Ruska & Genoshia
Wieczorem postanowiłam zabrać Gennie na tor crossowy, żeby trochę się wyszalała. Cały dzień brykała na pastwisku i widać było, że potrzebuje czegoś, co pozwoliło by jej spuścić tę energię.
Założyłam jej czerwony komplet i do tego brązowe siodło skokowe razem z ogłowiem, którego naczółek wysadzany był czerwonymi kamyczkami. Na koniec jeszcze brązowe, solidne ochraniacze i w drogę.
Wsiadłam na nią przed stajnią ze schodków, a potem ustawiłam odpowiednią długość puślisk, podczas gdy klaczka grzecznie stała w miejscu i tylko się rozglądała.
Ruszyłyśmy żwawym stępem na luźniejszej wodzy. W międzyczasie założyłam sobie rękawiczki i zapięłam bluzę. Genoshia szła bardzo szybkim stępem, ale nie próbowała przechodzić do wyższych chodów. Poruszała się w linii prostej, nie zważając na konie biegające po padokach, które mijałyśmy po drodze do lasu. Nie wyrywała mi też wodzy, ani nie odwracała się do mnie. Ufałam jej, a ona pilnowała się, aby tego zaufania nie zawieść.
Delikatnie zebrałam wodze i wypchnęłam klacz do kłusa. Ruszyła nim za pierwszym podejściem i od razu bardzo energicznie. Podobało mi się to, jak miękko niosła. Mogłam z przyjemnością wysiadywać ten kłus, chociaż jednak przez większość czasu anglezowałam raz na jedną, raz na drugą nogę. Jeździłyśmy po wąskich, kręconych ścieżkach, które nie rzadko prowadziły pod strome pagórki, albo wiły się w dół z górek. Raz nawet udało nam się przeskoczyć gałąź. Wkrótce zagalopowałyśmy. Klaczy wystarczyła tylko silniejsza łydka, a w samym galopie nie musiałam jej wcale pilnować. Sama chętnie biegła do przodu równym tempem. Podobało się jej to tak samo jak mnie.
W końcu dojechałyśmy na tor i zdecydowałam, że nie będziemy się zatrzymywać. Od razu ruszyłyśmy przed siebie. Pierwszą przeszkodą była niewysoka, długa kłoda, z którą moja Gennie poradziła sobie bez żadnych problemów. Nie zawahała się, a jej wybicie było tak silne, jakby miała właśnie skakać przez 1,5 metrowy płot. Poklepałam ją, ale nie zwalniałyśmy. Po chwili szybszego galopu zaatakowałyśmy stół. Ta przeszkoda była już trudniejsza, ale Genoshia nie przejmowała się poziomem trudności, a myślała tylko o tym jak bardzo uwielbia skakać. Dałam jej mimo wszystko silniejszy impuls tuż przed wybicie i pilnowałam, żeby nie uciekła w bok. Klacz z dużą dawką energii odbiła się kopytami od ziemi i poszybowała nad przeszkodą niczym pegaz. Wyciągnęła przy tym przed siebie głowę i podkurczyła kopyta. Po wylądowaniu musiałyśmy zrobić ostrzejszy zakręt i przez chwilę miałam w głowie wizję naszego wspólnego upadku, bo Gen trochę za bardzo się nakręciła, ale na szczęście przetrwałyśmy. I zaraz miałyśmy do przeskoczenia hydrę. Z tym poradziła sobie już świetnie. W drodze do kolejnej przeszkody głaskałam ją po szyi, żeby trochę ją uspokoić, bo jednak to jej podekscytowanie zaczęło nam przeszkadzać. Udało mi się osiągnąć jakiś tam efekt i przez te dwa niskie fronty udało nam się jakoś przebrnąć na spokojnie, chociaż były ustawione w tak trudnym położeniu, że musiałam manewrować koniem. Na szczęście Genoshia była wtedy w miarę rozluźniona i dzięki temu bardziej elastyczna. Po kawałku pustej trasy przeznaczonej na galop śmignęłyśmy w mgnieniu oka, żeby zaraz zeskoczyć z progu prosto do wody. Gennie z radością rozchlapywała ją na wszystkie strony, ale kiedy przyszedł czas na skoczenie przez beczkę to pokazała pełen profesjonalizm. Zaraz wskoczyłyśmy na brzeg, który jednak był trochę powyżej poziomu wody i pognałyśmy dalej. Klaczka była już trochę zmęczona, ale dzielnie parła na przód. Niestety na naszej drodze stanął coffin – przeszkoda bardzo trudna. Użyłam całej swojej mocy perswazji żeby przekonać Gennie do skoku. Czułam, że lekko się waha, ale ostatecznie zaufała mi i odbiła się od ziemi, chociaż nie aż tak silnie. Przejechała nogami po najwyższych partiach przeszkody, ale udało nam się ją przeskoczyć bez żadnych niespodzianek. Mocno poklepałam klacz, mówiąc, jaka jest cudowna. To poprawiło jej humor i przez płot, który właściwie wyglądał jak zwężony róg czworokątnego ogrodzenia, przeskoczyła z gracją i bezbłędnie. Jeszcze tylko rów, hydra i stół. Genoshia już porządnie zaczyna się męczyć i nawet powoli zwalniała, ale skakała jak tylko mogła najlepiej. Nie odpuszczała sobie z wybiciami, starała się ogromnie, miała ambicje. Byłam z niej bardzo zadowolona i po oddaniu ostatniego skoku dałam jej luźne wodze i przegaloowałysmy jeszcze tylko kawałeczek tak zupełnie na luzie. Później zwolniłam do kłusa, cały czas ją klepiąc. Do domu wracałyśmy właśnie przede wszystkim kłusem, chociaż po drodze jeszcze raz zagalopowałyśmy na łące. Gdy dojechałyśmy do domu zdjęłam jej sprzęt przed stajnią i zostawiłam samo ogłowie. Amelia pomogła mi opłukać klaczy nogi wężem ogrodowym, a później chodziłam sobie z nią po okolicy przez jakieś 10 minut.