poniedziałek, 26 września 2016

46. (wyścigi) Niespokojna Muza, Faridya, Dixie Delight

Ruska & Niespokojna Muza
Elodie & Dixie Delight
Harry & Faridya
Skończyliśmy siodłać konie o 5:30 rano. To była cudowna godzina, wszyscy jeszcze byliśmy jedną nogą we śnie, ale nie było rady. Trening musiał się odbyć. Wyprowadziliśmy rumaki przed stajnię i wsiedliśmy na nie. Muza była spokojna, Dixie nieco podekscytowany, ale i tak bardzo grzeczny i nawet Fari nie miała ochoty na rewolucje. 
Ruszyliśmy więc wolnym stępem w stronę pastwisk. Próbowałam lekko popędzać Muzę, z którą szłam na czele zastępu, ale nie przynosiło to jeszcze rezultatów. Za to Fari idąca na końcu zaczęła się już budzić, bo słychać było groźne parskania i nerwowy tupot kopyt – czym byliśmy dalej, tym głośniejsze. 
Dojechawszy do lasu, podciągnęliśmy popręgi i zakłusowaliśmy. Musie i Dixie'mu przyszło to z niewielkim trudem, ale już po kilku minutach truchtu obydwa konie się rozbudziły i chętniej szły na przód. Faridya próbowała nas wyminąć i wejść na pierwsze miejsce, ale Harry zrobił z nią woltę i ostatecznie jechał jakieś 30 metrów za nami. Klacz strasznie ciągnęła, ale i tak było łatwiej niż wcześniej. Muza niosła lekko, ale czuć było, że ma już w sobie energię i podekscytowana chciałaby już galopować. Jeździliśmy po najróżniejszym podłożu: był piach, było błoto, była trawa… były też górki i dolinki, po których jechało się naprawdę fajnie, a naszym koniom robiło to świetnie dla mięśni. Dzięki takim rozgrzewkom w niedługim czasie osiągnęliśmy sporą poprawę w ich kondycji. Kłusowaliśmy tak około 15 minut, kiedy zobaczyliśmy już ogrodzenie toru wyścigowego. Zwolniliśmy do stępa, a ja zsiadłam, by otworzyć bramę. Mogliśmy wjechać do środka. Faridya od razu ruszyła kłusem po bieżni, w jakiś czas za nią Dixie, a ja gdy tylko wsiadłam z powrotem na konia. Muza troszkę się wierciła, bo była już przecież w niebie, ale pozwoliła mi na siebie wsiąść. Nie chciałam jechać tuż przy barierce, więc odbiłam w kłusie ku środkowemu śladowi, a moja klacz nie miała nic przeciwko. Widziałam, że Fari także nie trzyma się wewnętrznej, a Harry co jakiś czas zmienia jej pozycję w kłusie. Dixie natomiast trzymał się barierki. Był już w lepszej formie niż na początku, ale jednak nadal odstawał od reszty. Jechaliśmy tak przez całe okrążenie, a później ruszyliśmy kentrem na sygnał Harry'ego. Koniom bardzo się to spodobało, natomiast nie spodobało im się to, że nie mogą od razu lecieć na złamanie karku. Widziałam, że Faridya mocno się stawiała i napierała do przodu tak, że dżokej ledwo ją przytrzymywał. Dixie biegł grzecznie, reagował na sygnały i dostosowywał się do tempa. Muza też mnie słuchała, ale jednak wyczuwałam w niej wielką gotowość do biegu i ogromne chęci by w końcu pokazać na co ją stać. Przegalopowaliśmy tak jakieś dwa okrążenia, po czym zrównaliśmy się ze sobą. Najbliżej barierki Dixie, obok Muza i przy niej Faridya.
- Na sygnał lecimy ile sił w nogach przez 700 metrów, potem do kłusa i czekajcie na dalsze instrukcje.
Ja i Elodie skinęłyśmy głowami i czekałyśmy na gwizd. W końcu sygnał nastąpił i wszystkie trzy konie w sekundę przyspieszyły, jakby wyskakując przed siebie. Były w tym mniej więcej równe, jednak już po krótkiej chwili Dixie wyszedł na prowadzenie. Wszyscy rozpędzaliśmy się jak mogliśmy, ale to Dixie potrafił to zrobić najszybciej. Co prawda nie potrafił tego utrzymać długo, ale jednak był z niego gepard. Faridya się wkurzyła, ale i jej, i Muzy przyspieszenie było nieco wolniejsze niż przyspieszanie siwego. W rezultacie przez pierwsze 400 metrów Muza i Fari biegły praktycznie łeb w łeb, a Dixie długość przed nami, przez kolejne 100 metrów to zwiększyło się do 1,5 długości, ale wtedy zaczął się powoli męczyć. Niecierpliwa Faridya zaatakowała spychając Muzę do środka, licząc na to, że kara wypadnie z rytmu. Ale nic z tego. Muzę to tylko zmobilizowało i nagle znalazła w sobie głęboko ukryte pokłady nowej energii, by wykorzystać je do wyprzedzenia powoli zwalniającego Dixie'go. Siwek był w stanie utrzymać stałe tempo, ale nie mógł wykrzesać z siebie już nic więcej. Pozostało mu liczyć na to, że tamte jednak nie dadzą rady. Jednak one w końcu rozpędziły się na tyle, że minęły go prawie równocześnie. Muza była szybsza dosłownie o długość pyska. Zaczęła walczyć z Fari o prowadzenie, ale nie zdążyły się zmierzyć, bo właśnie minęliśmy znacznik 700 metrów… Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu, a potem do kłusa. Faridya niechętnie ustawiła się w zastępie za nami, a za nią Dixie. Konie miały teraz chwilę by odsapnąć przed kolejną próbą, tym razem dłuższą. Przekłusowaliśmy chwilę, a potem postępowaliśmy. Konie nam się fajnie rozluźniły, szły lekko i płynnie. Lepiej też reagowały na sygnały, co bardzo nas cieszyło. 
Po kilkuminutowej przerwie ruszyliśmy kentrem. Umówiliśmy się, że tym razem pościgamy się na 1000 metrach. Tuż przed wyimaginowanym startem ustawiliśmy się w rzędzie w takim samym ustawieniu jak poprzednio. Jednak tym razem zatrzymaliśmy się, by ruszyć ze stój. Dla Fari nie było to łatwe, ale udało się ją jako tako utrzymać w miejscu przez kilka sekund. Na gwizd Harry'ego ruszyliśmy szybkim galopem. Tym razem także Dixie niemal natychmiast wysunął się na prowadzenie, a wydawało mi się, że jest bardziej zdeterminowany, chociaż już nieco zmęczony. Muza natomiast zachowywała spokój. Faridya najchętniej zjadłaby wszystkich, żeby tylko wygrać i groźnie prychała na swoich rywali. Muza i ona biegły łeb w łeb, rozpędzając się swoim tempem, podczas gdy Dixie robił to szybciej. Ale nie przejmowałyśmy się tym na razie. Mieliśmy przed sobą jeszcze 750 metrów. Utrzymywaliśmy swoje pozycje przez kolejne 300 metrów, ale wtedy Faridya już nie wytrzymała. Puściła się przed siebie. Zdążyła wyminął Muzę o długość, zanim moja piękna przełamała się i zaatakowała. Ale kiedy już spróbowała tu czuło się w niej tę moc. Pozwoliłam jej działać i nawet zachęcałam ją jeszcze do szybszego biegu. Wolałam żeby trzymała się cały czas Fari. Udało nam się nadgonić i obydwie wyminęłyśmy Dixie'go, z tym, że Faridya wyprzedzała nas o długość głowy. Ale Muza biegła po wewnętrznej, podczas gdy Fari, znajdowała się jakieś dwa metry obok. Cmoknęłam kilka razy i pchnęłam ręce w szyję klaczy, cały czas dając jej praktycznie luźne wodze. Ale u naszej rywali sytuacja wyglądała tak samo. Obie leciały przed siebie, już podirytowane, bo każda chciała wygrać. Dixie walczyć z tyłu, by nie zostać hen daleko, ale nie potrafił zbliżyć się na mniej niż dwie długości, a czasem i tak było to trzy albo więcej. 
W końcu na ostatnim zakręcie Fari pozwoliła sobie na więcej. Jednak nie wiedzieli chyba jak bardzo Muza poprawiła swoją kondycję i że nie wysiadała już tak łatwo. Ciągle miała w sobie siłę. I kiedy tylko wyjechała z łuku to postawiła wszystko na jedną kartę. Czułam jak wystrzeliła z pode mnie, ale lekko zaskoczona Faridya nieumyślnie pozwoliła się wyprzedzić o pół długości. Nie łatwo jej było odrobić tę stratę, bo zostało nam niecałe 100 metrów. Muza wygrała o prawie pół długości, natomiast Dixie uplasował się dwie długości za Faridyą. Stopniowo zwalnialiśmy do wolnego galopu i tak pokonaliśmy prawie całe okrążenie. Konie, szczególnie siwek, ciężko oddychały, ale nie były aż tak padnięte. To był dobry trening, który dużo im da. Na kłus pojechaliśmy już do lasu. Tam konie szybciej się rozluźniały i było nam znacznie milej. Droga powrotna zajęła nam około 20 minut, z czego nieco ponad 10 stępowaliśmy. Mogliśmy więc odprowadzić koniska od razu do boksów. Dostały po kilka cukierków czosnkowych. Harry i Elodie stwierdzili, że nie opłaca się im już wracać do łóżek, więc pomogą przy karmieniu koni, ale ja musiałam wykorzystać wolne trzy godzinki właśnie na sen. 

