niedziela, 30 października 2016

56. (skoki) Blackbird

Blackbird & Nash/Ruska

Głaskałam Birda po czole, podczas gdy Nash szczotkował jego sierść, przygotowując go do treningu. Radził z tym sobie sprawnie, a sam koń zachowywał się bardzo grzecznie. Po kilku minutach założyliśmy na niego wspólnie sprzęt i mogliśmy wyprowadzić go na halę. Miałam wsiąść na rozgrzewkę, podczas gdy Nashiville zaczął ustawiać przeszkody i drążki na kłus. 
Bird nie ruszył się, kiedy wskoczyłam w siodło. Był rozluźniony i chętny do pracy. Delikatnie zebrałam wodze, zostawiając mu i tak sporo luzu, po czym wypchnęłam go do stępa. Od razu ruszył energicznym marszem i bez żadnych  buntów pozwolił się pokierować na pierwszy ślad. Był bardzo, ale to bardzo wygodny i taki... sterowny, a jednocześnie bardzo lekki w prowadzeniu. Znakomicie reagował na sygnały – wystarczyło, że jedynie lekko przycisnęłam łydki, a on już przyspieszał, Cały czas był czujny. 
Kiedy zaczęliśmy wyjeżdżać jakieś woltki i slalomy jego zachowanie wcale się nie zmieniło. Trochę pokręciliśmy się po całej hali, a później za kłusowaliśmy. Trochę wybijał, więc cały czas anglezowałam, ale poruszał się w bardzo fajny sposób, z taką samą lekkością. W ogóle nie czuło się, że siedzę na 500 kilowym zwierzęciu. Pięknie wykonywał każde moje polecenie, a starałam się kierować nim łydkami i dosiadem. Wodze cały czas były tylko trochę napięte, żeby mieć go na kontakcie. On sam nie wyrywał ich i był bardzo ostrożny w stosunku do mnie. 
Po przerobieniu serii wolt i serpentyn zaczęłam sobie z nim pracować na drążkach. Nash twierdził, że przechodzi przez nie niczym koń ujeżdżeniowy. Poruszał się wyciągniętym, dynamicznym kłusem bez żadnej specjalnej zachęty i wysoko podnosił przy tym kopytka. Przejechaliśmy nad belkami jeszcze kilka razy, w różnych kierunkach i zagalopowaliśmy sobie. Boże, jego galop był niebiańsko cudowny! Czułam się jak na chmurce. Ogier i w tym chodzie poruszał się aktywnie do przodu, a przy tym pozostawał czujny i gdy tylko o coś go poprosiłam to zaraz to robił. Po kilku okrążeniach na jedną stronę zmieniliśmy kierunek przez lotną. Po gruntowniejszym rozgalopowaniu jeszcze te lotne później trochę ćwiczyliśmy przy pomocy pojedynczej belki położonej na ziemi. 
W końcu przyszedł czas na skoki. Jeszcze w ramach rozgrzewki skoczyliśmy dwie pojedyncze stacjonaty o wysokości 95 cm. Bird zrobił się troszkę zbyt podekscytowany, ale stosunkowo łatwo było mi go opanować. Pozwalał mi sobą sterować i wciąż świetnie reagował na pomoce. Oddane przez niego skoki były mocne i z dużym zapasem. Wybijał się w odpowiednim miejscu. Nash twierdził, że z boku wszystko wygląda jak należy. Pochwaliłam go i zwolniłam do kłusa na chwilę przerwy.
Nash patrzył się na mnie z tym swoim wszystko wiedzącym uśmieszkiem. 
- Nie masz zamiaru zsiadać, prawda? - zapytał.
- No... nie...
Tylko się roześmiał i podszedł żeby podciągnąć popręg. 
Ruszyliśmy galopem i po wykonaniu pełnego okrążenia skierowaliśmy się na szereg gimnastyczny. Składał się on z pięciu przeszkód o wysokości 110 cm, w tym trzy z nich na skok wyskok, a między pozostałymi mieliśmy miejsce na wykonanie jednej fouli. Bird podszedł do sprawy z wielkim zaangażowaniem i chętnie odbił się od ziemi przed pierwszą przeszkodą. Pokonał ją bez problemów, a to, że zaraz musiał wybić się do kolejnej tylko bardziej go zmotywowało. Wybił się jeszcze silniej, prawie wysadzając mnie z siodła i nawet nie chciałam myśleć jaki miał zapas. Resztę przeszkód pokonał w tym samym stylu, nie strącając żadnej poprzeczki i nawet nie myśląc o wyłamywaniu. Pochwaliłam go, gdy skończyliśmy. 
- Teraz skoczcie oksera, a później szereg od drugiej strony – powiedział Nash, wcielając się w trenera, co mi zupełnie nie przeszkadzało.
