niedziela, 31 stycznia 2016

16. (ujeżdżenie) Angelique Trouble

Ruska


Lilia stwierdziła, że dzisiaj jeszcze przydałoby się wziąć Angie na mały trening ujeżdżeniowy. Jutro kucyk miał już dostać wolne. Obydwie wkroczyłyśmy do stajni w okolicach godziny dziesiątej i od razu skierowałyśmy się do siodlarni, żeby zabrać potrzebny sprzęt. Szybko uporałyśmy się z tym i po chwili maszerowałyśmy już do boksu, w którym Angelique wcinała sobie siano. 
Kiedy nas zobaczyła, nie była zbyt zadowolona, ale nic nie powiedziała. 
Zajęłam się czyszczeniem kopyt, podczas gdy Lil machała szczotkami po zimowej sierści klaczy, gdzie zebrało się sporo kurzu. W końcu jednak uporałyśmy się z tym i prędko założyłyśmy cały przyniesiony ekwipunek. Gdy Angie była już zupełnie gotowa do jazdy, wyprowadziłyśmy ją z boksu i niespiesznym krokiem ruszyłyśmy w stronę hali. 
Stępowała tam Lucy z Friday na grzbiecie.
- Ja już wychodzę, nie martwcie się – powiedziała do nas z przyjaznym uśmiechem i faktycznie, prawie od razy zeskoczyła na ziemie i wyprowadziła Lusię do stajni.
- Mogłabyś zrobić parę zdjęć? - zagadnęła Lilia, kiedy podciągała popręg. Stałam wtedy obok i nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
- No jasne, ale to będzie telefonowa jakość…
- Nie szkodzi. Dobra, to ja wsiadam.
Sprawnie wskoczyła w siodło i ruszyła żwawym stępem. Angelique nie miała nic przeciwko i chętnie przebierała nogami, chociaż głowę trzymała wysoko i jeszcze przez chwilkę próbowała wyczuć na ile może sobie dziś pozwolić. Lilia szybko pokazała jej granice. 
Swoim zwyczajem – od razu zaczęły pracę. Pojawiły się pierwsze wolty, ale nie byle jakie, tylko takie ogromne, na pół hali. Były także przekątne i serpentyny o maksymalnie trzech brzuszkach. Lilia nie chciała od razu wprowadzać niewiadomo czego, każde ćwiczenie było przemyślane, a ich kolejność dobrze zaplanowana. Trzeba też przyznać, że Angie była przy tym bardzo posłuszna i kontaktowa. Zaczynała się pomału ganaszować, nie zwalniała bez wyraźnego polecenia i tak samo nie przyspieszała, jeśli nie wymagała tego amazonka. Widać było, że chociaż nie przepadała nigdy za ujeżdżeniem, to potrafi się skoncentrować i zaangażować jeśli pracuje z odpowiednią osobą. 
Rozgrzewka w stępie zaczynała przybierać nowy wygląd – zaczęły występować zatrzymania, gdzie czasami Lilia wymagała także cofnięcia się o kilka kroków. Co jakiś czas wybierały jednak uskutecznianie zwrotów. Zdecydowanie ładniej wychodziły im zwroty na zadzie, dlatego częściej wykonywały te na przodzie – by w końcu osiągnąć lepsze wyniki. Wolty zaczęły robić się mniejsze, tak samo jak brzuszki serpentyn. Klaczka zaczęła się fanie uelastyczniać i ciasne zakręty nie sprawiały jej problemu – świetnie poruszała się po wyznaczonej ścieżce, wyginając całe ciało jak należy. 
Po kolejnych kilku minutach ćwiczeń przyszedł czas na zakłusowanie. Przejście było raczej ładne, choć mogłoby być lepsze. Ale najważniejsze, że klacz nie wypadła z rytmu, ani specjalnie się tym nie pobudziła. Nie w głowie jej były psoty. Szła żwawo, dostosowując się do woli amazonki, która i przy tym chodzie od razu przeszła do ćwiczeń. I znowu były to wolty, półwolty i serpentyny w sporej ilości. To przynosiło rezultaty, bo klacz prezentowała się już niemal idealnie. Była rozluźniona, pracowała całym ciałem, zaangażowała zad i pięknie wygięła szyję. 
Chwilę poświęciły też na ćwiczenie płynności przejść. Angie najgorzej wychodziło ruszenie do kłusa ze stój lub na odwrót – zatrzymanie z kłusa. W końcu jednak zaczęły pojawiać się efekty i nawet to wychodziło lepiej niż na początku treningu. 
Przez jakiś czas znowu wystąpiło trochę ćwiczeń na wyginanie się, a później wjechały na pierwszy ślad. Na długich ścianach wyciągały kłus jak tylko potrafiły, zaś na krótkich zbierały się, zwalniały. Po dwóch okrążeniach nastąpiła zmiana – to na długich poruszały się kłusem zebranych, a długie zarezerwowano dla kłusu pośredniego. Musiałam przyznać, że Angie potrafiła pięknie wyciągać kopyta i wyciągać się, podczas tego biegu. 
W końcu zagalopowały. Nie było to najpiękniejsze zagalopowanie świata, ale póki co wystarczyło, bo się trochę wyżyć. Jechały przy ścianie, pozwalając sobie na rozwinięcie prędkości. Lilia popuściła wtedy trochę wodzy, ale po jednym takim okrążeniu delikatnie je zebrała i ustawiła sobie konia, który płynnie przeszedł w galop zebrany i tak wjechały na łuk przez środek hali. Przez jakiś czas poruszały się na takim dużym kole, na połówce pomieszczenia. Lilia stwierdziła, że koń zachowuje się jak trzeba i postanowiła zmienić kierunek. W tym celu przy kolejnym okrążeniu skierowała ją na sam środeczek hali, gdzie wykonały naprawdę bardzo udaną lotną zmianę nogi i wjechały na drugie półkole. Wyglądało to w istocie jak narysowanie ogromnej ósemki. 
Angie równie ładnie pracowała w galopie na drugą nogę. Po chwili po raz kolejny wykonały wspomnianą ósemkę i po raz kolejny zachwyciły mnie swoją lotną. 
Wykonując przeróżne nieskomplikowane ćwiczenia, te same co wcześniej, wolty, półwolty, serpentyny i tak dalej, ćwiczyły przejścia we wszystkich chodach. Zagalopowanie ze stępa było porażką, ale za to ruszenie z kłusa i z kłusa zatrzymanie wyglądało już bardzo dobrze. Na którymś z kolei kole Lilia stopniowo zaczęła oddawać wodze, a klaczka żuła wędzidło. Innym razem wjechały w kłusie na linię środkową i chociaż myślałam, że znowu chcą się zatrzymać, to okazało się, że Lilia chce przećwiczyć ustępowanie od łydki. Angie była ustawiono prawidłowo, i otrzymała jasne sygnały, więc z łatwością zjeżdżała ku ścianie. Wyszło naprawdę dobrze, więc amazonka nie szczędziła pochwał i poklepywań. 
Jeszcze przez kilka minut ćwiczyły przeróżne figury z klasy L i P, a w końcu zwolniły do stępa. Lilia całkiem oddała klaczy wodze. Angie nie wahała się ani chwili i z głośnym westchnięciem wyciągnęła głowę aż do samej ziemi. Zrobiły dziś obydwie kawał dobrej roboty. Właściwie nie do końca dziś, to były efekty kilkumiesięcznej pracy tej pary. 
Po porządnym rozstępowaniu zeszłam na ziemie i kiedy tylko Lilia zsiadła, pokazałam jej zdjęcia, które w międzyczasie zrobiłam oraz krótkie filmiki. Wydawała się być zadowolona.
Odprowadziłyśmy Angelique do boksu,  była trochę spocona, więc roztarłyśmy ją słomą i założyłyśmy derkę. 

sobota, 30 stycznia 2016

15. (skoki) Angelique Trouble

Lilia - Angelique Trouble
Ruska

Dzień był długi i pracowity. Kiedy byłam pewna, że właśnie się skończył i mogę w końcu obejrzeć nowy odcinek The 100, Lilia wpadła do mojego pokoju złorzecząc i marudząc, że zapisałam ją na Mistrzostwa Kucy w Anemone. 
- Kochanie, musicie się rozwijać – odpowiedziałam wesoło, wpisując hasło na laptopie.
Ale ona zamknęła klapę z taką siłą, że gdybym nie cofnęła dłoni, pewnie ucięłoby mi palce. 
- O nie, księżniczko! Skoro ja będę trenować, to Ty będziesz siedziała tam razem ze mną i uwaznie oglądała! I chwaliła! - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, a że w oczach miała mord to nie przyszło mi do głowy się z nią nie zgodzić. - Za piętnaście minut na hali! - warknęła na odchodne.
Westchnęłam i ponownie założyłam na siebie ciepły sweter i grube skarpety, które chwilę wcześniej cisnęłam w kąt.
Kiedy dotarłam już do stajni, Lilia czyściła właśnie Angie. Klaczka nie była specjalnie zachwycona, ale nie protestowała otwarcie, słusznie nie chcąc narażać się amazonce. Ładnie podała kolejne kopytko. 
- To ja przyniosę ci sprzęt – powiedziałam, widząc, że w pobliżu nie ma nawet siodła.
- No ja myślę – odparła już w miarę spokojnie.
Wybrałam dla niej czaprak w babeczki. Uznałam, że będzie idealny. Obładowała wróciłam pod boks, gdzie od razu zaczęłyśmy zakładać na kuckę cały ekwipunek, łącznie z ochraniaczami. Następnie wyprowadziłyśmy ją z boksu i przeszłyśmy korytarzem w stronę hali, odprowadzone rżeniem innych koni.
W środku było ciepło, więc wystarczyło tylko włączyć światło i jazda. 
Lilia wsiadła i ruszyła od razu żwawym kłusem. To oczywiście nie było jej planem, więc szybko zebrała Angie i zwolniła do stępa. Wjechały sobie radośnie na pierwszy ślad, a ja ustawiłam im drążki, żeby później nie wstawać aż do zagalopowania, kiedy to będę musiała ustawić przeszkody. 
Wzięłam pięć belek, które rozstawiłam tradycyjnie, zupełnie na ziem, a kiedy już się z tym uporałam ustawiłam cavaletti, na których drągi leżały na wysokości jakichś dwudziestu centymetrów. Te dwie „przeszkody” znajdowały się w zupełnie różnych miejscach. 
Zadowolona usiadłam na trybunach i obserwowałam konia. Angelique miała dziś bardzo fajny nastrój. Była nabuzowana i leciała tym stępem jakby się paliło, ale jednocześnie bardzo uważała na to, co przekazywała jej Lilia. Sama dziewczyna co i rusz wjeżdżała na wolty czy serpentyny, a także często zmieniała kierunek poprzez przekątne albo półwolty. Jednym słowem – ciągle coś robiły i nie przejechały spokojnie nawet jednego okrążenia. To był dobry sposób na tą klaczkę, która zaczynała się kłócić z jeźdźcem, kiedy tylko poczuła nudę. 
Podobała mi się ich praca, więc nawet nie szukała innego zajęcia jak SMS-owanie z Detalli. Patrzyłam prościutko i nieprzerwanie na kucyka, który już od samego początku jazdy zachwycał swoim sposobem poruszania się. Z pewnością pod kimś innym wyglądałoby to inaczej, ale na szczęście Lilia była obecna i mogła się zająć swoją pupilką. Wjechały właśnie na kolejną serpentynę. Angie złapała wnet co powinna robić i w każdy łuk wchodziła najpiękniej jak potrafiła. Wyginała się jakby była z gumy. 
Po mniej więcej dziesięciu minutach Lilia zdecydowała się zakłusować, co też niezwłocznie uczyniła. Przejście było trochę zbyt nagłe, zbyt nerwowe, ale sam kłus podobał mi się już bardzo. Angie miała świetne tempo, a amazonka idealnie ją sobie ustawiła, dzięki czemu obydwie prezentowały się doskonale. 
I znowu zaczęły się wolty i serpentyny. Jak najwięcej, żeby jak najbardziej się porozciągać. W pewnym momencie zatrzymały się i cofnęły o kilka kroków, a potem zakłusowały ze stój. Wyszło poprawnie, chociaż i tym razem Angie wyrwała do przodu jak Felicja z bramki startowej. 
Później najechały na drążki. Klaczka wiedziała co robić, ale Lilia i tak mocno ją pilnowała. Przepięknie pokonały przeszkodę, a kiedy po połowie okrążenia i zmianie kierunku spróbowały ponownie – wyszło jeszcze lepiej. Angie wysoko podnosiła kopytka i nawet nie myślała o tym by zwalniać czy uciekać na boki. 
Następnie podjęły się wyzwania cavaletek. Lilia znowu skupiła się na pilnowaniu klaczy, tak na w razie czego. Jednak jej obawy szybko zostały rozwiane, bowiem klacz przeszła przez przeszkodę idealnie, w pięknym stylu. Kolejna próba, po jakiejś minucie, przyniosła te same rezultaty. 
Wiedziałam, że powinnam się zwlec z krzesła i poszukać pomocy w znoszeniu stojaków. Na korytarzu znalazłam Chrisa i Alika, którzy chcąc nie chcąc poszli ze mną do magazynku przy hali. Przytargaliśmy na kilka tur parę stojaków. Drągi już mieliśmy. Kiedy ustawialiśmy je na środku, po pierwszym śladzie biegła sobie Angie, a Lilia przygotowywała ją do zagalopowania. W końcu zrobiły to i udało się oczywiście za pierwszym razem. Klaczka miała zbyt wiele energii by zaniechać takiej okazji na wybieganie się. 
W międzyczasie stworzyliśmy parkur, chłopcy pobiegli do swoich zajęć, a ja podeszłam do wnęki na drzwi. Obserwowałam stamtąd, jak Lilia najeżdża na najmniejsza przeszkodę – krzyżaka o wysokości nie większej niż  czterdzieści centymetrów. Angie naturalnie leciała na nią, jakby grunt się jej za ogonem palił, wybiła się za wcześnie i przeleciała nad przeszkodą jak jakieś bezkształtne ufo. To był jeden z najdłuższych skoków w wykonaniu kucyka jaki widziałam. 
Ale ich to nie zraziło. Zwolniły trochę i wyciszyły się, dzięki czemu na stacjonatę (55cm) najechały już spokojnie i z odpowiedniejszym przygotowaniem. Angelique cieszyła się jak dziecko, ale zdołała być przy tym grzeczna i słuchała się amazonki, która twardo określiła jej zasady. Skok był wykonany idealnie, miały nawet spory zapasik. Dalej bez zatrzymywania się najechały jeszcze na szereg złożony z trzech stacjonat o wysokości sześćdziesięciu centymetrów. Klacz musiała się nagimnastykować, bo po każdym lądowaniu, od razu musiała się wybijać. Ale poradziła sobie z tym świetnie i później Lilia mocno ją wyklepała, zwalniając do kłusa. 
- Podniesiesz nam do dziewięćdziesięciu? - zapytała, przejeżdżając obok mnie.
- Robi się.
Zabrałam się do pracy i po kilku minutach, kiedy one ćwiczyły przejścia w stępo-kłusie, ustawiłam wszystkie przeszkody tak, by miały właśnie dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości.
Lilia i Angie zagalopowały na prawo i skierowały się na stacjonatę. Koń mocno się na nią napalił i hamowanie amazonki na niewiele się tu zdało. Skok został oddany jakoś dziwnie, a technicznie wszystko leżało i kwiczało. Angie pozwoliła sobie później na bryk niezadowolenia, kiedy para weszła na łuk, ale później uspokoiła się i podczas najazdu na oksera była już zupełnie grzeczna. Galopowała równym, nie wolnym tempem i wybiła się w idealnym miejscu, za sprawą mocnego impulsu ze strony Lilii. Ten skok podobał mi się o wiele, wiele bardziej. Przyszedł jednak czas na dość ciasny zakręt, co przypominało właściwie okręcanie się wokół beczki, z tymże na jej miejscu stał doublebarre. Bałam się, że nie wyrobią, ale Angie poradziła sobie z tym wyzwaniem i za chwilę była już na prostej drodze do szeregu złożonego z trzech stacjonat. Tak samo jak wcześniej były to przeszkody typu skok-wyskok. To było trudne, ale klacz poradziła sobie śpiewająco. Była uparta i silna, dzięki czemu nawet przez chwilę się nie wahała. Skakała z mocą i przytupem, którego echo niosło się po hali aż miło. Po lądowaniu zaczęły wchodzić na łagodny łuk, aby zaatakować przeszkodę, która w połowie była okserem, a w połowie stacjonatą. Dziewczyny pięknie wymierzyły i skoczyły przez sam środeczek i nawet miały jeszcze trochę zapasu. Klaczka się rozkręciła i skakała rewelacyjnie, dlatego ostatnia przeszkoda – doublebarre – wcale nie był dla niej problemem. Po udanym skoku rozglądała się i dziwiła, dlaczego Lilia chce zwolnić. 
- Brawo! - powiedziałam z promiennym uśmiechem, kiedy na luźniejszej wodzy, przekłusowały obok mnie. - Ta mała ma w sobie moc!
- A żebyś wiedziałam jak tę moc ciężko opanować! - zaśmiała się Lilia, ale poklepała konia, w podzięce za bardzo udany przejazd.
Podobało mi się, bo było zarówno szybko, jak i dokładnie – czyli idealnie. 
- To co… - zaczęłam – sto dziesięć centymetrów?
Lil skinęła głową, więc zabrałam się do pracy. W miarę szybko popodnosiłam drągi i wróciłam do swojego bezpiecznego zakątka, żeby uważnie obserwować. 
Po chwili stępa, ruszyły galopem. Przejście było o dziwo bardzo płynne.
Tym razem na pierwszy ogień poszedł doublebarre. Pokonany na spokojnie, bez rewelacji – i przykrych, i miłych dla oka. Ot, skok, jak skok. Angelique zdążyła się już fajnie wyluzować, chociaż z drugiej strony ten charakterek dodawał jej popisom pewnego uroku, którego teraz brakło. Ale po chwili, w drodze do oksera, klaczka znowu pokazała na co ją stać i po strzeleniu baranka na łuku, pognała na przeszkodę z podwójną, jak nie potrójną energią. Od razu milej się patrzyło! Widać było jej zaangażowanie i to, jak dobrze bawiła się na parkurze. Zachowywała się przyzwoicie, kiedy szybszym galopem pokonywała dłuższy odcinek trasy, dzielący ją od tej mieszaniny stacjonaty i oksera. Zdążyła się wtedy mocno podekscytować, dzięki czemu zaprezentowała nam najsilniejsze wybicie na jakie było ją stać. Na ostrym zakręcie pozwoliła Lilii przejąć władze i potulnie zwolniła, żeby przypadkiem się nie wywalić. Ale zaraz potem znowu rozpaliła w sercu ogień i z pełną parą rozpoczęła szereg. Przy tej przeszkodzie prezentowała wszystkie swoje zalety. Wad nie stwierdziłam… Chociaż wyglądała jakby nienawidziła tego, skakała nad wyraz chętnie. Na koniec została im stacjonata, na której pozwoliły sobie na większy luz. Wszystko na czysto, bez pomyłek, bez wyłamań i w dobrym czasie. 
Postanowiłam trochę im poklaskać, żeby czuły się wyróżnione.
Tymczasem zwolniły sobie do kłusika, Lilia oddawała trochę wodzy, wytargała grzyw zaplecioną w warkoczyki. 
- Wiesz co, podwyższ nam tylko tego okserka i stacjonatę o pięć centymetrów, skoczymy sobie tylko te dwie na koniec – powiedziała amazonka.
Zgodnie z życzeniem podniosłam poprzeczki i odsunęłam się żeby nie przeszkadzać. Po chwili Angie ładnie przeszła w galop i po wykonaniu ósemki na całą halę, z przećwiczeniem lotnej, najechała na oksera. Lilia mocno jej pilnowała i starała się dać odpowiednie sygnały. Kucynka na szczęście słuchała co się do niej mówi i oddała skok fantastycznie. Pięknie podkurczyła kopytka, wyciągnęła się, wysunęła mordę ku dołowi. Akurat widziałam ją idealnie z boku, więc mogłam z czystym sumieniem cenić ten skok na szóstkę. Po przejechaniu tej połowki hali spokojnym, miarowym galopikiem, wybiły się przed stacjonatą. Wydawało mi się, że trochę za szybko odbiły się od ziemi, ale Angie, jak to Angie, zrobiła to na tyle mocno, że bez problemu przeleciała nad drągami, nie tykając ich nawet końcówką kopyta. 
Zaraz później Lilia szczęśliwa wyklepała klacz, oddając jej niemal pełnią swobody. Przez chwilę galopowały tak sobie, zupełnie na luzie, koń praktycznie z pyskiem przy ziemi, ale zdecydowały, że dość tego dobrego i zwolniły do kłusa. W tym chodzie porobiły głównie slalomy między przeszkodami – także na luźniejszej wodzy. Na koniec jeszcze sporo stępa i do domu. 

14. (jazda na oklep) Ariel

Ruska - Ariel
Aiden, Mila

sprzęt: ogłowie

Może nie byłam dziś w najlepszym nastroju i wcale nie miałam ochoty wsiadać na żadnego konia, ale kiedy weszłam do stajni i zobaczyłam tę poczciwą, puchatą mordkę Ariela – nie byłam w stanie przejść obojętnie. Ogier wyciągał łeb przez specjalną dziurę w kratach boksu i domagał się głaskania, co też oczywiście mu zapewniłam. Kochany zaczął przeszukiwać kieszenie mojej kurtki, ale niestety nie miałam tam nic smacznego. 
- A nie chciałoby ci się trochę rozruszać…? - zapytałam, wpadając na genialny niemalże pomysł.
Ariel nie odpowiedział, ale czujnie nastawił uszu, domagając się większej ilości informacji. Zaczepiłam przechodzącego obok Aidena z taczką pełną słomy. 
- Jest ktoś na hali? - zwróciłam się do niego.
- Chyba nie… Znaczy Vienne twierdziła, że o dwunastej ma zamiar wziąć Nuhra na lonżę, ale jest dopiero jedenasta, więc…
- Okej! Dzięki!
Zachwycona wzięłam szczotki ze skrzynki i wlazłam do boksu mojego miśka, żeby go raz dwa wyczyścić. Co prawda ta sierść nie była dziś moim przyjacielem, ale jakoś dałam sobie radę. Trwało to dłużej, niż chciałam żeby trwało, jednak w końcu pozbyłam się wszystkich zaklejek. Z kopytami poszło szybciej. 
Później wystarczyło już tylko lecieć do siodlarni po jakiś sprzęt. Zagapiłam się na siodła… jeszcze nie przyszło to, które zamówiłam specjalnie dla niego… pojadę na oklep! A co! Konik jest mięciutki i wygodny jak stary fotel, więc nie będę chyba później przeklinać samej siebie… Zabrałam więc samo ogłowie i ruszyłam biegiem do boksu. Założenie tej ilości sprzętu trwało trzydzieści sekund, więc już po chwili kierowałam się z moim puchatkiem na halę.
Istotnie było tam zupełnie pusto i ciemno. Zapaliłam lampy i podprowadziłam sobie konika pod schodki, które, dzięki Bogu, zawsze tam stały.  Kiedy usadowiłam się w odpowiednim miejscu uśmiech sam wskoczył mi na usta. Nie jeździłam na oklep od paru miesięcy, a jeśli już, to na „koniach sportowych”, które nie miały tyle przyjemnego dla oka i tyłka tłuszczyku. 
Ruszyłam stępem, chociaż było mi trochę trudno. Ariel nie był zbyt żwawy, a ja jeszcze nie przyzwyczaiłam się do takiej jazdy. On trochę mnie olewał, ja trochę się wkurzałam, ale po mniej więcej dwóch kółkach takiego spacerku donikąd,  próbując obrać jakąś strategię, w końcu odkryłam co i jak. 
Od tamtej pory konik maszerował pięknie, reagował na sygnały i starał się być grzeczny. T bardzo mnie cieszyło i nie wahałam się mu o tym mówić. On natomiast, słysząc tyle pochwał, starał się jeszcze bardziej. Nasza współpraca zapowiadała się szalenie pomyślnie i oczami wyobraźni już widziałam jakimi dobrymi przyjaciółmi zostaniemy w przyszłości. 
Zaczęliśmy robić duuże wolty, jeszcze większe półwolty, było parę zatrzymań, gdzie udoskonalaliśmy tez przez chwilę cofania albo zwroty. Ariel nie czuł się w tym mocny, ale taka luźna jazda była odpowiednia, by przekonał się, że to nic strasznego i trochę poćwiczył. Kilka kroków do tyłu zrobić potrafił i to się liczyło. 
Po jakimś czasie tej sielankowej jazdy przyszedl czas na zakłuswanie. Mając pod sobą takiego wielkego kloca, trochę obawiałam się tego, czy posłucha siedzącej na nim kruszyny, ale moje obawy zostały rozwiane wraz z pierwszym wypchnięciem. Ariel ochoczo przeszedł do wyższego chodu. Pochwaliłam go po raz kolejny… właściwie przez całą jazdę byłam w stanie tylko go chwalić i mówić jaki jest piękny, mądry i kochany. 
W kłusie też robiliśmy sobie trochę woltek, już nawet mniejszych. Było też kilka przekątnych, na których „dawaliśmy do pieca” aż się kurzyło. No prawie, nie oszukujmy się, mój puszysty grubasek jeszcze by się zasapał. Było tak cudownie, bo wcale nie wybijał! Nawet gdy tak przyspieszaliśmy!
Nie mogłam się doczekać galopu, ale na to wolałam jeszcze chwilę poczekać. Najpierw porządna rozgrzeweczka. I tak przejechaliśmy sobie jakiś wymyślony program ujeżdżeniowy w stępo-kłusie. Co prawda zakręty Ariela ciężko było nazwać jazdą po łuku. Poruszał się jeszcze jak wąż w tej grze na telefon, ale mniejsza o to. Później szło mu lepiej i to najważniejsze. 
- No proszę cię, nie stać cię na sioło?
Usłyszałam głos Milki, która stała sobie przy wejściu, przyglądając się nam z uśmieszkiem. 
- Wydałam wszystko na nowe konie… co zrobić, uzależnienie niszczy człowieka… - westchnęłam, podjeżdżając do niej stępikiem.
- Mhm, gratuluję nowych pociesz – prychnęła, miałyśmy się pilnować i coś nam nie wychodziło.
- Mileczko, ale ustawisz nam drążki przy okazji, co? - Uśmiechnęłam się do niej najpiękniej jak potrafiłam.
Machnęła ręką, zamykając drzwi. 
- Niech ci będzie i tak muszę się ukrywać.
- Przed czym? - zdziwiłam się. - To tak tam na środku…
- Raczej przed kim. Niko mnie prześladuje – powiedziała, po czym ruszyła do magazynku po drągi. Ustawiła nam w sumie pięć, a później siadła sobie na schodach na trybuny. Zakłusowałam więc, a później skierowałam Ariela na belki. Konik nie bardzo wiedział co ma robić, ale dzielnie ruszył na przód, bazując na wskazówkach, które mu dawałam. Lekko skróciłam wodze oraz je nieco rozszerzyłam i pilnowałam go w łydkach, wszystko żeby nie uciekł na bok i szedł żwawo.
Żaden koń dawno nie przejechał tego tak niezdarnie, jednak było przy tym tak wygodnie, że wybaczyłam mu w sekundę kulejącą estetyczność przejazdu. Ale Ariel wyciągnął z tej lekcji wnioski, nabrał doświadczenia i kiedy po połowie okrążenia, przejechaliśmy przez drążki po raz kolejny – było już lepiej. 
Poklepałam go po szyi, niech wie, że jest cudowny. Jakby jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, po moich codziennych monologach pod jego adresem. 
Pojeździliśmy sobie trochę dalej na wolcie, później zmiana kierunku w ciasnym wygięciu i znowu trochę kłusika po kole. Ładnie pracował i polegał na mnie, wsłuchując się w najdrobniejszy sygnał. Naprawdę byłam z niego bardzo zadowolona. 
Po jakimś czasie wróciliśmy na drążki, jednak tym razem najpierw przejechaliśmy je od drugiej strony, a później jeździliśmy po śladzie duuużej ósemki, na której środku znajdowały się nasze ukochane belki. Dzięki temu mogliśmy jednocześnie pokonywać je na wszystkie sposoby i pracować sobie nad łukami. 
W końcu zdecydowałam się na zagalopowanie. Pomimo takiej chętnej pracy bałam się czy nie będzie ciężki do wypchnięcia, ale i tym razem pokazał się od najlepszej strony. Wystarczyło jedno przyłożenie łydek plus bujnięcie, żeby pięknie przeszedł w galop. To był najlepszy galop pod słońcem. Mogłam się już  nigdy nie zatrzymywać, bo było tak cudownie. Po trzech okrążeniach takiego mega relaksu Ariel zaczął się nudzić, więc musiałam zejść z obłoków i wymyślać jakieś zadania. Najpierw była wolta na pół hali, a później coś, co miało być półwoltą z lotną zmianą nogi. Jednak konik nie potrafił sobie z tym jeszcze poradzić, toteż zwolniliśmy do kłusa i zagalopowaliśmy na poprawną nogę. Nie chciałam go już tak mocno męczyć, więc już po nieco ponad okrążeniu zwolniłam do kłusa. 
Oddałam trochę wodzy, więc opuścił łepetynkę i tak sobie pomalutku kłusowaliśmy. Szybko też zwolniliśmy do stępa i potem to samo działo się właśnie w stępie. Po kilku minutach podjechałam do wyjścia, gdzie zeskoczyłam i razem z Milką poszłyśmy odprowadzić Ariela do boksu. 