45. (skoki) Hulkbuster, Vratislava

Audrey & Hulkbuster
Valentine & Vratislava
Zdecydowałyśmy się pozwolić Val i Vratislavie na uczestniczenie w treningu Hulka. Było to dość ryzykowne, ze względu na typy charakterów obu koni, ale no cóż, muszą się w końcu nauczyć nie torturować innych koni na placu. Wyczyściliśmy obydwa rumaki koło godziny dwunastej i ruszyliśmy na halę, bo tam była klimatyzacja i nie lał się z nas pot od samego stania w miejscu. Siodłanie szło opornie, bo rumaczki były wkurzone, że nie pozwalamy im lecieć na pastwisko, tylko bierzemy do roboty. Kiedy już zaprowadziłyśmy je na halę z lekka się ogarnęły, ale za to zaczęły bardziej zwracać uwagę na siebie. Hulk zainteresował się koleżanką i to nawet nie morderczo, ale raczej towarzysko. Val czym prędzej zabrała Vratkę na drugi koniec hali co by dzieci wkrótce nie było, i tam na nią wsiadła. Klacz zachowywała się w miarę grzecznie jak na siebie, za to Hulkbuster od początku dawał Audrey w kość. Mocno się buntował i nie pozwalał jej na siebie wsiąść. Udało się dopiero po kilku minutach, ale ten od razu stanął dęba i prawie zrzucił z siebie amazonkę. Ta jednak tylko się wkurzyła i dała mu próbkę swoich możliwości w akcji pod tytułem „jestem większą zadziorą niż ty”, co podziałało na wyobraźnię ogiera. Wolał się uspokoić i nie prowokować amazonki. Przynajmniej na razie. Ruszyli bardzo żwawym stępem, takim samym z resztą poruszała się już Vrati. Miała dziś dobry dzień, bo wcale się jeszcze nie buntowała, a ładnie szła do przodu i słuchała się Valentine. Obydwa konie robiły jakieś woltki i serpentyny oraz slalomy dookoła przeszkód. Niedługo później, kiedy Hulk też już był grzeczny, obydwa konie ruszyły kłusem. 
Hulkbuster zachował przy tym dystans do swoich humorków i reagował na pomoce, nie wyrywał się, nie schodził ze śladu… natomiast Vrati przypomniało się, że przecież ona to wcale nie jest takim potulnym konikiem. Przy każdej mocniejszej łydce albo się zatrzymywała, gwałtownie odsuwając się na bok, albo strzelała bryki. Val chwilę musiała z nią popracować, żeby wyrobić u niej reakcje na pomoce. Nie wiedziałyśmy o co jej chodzi, ale na szczęście szybko się zrehabilitowała i szła już ładnie. Obydwa koniki porządnie się rozkłusowały, a że w międzyczasie rozłożyłam drążki, to miały okazję porozciągać się też na nich. Później troszkę je podniosłam, więc i one musiały bardziej się starać i wyżej te kopyta podnosić. Jakoś niebawem na hali pojawił się Aiden i go już tam zatrzymałam do pomocy przy podnoszeniu poprzeczek. Póki co były ustawione na jakieś 100 cm, ale na dwóch przeszkodach obniżyliśmy je do 50, żeby mogły konie skoczyć z kłusa. Tak też zrobiły. Hulk bardzo napalał się na te przeszkody i rwał się na nie, jakby od tego zależały losy świata. Vratka była spokojniejsza, dzięki czemu także lepiej się skupiała i w rezultacie jej skoki były dokładniejsze. Zatrzymanie Hulka w kłusie aż do wybicia graniczyło z cudem, ale Audrey nie udało się to tylko raz. W końcu obydwa konie zagalopowały. Vratislava się obudziła, jak poleciała przed siebie, to Valentine prawie zmiotło z siodła, ale dziewczyna tylko zaczęła się śmiać i pozwoliła się klaczy wyszaleć. Hulk wtedy zjechał na środek i galopował powoli w kole. Znaczy najpierw też przebierał nóżkami jak nakręcony, ale odkrył, że nie może wtedy utrzymać równowagi i jeśli nie zwolni to zaliczy spektakularny upadek. To go pięknie otrzeźwiło i pozwolił się nawet trochę złożyć, angażował pięknie zad i generalnie koń szedł jak w zegareczku. Mydlana bańka pękła z hukiem, kiedy Vrati zjechała na środek, oddając ścianę Hulkowi. Ten oczywiście przeszedł w tryb „Aaaa!! Do boju!!!1!” i puścił się dzidą nie do zatrzymania. Ale Audrey go zatrzymała, co prawda dopiero po trzech okrążeniach ale jednak. Trochę go tam szturchnęła i jeszcze poprawiła, ale podziałało na tego ogiera. Vrati najechała na stacjonatę z galopu, którą skoczyła bardzo ładnie, płynnie i spokojnie. Była może trochę zawstydzona zachowaniem kolegi i nie chciała dokładać swojego, więc zachowywała się niemalże jak aniołek. Później najechały sobie dziewczyny na okserek i poszło im tak samo dobrze. Co prawda klaczka mogłaby się mocniej wybijać, bo tymi kopytkami za chwilę by zawadziła, no tak to super. Audrey wymęczyła Hulka na galopie po całości i kiedy ten się już ogarnął to zwolniła nieco i najechała na oksera. Jednakże ogier zapomniał, że się zmęczyć i odżył na nowo podczas najazdu. Odbił się aż huknęło z echem i poszyboooował nad przeszkodą, wybijając się dwa metry przed przeszkodą i lądując dwa metry za nią. Następnie skierowali się na doublebarre'a, przy którym zdołał się już zachować lepiej i pozwolił amazonce prowadził, Tym razem wyglądało to ładniej, nie tak chaotycznie. Od razu wykonali dość ostry zakręt i zaatakowali szereg złożony z trzech stacjonat. Czyli coś co Hulki lubią najbardziej. Troszkę za mocno się nakręcił, ale Drey udało się go przytrzymać. W efekcie wszystkie trzy przeszkody pokonał szybko i dokładnie, pięknie baskilując i z  odpowiednimi wyliczeniami co do wybić i lądowań.
Każdy z koni skoczył jeszcze po dwie przeszkody (na czysto), po czym dostały przerwę w kłusie, a ja i Aiden zabraliśmy się do podwyższania przeszkód. Teraz miały wysokość 130 cm. Hulk miał iść pierwszy bo trzeba było z niego zrzucić energię, żeby reszta treningu minęła miło, a nie w formie horroru. Najechał na doublebarre'a z tym swoim „lecę, już, teraz, natychmiast!”, a Drey widać mocno się wkurzała za te jego numery, ale puściła go dopiero dosłownie dwa kroki przed wybiciem, dzięki czemu skok był dobry, wysoki i naprawdę poprawny technicznie. Hulk strzelił baranka tuż po wylądowaniu, przez co prawie się wywrócił, bo czekał na niego ostry zakręt. Ale udało mu się utrzymać równowagę i zaraz musiał się przygotować do przeskoczenia stacjonaty. Na szczęście w porę się ogarnął i wybił się w odpowiednim miejscu z odpowiednią siłą. Tak samo poradził sobie z okserem, który czekał na niego kilkanaście metrów dalej. Zdołał trochę ochłonąć, więc do szeregu dotarł już jako skoncentrowany w 100% koń. Jak to on, pokonał wszystkie trzy stacjonaty błyskawicznie i na czysto. Nawet nie puknął. Miał jeszcze jakiś 10 cm.  Zapas nad każdą z nich. Następnie chwila galopu dla rozluźnienia i zaatakował tripplebarre'a. Nadal był skupiony i nawet nie szarżował, więc przeszkodę pokonał fantastycznie. Wybił się mocno, a później przefrunął nad belkami w pięknym stylu, wyciągając przed siebie głowę i podkurczając kopyta. Pozostałe dwie przeszkody poszły mu równie dobrze. Później zwolił do kłusa i zjechał gdzieś na koniec hali, by zrobić miejsce Vratislavie. Klacz zdołała się rozbudzić i z apetytem spoglądała na przeszkody. Kiedy zagalopowała zaczęła się lekko wyrywać, ale już przy pierwszym skoku się opanowała. Skoczyła ładnie, ale bez rewelacji przez wcześniejsze bunty. Zrozumiała swój błąd i zaraz po zakręcie, który swoją drogą ładnie wyjechała, była już nastawiona na współpracę a amazonką. Galopowała równym tempem i wybiła się przed stacjonatą w odpowiednim miejscu. Było to silne wybicie, dzięki czemu poszybowała wysoko, a przy tym świetnie technicznie. Tak samo dobrze jak Hulk. Wpadła w odpowiedni rytm, bo za chwilę tak samo pokonała oksera. Przed szeregiem lekko się zawahała, ale to nie było nic, czego nie załatwiłaby mocna łydka i zamknięcie dróg ucieczek pomocami. Co prawda potrzebowała stałego impulsu i podpowiedzi, ale poradziła sobie dobrze. Nie za szybko, ale bardzo dokładnie i bez żadnych zrzutek. Ta niestety przydarzyła się jej kiedy po chwili galopu najechała na tripple'a. Nieco za słabo odbiła się od ziemi, a w rezultacie nie dała rady przelecieć nad ostatnią belką, którą strąciła przednim kopytem. Potknęła się o spadający drążek i zupełnie się zdekoncentrowała, przez co następną przeszkodę – oksera, zaatakowała jakoś bardzo koślawo. Co prawda sam skok uratowała i nie wyłamała, ani nawet nie strąciła poprzeczki, ale nie wyglądało to dobrze. Na ostatniej stacjonacie było już znacznie lepiej. 
Podwyższyliśmy dla niej niektóre przeszkody o 10 cm. Hulk skoczył dwie z nich, za każdym razem bardzo dobrze i z niewielkim zapasem. Był naprawdę dobrze przygotowany i z treningu na trening radził sobie coraz lepiej i bardziej profesjonalnie. Vrati była już nieco zmęczona, ale nie dawała za wygraną. Najechała na stacjonatę aktywniej niż wcześniej i włożyła w ten skok swoje serce. Efekty było widać, bo naprawdę wyglądało to pięknie. Miałam tylko nadzieję, że wytrwa do końca. Następna przeszkoda – pechowy tripplebarre, trochę ją chyba przerażała, ale nie dawała tego po sobie poznać tak łatwo. Zmusiła się by to skoczyć, a Val pomagał jej jak mogła i razem zrobiły wszystko co mogły. I udało im się! Wybicie bardzo mocne, z ogromną pasją i zaangażowaniem. Vrati pięknie się złożyła i baskilowała. Zadowolona pogalopowała dalej, prosto na kolejną stacjonatę, która poszła jej całkiem nieźle. Tak samo jak doublebarre i następnie okser. Przyszedł czas na szereg, który jednak był pewnego rodzaju wyzwaniem dla klaczy. Ale skupiona, motywowała przez amazonkę dała radę. Skakała płynnie i dokładnie. Nie było to co prawda w stylu Hulka, ale naprawdę fajnie. Na koniec został jej tylko okser, którego przeskoczyła jakby z ulgą, lekko i płynnie. Została pochwalona przez Valentine i nagrodzona brawami przez resztę. Mogła iść odpocząć, a na scenę wkroczyć miał zaraz Hulk. Podnieśliśmy tylko belki na 160 cm. 
Ogier był tym faktem zachwycony i pomimo lekkiego zmęczenia bardzo energicznie ruszyła galopem na pierwszą przeszkodę. Udało mu się ją przeskoczyć na styk, centymetr niżej i zrzuciłby drąg… to nauczyło go z jaką siłą powinien się wybijać, dlatego przy drugiej przeszkodzie – tripple'u, poradził już sobie znakomicie. Znał już wysokość przeszkód i wiedział co należy robić. Był dość sterowny, reagował na sygnały od amazonki, co bardzo nas wszystkich cieszyło. Zaraz pomknął na drugą stacjonatę, którą także przeskoczył bez problemów. Dopiero przy doublebarre'rze lekko się zawahał, bo najazd nie był najdogodniejszy, ale udało mu się jakoś wykaraskać i skoczył, choć bardzo koślawo i musnął kopytem belkę. Z okserem poradził sobie już lepiej, a chwilę później stawał do walki z szeregiem, więc od razu się obudził i dał z siebie 100%. Mogłabym go obserwować podczas pokonywania szeregów przez wieczność. Starał się jak nad żadną inną przeszkodą. Na koniec najechał na oksera, którego skoczył również całkiem nieźle. Wybił się odrobinę za wcześnie, ale wyglądało to i tak dobrze. Hulk naprawdę poprawił się technicznie i teraz lata zawodowo baskilując i rozpłaszczając się w locie. Po wylądowaniu chwila luźnego galopu i już koniec ze skakaniem. 
Obydwa konie miały długą chwilę kłusa, pokonały jeszcze po dwa razy cavaletti, a potem duuużo stępa. Kiedy były już zupełnie suche i rozluźnione odprowadziliśmy je do stajni za zasłużony odpoczynek. 