Wykonaliśmy polecenie, najeżdżając na przeszkody spokojnym galopem. Byliśmy dokładni, ale to tempo też nie było specjalnie wolne. W przypadku Birda to nawet standardowy wolny galop był dość szybki. 
Szereg i tym razem poszedł nam dobrze, a koń do każdej przeszkody podchodził z ogromną pasją. Było widać i czuć, jak w moim przypadku, że kochał skakać i sprawiało mu to ogromną frajdę. 
Po skończonym ćwiczeniu chwila przerwy w kłusie, podczas gdy Nashville rozwalił szereg i podzielił go na kilka pojedynczych przeszkód rozsianych po całej hali. Chwilę patrzył na to i kazał m na chwilę zwolnić do stępa.
- Teraz skoczycie oksera, później stacjonata, krótki najazd i doublebarre, później szereg na skok wyskok i okser. Mają 135 cm.
Zabraliśmy się więc do roboty. Bird zagalopował ze stępa, przy okazji serwując mi delikatnego, radosnego bryka. Sekundę później był już maksymalnie skupiony i pędziliśmy na pierwszego oksera. Bird widząc jego wysokość przyspieszył i wybił się z ogromną siłą. Musiałam złapać się grzywy, ale utrzymałam się, a mój piękny wierzchowiec przefrunął nad przeszkodą w wielkim stylu. Nie dał mi chwili na odpoczynek bo w tym samym tempie pognaliśmy na stacjonatę. Udało mi się wynegocjować nieco wolniejsze tempo, ale wybicie było równie silne co poprzednio. Bird pięknie wyciągał się nad przeszkodą, podkurczał kopyta i wyciągał głowę w dół. 
- Dobrze! Teraz double! Tylko trochę szybciej! - słyszałam Nasha.
- Szybciej!? - sapnęłam lekko przerażona wizją morderczego tempa i skakania półtorametrowych przeszkód.
Bird także go usłyszał i przyspieszył bez pytania mnie o zdanie. Zdecydowałam się to zaakceptować. Na szczęście Bird był tym rodzajem konia, który praktycznie jedzie sam i trzeba mu tylko wskazać kierunek. Było szybko, były ostre zakręty, walka o utrzymanie się na grzbiecie i adrenalina buzująca w każdym kawałeczku ciała. Po przejechaniu parkuru zwolniliśmy najpierw do wolnego, luźnego galopu, a potem do kłusa. 
- Mogę zejść… - jęknęłam na tyle żałośnie, że Nash parsknął śmiechem.
Ale skinął głową i założył kask, który cały czas trzymał w rękach. Zamiana była szybka i sprawna. Już za chwilę galopowali po kole, próbując się dograć, a ja podwyższyłam przeszkody do 145 cm. 
Bird wydawał się być bardziej zdyscyplinowany i sztywny pod Nashem, ale skakał tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Tym razem nie ograniczał go strach o jeźdźca, który w każdej chwili mógł zlecieć...  Nash mobilizował go do szybszego pokonywania przeszkód, a jednocześnie pilnował, by koń nie wywalił się na ostrych zakrętach. Byłam pod wrażeniem tego jak bardzo ciasne potrafią one być tak swoją drogą. A oni potrafili jeszcze zaraz potem skoczyć 145 centymetrową stacjonatę...  Zgrali się szybko i idealnie. 
Po pokonaniu parkuru przez chwilę kręcili się kłusem między przeszkodami, a później znów zagalopowali i zaczęli skakać je w zupełnie innej kolejności. Najpierw był doublebarre, a potem szereg. Myślałam, że strąci tam jedną belkę, ale na szczęście nie spadła. Birda to nie zdekoncentrowało, a raczej bardziej zmotywowało, bo do oksera wybił się z jeszcze większą siłą niż dotychczas, chociaż widać po nim było, że jest już zmęczony. Dokończył przejazd na czysto, a Nash solidnie wyklepał go po szyi. Zdawało się, że obydwoje się uśmiechają. 
- Wsiadasz na rozstępowanie, Rus? - zapytał, cały czas jeszcze poklepując konia.
- Niee, już nie będziemy odstawiać cyrków. Dobra robota. - Uśmiechnęłam się i przysiadłam pod jedną z przeszkód.
Oni w tym czasie trochę pokłusowali, a później zwolnili do stępa. Po kilku minutach Nash zeskoczył z konia i odprowadziliśmy go do boksu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz