Mickey Mouse & Ruska
Nadszedł dzień, w którym stwierdziłam, że trzeba trochę ruszyć Myszkę. Zdecydowałam się na cross, bo była akurat ładna pogoda i nie za duża temperatura. Zaczęłam sobie go szykować na spokojnie, w międzyczasie oferując mu cukierki i przytulając się do niego. W końcu przyszedł czas na założenie sprzętu, z czym nie miałam żadnych problemów. Następnie wyprowadziłam ogiera przed stajnię, gdzie wsiadłam z pomocą schodków i ruszyłam w stronę lasu.
Mickey był bardzo podekscytowany i maszerował z niebywałą prędkością, jednak grzecznie zwalniał za każdym razem gdy go o to prosiłam. To, że za chwilę znowu przyspieszał to już inna sprawa. Miałam jednak nad nim wystarczającą kontrolę i nie martwiłam się. Dopiero po kilkuminutowej wędrówce pozwoliłam mu na zakłusowanie, do którego aż się palił. Wystarczyło delikatne przyciśnięcie łydek. Był opanowany, ale uszy cały czas stawiał na baczność. Anglezowałam sobie, co jakiś czas zmieniając nogę. Poruszaliśmy się po mniej uczęszczanych leśnych ścieżkach, które w większości wiodły po pagórkach. Dzięki temu koń musiał włożyć w ruch więcej energii i stanowiło to dla niego znakomitą rozgrzewkę. Zagalopowaliśmy sobie, kiedy wjechaliśmy na taką piaskową drogę. To też było dobre dla mięśni mojego wierzchowca. On kilka razy aż bryknął z radości, ale nie było to nic złego. Właściwie to uwielbiam kiedy koń bryka, więc oboje byliśmy szczęśliwi.
W końcu dojechaliśmy na tor i z biegu skoczyliśmy sobie kłodę z galopu. Później zawróciliśmy na duuużym kole i pokonaliśmy ją jeszcze raz od drugiej strony. Wtedy pochwaliłam go i zwolniliśmy do kłusa żeby odpocząć przed przejazdem. Kręciliśmy się po torze przez kilka chwil. Próbowałam jak najlepiej zapoznać konia z przeszkodami i wydawało się, że jest spokojny.
Po przerwie ostrożnie zebrałam wodze i zagalopowaliśmy. Po piaskowej drodze poruszaliśmy się raczej spokojnym tempem, po czym skierowaliśmy się na pierwszą przeszkodę – drewniany płotek. Docisnęłam łydki, by Mickey nie miał wątpliwości. Skoczył bardzo ładnie i bez zawahania. Pochwaliłam go głosowo i pilnowałam żeby nie zwolnił po lądowaniu, chociaż jak się okazało nie zamierzał tego robić. Wyczuwałam, że chce biec jeszcze szybciej, ale nie pozwalałam mu na to, żeby nie stracił od razy całej siły. Zaraz skoczyliśmy przez stół, który był raczej szerszy niż wyższy. Tym razem ogier lekko się zawahał, ale nie pozwoliłam mu wyłamać i wybłagałam oddanie skoku. Oszołomiony przez chwilę biegł bardzo sztywny, ale kiedy przeskoczyliśmy przez próg i wpadliśmy do wody od razu się rozluźnił. W jeziorku też mieliśmy do przeskoczenia przeszkodę. Była to wąska hydra. Na szczęście Mickey nie miał z nią problemów i zgrabnie nad nią przeleciał. Z wyskoczeniem z wody na platformę też poradził sobie dobrze, ale cały czas profilaktycznie wysyłałam mu impulsy. Przed nami był spory odcinek galopu, więc lekko przyspieszyliśmy. Ogier pięknie się wyciągał i czuć było, że taki bieg sprawia mu przyjemność. Nawet zaczęłam głaskać go po szyi, bo dzięki temu i mi dopisywał świetny humor. W końcu jednak zobaczyłam przed nami kłodę, więc delikatnie skróciliśmy chód i z marszu pokonaliśmy drzewo. Koń był bardzo zaangażowany i z niecierpliwością wypatrywał kolejnych zadań. Jak się okazało następny był rów z wodą. Dość szeroki. Cały czas mocno pilnowałam Micky'ego i pewnie gdyby nie moje zdecydowanie to wylądowałabym sama w tym rowie po nagłym zatrzymaniu… Koślawo, ale skoczyliśmy. Pochwaliłam go za to, że spróbował i żeby trochę go uspokoić. Przed nami były jeszcze tylko dwie przeszkody: coś na bazie króciutkiego tunelu zrobionego z drzew i gałęzi oraz drewniana konstrukcja w kształcie łódki na bazie stołu. Tej pierwszej trochę się bał , ale jakoś udało mi się go przekonać, chociaż później był bardzo zestresowany aż do końca trasy, jednak tę łódkę też jakoś skoczył. Może nawet lepiej niż cokolwiek, bo poprzednie uczucie strachu dało mu porządnego kopa energii.
Zwolniliśmy do kłusa. Porządnie wyklepałam konia, który był spocony i oddychał raczej ciężko, chociaż najwyraźniej był z siebie bardzo dumny. Skierowaliśmy się od razu w stronę domu, ale bardzo spokojnym tempem. Dałam mu luźniejsze wodze i po prostu dałam mu czas na wyciszenie. W takim tempie pokonaliśmy połowę drogi do domu. Drugą połowę poświęciliśmy na rozstępowanie, dlatego kiedy stanęliśmy przed stajnią to Mickey mógł od razu iść odpocząć do boksu. Wrzuciłam mu jeszcze do żłobu dużą marchewkę.