44. (skoki) Hulkbuster

Audrey & Hulkbuster
Dziś znowu zabrałyśmy się za Hulka. Chłopak musiał koniecznie odzyskać formę! Koło dziewiątej rano weszłyśmy do stajni i od razu zajęłyśmy się przygotowywaniem konia do treningu. Tak jak ostatnio nie był tym zachwycony, ale miał lepszy humor i jako tako pozwolił na się wyczyścić, a później ubrać w sprzęt. Czaprak miał w kolorze wściekłej czerwieni. 
Zdecydowałyśmy się iść na dwór, bo temperatura nie była aż tak makabryczna. Wyprowadziłyśmy więc Hulka przed stajnie, a następnie spacerkiem przeprowadziłyśmy go na plac. Był zaskoczony zmianą otoczenia i dzięki temu nawet się nie wyrywał. Zamknęłam za nimi furtkę i usiadłam na płocie. W tym czasie Audrey dociągnęła popręg, zwinnie unikając ugryzienia, po czym wskoczyła na grzbiet ogiera. 
Ten od razu ruszył kłusem i nie chciał się zatrzymać, ale Drey szybko wytłumaczyła mu co myśli o takim zachowaniu i koń spotulniał. Szedł już grzecznie, ale żwawo i wydawało się, ze puściłby się galopem od najlżej przyłożonej łydki. Widziałam jak z początku mocno macha głową i próbuje wyrwać amazonce wodze, jednak ona zachowała się w stosunku do niego podobnie i koń stwierdził, że nie warto z nią zaczynać. Chodzili slalomami między rozstawionymi przeszkodami (na klasę P, wcześniej trenowała tu Sky z Angielique), od czasu do czasu robili też wolty, zatrzymania, a nawet cofania. Hulk miał z tym mały problem, nie natury technicznej, bo były to zwykłe bunty, ale po kilku próbach odpuścił. Widać było dużą poprawę w jego zachowaniu – kiedyś nie odpuściłby nawet po setnym podejściu. W pewnym momencie ruszyli kłusem, a dla mnie był to sygnał by zabrać się za rozstawienie drążków. Hulk oczywiście poruszał się bardzo dynamicznie i nie przepuścił żądnej próby ugryzienia mnie kiedy przejeżdżali w pobliżu, ale za każdym razem Drey ściągała go do siebie, nie pozwalając mu na wyciąganie szyi. 
Sześć belek rozłożyłam na ziemi w odstępach około metra. Wróciłam na płotek, a Hulk skierowała na drążki swojego wierzchowca. Ten nie był specjalnie przekonany, ale zdołał pokonać przeszkodę bez puknięcia. Zaraz zmienili kierunek i przejechał przez nie jeszcze raz i tak samo dobrze, jak się okazało. Wtedy co druga belkę lekko uniosłam, podpierając końcówki specjalnymi plastikowymi stojaczkami. Hulk musiał wyżej podnosić swoje zacne kopytka, co nie wyszło mu za pierwszym razem i trochę się wkurzył, bo prawie się na tym zabił, ale za drugim razem, Drey serwowała mu mocniejsze sygnały, zachęcając do aktywniejszego ruchu nad belkami i dało to dobre rezultaty. W końcu skoczyli sobie z kłusa niewielką stacjonatkę, stojącą na uboczu, nie miała więcej niż 60 cm. Zachwycony koń podskoczył w  górę niczym sarenka, pokonując ową przeszkodę w naprawdę dziwacznym stylu. No ale się udało i to z wielkim zapasem. Zaraz zagalopowali, ale konikowi za bardzo dobijało, więc Drey go wyhamowała, zrobiła woltę i poczyniła drugą próbę. Hulkbuster na szczęście odebrał tę lekcję poprawnie i zachowywał się miarę dobrze. Oczywiście chciał ciągle lecieć na złamanie karku, ale okazywał to już subtelniej. Audrey pozwalała mu na to na początku, ale później już skracała chód, powoli, ale i skutecznie. Koń z trudem to zaakceptował i skupił się na ćwiczeniu lotnych zmian nóg. Do tego wykorzystali belkę, którą położyłam im na środku. To nad nią miała następować zmiana, gdy poruszali się po takiej pijanej ósemce… Okej, w końcu przyszedł czas na prawdziwe skoki. 
Popodnosiłam poprzeczki przy wszystkich przeszkodach do 110 cm. Hulk obserwował to kłusując między stojakami. Audrey płynnie wypchnęła go do galopu, gdy wróciłam na swoje bezpieczne miejsce. Nakierowała konia na pierwszą stacjonatę, przed którą nie za bardzo zdołała wyhamować strasznie podekscytowanego konia, przez co skok był zbyt płaski, ale nie strącono poprzeczki. Dalej już nie mógł sobie konik pozwolić na takie ekscesy i był pilnowany non stop, dzięki czemu okser przeskoczyli na sześć z plusem. Wybicie jak zwykle mocne i w dobrym miejscu, a sama faza lotu zachwycała. Zaraz po wylądowaniu czekał im ostry zakręt, a Hulk był jeszcze trochę spięty i myślałam, że się wywrócą, jednak na szczęście się wyratowali i pięknie skoczyli doublebarre'a. Koń bryknął i radośnie skierował się na szereg złożony z dwóch stacjonat. Szeregi ostatnio wychodziły mu naprawdę fajnie, bo zarówno szybko jak i dokładnie. Z pojedynczymi przeszkodami jeszcze miał jakieś tam techniczne problemy czasami. Było to widać przy kolejnej przeszkodzie w jego zachowaniu. W tej parze to Adurey musiała wszystko wyliczać i kierować bezwzględnie i w 100%, bo Hulk samodzielnie nie potrafiłby dobrze nawigować. Wybijałby się za późno lub za wcześnie. Byli świetnie dobrani. 
Skoczyli jeszcze dwie przeszkody – stacjonatę i mur. Tak jak pierwsza poszła im rewelacyjnie, tak przy murze widziałam dość poważne zawahanie ze strony konia, jednak Audrey też to wyczuła i dała mu silny impuls, przy czym krzyknęła, żeby jechał dalej i to zadziałało. Skoczyli mocno koślawo, ale skoczyli i to bez zrzutki!
Chwila przerwy dla nich, dla mnie podnoszenie belek. Dość duża zmiana, bo do 145 cm.  Ale co to dla Hulka…
Koń widząc co robię, nie potrafił stępować, tylko praktycznie kłusował w miejscu, gdy był wstrzymywany. W końcu Drey dała spokój i pozwoliła mu biegać szybkim kłusem dookoła. W końcu mogli ruszać galopem. Hulk jak wystrzelił to się za nim kurzyło… Pierwszego doublebarre'a zaatakował z taką zaciekłością, że gdybym była tą przeszkodą to uciekłabym ze strachu. Ale przeszkoda stała w miejscu i utrzymała na sobie wszystkie belki, bo w końcu do najbliższego im kopyta było dobre 10 cm. Okser poszedł prawie równie dobrze, chociaż zapas był mniejszy, za to technicznie wyszło fantastycznie. Konik wiedział już co robić, nauczył się jak poprawnie skakać. Kawałek galopu i stacjonata. No wybicie było trochę zbyt późne mimo starań i ledwo ledwo… może nawet słyszałam puknięcie, ale nic nie spadło. Koń trochę się tym rozproszył, ale udało mu się pozbierać przed szeregiem. Skoczył to jak zawsze genialnie, wybijając się i lądując w odpowiednich miejscach. Później skoczyli jeszcze trzy przeszkody i każda wyszła bardzo dobrze. Hulk zawsze ratował jakoś skok i nie wyłamywał. Wiedział co ma robić i słuchał się amazonki podczas przejazdu, chociaż w przerwach pozwalał sobie na więcej. Na koniec podwyższyłam im jeszcze szereg i oksera do 160 cm. Hulk mocno rozpędzał się przed tym okserem i Drey ledwo potrafiła go hamować, a w końcu kilka kroków przed wybiciem puściła go, może trochę za wcześnie, bo przy skoku zrzucił drugą belkę… Ale nie poddawali się i jechali na szereg. Drey pilnowała go tym razem uważniej i nie pozwalała mu na zbyt wczesne wybicie. Poradzili sobie świetnie. Skok wyskok – druga przeszkoda i to samo. Miał do tego dryg. Ale nie zatrzymali się, tylko zrobili zakręt i wrócili do oksera od drugiego najazdu (zdążyłam już podnieść belkę). Hulk był skupiony i słuchał amazonki. Tym razem posłuchał się jej i udało im się pokonać przeszkodę w pięknym stylu. Koń został pochwalony i zrobili jakieś dwa okrążenia luźnym galopem. Obydwoje już trochę zmęczeni, ale zadowoleni. Później rozkłusowanie i rozstępowanie. Hulk był trochę męczący, bo wiercił się i napierał na wędzidło, no ale można mu było to wybaczyć za udany trening. Kiedy był już suchutki i rozluźniony Audrey zeskoczyła na ziemie, poluzowała mu lekko popręg i obydwie odprowadziłyśmy go do stajni.

środa, 21 września 2016

43. (skoki) Hulkbuster

Audrey & Hulkbuster
Ilość zawodów organizowanych w najbliższym czasie nie powalała na kolana, ale trenować trzeba było. Hulk był obecnie w takiej sobie formie i należało coś z tym faktem zrobić. Pewnego popołudnia wybrałam się z Audrey do stajni, żeby dokonać szeregu przedsięwzięć. 
Ogier stał w boksie i ani trochę nie ucieszył się na nasz widok. Stulił uszy i odwrócił się zadem, dosadne wyrażając swoja niechęć do wszelakich zajęć poza tymi mieszczącymi się w granicach pojęcia „popołudniowa laba”.  Ale nie przejęłyśmy się tym zbytnio… Wyprowadziłyśmy go na korytarz i zapięłyśmy dwoma uwiązami tak, żeby nie mógł odwrócić głowy i nas ugryźć. Ja zaczęłam go już szczotkować, kiedy Drey zabrała ze skrzynki grzebień i zabrała się za przerywani grzywy, która zrobiła się już za długa na eleganckie koreczki. Później podcięła jeszcze ogon, a ja wyczyściłam kopyta. Kiedy wyglądał już porządnie, założyłyśmy sprzęt. Żel, podkładka, czaprak i siodło z napierśnikiem. Następnie ogłowi z wytokiem. No i oczywiście ochraniacze. 
- To jedziemy na halę – stwierdziłam, oglądając Hulka z boku. Był gotowy.
- Jak się tak za niego wziąć… to całkiem ładny koń – odparła Audey. - Gdyby jeszcze nie był takim chamem.
- Zbyt wiele wymagasz…
- Może i tak – westchnęła, a później odczepiła konia od uwiązów i ruszyłyśmy na krytą, klimatyzowaną halę – kochaliśmy to miejsce całym sercem.
Audrey wsiadła sobie z ziemi, bo schodki gdzieś zniknęły. Znajdowały się tu już przeszkody, więc nie musiałyśmy nic nosić. Były ustawione na klasę L. 
Hulk był BARDZO niezadowolony z obrotu sytuacji  okazywał to nad wyraz energicznie. Strasznie się szarpał i nawet próbował stawać dęba. Widziałam, że Drey się wkurzyła i sprzedała mu kilka mocniejszych impulsów, na jego udawanie, że nie wie o czym się do niego mówi. Zachowywał się jakby miał jeźdźca na grzbiecie po raz pierwszy w życiu. Ale jak się okazało był to tylko bunt za przerwanie dnia leniucha i koń szybko przypomniał sobie kto na nim siedzi i jak należy się wtedy starać. 
Po dziesięciu minutach walki odpuścił, co jak na niego jest rewelacyjnym wynikiem. Prychnął raz czy drugi i płynnie przeszedł w kłus, gdy Drey go  to poprosiła. Położyłam im na ziemi pięć drągów, żeby mieli co robić. Trochę pracowali na woltach, żeby konik się rozluźnił, bo mimo wszystko wyglądał na spiętego i sztywnego. Drążki przejechali w dobrym tempie, ale z dwoma puknięciami. Drey musiała bardziej zmobilizować rumaka do podnoszenia nóg co udało się za kolejnym podejściem. Najeżdżał na dragi po łuku, dając sobie mało czasu na zakręt, ale pilnowali by ten zakręt jednak jakoś wyjechać. Później podwyższyłam co drugą końcówkę drągów o jakieś 15 cm,  więc Hulk musiał jeszcze mocniej podnosić kopyta. Szybko się rozkręcił i już nie miał z tym problemu, przy okazji faktycznie fajnie się uelastycznił, wykonywał serpentyny i slalomy między przeszkodami ze zwinnością i gracją. Czasami tylko wyrywał wodze, albo się stawiał, ale raczej rzadziej niż częściej.  Najechali sobie kłusem na malutkiego krzyżaczka. Koń trochę się napalił i ciężko było go utrzymać w tym chodzie,a le się udało. Wykonali woltę i najechał na niego od drugiej strony i także poszło dobrze. Bo co miałoby pójść źle na koniu chodzącym najwyższą klasę skoków… Zagalopowali sobie. Hulk dostał kopa i zaczął zasuwać tak, że prawie gubił nogi. Adurey pozwalała mu na to, dała mu odrobinę luźniejszą wodze, ale wciąż trzymała go na kontakcie. Kilka razy bryknął, ale musiał spuścić z siebie trochę pary, żeby później móc się ogarnąć. Kiedy już znowu był trochę bardziej spokojny Drey skróciła wodze, skróciła też sam galop, a koń nawet specjalnie nie protestował. Trochę pojeździli na kole, a później przeszli do przećwiczenia sobie lotnych zmian nogi – wtedy jeździli po śladzie duużej ósemki. Hulk radził sobie z tym dobrze i na sygnały reagował bezbłędnie Czasem tylko trochę wieszał się na wędzidle, ale półparada przypominała mu o manierach. I tak sobie chwilę galopowali, raz po raz wydłużając galop, koń wtedy ładnie się rozciągał i daleko wyrzucał przed siebie kopyta. W pewnym momencie zauważyłam, że najeżdżają na szereg gimnastyczny. Przeszkody były nieduże, za to dość ciasno rozstawione. To było ważne, by trzymać Hulka w zebranym galopie i liczyć kroki. Trzeba go było mocno pilnować, ale Drey miała to opanowane jak nikt inny. Stacjonata (90 cm)-krzyżak (80 cm), okser (100cm), stacjonata(90 cm), stacjonata(95cm) – tak prezentował się ten szereg. Niektóre przeszkody ustawiono na skok wyskok, inne miały między sobą miejsce na dwie foule lub jedną. Hulk skakał z mocą i jak mi się wydawało lekkim pobłażaniem. No bo co to nie on. Ale mimo Drey potrafiła sprawić by skupiał się nawet na tych małych przeszkodach, dzięki czemu poradził sobie świetnie. Wybijał się w odpowiednich momentach i z odpowiednią siłą, uważał na to ile ma miejsca i na co może sobie pozwolić, a także reagował na pomoce. Podobało mi się jego zachowanie, był naprawdę dobrym koniem. 
Kiedy skończyli dali sobie całe okrążenie na luźny, trochę szybki galop na rozluźnienie, a później zmienili kierunek i najechali na szereg od drugiej strony. Audrey postawiła na dokładność. Wcale się nie spieszył, bo wiedziała, że na zawodach nie będzie z tym problemu, natomiast przejazdy Hulka były często bardzo chaotyczne i takie sobie technicznie. Pracowała nad prawidłowym najazdem, nad wyznaczeniem odpowiednich miejsc do wyskoku, nad ustawieniem konia.. tedy też podwyższyłam wszystkie pozostałe przeszkody do 130 cm, chociaż jedna stacjonata miała (125cm). Nawet nie robili sobie przerwy, bo Hulk miał w sobie jeszcze 95% energii, a jak zobaczył te poprawione przeszkody to na chwilę oszalał i znowu zaliczył lekki bunt, bo Drey nie chciała już teraz natychmiast lecieć na nie na łeb na szyję. Zabrała go na woltę, gdzie zwolnili i wyciszył galop, a potem myknęli szczęśliwi na oksera. Hulkbuster wybił się z taka siłą, że pierwszego lepszego jeźdźca zmiotłoby z siodła. Adrey jednak pewnie prawie wcale tego nie poczuła. Koń zaprezentował się fantastycznie – pięknie wyciągnął szyję, kierując łeb ku ziemi, podkurczył nogi i rozciągnął się na przeszkodą, jednak tylne nogi jeszcze pofrunęły na koniec do góry. Wylądowali, a Hulk od razu strzelił radosnego baranka. Drey poklepała go, ale nie zwalniała, pokierowała konia na tę mniejszą stacjonatę, którą skoczyli jeszcze bardziej bez problemowo. Tak jak już wspominałam -dzisiaj liczyła się dokładność i amazonka była maksymalnie skupiona na przekazaniu koniowi jasnych sygnałów dotyczących tego co ma robić, a on się do tego bardzo (co aż dziwne) grzecznie stosował. Dalej doublebarre, tutaj tak samo dobrze. Mocne wybicie i bardzo poprawny technicznie skok. Przypomniałam sobie początki pracy z tym koniem, wtedy jeździł jeszcze na nim Harry… nie było porównania. Ten koń poprawił się niesamowicie i teraz naprawdę mógł coś osiągnąć na parkurach, bo wtedy był to jeszcze nieoszlifowany diament, który mógł teoretycznie coś tam zdobyć. Najechali po łagodnym łuku na szereg, składający się z trzech stacjonat na skok wyskok. Koń strasznie się podekscytował, ale Drey zdołała utrzymać go w ryzach aż d wybicia. Zaraz po wylądowaniu znowu poderwała go w górę i zrobiła to za chwile ponownie. Hulk chyba nawet nie oddychał, wykonał zadanie błyskawicznie i w pełnej koncentracji. To wyglądało naprawdę niesamowicie. Później zwolnili w trakcie najazdu na oksera, ale Hulkowi zapaliły się w oczach iskierki. Przeszkodę skoczył z takim zapasem, że szok, a i technicznie wypadł rewelacyjnie. Audrey skoczyła z nim jeszcze jednego doublebarre'a, a później inny szereg – tutaj miał trzy foule miejsca między nimi. Naprawdę się spisywał, szedł bardzo energicznie, a gdy amazonka go hamował to trochę się wkurzał, ale jednak spełniał polecenie. Skakał z zacięciem i zaangażowaniem na bardzo wysokim poziomie. 
Dali sobie po tym chwilę przerwy, a ja podwyższyłam wszystkie przeszkody do 155 cm. No były prawie takie jak ja… Ale Hulk tylko bardziej się rozkręcił. Kłusowali, a on patrzył na te przeszkody, prężył się dumnie, prychnął, niecierpliwie machał, głową… pobiegał sobie chwilę na luźniejszej wodzy, później Audrey lekko go zebrała zrobiła jeszcze ze dwie wolty, po czym zagalopowała. Po chwili szybszego galopu zwolniła i najechała w końcu, ku ogromnej radości konia, na oksera. Nie miał najmniejszego zamiaru wyłamywać, a wręcz przeciwnie – palił się by to skoczyć. Wybił się z zadziwiającą siłą i przeleeciał nad przeszkodą, praktycznie składając się, tak podkurczył kopyta i wyciągnął łebek. Dało mu to kopa, wiedział już, że te przeszkody to każda jedna prawdziwe wyzwanie. Trochę go ponosiło i amazonka miał drobne problemy z opanowaniem go, ale za każdym razem, gdy za mocno szalał robiła mu karną woltę i działało na jakiś czas. Próbował się rozpędzać, ale Drey odpuszczała mu dopiero na kilka kroków przed wybiciem. Koń naprawdę dawał z siebie wszystko i gołym okiem było widać jakiego ma ducha do tego sportu. Szeregi wyglądały najciekawiej, ale i wymagały bardzo dużo energii. Hulk powoli zaczynał się już męczyć, ale widać to było tylko na luźnych odcinkach trasy, po od wybicia, przez skok, do lądowania wcale nie było widać tej zmiany Robił to z takim samym wigorem jak na początku. W końcu ostatnia przeszkoda - doublebarre.  Hulk bardzo, bardzo chciał, ale widocznie to już było trochę za dużo, bo zawadził przednim kopytem o najwyższą belkę, która spadła na ziemie. Koń wściekle prychnął, więc Drey poprowadziła go jeszcze na samotna stacjonatę o wysokość 125 cm, żeby Hulk mógł skończyć trening z dobrym humorem, a nie ze złością. Skoczył ją oczywiście bardzo ładnie i jego nastawieni błyskawicznie się zmieniło. Został wyklepany i wykonał jeszcze honorowe okrążenie galopem, po czym zwolnili do kłusa. W tym kłusie trochę sobie tam dreptali i nawet skoczyli jeszcze małego okserka i stacjonatkę dla rozluźnienia. Stępa na koniec też było sporo, bo Hulk zdołał się trochę spocić i czekałyśmy aż wyschnie. Później odprowadziłyśmy go do boksu, gdzie zdjęłyśmy sprzęt i dałyśmy mu po marchewce. 

poniedziałek, 12 września 2016

(wyścigi) Caviar's Army

Detalli & Caviar's Army

Dzisiejszy dzień nie prezentował się najlepiej pod względem pogody, bo było dość chłodno, ale taka sytuacja miała też dobre strony. Mogliśmy trenować na dworze, nie gotując się pod wpływem 40 stopni. 
Detalli przyjechała dwa dni wcześniej z Caviarką. Miałyśmy jechać sobie w teren, ale kiedy po obiedzie termometr wskazywał 25 stopni, zdecydowałyśmy się wziąć karą na lekki trening na torze. W końcu okazji nie wolno marnować. 
Udałyśmy się do stajni, a Caviar's Army od razu wystawiła łepetynę z boksu i przyjaźnie zarżała. Det weszła do jej boksu i poczęstowała ją jabłkiem.
- Pobiegamy troszkę? - zapytała.
Klacz postawiła uszy na baczność w odpowiedzi, przez co nie mogłam powstrzymać uśmiechu. 
- Jest jak pies, kiedy powie się słowo „spacer”…
Zaczęłyśmy ją czyścić, co właściwie poszło dość sprawnie. Klaczka uwielbiała pieszczoty, więc takie głaskanie sprawiało jej przyjemność. Siedziałyśmy u niej nawet trochę za długo, ale nie mogłyśmy odmówić kiedy spojrzała na nas tymi pięknymi oczami. Zaraz później wyprowadziłyśmy ją przed stajnię. Alex przygotował nam przyczepę, więc od razu mogłyśmy wprowadzić konika do środka. 
- Jedziesz z nami? - Det zerknęła na Alexa, przez co się biedaczek zarumienił.
Nie zdołał się wypowiedzieć, więc jedynie skinął głową i usiadł za kierownicą. Nas by raczej tam nie chciał widzieć, lubił widocznie swoje życie. Kiedy byliśmy gotowi wyruszyliśmy na tor. Droga zajęła nam jakieś 10 minut. 
Na miejscu pierwsze co, to wypakowaliśmy Caviar, która wyglądała jakbyśmy wybudziły ją z popołudniowej drzemki. Kiedy zobaczyła gdzie się znajduje trochę się ożywiła. Detalli założyła jej sprzęt, a ja w tym czasie wydostałam dla niej kask z bagażnika i poinstruowałam Alexa gdzie znajdzie bramki i traktorek, żeby je sprowadzić na bieżnię. 
Caviar była grzeczna, nie protestowała. Dopięłyśmy ostatnie paski, a później podsadziłam Det na konia. Wtedy w klaczkę od razu wstąpiła energia i przekłusowała kilka kroków, zanim amazonka ją zatrzymała. 
- Będzie fajnie – skomentowała zachowanie konia i promiennie się uśmiechnęła.
- Jak spadniesz to będę łapać konia  - obiecałam.
Skinęła głową w stylu „okej, każdy ma swoje priorytety” po czym ruszyła żwawym stępem przed siebie. Oparłam się o przyczepę i obserwowałam parę. Caviar szła naprawdę szybkim tempem, opisałabym je jako bojowe. Miała tego ducha walki, chociaż w pobliżu nawet nie było rywali. Ale ona i tak chciała być najlepsza. Szła z dumnie podniesioną głową, z postawionymi na sztorc uszami. Kroki stawiała ze zdecydowaniem i bez ociągania się. Co jakiś czas rozglądała się po okolicy, bo przecież nigdy wcześniej tu nie była. Ale widać było, że reaguje na każdy sygnał od Detalli i gdy tylko amazonka dodawała lekką łydkę by ostrożnie przyspieszyć, bądź trochę zwolnić to klacz wykonywała polecenia. W końcu zakłusowały. Caviar zaczęła mocno przeć naprzód i trochę się z Detką kłóciła, jednak zachowywała się jak na ogólne standardy dość przyzwoicie mimo wszystko. Kiedy już się trochę rozruszała to zdołała się rozluźnić i od razu lepiej to wyglądało. Przeszły do wolnego galopu. Ale wtedy klacz znowu zaczęła się spinać, przeć do przodu jakby od tego zależało jej życie, jednak Det jej nie odpuszczała. Pilnowała by klacz nie przyspieszała, cały czas starała się ją zająć, co w końcu zaczęło przynosić rezultaty. Z początku poruszały się bardzo skróconym galopem, bo jedynie na taki pozwalało zachowanie konia, ale z czasem kiedy Caviar się uspokoiła wydłużyły krok. Wciąż poruszały się kentrem. Młoda była bardzo wytrzymała, więc Detalli mogła stopniowo zwiększać tempo, nie robiąc przerw. Co jakiś czas przebiegały obok mnie, więc mogłam się napawać widokiem tego konia. Rozbudziła się zupełnie i nie przypominała już tego pieszczoszka, którego widziałam pół godziny temu. Teraz była królową toru, zdeterminowaną, pełną wigoru i gotową na wszystko. Miała już całkiem ładnie wyrobione mięśnie, które było doskonale widać. Poruszała się nad podziw płynnie i lekko. Naprawdę zaczarowywała mnie swoim sposobem poruszania się i zachowaniem na torze. 
Detalli rozpędzała ją z głową, na spokojnie i bez szaleństw. Chociaż klacz chciała się wyrywać przed siebie jak dzika. Jednak najpierw trzeba się było dobrze rozgrzać. W końcu widziałam jak po drugiej stronie toru zwalniają do kłusa. 
- Idź postaw te bramki – rzuciłam do Alexa, który poszedł wykonać zadanie. Robił to pierwszy raz w życiu i nawet nie prosiłam go, żeby nam pomógł. Ale jak Det przyjeżdżała, to on zawsze musiał być w pobliżu i służyć pomocną dłonią,  w razie gdyby pnia jego serca go potrzebowała. Det była z tego faktu bardzo zadowolona, a ja się z nich śmiałam, ale tak po cichu…
Caviar's była nabuzowana. Galop na torze podziałał na nią mocno i teraz Detalli miała problem żeby utrzymać ją w kłusie. Jednak koń potrzebował chwili przerwy. 
Po kilku minutach Detalli wysiadały już ręce i błagalnym spojrzeniem poprosiła mnie, żebym pomogła wprowadzić klacz do startbramki. Nie było z tym aż takich problemów, więc szybko się uporałyśmy. Alex odsunął się na bezpieczną odległość. 
- Gotowa? - zapytałam.
Det nasunęła na oczy gogle i pogłaskała klacz. 
- Gotowa – odparła. - Alex włącz stoper. Mamy do pokonania 1400 metrów. 
Zwolniłam mechanizm i z głośnym dzwonieniem otworzył się boks.
Caviar's Army była niesamowita! Praktycznie wypłynęła ze środka, a była tak szybka, że ciężko było dostrzec kontury konia. Wystrzeliła przed siebie nie tracąc ani sekundy. Ani mikrosekundy! Była przepełniona energią, która buzowała w niej z taką siłą i żarem, że klacz potrafiła się tylko rozpędzać i rozpędzać. Miałam oglądać je z trybun, ale byłam w takim szoku, że nie ruszyłam się z miejsca, dopóki klacz nie przekroczyła znacznika 600m. Była szybka jak błyskawica! Martwiłam się, że nie da rady pokonać tego dystansu aż tak szybko, ale Detalli wcale jej nie powstrzymywała. Chyba, że wiedziała, że nie ma nawet co próbować. Staliśmy z Alexem na masce samochodu, skąd najlepiej było widać tę czarną gepardzice. Miała taki cwał, że nie można było oderwać oczu. Ona wcale nie zwalniała, a walczyła jeszcze ciężej. Jakby ścigała się z jakimś niesamowitym rywalem, chociaż jak się na nią patrzyło to wątpiłam, że jest ktoś, kto byłby w stanie zasłużyć na to miano. Klacz pędziła przed siebie, trzymała się barierki, wyciągała się, położyła uszy po sobie i leciała aż się kurzyło.  I słychać było tylko ten równomierny tętent jej kopyt, kiedy galopowała po ziemi. 
Pokonała 1000 metrów i ciągle nie zwalniała. Była naprawdę fenomenalnym koniem. Zaczęłam przygryzać guzik na rękawie z nerwów, nie wiedziałam czy da radę utrzymać tak szybkie tempo do końca. Zostało jej jeszcze 300 metrów, kiedy zaczęłam łapać się na tym, że zapominam o oddychaniu. 
Wow, ona ciągle dawała radę! Wyglądała jakby nic innego nie miało znaczenia, po prostu wkładała 100% siebie w ten bieg i to było najważniejsze.
Zostało 200 metrów. 
- DAWAJ! DAWAJ CAVIAR! - zaczęłam się drzeć, bo były niedaleko nas, a ja nie wytrzymywałam presji. Ciągle zerkałam na stoper trzymany przez Alexa i kurde, ona zaraz pobije wszystko!
100 metrów! Już byłam pewna, że zwolni, że to za dużo, ale gdzie tam! Leciała dalej, nawet nie pomyślała o tym by zwolnić! 
I dotarła do końca… Matko, co za koń! 
Detalli miała jeszcze problemy ze zwolnieniem jej, ale w końcu udało się jej zawrócić. Podjechała do nas kłusem, a biegliśmy jej naprzeciw. 
- PATRZ! - wyrwała Alexowi stoper i praktycznie przystawiłam Det do twarzy, chociaż musiałam podskoczyć żeby dosięgnąć.
- Wooow… - szepnęła, a potem przytuliła się do szyi konia. - Jesteś wielka, moja mała! - powiedziała, klepiąc ją po szyi.  - Muszę ją jeszcze.. tego…
- No jedź, jedź! - odparłam ze śmiechem, a na twarzy Detalli widziałam tak duży uśmiech, że sama nie mogłam przestać suszyć zębów.
Caviar trzeba było jeszcze chwilę przegalopować wolnym tempem, a potem rozkłusować i tak dalej. W tym czasie wykręciliśmy samochód z przyczepką tak żeby było łatwiej wyjechać i czekaliśmy przy nim aż dziewczyny ochłoną. W końcu Det podjechała do nas i zeskoczyła na ziemie. I nadal się uśmiechała. Pomogłam jej zdjąć sprzęt z konia i wprowadzić ją do środka. Zaraz ruszyliśmy, żeby mów domu  trochę odpocząć. 
Trochę obmyliśmy klacz, a później pochodziłyśmy z nią przed stajnią, żeby nie wpadła na pomysł wytarzania się w piachu i obrośnięcia w panierkę. Później konik do boksu, a my do kuchni po zimną colę. 

niedziela, 11 września 2016

42. (wyścigi) Biscuit Revolution, Dixie Delight

Elodie & Dixie Delight

Natalie & Biscuit Revolution

Dziś druga próba Dixie'go! Akurat wczoraj wieczorem przyjechała Det, więc mogła  przyjrzeć się siwkowi podczas treningu. Tym razem miał mu asystować Biscuit Revolution, a skupialiśmy się na szybkości, tak samo jak wczoraj. Biscuit będzie musiał się porządnie ogarnąć, żeby wykrzesać z siebie nieco większą prędkość. Był fenomenalny na długich dystansach, ale na krótkich płakaliśmy na trybunach, gdy dobiegał jako ostatni. 
Zapukałam do drzwi z numerem 18, licząc, że siostra już wstała i jest gotowa. Otworzyła mi drzwi niby uszykowana, ale po jej minie widziałam, że jeszcze śpi. Z resztą tak samo jak ja. Na szczęście dziś nie musiałyśmy wsiadać na konie. 
- Ile można czekać! - Zza rogu wyjrzał Harry. - Idziemy!
-Ale śniadanie! - Jęknęłam przerażona wizją pustego żołądka przez kolejne dwie godziny. 
- Ehh, okej, ale szybko, bo znowu będziemy się smażyć w słońcu.
Złapałam Det za rękę i pobiegłyśmy do kuchni, schody przeskakując trzema susami. Alex wczoraj się jeszcze z Det nie widział, więc wstał z samego rana, wiedząc co się będzie działo i przygotował dla nas śniadanie! Miałam ochotę go uściskać, w czym z ochotą wyręczyła mnie moja siorczyćka. 
Kiedy skończyłyśmy od razu ruszyłyśmy do stajni. 
Elodie czyściła już Dixa, który stał grzecznie i tylko gdy na nas zobaczył wesoło parsknął. Chwilę przy nim stałyśmy i miziałyśmy go po pyszczku, co bardzo mu się podobało. W tym czasie amazonka na spokojnie uporała się z pielęgnacją, a Natalie dopiero zjawiła się w stajni, żeby zająć się Biscuitem. Na szczęście był właściwie czysty, więc wystraczyło parę razy przejechać szczotką i zająć się kopytami. I jednemu i drugiemu jeszcze założyłyśmy ochraniacze i wyprowadziłyśmy przed stajnię. Do przyczepy weszły raczej bez strachu, Biscuit się zawahał, ale zaraz przestał się bać, natomiast Dix skoro wiedział, że jego kumpel jest już w środku to śmignął po ramie bez zastanowienia. 
Harry chciał już włączać radio, ale udało mi się go powstrzymać rzucając się na deskę rozdzielczą i blokując pokrętła. Elodie rzuciła mu mordercze spojrzenie za sam pomysł, a Detalli udawała, że nas nie zna i jej to nie dotyczy. 
Dojechaliśmy w spokoju, bez niespodzianek. 
Konie wyglądały na podekscytowane, szczególnie Dixie, który wiedział już co oznacza rywalizacja z drugim koniem. Chyba naprawdę mu się to spodobało, bo niecierpliwie przebierał nogami i ciągle szturchał Elodie nosem. Ta w końcu się zlitowała i zaczęła go ubierać. Ja pomogłam jej, a Det siodłała Biscuita i Natalie. Obydwa konie były wtedy bardzo grzeczne, stały w miarę spokojnie, tylko co jakiś czas się rozglądając. 
- Słuchajcie – zaczął Harry  - dzisiaj zrobimy sobie dokładnie to samo co wczoraj. Najpierw okrążenie stępem, potem okrążenie kłusem, zawracacie i kłus w drugą stronę. Później zjedźcie do mnie. Jasne?
Dziewczyny skinęły głowami, po czym z naszą pomocą wsiadły na konie. Dix od razu ruszył kłusem, ale szybko dał się zatrzymać, zawstydzony swoim nieposłuszeństwem. Biscuit nie był aż tak aktywny, ale jak na niego to i tak przejawiał spore zniecierpliwienie. Grzebał przednią nogą w ziemi i lekko napierał na wędzidło, próbując przekazać amazonce „no chodźmy juuż!”. Upewniliśmy się, ze wszystko jest okej i puściłyśmy ich na bieżnię. Biscuit szedł pierwszy jako ten bardziej opanowany. Dix kilkanaście długości za nim. 
Detalli i ja zostałyśmy z Harrym przy przyczepie, bo i tak nie było za bardzo co oglądać. 
Konie maszerowały żwawo przed siebie, a amazonki pilnowały by ich podopieczni nie przechodzili samowolnie do szybszych chodów. W międzyczasie ustawiały sobie chłopców, żeby nie próbowali jakichś dziwnych chodów bocznych, co się czasem zdarzało, gdy już bardzo bardzo chcieli biec, a im nie pozwalano. 
Przy przejściu do kłusa obydwa konie wyrwały się bardzo szybkim truchtem, ale amazonkom udało się opanować sytuację. Biegły sobie wolnym tempem, na początku były jeszcze bardzo spięte i próbowały się nawet wykłócać o to, żeby przyspieszyć, najlepiej od razu do cwału, jednak w końcu się poddały. Od tego momentu również ładne się rozluźniły i widać było tę lekkość w ich ruchach. Z czasem dziewczyny zaczęły bawić się tempem, żeby wyczulić konie na pomoce. Ogiery trochę się tym denerowały, bo każde dodanie chciały traktować jak prośbę o zagalopowanie a tu figa z makiem. Jednak podczas pokonywania drugiego okrążenia były już pogodzone z losem i starały się dostosować w tym pechowym kłusie bez niemożliwego napierania na przód. W końcu skończyli drugie okrążenie i zjechali do nas. Stępowały na tym placyku, na którym stała przyczepa, co chwilę robiły jakąś woltkę albo ósemkę, czy serpentynę.
- Odpocznijcie chwilę i zaraz zagalopujemy. - Mówił chodzący koło nich Harry - Tak samo jak wczoraj – najpierw pełne okrążenie kentrem, a od pierwszego znacznika ruszacie ile sił w nogach, biegniecie jakby was gonił sam diabeł, okej? Macie sześćset metrów. Później zwalniacie i wracacie tu kłusem. Natalie to jest szczególnie zadnie dla Ciebie. Biscuit normalnie nie zdążyłby się pewnie rozpędzić na takiej odległości, a musi. Działaj mocno, pchaj go i cały czas przyspieszaj, jasne?
- Tak jest – odparła, salutując mu.
Po tej przerwie dziewczyny zwinnie sprowadziły konie z powrotem na bieżnię i od razu ruszyły galopem. Ogiery oczywiście musiały skoczyć do przodu, jakby czekała tam na nie zielona kraina, ale i tym razem nie było problemów z przywołaniem ich do porządku. Ustalili sobie spokojne tempo, taka wolna galopada, bujanie się przed siebie i wyrabianie kondycji, b w końcu mieli jakieś 1600 metrów do przejechania. 
Dixie przy każdej możliwej okazji przyspieszał, co wyglądało komicznie, bo po kilku metrach Nat go zwalniała i tak cały czas, co chwilę. W końcu zwolniła go jeszcze mocniej, żeby zwiększyć odległość, między nim a Biscuitem, licząc, że to konika zniechęci. Chciałoby się. Robił tak cały czas, ale Nat postanowiła być wyrozumiała, bo w końcu to dla niego cały czas nowości. 
Kiedy zbliżali się do odpowiedniego znacznika Biscuit zwolnił, pozwalając swojemu kumplowi się zbliżyć. Dziewczyny uznały, że konie pobiegną szybciej, gdy będą bliżej siebie, co było prawdą. Kiedy w końcu się zrównały było je bardzo, bardzo ciężko utrzymać w kentrze. Widziałam jak amazonki próbują je wstrzymywać i jak bardzo konie prą na przód. Nawet Biscuit zachowywał się jak demon prędkości. 
- Chodź, idziemy na trybuny! - powiedziałam do Det i szybko pobiegłyśmy na schodki, żeby mieć lepszy widok.
Obydwa ogiery były niemożliwie podekscytowane i tylko czekały na ten moment, by wystrzelić przed siebie.  Biegły łeb w łeb, w zebranym galopie, na kontakcie. W końcu zbliżyły się do tego upragnionego miejsca. Dziewczyny delikatnie poluzowały wodze, żeby konie nie pogubiły nóg tak od razu. W przeciągu 100 metrów dały im już luz, a potem tylko pchały do przodu, cmokały i stosowały wojenne okrzyki. 
Dixie… Dixie wyleciał na przód jak torpeda, jak najprawdziwsza rakieta! Byłam w szoku, ale Biscuit Revolution był jeszcze bardziej zdziwiony, bo… przecież ten siwy był tuż obok, a teraz… teraz jest… tam? Jak to możliwe? Z tego zaskoczenia wyrwał się, kiedy Dixie wyprzedzał go już o 3 długości. Biscuit przyspieszał stopniowo, bo nie potrafił robić nagle włączać turbodoładowania tak jak jego kolega. Sukcesywnie zbliżał się do niego, Natalie bardzo starała się go zmobilizować, ale ten koń był zbyt oporny żeby tak szybko dać się ponieść. Odpalił wrotki dopiero gdy zostało 200 metrów, a Dixie był już cztery długości za nim i chyba osiągnął swoją maksymalną prędkość błyskawicy, bo utrzymywał stałe tempo. Biscuit zbliżał się do niego, ale zdążył wywalczyć jedynie dwie długości. 
Konie zaczęły zwalniać, w końcu przeszły do kłusa i zawróciły. Amazonki klepały je po szyjach, chwaląc za dobrze wykonaną robotę. 
Harry wyprowadził bramki, ale kazał najpierw chwilę pokłusować i postępować, żeby nam Dixie nie padł z wycieńczenia. Był co prawda lekko spocony, ale wydawał się być wciąż pełny energii. Najwyraźniej przepełniała go adrenalina. 
Obydwa konie stały w bramkach spokojnie, oczywiście były podekscytowane i bardzo chciały już biec, ale nie sprawiały nadmiernych problemów. Przetrzymaliśmy je chwile, przy czym sprawdzaliśmy stan techniczny mechanizmu, ale wszystko grało i śpiewało, więc po chwili Harry uruchomił maszynę. Obydwa konie wypadły stamtąd w pełnym galopie. Dixie trochę szybciej, chociaż Biscuit i tak poradził sobie świetnie, bo zdążył się już rozkręcić w czasie poprzedniej próby szybkości. 
Natalie pozwalała mu się spieszyć, bowiem mieli do pokonania jedynie 1000 metrów, a koń był dość wytrzymały by od razu ustawić sobie szybkie tempo i w nim wytrwać. Z tego powodu szybko dogonił Dixie'go, którego Elodie wolała jednak powstrzymywać, wiedząc, że jego kondycja nie pozwoliła by mu na pokonanie całego dystansu w tak szybkim tempie. 
Widziałyśmy jak Biscuit zbliża się do niego od zewnętrznej, później zwinnie go wyprzeda i w końcu obejmuje prowadzenie. Zdołał to osiągnąć w ciągu 800 metrów biegu, ale właśnie wtedy Elodie uznała, że czas na puszczenie wodzy Dixowi. Co prawda konik wyglądał jakby już wypluwał z siebie płuca, ale bardzo chciał wygrać. Widział zad Biscuita tuż przed swoim nosem, a to dodatkowo go motywowało. O tyle dobrze, że gniady już nie przyspieszał, ale naprawdę wyglądał na zadowolonego z siebie, zupełnie nie tak padniętego jak siwek. 
Chociaż Dixie bardzo próbował zdołał zbliżył się do niego na pół długości. Zaraz po mecie zwolnił do wolnego galopu, chociaż jego rywal potrzebował na to więcej czasu. Szybkim kłusem pokonali resztę okrążenia, żeby dotrzeć do placyku z przyczepą. Det i ja także zebrałyśmy się z trybun i ruszyłyśmy im naprzeciw. 
- Dobrze sobie poradził. - Harry poklepał Dixie'go po mokrej od potu łopatce. - Ale będziemy musieli jeszcze trochę popracować. Biscuit przed chwilą zdobył moje uznanie.
Konie musiały jeszcze trochę potruchtać i pochodzić, żeby ochłonęły. My spakowaliśmy większość sprzętu i odwieźliśmy bramki do garażu takim fajnym traktorkiem. Później konie do przyczepy i do domku. 