13. (barrel racing) Charming White Gun

Harry - Charming White Gun
Ruska

sprzęt: siodło, pad, ogłowie, ochraniacze

Od kilku dni niemal bez przerwy padał śnieg, toteż mała i duża hala były zawsze zapchane. Nigdzie indziej nie dało się pojeździć koni, chyba, że ktoś lubi pomykać sobie na czworoboku w półtorej metrowych zaspach. Jednak nikt nie lubił. 
Harry postanowił, że czas wziąć się za Charminga, który przyjechał wcale nie tak dawno, a jeszcze nie miał okazji pokazać na co go tak naprawdę stać. Hala była zamówiona na dwunastą, więc dwadzieścia minut przed czasem ruszyliśmy sobie do stajni, by przygotować rumaka.
Byłam tak, ponieważ i tak nie miałam nic ciekawego do roboty.
Charm stał w boksie i wcinał siano, wyglądając jak siódme nieszczęście. Rano Chris wyprowadził go na padok, gdzie musiał z lubością wytarzać się w czymś brudnym i śmierdzącym. Nie zrażaliśmy się – złapaliśmy za szczotki i czyściliśmy go tak długo, aż upewniliśmy się, że jego maść jest naprawdę siwa. Kiedy czyściłam kopyta, Harry poleciał po sprzęt, po czym założył go i mogliśmy ruszać. 
Na hali panowało przyjemne ciepełko, było jasno, a beczki zostały wcześniej przygotowane przez Zena. Usiadłam sobie w pierwszym rzędzie na trybunach, by mieć dobry widok na parę. 
Tymczasem Harrison wskoczył już w siodło i ruszył stępem. Charming był widocznie ospały i nie za bardzo miał ochotę na jakikolwiek wysiłek, czego nie omieszkał pokazywać przez wyciąganie szyi jak daleko tylko potrafił, zatrzymywanie się, odbijanie na boki, plątanie nóg… Szczerze wątpiłam, że coś dzisiaj z tego będzie, no ale staram się być optymistką, więc nie wypowiadałam swoich myśli na głos, licząc jeszcze na promyczek nadziei. 
Konik nie miał najmniejszej ochoty na żwawy marsz. Harry musiał go co chwilę popędzać. Próbował go też zainteresować poprzez wykonywanie wielu ćwiczeń, takich jak serpentyny, cofanie czy zwroty. Wtedy na krótką chwilę mogłam zobaczyć postawione uszy i szybsze tempo, ale to i tak było jeszcze mało. Przejście do jogu wyglądało bardzo ładnie, mega płynnie. Koń czuł się w tym tempie bardzo dobrze, a po minie Harry'ego stwierdziłam, że i jemu podoba się takie bujanie. Ale nie mogło być zbyt miło. Po jednym okrążeniu w każdą stronę przyszedł czas na ambitniejsze rzeczy – wolty, połwolty, slalomy między beczkami, serpentyny. W międzyczasie przyspieszyli do kłusa. Chodziło o to, by koń jak najlepiej się rozgrzał, poprzez wyginanie całego ciała. 
Po dziesięciu minutach takiej pracy przyszedł czas na galop. Koń nie miał za bardzo ochoty na taką bieganinę, ale jak mus to mus. Zdziwił się, kiedy Harry popędzał go coraz bardziej i w końcu, po raz pierwszy tego dnia, widziałam jak Charm sam z siebie, w pełni zdrowy na umyśle, chętnie ruszył dzikim galopem! Zdarzyło mu się nawet raz bryknąć, przy czym zarzucił grzywą jak rasowy mustang z dzikiej doliny. To było mu potrzebne – rozbudził się na dobre. Od tej pory szedł już żwawo, był grzeczny, kontaktowy i chętny do wykonywania kolejnych ćwiczeń. Zrobili sobie kilka lotnych, ale przede wszystkim zwracali uwagę na te wygięcia. Jak najwięcej i jak najciaśniej. 
Po rozgrzewce zwolnili do stępa, żeby trochę odsapnąć. 
- I co myślisz? - zapytałam ciekawa opinii eksperta.
- Miękko nosi, ale ciężko go zmobilizować – odpowiedział z grymasem na twarzy. - Nie wiem jeszcze jak to będzie z tymi beczkami. Na razie się obudził, ale zobaczymy…
Chyba nie był w pełni zadowolony z umiejętności ogiera. 
- Ale chociaż jest piękny – powiedziała, by go pocieszyć, na co parsknął śmiechem.
- Tak, piękny jest, ale wyglądem nie wygra zawodów.
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Byłam zachwycona Charmingiem, gdy się urodził, byłam nim zachwycona, gdy dorósł, tak samo uwielbiałam go, gdy go kupiłam i tak samo kocham go teraz, kiedy może nie prezentuje się jak sportowiec roku. 
Po kilku chwilach zakłusowali. To był moment na wyjęcie stopera, co też szybko uczyniłam. Przez chwilę przypominali sobie jeszcze jak to trzeba reagować na konkretne sygnały, bowiem Harry lubił być pewny swojego wierzchowca. W końcu ustawili się na domyślnej linii startu i wio! 
Charm ruszył z kopyta z taką energią, że aż sam jeździec nie mógł się temu nadziwić. Ale szybko odzyskał równowagę i nieco zwolnił konia, by mieć nad nim większą kontrolę. Postawili na dokładność. Konikowi nie podobało się to tak bardzo i próbował się buntować, ale okrążając pierwszą beczkę słuchał się już jeźdźca. Utrzymywali się na łagodnym łuku, nie próbując nawet nadrabiać czasu zbliżeniem się do beczki. Dzięki temu ona nawet się nie zachwiała. Podobnie było z drugą. Jechali wolniej, ale bardzo uważali na to co robią. Każdy ruch wydawał się być dobrze przemyślany, a każdy krok obliczony. Koń przestał już się kłócić i teraz bez słowa sprzeciwu wykonywał każde polecenie. Słuchał i działał na podstawie instrukcji. Trzecia beczka również nie odważyła się poruszyć, kiedy para okrążała ją na zaplanowanej ścieżce. Zaraz po zakręcie przyspieszyli jak tylko się dało i dobiegli do miejsca, gdzie wymyśliliśmy sobie metę.
Zwolnili do kłusa, a Harry poklepał parskającego konia po szyi. Kiedy tylko podjechali do mnie, pokazałam stoper.
- No, nie jest źle. Zaraz spróbujemy agresywniej.
– A jak on się zachowuje?…
- Dobrze. Naprawdę dobrze. Spodziewałem się pchania i uważania na pięćdziesiąt rzeczy naraz, ale on dobrze mnie wyczuwa i co najważniejsze – słucha o co się go prosi – odpowiedział z uśmiechem.
Oj widać było, że już są kumplami. Ile to może zmienić jeden przejazd. 
Po przerwie przyszedł czas na powtórkę z rozrywki. Charm nie był jeszcze tak zmęczony i właściwie wciąż buzowała w nim energia, więc mogli sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Widziałam jak Harry się cieszy, bo koń mu podpasował i będzie mógł iść na całość. 
I poszli! Ruszyli mega szybkim galopem, ale tym razem jeździec był na to przygotowany. Kilka metrów przed pierwszą beczką lekko zwolnił, ale i tak była moc i była niezła prędkość. Beczka chyba bała się poruszyć, zaskoczona taką zmianą w zachowaniu. Charm przeżywał właśnie pełnię szczęścia, mogąc wyżyć się wyżyć całym sobą. Ciągle uważali na to, co robią, wyginali się jak tylko mogli, ale jednak liczyła się zabawa. Dopadli do drugiej beczki, która przez pęd i wiatr, jaki wywoływali, śmiała się poruszyć. Na szczęście to było tylko lekkie przechylenie i zaraz wróciła do pionu. Trzecia nie była aż tak łaskawa i gdy Charming dotarł do niej z jeszcze większą prędkością, prawie się przewróciła. Zrobiłaby to, gdyby Harry nie pomógł jej ręką wrócić do pierwotnej pozycji. Zadowoleni z siebie ruszyli do mety, którą przekroczyli cwałem i jeszcze przez całe okrążenie lecieli jak dwa wariaty na skrzydłach głupoty. Wtedy koń został zdrowo oklepany przez szczęśliwego jeźdźca. W końcu zwolnili do kłusa i tak przez chwilę sobie biegali, to w tę, to wew tę. 
Na rozluźnienie poszły jeszcze jakieś wężyki, przekątne, większa serpentyna… Na koniec dużo stępa. I dopiero wtedy Harry odważył się podjechać by zobaczyć wynik. Kiedy pokazałam mu stopem wyszczerzył się w głupkowatym uśmiechu i wytargał grzywę rumaka. 
- Może rekordu Wakandy nie pobił, ale zapowiada się świetnie.
Zaprowadziliśmy zmęczonego, ale szczęśliwego konia do stajni. Na obiad dostał kilka jabłek ekstra, bo oczywiście zasłużył sobie. 

