźdźca… Natychmiast ruszyłam w jej stronę biegiem, a ta jędza jak tylko mnie zobaczyła dostała świra i odstawiła rodeo. 
- Koniu! - warknęłam już naprawdę wkurzona i przerażona wizją połamanego trenera leżącego gdzieś pod krzakami w środku lasu.
Z tych emocji nie miałam już siły się z nią kłócić, wysunęłam pazury i krzyknęłam na nią tak, że stanęła w miejscu przerażona i bała się ruszyć uchem. Podeszłam do niej powoli, żeby znowu nie nawiała, ale stała jak trusia w miejscu więc chwyciłam ją za wodze i pociągnęłam w kierunku bramy. Musiałam przecież znaleźć tego oszołoma. 
Ale on znalazł się sam. Trochę podrapany i z gałązką wystającą zza kurtki. Stanął w miejscu gdy nas zobaczył.  
- Co jej zrobiłaś? - zapytał zaskoczony.
- A co ona zrobiła tobie? Możesz na niej wrócić do domu?
- Właściwie to mogłem wybić sobie bark…
- Cudownie…
- Spróbuj na nią wsiąść – powiedział ostrożnie, nie wiedząc jak bardzo szalony jest to pomysł. - Ty przynajmniej nie połamiesz sobie kości jak spadniesz – dodaj szybko, próbując przedstawić mi te zalety mojego dżokejowania na zołzie. - No dawaj, ten jeden raz i zobaczymy. Wygląda jakby się ciebie bała, a u niej to dobry omen, bo będzie ogarnięta i myśląca, a nie jak ta latawica.
W sumie co mi szkodziło. Zerknęłam na konia, koń zerknął na mnie mocno niepewnie, ale nie było odwrotu. Zdecydowałam, że na nią wsiądę to wsiądę. 
- A rusz się tylko – wycedziłam przez zęby.
Harry nie skomentował. Trzymał ją jedną ręką za wodze.
Wskoczyłam na grzbiet, a koń nawet nie drgnął – sensacja. Zebrałam wodze, a byłam w bardzo bojowym nastroju i tak bardzo czułam, że klacz nie ma pojęcia co robić, więc stoi w miejscu i czeka na egzekucje. 
- A Ty jedź do szpitala – powiedziałam do chłopaka.
- Po tym treningu pewnie będziesz musiała się zabrać razem ze mną, więc zaczekam.
- Chyba śni, że coś mi zrobi – prychnęłam i silnym impulsem wysłałam konia do przodu.
Ruszyła stępem, ale nie tak zwanym jakbym chciała, więc jeszcze delikatnie docisnęłam łydki. Zrobiłam dużą woltę, po czym zakłusowałam bez żadnego problemu. Klacz stąpała bardzo niepewnie – pierwszy raz mogliśmy widzieć jak Faridya stąpa niepewnie. Badała każdy mój ruch, zastanawiając się co może zrobić, a czego kategorycznie robić nie powinna. Ostatecznie bała się zrobić cokolwiek o co bym jej nie poprosiła. Kłusowałyśmy po bieżni całkiem szybkim tempem, co jakiś czas zmieniałam pozycje – trochę biegłyśmy przy barierce, trochę pośrodku, albo i jeszcze dalej. 
Miała za sobą rozgrzewkę, więc zagalopowałam. Niespodzianka – nie wyrwała mi się do przodu, tylko płynnie przeszła w kentr. Nie wieszała się na wodzach, nie wyrywała ich, dopasowała tempo do mnie i nawet nie próbowała się buntować. Ale nie chwaliłam jej, bo jeszcze przestałaby być takim aniołem.
Chciałam jej dać wycisk. Ne rozumiałam co się z nią ostatnio działo – miała dobrą kondycję i miała talent, ale ostatnio na wyścigach szło jej coraz gorzej. Powolutku ją rozpędzałam, ale naprawdę bez szaleństw. Ona cały czas zachowywała się rewelacyjnie, a biegła bardzo chętnie i nie musiałam jej wcale popędzać. Zapomnieć mogłam o tych wszystkich jej standardowych buntach i humorkach. W końcu stwierdziłam, że czas się przebiec na serio. Wybrałam sobie miejsce, gdzie będę później mogła łatwo policzyć ile metrów udało się nam pokonać na maksymalnych obrotach. Kiedy zbliżyłyśmy się do znacznika wysłałam ją do przodu silnym impulsem, jednocześnie pchając ją w szyję rękoma. Dla poprawy efektu również krzyknęłam na nią, a Faridya natychmiast skoczyła do przodu z takim przyspieszeniem, że sama się zdziwiłam. Ale utrzymałam równowagę i trochę ją popędzałam, chociaż ona sama świetnie wiedziała, że to już -  że to jej czas. Przyspieszała na prostej, coraz bardziej i bardziej, ale zwolniłam ją ostrożnie podczas pokonywania zakrętu, kiedy to odjechałyśmy na kilka metrów od barierki. Starałam się żeby nie była to zbyt duża odległość i w sumie się udało. Fari zaraz po wejściu na prostą po otrzymaniu sygnału znowu zaczęła łapać wiatr w żagle i sunęła po bieżni jak maszyna. Wkrótce zaczęła miarowo prychać – wczuła się jędza i bardzo dobrze. Ja nie pozostałam zbędnym balastem – motywowałam ją cały czas do szybszego biegu, bo wiedziałam, że stać ją na więcej. Widziałam jej pierwsze wyścigi i nie dałam sobie wmówić, że ona nie potrafi. Potrafi jak ta lala, tylko się jej nie chce. Ale nie ma z Ruską żartów, kiedy uszkadza się jej trenerów. Faridya załapała to bardzo szybko i bez protestów przyspieszała. Szybko dotarliśmy do kolejnego zakrętu, który złapałyśmy jeszcze lepiej – klaczka miała dobrze wyrobioną równowagę i potrafiła balansować ciałem nawet podczas pokonywania ostrych zakrętów.
I znowu rura do przodu! Śmigałyśmy nieźle, na Muzie wyglądało to inaczej chociaż była równie szybka to działała inaczej. Fari była bardziej chaotyczna, bardziej taka… niestabilna.  Na Muzie wiedziało się co zaraz nastąpi, co robić, było się pewnym i bezpiecznym. Faridya mogła zrobić wszystko. Łącznie z zabiciem dżokeja, jeśli by się postarała. 
Ale adrenalina dobrze mi zrobiła, bo potrafiłam zmotywować klacz do wysiłku, o którym chyba zdążyła już zapomnieć. Cukierkowa więź z Harrym początkowo pozwalała mu u klaczy coś uzyskać, ale ona szybko owinęła go sobie wokół palca i chociaż pozwalała mu na siebie wsiadać, to przestała zwracać uwagę na jego próby dominacji. To ona rządziła w tym związku. 
Ale teraz tworzyłyśmy zupełnie nowe połączenie i leciałyśmy pełnym cwałem po bieżni. 
Faridya nie zmęczyła się jeszcze, co świadczyło o jej doskonałej formie i kondycji. W takim razie biegłyśmy dalej, nie ma tak łatwo. Miałam ją przegonić i te plan wprowadzałam w życie. Ciągle popędzałam ją, udowadniając, że może więcej. Klacz w końcu zaczęła się męczyć, oddychała coraz ciężej, nie potrafiła biec szybciej, a nawet zaczęła zwalniać, gdy jej nie popędzałam. Po 400 metrach takiej walki „dasz radę, wiem, że dasz” odpuściłam i pozwoliłam jej zwolnić. Bardzo stopniowo, żeby wyrównała oddech i rozluźniła się. Pomalutku przechodziłyśmy do galopu i w tym galopie później sobie jeszcze trochę pobiegałyśmy, ale już na luźniejszej wodzy, bez stresu, tak na spokojnie i dla relaksu. Po kilku minutach zwolniłyśmy do kłusa. Zjechałam do Harry'ego, który miał nietęgą minę, ale nie komentował. 
- To co? Ja prowadzę, ty siedzisz obok i trzymasz wodze, kiedy ona będzie szła obok auta? - zapytałam, zeskakując na ziemie.
- W porządku.
I tak zrobiliśmy. Jechałam dość wolno przez całą drogę do stajni, a dla Faridyi był  to taki standardowy stęp. Zdjęliśmy jej siodło, które wylądowało na tylnym siedzeniu, więc miała na sobie jedynie ogłowie. Była zbyt zmęczona by robić cokolwiek poza jednostajnym marszem przed siebie. 
Na miejscu odprowadziliśmy ją do boksu. 
- Będę miała porządne wyrzuty sumienia – powiedziałam, kiedy zamknęłam drzwiczki.
- Cóż, najwyraźniej będziesz je miała co drugi dzień bo oficjalnie zamieniamy się końmi – oparł z powagą.
- A-ale Muziątko…
- Spróbuję odzyskać u tej małpy respekt, ale do tej pory ty na niej jeździsz. Tylko masz cały czas robić to co robiłaś.
- To niech Audrey na niej jeździ, Audrey potrafi być straszna nawet bez starania się!
- Audrey się nie ściga. No i ma Hulka i Barona na głowie, więc Faridyi jej nie dołożę w trosce o jej zdrowie psychiczne.
- Bo moja psychika się nie liczy…
- Twoja już dawno siadła.
- Super…
Zerknęłam na Fari, która wciąż zerkała na mnie ze zgrozą. 