41. (wyścigi) Niespokojna Muza

 Ruska & Niespokojna Muza

Któregoś ranka postanowiłam pojechać na tor sama z Muzą. Dziewczynce przyda się chwila skupienia na technice, a mi brak widzów. Udało mi się wstać o piątej, a piętnaście minut później szłam już do stajni z pączkiem w jednej ręce i kubkiem z herbatą w drugiej. Śniadanie zjadłam w siodlarni, skąd od razu wzięłam sprzęt i poszłam do mojej kochanej koninki. W stajni było jeszcze cicho i pusto. 
Muza przyjaźnie trąciła mnie nosem, kiedy weszłam do niej ze szczotkami. Nie miała nic przeciwko mojej obecności i spokojnie pozwoliła mi się wyczyścić. Nawet przy kopytach nie była specjalnie wkurzona. 
Wyprowadziłam ją przed stajnię, założyłam kask i rękawiczki, po czym wsiadłam na nią ze schodków. Miała raczej dobry humor, przynajmniej to wyczuwałam. Wydawała się być rozluźniona i chętna do pracy. Wygodnie usadowiłam się w siodle i ruszyłyśmy stępem. 
Słońce dopiero miało się pokazać, póki co widziałyśmy tylko różowe chmury na horyzoncie. Było jednak dość jasno i nie miałyśmy problemów z trafieniem na odpowiedni zjazd. Droga wiodła między pastwiskami i prowadziła do lasu. Na łąkach nie było jeszcze koni, więc Muza nie rozpraszała się. Szła swoim rytmem, dość żwawym tempem. Uszy delikatnie postawiła, ale głowę trzymała raczej nisko, więc nie martwiłam się. Nie interesowały ją odgłosy ptaków, bo tylko to było słychać. Kiedy wjechałyśmy do lasu ruszyłyśmy kłusem. Był to bardzo spokojny truchcik. Dopiero później zaczęłyśmy przyspieszać, właściwie wtedy kiedy podłoże zrobiło się bardzo piaszczyste i Muzie lżej było je pokonać szybszym tempem. Po górkach też pozwoliłam jej biec nieco szybciej, a ona wyczuła świetną okazję i w pewnym momencie nagle zagalopowała, ale szybko udało mi się ją ogarnąć. Przećwiczyłyśmy mięśnie na tych wybojach, ale było naprawdę fajnie. 
W końcu wjechałyśmy na tor. Na szczęście brama była otwarta, więc mogłam od razu poprowadzić Muzę na bieżnię bez zsiadania z niej. Nie zwalniałam tempa. Tym samym żwawym kłusem pokierowałam konia przed siebie. Kiedy Muza zdała sobie sprawę gdzie jesteśmy zaczęła mocno przeć na wędzidło i czułam jak bardzo chce ruszyć pędem przed siebie, ale jeszcze jej na to nie pozwalałam. Pokonałyśmy jedno okrążenie, w ciągu którego klacz zdołała się wyciszyć i odzyskałam nad nią kontrolę. Wtedy na chwilę zwolniłyśmy do stępa, żeby odsapnąć. W końcu przyszedł czas na właściwy trening. 
Do przejścia w galop wystarczyła klaczy jedynie lekka łydka. Oczywiście ruszyła przed siebie ile sił w nogach, jednak nie dałam sobą pomiatać i odpowiednio zadziałałam pomocami, niejako zmuszając konia do zwolnienia tempa. Posłuchała, za co ją pochwaliłam. Postanowiłam przerobić z nią trening wytrzymałościowy. Poruszałyśmy się wolnym galopem, starając się jechać mniej więcej na środku bieżni. Muza zwykle trzymała się barierki i zaczęłam podejrzewać, że boi się wyprzedać od zewnętrznej i zamierzałam dziś ten strach przełamać. Jednak Muza nie miała problemów z odejściem od bandy. Co jakiś czas zmieniałam jej pozycję – raz zbliżałyśmy się do zewnętrznej, raz do wewnętrznej, a czasem biegłyśmy pośrodku. Klacz dobrze reagowała na sygnały i nie kłóciła się ze mną. Cały czas biegła równym tempem, chociaż czułam, że wystarczyłoby lekkie poluzowanie wodzy i poszłaby przed siebie jak gepard. Dlatego cały czas uważałam. Po pokonaniu tysiąca metrów lekko przyspieszyłyśmy, bo jak dotąd klacz radziła sobie świetnie i nie zmęczyła się zanadto. Utrzymywałam to nowe tempo, a klacz nie miała nic przeciwko. Nawet cieszyła się, że może biec szybciej. Po 600 metrach zaczęła się lekko pocić i co jakiś czas prychała, ale jednak raźnie biegła do przodu i dalej wyczuwałam w niej dużą energię. Jej kondycja bardzo, ale to bardzo się poprawiła. Po kolejnych czterystu metrach przyszedł czas na odrobinę szaleństwa. Poluzowałam wodze, odciążyłam jej zad i cmoknęłam bardzo wyraźnie. Klacz włączyła piąty bieg w zaledwie sekundę. Gdybyśmy startowały z  bramek, to byłby jej najlepszy start w dziejach. Prawie straciłam równowagę, niemal zmiotło mnie z siodła. Klacz rozpędzała się w błyskawicznym tempie i byłam w szoku ile jeszcze ma w sobie siły. Pocwałowała przed siebie, a ja pozwoliłam jej zjechać do barierki, dzięki czemu biegła jeszcze chętniej i naprawdę czułam się jak na motorze. Jakby to była maszyna, a nie żywa istota z ograniczonymi możliwościami. Muza w tamtej chwili tych ograniczeń nie miała. Była niesamowita! Chociaż zamierzałam dać jej luz tylko na pięciuset metrach nie miałam serca jej przerwać. Pokonała 800 metrów! Dopiero wtedy zaczęłam ją zwalniać, chociaż ona wcale tego nie chciała. Bałam się, że zatraci się zbyt mocno i nieświadomie przeciąży swój organizm. Kłóciła się ze mną, ale ostatecznie odpuściła. Zwolniła do wolnego galopu i tak dokończyłyśmy okrążenie. Kiedy ochłonęła przeszłyśmy do kłusa i wyjechałyśmy z terenu toru wyścigowego. 
W lesie długo była jeszcze bardzo rozentuzjazmowana i nie mogła się za bardzo skupić. Trochę machała głową, reagowała na każdy szmer. Dopiero po kilku minutach wróciła jej świadomość tego jaka jest zmęczona po treningu. Wtedy mogłam ją ją łatwo opanować. Zaraz po powrocie do domu zdjęłam jej sprzęt, a Harry, który chyba zobaczył nas z okna wyszedł by polać ją letnią wodą. 
- Wzięłaś ją na trening czy w teren? - zapytał, kiedy woda zaczęła już lecieć, a ja wróciłam z siodlarni.
- Trening.
Oczywiście uśmiechałam się jak głupia (tak mi zostało do końca dnia zresztą), więc nie musiał pytać jak poszło. Zamiast zaprowadzić klacz na karuzelę to zapięłam ją na uwiąz i chodziłam sobie z nią po okolicy przez prawie dwadzieścia minut. 

sobota, 3 września 2016

40. (wyścigi) Niespokojna Muza, Dixie Delight

Rodzaj treningu: szybkościowy
Uczestnicy:
Elodie & Dixie Delight



Postanowiliśmy w końcu sprawdzić jak Dixie poradzi sobie na torze mając obok siebie rywala. Dotychczas trenowaliśmy go w osamotnieniu, ucząc podstaw. Dziś był jednak TEN dzień. Czas zmierzyć się z rzeczywistością. Postawiliśmy na trening szybkościowy, żeby konie po prostu poleciały przed siebie i żeby Dixie mógł przekonać się o co w tym chodzi, nie przejmując się za bardzo jakąś taktyką. 
Do roli rywala, a raczej rywalki wybraliśmy Niespokojną Muzę, gdyż ona tak samo jak siwy ogier była szybka, a do tego raczej spokojna i nie dokuczała innym koniom. 
Z samego rana (godzina piąta piętnaście, za jakie grzechy…) udałam się do stajni wraz z Harry'm i Elodie. Po drodze zjedliśmy po pączku w ramach śniadania. 
Zajęliśmy się przygotowaniem koni do transportu, bo na tor mieliśmy jechać w przyczepie. Nie chcieliśmy męczyć rumaków terenem ani dodatkowo ich ekscytować, bo Dixie kiedy tylko zobaczył, że ktoś wchodzi do stajni zaczął się cieszyć jak wariat.
Elodie zajęła się nim, podczas gdy ja udałam się ze szczotkami do Muzy. Moja malutka była zadowolona z wizyty i chętnie poddawała się pielęgnacji. Nawet nie protestowała tak bardzo przy czyszczeniu kopyt. Siwek zniósł szczotkowanie bez szemrania, i jak to on – nawet trochę przysypiał. 
Założyliśmy im ochraniacze i wyprowadziliśmy przed stajnię, gdzie Harry właśnie podpinał przyczepę. Po piętnastu minutach byliśmy już w drodze i wesoło gawędziliśmy, próbując przekrzyczeć radio, którego Harry nie chciał za żadne skarby świata ściszyć. 
Na miejscu założyliśmy rumakom sprzęt. Muza jak zwykle stała w majestatycznej pozie i łaskawie pozwalała mi się ubrać. Dixie cały czas na nią zerkał, przestępując z nogi na nogę. Już czuł, że dzisiaj będzie coś nowego i nie mógł się doczekać. 
Harry wsadził nas na wierzchowce i kazał zrobić całe okrążenie stępem, później kłusem, a następnie zawrócić i zrobić jeszcze jedno w kłusie. Zadanie było proste, więc od razu zaczęłyśmy. Muza szła jako pierwsza, a daleko z tyłu posłusznie maszerował Dix, wciąż niedowierzający obecności innego konia. Mimo wszystko zachowywał się bardzo dobrze. Miał najwyraźniej bardzo podzielną uwagę, bo mimo tej bacznej obserwacji, błyskawicznie reagował na każdy sygnał Elodie. Kiedy prosiła go o lekkie przyspieszenie robił to z idealnym wyczuciem, kiedy chciała by lekko zwolnił także od razu poddawał się jej woli. Nie wyrywał wodzy ani nic z tych rzeczy. Niespokojna Muza była równie posłuszna, chociaż wyczuwałam jej wielką chęć do przyspieszenia i musiałam się bardzo pilnować, by przypadkiem za mocno nie ścisnąć jej łydkami, bo pewnie natychmiast poleciałaby galopem. Po pierwszym zakłusowaniu konie zrobiły się niecierpliwe, ale nie było opcji na szaleństwa bez porządnej rozgrzewki. W końcu się z tym pogodziły, ale i tak wyczekiwały tego szczególnego momentu gdy zrobimy coś nie tak. Rozluźniły się mniej więcej w połowie drugiego okrążenia. Muza fajnie wydłużyła krok i zrobiła się lżejsza, od razu też wygodniej się na niej siedziało. Dixie także zaczął poruszać się ładniej, bez tego spięcia skracającego jego wykrok. 
Kiedy skończyliśmy tę fazę, zwolniliśmy do stępa, gdzie przez chwilę jeździliśmy po woltach i ósemkach, podczas gdy Harry stał w środku małego placyku i mówił nam po kolei co będzie się działo.
- Teraz zrobimy okrążenie kentrem, a w momencie pokonania pełnej długości bieżni puszczacie koniom hamulce i pozwalacie im biec ile sił w nogach. Macie na to sześćset metrów. Później zwalniacie i zawracacie do mnie kłusem. Wsadzę was do bramek i teraz już na poważnie. Macie do pokonania tysiąc metrów, a umiejętności waszych koni ocenicie same. Zobaczymy czy dobrze je wyczujecie. 
A więc ruszyłyśmy spokojnym galopikiem. 
Muza znowu zaczęła się lekko napalać i przez chwilę chciała się nawet buntować, ale w miarę szybko jej przeszło i pozwoliła się mi prowadzić wedle mojego widzimisię. Dixie trochę poprychał, próbował przyspieszać, ale także bardzo szybko się poddał. Mamy fajne konie. Biegliśmy sobie spokojnym tempem, ucząc konie cierpliwości i rozgrzewając je. Nie wiedziały co czeka je dalej, ale na okrągło były czujne. Nie dało się tego nie zauważyć. One tylko czekały na odpowiedni sygnał.
Okrążenie ma około tysiąca sześciuset metrów. Przez całą tę drogę galopowaliśmy wolnym tempem, z początku w lekkim zebraniu, później już luźniej. I kiedy dojeżdżaliśmy do tego upragnionego miejsca… konie wystrzeliły przed siebie. Zdążyłam zapomnieć, ze gdzieś za nami jest jeszcze jeden koń, bo liczyła się tylko Muza. Muza była koniem szybkim, choć nie do końca wytrzymałym. Od razu przeszła do czynów i puściła wstrzymywane od pół godziny tamy w jej organizmie. Mogła teraz się wyszaleć! I szalała! Biegła przed siebie jak opętana, choć nie wpadała jeszcze w swój trans. Teraz po prostu musiała porządnie rozprostować kości i czułam jak dalekie robi susy i jak bardzo rozciąga całe swoje ciała. Pewnie z boku wyglądała jak hart, a ja czułam że lecę na dywanie Alladyna. 
Nie spodziewałam się, że Dixie dogodni nas tak szybko! Znaczy, wiedziałam, że ma wielki potencjał, no ale bez przesady! Muza też go miała! Tymczasem siwek już w połowie dystansu nadrobił kilka długości i już prawie zrównał się z Muzą. Kiedy klacz wyczuła go przy swoim zadzie trochę się zdenerwowała, ale dała to po sobie poznać jedynie przez stulone uszy. Zaraz przyspieszyła, ale tak samo jak Dixie! On przyspieszał cały czas, bez przerwy. Po kilku sekundach obydwa konie szły już łeb w łeb i obydwa się rozpędzały, ale nie zdążyły przekonać się kto jest lepszy, bowiem pojawił się odpowiedni znacznik i musieliśmy już zwolnić. 
Muza była bardzo niepocieszona, natomiast Dixie wyglądał jakby ktoś napoił go drinkiem energetycznym. Chciał więcej! A moja mała chciała rewanżu. 
Rozluźniającym kłusem wróciliśmy do placyku, a Harry postawił już na torze bramki.  Dał nam chwilę na odpoczynek. Później zaczęliśmy wprowadzać konie do boksów. Obydwa weszły od razu, bez zbędnych ceregieli. Ani Muza, ani Dixie się ich nie bały. 
- Tysiąc dwieście metrów, pamiętajcie – przypomniał Harry, gdy stanął koło mechanizmu zwalniającego konie.
Mogłyśmy ruszać. 
Bramki otworzyły się z głośnym dzwonieniem. Muza nauczona już co ma robić od razu wypłynęła, o ile można się tak wyrazić, na bieżnię, wygrywając cenne sekundy. Dixie lekko się spłoszył, więc je stracił. Muza przylgnęła do wewnętrznej barierki, zajmując najlepszą dla siebie pozycję. Elodie najwyraźniej stwierdziła, że jej koń potrzebuje oszczędzać siły, dlatego utrzymywała się jakieś dwie długości za nami. Ogier bardzo chciał biec szybciej, ale nie wiedział, że tym razem ma dwa razy dłuższy dystans. Ostatecznie godził się z losem, ale pozostawał w gotowości w razie komendy „teraz!”. Niespokojna była zadowolona z tego, że nikt nie plącze się jej koło zadu, pozwoliła sobie na równe tempo, nie przyspieszała, ale tez nie zwalniała. Znalazła dla siebie idealny rytm i było nam z tym bardzo dobrze do czasu gdy na sześciuset metrach Dixie ruszył do ataku. Co prawda bardzo delikatnie, powolutku, ale jednak ruszył. W przeciągu stu metrów zmniejszył dzielącą nas odległość o półtorej długości, a wtedy nie było już opcji żebyśmy dłużej czekały. Dałam Muzie łydkę, poluzowałam wodze, a rękoma pchnęłam ją lekko w szyję. Wiedziała doskonale co to ma oznaczać i nagle wystrzeliła przed siebie, jednak Dixie zrobił to w tym samym momencie. Zostało nam pięćset metrów, więc oba konie mogły sobie pozwolić na maksimum. 
Muza skrzętnie z tego skorzystała. Dixie mimo to zdołał na chwilę się z nami zrównać. Moja kara zdenerwowana przyspieszyła jeszcze bardziej, dzięki czemu udało się jej wywalczyć pół długości przewagi, ale ogier wcale nie odpuszczał. Wiedziałam, że ma słabszą kondycję i w końcu się zmęczy, ale nie mogłam pozwolić na utrzymywanie stałego tempa, bo siwek mógł mnie jeszcze zaskoczyć. Wykrzesałam z Muzy ostatnie poty. 
Na metę dotarłyśmy półtorej długości przed Dixem, bo kara dostała jakiegoś prędkościowego olśnienia na ostatnim stu metrach. 
Powoli zwolniliśmy konie do wolnego galopiku i spokojnie jechaliśmy tak przed siebie. Dixie posłusznie schował się w tyle, okropnie zmęczony. Muza także była spocona i porządnie przegoniona, ale jednak wcześniejsze treningi bardzo dużo jej dały, a jej kondycja znacznie się poprawiła. Kentrem przejechałyśmy jakieś 800 metrów, dopiero później zwolniłyśmy do kłusa. Zdecydowałyśmy, że do domu pojedziemy wierzchem skrótami, co powinno nam zająć jakieś 20 minut. Harry się zgodził, zapakował się w samochód i odjechał z przyczepą. 
Przejażdżka kłusem po lasach było czymś, co koniom bardzo pomogło pozbyć się frustracji po treningowym wyścigu, zrzucić z siebie całe napięcie wynikające z rywalizacji i po prostu się wyciszyć. Były bardzo grzeczne i właściwie było im już wszystko jedno jakim jedziemy tempem i jaką drogą. Niedaleko domu zwolniliśmy do stępa, a kiedy wjechaliśmy już na dziedziniec od razu pojechaliśmy w stronę karuzeli. Przed nią zdjęliśmy koniom sprzęt, a w międzyczasie Harry przyniósł nam kantary dla koni. Ustawiliśmy dla nich najwolniejszy program na dziesięć minut i udaliśmy się do stajni, by przygotować reszcie koni śniadanie. Po przeprowadzeniu bitwy w „kamień, papier i nożyce” zostałam oddelegowana do sprowadzenia Muzy i Dixs do ich boksów. Zabrałam obydwa konie za jednym zamachem, wiedząc, że nie będą sprawiać kłopotów. Wszystko poszło gładko, więc dostały jeszcze po kawałku marchewki w nagrodę. 

piątek, 2 września 2016

39. (ujeżdżenie) Villain for Hire

Friday & Villain for Hire
Friday wróciła poprzedniego dnia z Wakacji w Tajlandii. Stęskniła się za rumakami, więc z samego rana udała się do stajni z zamiarem ruszenia któregoś z koni. Nie zastanawiała się długo, bo jeszcze przy śniadaniu wpadła na pomysł zapoznania się z naszym nowym podopiecznym – Villainem, o czym natychmiast mnie poinformowała. Właściwie to zdecydowałam się iść razem z nią i popatrzeć. 
Ogier stał w swoim boksie i nie był z tego powodu zadowolony. Ze stulonymi uszami walił kopytami w drzwi boksu. Uspokoił się dopiero, gdy Fri podeszła do niego, emanując właściwą sobie łagodnością. Kiedy miała pewność, że wszystko jest w porządku – poszła po sprzęt na trening. Ja w tym czasie zapięłam Villa na uwiąz i wyprowadziłam go przed stajnię. Był przepełniony energią po brzegi i bardzo podobało mu się to, że nie prowadzę go na pastwisko, a przywiązuje go do płotu. 
Fri wróciła, więc mogłyśmy zacząć go czyścić. Trochę się wiercił i raz nawet próbował mnie capnąć zębami, ale kiedy próbowałam go naśladować to natychmiast odwrócił wzrok i wystraszony zapatrzył się w jeden punkt. 
Kiedy Fri kończyła machać kopystką, ja już zarzucałam na grzbiet czaprak. Do końca zajęłam się siodłaniem, a za chwilę moja towarzyszka założyła konikowi ogłowie. Konik nie był szczęśliwy, ale bardzo szybko się ogarnął. Zaprowadziłyśmy go na plac ujeżdżeniowy, tam jeszcze podciągnęłyśmy popręg i Friday mogła wskakiwać na grzbiet. Koń od razu ruszył żwawym stępem, jeszcze zanim amazonka złapała strzemiona. Już wiedziałam, że będzie ciekawie… 
Friday zachowała zimną krew i tylko upomniała konia. On jeszcze nie wiedział, ze nie powinien się tak zachowywać. Od samego początku zapragnął testować swojego pasażera na przeróżne sposoby. Z początku intensywnie wyrywał wodze i wieszał się na wędzidle, jednak ta kwestia została bardzo szybko wyjaśniona. Friday utrzymywała aktywne tempo w stępie, zwracała uwagę na szczegóły, a każde odstępstwo od normy było przez nią natychmiast zauważane. Villainowi nie podobało się to, że nie może pozwolić sobie na dużo i próbował się buntować. Dopiero później, kiedy był już pewien co do umiejętności amazonki, zaczął ją respektować. Jego wolty nabrały ładnych kształtów, zaczął się zbierać, prędkość nie była na nim wymuszana tylko sam zaczął iść aktywniej bez przypominania. Cały czas coś robili i robili to bardzo dokładnie. Frida na czworoboku była zupełną perfekcjonistką i teraz koń musiał starać się by jej dorównać. Sporo czasu zajęło mu dopasowanie się do jej tempa i sposobu bycia, ale kiedy już się to udało – widać było efekty. 
Siedziałam na krzesełku pod drzewem nieopodal czworoboku i obserwowałam to wszystko. Z mojego punktu widzenia ogier prezentował się wspaniale. Jeszcze zanim przeszli do kłusa on zdołał zupełnie wyzbyć się chęci do buntów. 
Przejście do wyższego chodu wyglądało ładnie, ale zabrakło płynności. Vill działał dziś dość chaotyczne, ale na szczęście Fri zaczęła na niego działać wyciszająco. Potrafił się skupić na dłuższą chwilę, jednak kiedy coś go rozproszyło (przelatujący obok nich ptak, czy jakiś nagły, głośny dźwięk) robił się nerwowy i trzeba było od nowa wypracowywać u niego opanowanie. Po wstępnych ćwiczeniach zajęli się ustępowaniem od łydki. Wychodziło im to bardzo dobrze, dlatego powtórzyli tylko raz, jadąc w innym kierunku niż poprzednio. Ogier doskonale wiedział czego się od niego wymaga i wcale się nie mylił. Stawiał nogi pewnie, utrzymując równowagę. Później dużo czasu poświęcili na zmiany tempa w kłusie. Cały czas poruszali się bardzo aktywnie, a koń pięknie zaangażował zad, zaokrąglił się i widać było, że mu się chce. Na krótkich ścinach zbierali się i skracali chód, natomiast na długich ruszali szybkim kłusem pośrednim. Oczywiście od czasu do czasu zmieniali kierunek bądź wtrącali inne figury takie jak serpentyny, ósemki czy opanowane już perfekcyjnie ustępowanie. Przez jakiś czas ćwiczyli także trawersy i renwersy, ale z tym także nasz kasztanek nie miał problemów. Przy pierwszych krokach nieco źle się ustawił, ale Friday szybko to skorygowała i dalej szedł już bardzo dobrze. Zwolnili do stępa by chwilę odsapnąć, ale nawet wtedy coś robili. Zwykle wężyki i przekątne, ale robili. Po może dwóch minutach Fri zebrała lekko popuszczone wodze i postanowiła przypomnieć Villowi jak się cofa. Odebrał sygnały idealnie, a że zaufał swojej amazonce to cofał się bez strachu. Za chwilę ruszyli do przodu, a po kilku krokach znowu się cofnęli. Koń został pochwalony, a później ruszyli kłusem ze stój. To przejście było bardzo ładne, koń pięknie się rozluźnił i teraz działał jak dobrze naoliwiony mechanizm. 
Ciągi były i w stępie i w kłusie. Tak jak poprzednie ćwiczenia wychodziły ogierowi niemal bezbłędnie, tak przy ciągu miał problemy. W stępie jeszcze sobie radził, ale w szybszym chodzie zaczynał się gubić. A kiedy się gubił – denerwował się. Ale Friday znana jest ze swojej cierpliwości do koni i tłumaczyła mu, pokazywała, starała się przekazywać sygnały jasno i wyraźnie, aby obyło się bez pomyłek i po dziesięciu minutach starań naszemu pięknemu wyszedł w końcu wspaniały ciąg! Został pochwalony i po pokonaniu jednego okrążenia żwawym kłusem dla zrzucenia napięcia, został poproszony o wykonanie ćwiczenia po raz drugi. Tym razem wiedział już dokładnie o co chodzi. Zrobił co trzeba, może nie na sześć z plusem ale na czwórkę plus na pewno. 
Pierwsze zagalopowanie wypadło świetnie, konik chodził idealnie. Parł do przodu bez upominania, starał się i błyskawicznie reagował na nawet bardzo delikatne sygnały. Kiedy się już rozbujał zajęli się lotnymi zmianami nogi. Najpierw pojedyncza – później Fri robiła całe okrążenie w kontrgalopie, a później już podwójna lub nawet potrójna. Lotne wychodziły mu  bardzo ładnie i bez żadnych zawahań. Nie wiedziałam czy Fri pokusi się o sprawdzenie jak ogierek radzi sobie w ciągu w galopie, ale sądziłam, że będzie wolała skończyć na dobrym, a to co trudne zostawić na później. Po sporej dawce galopu, podczas gdy bawili się tempem, zwolnili w końcu do kłusa, ale tylko po to by za chwilę znów zagalopować. Robili tak kilka razy, później także ze stępem. Kombinacje był najróżniejsze. W międzyczasie robili jeszcze jakąś większą ósemkę, czasami wkradali tam też lotną, innym razem wyjechali serpentynę, raz ustępowanie w kłusie. Generalnie koń się nie nudził i gdy w końcu zwolnili do stępa tak na dobre, bardzo chętnie skorzystał z luźnej wodzy i rozciągnął się jak koń westernowy. Został porządnie wyklepany i wychwalony. 
Po jakichś dziesięciu minutach zaprowadziłyśmy go do stajni. Ja odniosłam sprzęt, a Fri jeszcze chwilę została z Villainem, głaszcząc go i miziając po pyszczku w podzięce za udany trening.