poniedziałek, 26 września 2016

46. (wyścigi) Niespokojna Muza, Faridya, Dixie Delight

Ruska & Niespokojna Muza
Elodie & Dixie Delight
Harry & Faridya
Skończyliśmy siodłać konie o 5:30 rano. To była cudowna godzina, wszyscy jeszcze byliśmy jedną nogą we śnie, ale nie było rady. Trening musiał się odbyć. Wyprowadziliśmy rumaki przed stajnię i wsiedliśmy na nie. Muza była spokojna, Dixie nieco podekscytowany, ale i tak bardzo grzeczny i nawet Fari nie miała ochoty na rewolucje. 
Ruszyliśmy więc wolnym stępem w stronę pastwisk. Próbowałam lekko popędzać Muzę, z którą szłam na czele zastępu, ale nie przynosiło to jeszcze rezultatów. Za to Fari idąca na końcu zaczęła się już budzić, bo słychać było groźne parskania i nerwowy tupot kopyt – czym byliśmy dalej, tym głośniejsze. 
Dojechawszy do lasu, podciągnęliśmy popręgi i zakłusowaliśmy. Musie i Dixie'mu przyszło to z niewielkim trudem, ale już po kilku minutach truchtu obydwa konie się rozbudziły i chętniej szły na przód. Faridya próbowała nas wyminąć i wejść na pierwsze miejsce, ale Harry zrobił z nią woltę i ostatecznie jechał jakieś 30 metrów za nami. Klacz strasznie ciągnęła, ale i tak było łatwiej niż wcześniej. Muza niosła lekko, ale czuć było, że ma już w sobie energię i podekscytowana chciałaby już galopować. Jeździliśmy po najróżniejszym podłożu: był piach, było błoto, była trawa… były też górki i dolinki, po których jechało się naprawdę fajnie, a naszym koniom robiło to świetnie dla mięśni. Dzięki takim rozgrzewkom w niedługim czasie osiągnęliśmy sporą poprawę w ich kondycji. Kłusowaliśmy tak około 15 minut, kiedy zobaczyliśmy już ogrodzenie toru wyścigowego. Zwolniliśmy do stępa, a ja zsiadłam, by otworzyć bramę. Mogliśmy wjechać do środka. Faridya od razu ruszyła kłusem po bieżni, w jakiś czas za nią Dixie, a ja gdy tylko wsiadłam z powrotem na konia. Muza troszkę się wierciła, bo była już przecież w niebie, ale pozwoliła mi na siebie wsiąść. Nie chciałam jechać tuż przy barierce, więc odbiłam w kłusie ku środkowemu śladowi, a moja klacz nie miała nic przeciwko. Widziałam, że Fari także nie trzyma się wewnętrznej, a Harry co jakiś czas zmienia jej pozycję w kłusie. Dixie natomiast trzymał się barierki. Był już w lepszej formie niż na początku, ale jednak nadal odstawał od reszty. Jechaliśmy tak przez całe okrążenie, a później ruszyliśmy kentrem na sygnał Harry'ego. Koniom bardzo się to spodobało, natomiast nie spodobało im się to, że nie mogą od razu lecieć na złamanie karku. Widziałam, że Faridya mocno się stawiała i napierała do przodu tak, że dżokej ledwo ją przytrzymywał. Dixie biegł grzecznie, reagował na sygnały i dostosowywał się do tempa. Muza też mnie słuchała, ale jednak wyczuwałam w niej wielką gotowość do biegu i ogromne chęci by w końcu pokazać na co ją stać. Przegalopowaliśmy tak jakieś dwa okrążenia, po czym zrównaliśmy się ze sobą. Najbliżej barierki Dixie, obok Muza i przy niej Faridya.
- Na sygnał lecimy ile sił w nogach przez 700 metrów, potem do kłusa i czekajcie na dalsze instrukcje.
Ja i Elodie skinęłyśmy głowami i czekałyśmy na gwizd. W końcu sygnał nastąpił i wszystkie trzy konie w sekundę przyspieszyły, jakby wyskakując przed siebie. Były w tym mniej więcej równe, jednak już po krótkiej chwili Dixie wyszedł na prowadzenie. Wszyscy rozpędzaliśmy się jak mogliśmy, ale to Dixie potrafił to zrobić najszybciej. Co prawda nie potrafił tego utrzymać długo, ale jednak był z niego gepard. Faridya się wkurzyła, ale i jej, i Muzy przyspieszenie było nieco wolniejsze niż przyspieszanie siwego. W rezultacie przez pierwsze 400 metrów Muza i Fari biegły praktycznie łeb w łeb, a Dixie długość przed nami, przez kolejne 100 metrów to zwiększyło się do 1,5 długości, ale wtedy zaczął się powoli męczyć. Niecierpliwa Faridya zaatakowała spychając Muzę do środka, licząc na to, że kara wypadnie z rytmu. Ale nic z tego. Muzę to tylko zmobilizowało i nagle znalazła w sobie głęboko ukryte pokłady nowej energii, by wykorzystać je do wyprzedzenia powoli zwalniającego Dixie'go. Siwek był w stanie utrzymać stałe tempo, ale nie mógł wykrzesać z siebie już nic więcej. Pozostało mu liczyć na to, że tamte jednak nie dadzą rady. Jednak one w końcu rozpędziły się na tyle, że minęły go prawie równocześnie. Muza była szybsza dosłownie o długość pyska. Zaczęła walczyć z Fari o prowadzenie, ale nie zdążyły się zmierzyć, bo właśnie minęliśmy znacznik 700 metrów… Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu, a potem do kłusa. Faridya niechętnie ustawiła się w zastępie za nami, a za nią Dixie. Konie miały teraz chwilę by odsapnąć przed kolejną próbą, tym razem dłuższą. Przekłusowaliśmy chwilę, a potem postępowaliśmy. Konie nam się fajnie rozluźniły, szły lekko i płynnie. Lepiej też reagowały na sygnały, co bardzo nas cieszyło. 
Po kilkuminutowej przerwie ruszyliśmy kentrem. Umówiliśmy się, że tym razem pościgamy się na 1000 metrach. Tuż przed wyimaginowanym startem ustawiliśmy się w rzędzie w takim samym ustawieniu jak poprzednio. Jednak tym razem zatrzymaliśmy się, by ruszyć ze stój. Dla Fari nie było to łatwe, ale udało się ją jako tako utrzymać w miejscu przez kilka sekund. Na gwizd Harry'ego ruszyliśmy szybkim galopem. Tym razem także Dixie niemal natychmiast wysunął się na prowadzenie, a wydawało mi się, że jest bardziej zdeterminowany, chociaż już nieco zmęczony. Muza natomiast zachowywała spokój. Faridya najchętniej zjadłaby wszystkich, żeby tylko wygrać i groźnie prychała na swoich rywali. Muza i ona biegły łeb w łeb, rozpędzając się swoim tempem, podczas gdy Dixie robił to szybciej. Ale nie przejmowałyśmy się tym na razie. Mieliśmy przed sobą jeszcze 750 metrów. Utrzymywaliśmy swoje pozycje przez kolejne 300 metrów, ale wtedy Faridya już nie wytrzymała. Puściła się przed siebie. Zdążyła wyminął Muzę o długość, zanim moja piękna przełamała się i zaatakowała. Ale kiedy już spróbowała tu czuło się w niej tę moc. Pozwoliłam jej działać i nawet zachęcałam ją jeszcze do szybszego biegu. Wolałam żeby trzymała się cały czas Fari. Udało nam się nadgonić i obydwie wyminęłyśmy Dixie'go, z tym, że Faridya wyprzedzała nas o długość głowy. Ale Muza biegła po wewnętrznej, podczas gdy Fari, znajdowała się jakieś dwa metry obok. Cmoknęłam kilka razy i pchnęłam ręce w szyję klaczy, cały czas dając jej praktycznie luźne wodze. Ale u naszej rywali sytuacja wyglądała tak samo. Obie leciały przed siebie, już podirytowane, bo każda chciała wygrać. Dixie walczyć z tyłu, by nie zostać hen daleko, ale nie potrafił zbliżyć się na mniej niż dwie długości, a czasem i tak było to trzy albo więcej. 
W końcu na ostatnim zakręcie Fari pozwoliła sobie na więcej. Jednak nie wiedzieli chyba jak bardzo Muza poprawiła swoją kondycję i że nie wysiadała już tak łatwo. Ciągle miała w sobie siłę. I kiedy tylko wyjechała z łuku to postawiła wszystko na jedną kartę. Czułam jak wystrzeliła z pode mnie, ale lekko zaskoczona Faridya nieumyślnie pozwoliła się wyprzedzić o pół długości. Nie łatwo jej było odrobić tę stratę, bo zostało nam niecałe 100 metrów. Muza wygrała o prawie pół długości, natomiast Dixie uplasował się dwie długości za Faridyą. Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu i tak pokonaliśmy prawie całe okrążenie. Konie, szczególnie siwek, ciężko oddychały, ale nie były aż tak padnięte. To był dobry trening, który dużo im da. Na kłus pojechaliśmy już do lasu. Tam konie szybciej się rozluźniały i było nam znacznie milej. Droga powrotna zajęła nam około 20 minut, z czego nieco ponad 10 stępowaliśmy. Mogliśmy więc odprowadzić koniska od razu do boksów. Dostały po kilka cukierków czosnkowych. Harry i Elodie stwierdzili, że nie opłaca się im już wracać do łóżek, więc pomogą przy karmieniu koni, ale ja musiałam wykorzystać wolne trzy godzinki właśnie na sen.