wtorek, 26 stycznia 2016

12. (ujeżdżenie) Esperanto

Katherine - Esperanto
Ruska
Audrey
Mila

Kath miała dziś doskonały humor! W przeciwieństwie do mnie… Kiedy o poranku, przy śniadaniu, zapytała czy chcę z nią iść na trening ujeżdżeniowy, musiała się srogo rozczarować. To znaczy tak było z początku, jednak później przekonała mnie żebym przynajmniej przyszła popatrzeć i w razie czego poprawiać jakieś błędy. Na to zgodziła się także Drey. 
Wszystkie trzy ruszyłyśmy dziarsko do stajni, oczywiście nie zapominając o tym, by rzucić kilka pełnych niezadowolenia komentarzy pod adresem zimy. W końcu jednak dotarłyśmy do ciepłej stajni, gdzie powitało nas rżenie piętnastki ogierów. Reszta padokowała się na śniegu. 
Kath poszła po sprzęt, kiedy my przywitałyśmy się z Zairem, który jeszcze nie wiedział, że zaraz idzie do roboty. Zdał sobie w tego sprawę z chwilą, gdy siodło wylądowało na drzwiczkach boksu…  jednak koń nie  był ani trochę zrażony, a wręcz przeciwnie. 
Zair: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Stał grzecznie, kiedy Katherine machała przy nim szczotkami, oraz kiedy czyściła mu kopyta. Audrey postanowiła poprawić mu kilka warkoczy, które straciły swój elegancki wygląd na rzecz bezkształtnych kołtunów. 
Kilka minut później koń był już zupełnie gotowy do pracy. Ochoczo szedł korytarzem na halę, a my w pewnej odległości za nimi. 
Chciałyśmy się wycofać, gdy okazało się, że wcześniej nikt nie włączył tam ogrzewania i temperatura jaka tam panowała wahała się w okolicy minus pięciu stopni. Ale dla dobra sprawy zdecydowałyśmy się wytrwać. Uruchomiłyśmy grzejniki i zasiadłyśmy na trybunie, kiedy Kath dociągała popręg, po czym wskoczyła na konia. Ustawiła sobie odpowiednią długość puślisk jeszcze w stój, a później ruszyła stępem. 
Już od początku wyglądało to jak porządny, żołnierski marsz, co było dobrym znakiem. Może Zair ma dziś więcej energii niż zwykle i jazda będzie wcale nie brzydka. 
Koń bardzo chętnie szedł przed siebie, przebierał nóżkami aż miło, przy czym uszy miał postawione na sztorc, a szyjkę powoli wyginał niczym rasowy łabądek. Aż się zdziwiłyśmy, ale postanowiłyśmy nie komentować, coby go czasem nie rozproszyć. 
Katherine nie wydawała się specjalnie zaskoczona jego postawą. Albo udawała „że niby on zawsze ze mną tak chodzi”, albo serio on zawsze z nią tak chodził… W każdym razie miło było  popatrzeć.   
Z początku stępowali sobie po pierwszym śladzie, na całej długości wielkiej hali. Zmienili kierunek, a później robili ogromną ósemkę, na przekątnych nieco wyciągając krok. Zairowi się podobało, widać było, że ma dziś w sobie mnóstwo energii i może być fajnie. 
Z czasem zaczęli udoskonalać większe wolty i takie też serpentyny, tudzież wężyki. Później te figury trochę malały, zmuszając konia do ciaśniejszych zakrętów i mniejszych łuków, na których musiał się zacząć wyginać. Co jakiś czas, by utrzymać koncentrację ogiera, Kath zatrzymywała się i prosiła o cofanie, albo robiła zwrot na zadzie czy przodzie. Później także zachęcała konia, by odwracał do niej głowę tak, by dotknął strzemienia, za co był nagradzany słowem i tarmoszeniem grzywki, co bardzo lubił. 
Wtedy zapadła decyzja – czas zakłusować. Konik ucieszył się ogromnie na tę wieść, a tym samym jego przejście było niesłychanie energiczne. Może trochę zbyt energiczne. Nie mniej jednak poruszał się w tym chodzie jak sarenka, mimo swojej niesarenkowej wagi. Pięknie podnosił kopytka, wyginał szyję, a gdy Kath nie skupiała się tak mocno, przyspieszał jak tylko się dało, dopóki amazonka nie reagowała i nie dopraszała się zwolnienia tempa. 
Śmiać mi się chciało widząc jego próby, ale nic nie mówiłam, żeby nie zakłócać przebiegu treningu. Audrey chyba czuła tak samo, bo jakiś niezdecydowany uśmieszek błąkał się na jej twarzy.
W każdym razie koń pracował dziś pięknie. Wykonywał wolty z największym skupieniem, jakby właśnie prezentował najtrudniejsze figury przed angielską królową. Ustępowania od łydki nie były dla niego niczym trudnym, dlatego z pewnością siebie pokazywał nam jak to powinno wyglądać. Widząc minę tego konia, autentycznie chciałam mu bić brawo na stojąco, aż musiałam odwrócić wzrok, żeby zaraz nie wprowadzić tego w życie.
Katherine równie skoncentrowana dawała konikowi subtelne sygnały, które od w mig wyłapywał i się do nich stosował. Pięknie patrzyło się na ich współpracę. Jeszcze parę miesięcy temu to wyglądało zupełnie inaczej, a koń który niemal przelewał się na kolejne metry ścieżki, teraz wyglądał niesamowicie. 
Po chwili poświęconej na utrwalanie ciągów – które swoją drogą bardzo mnie usatysfakcjonowały – postanowili jeszcze trochę poćwiczyć te przejścia. Z większym spokojem, równowagą i opanowaniem wychodziło im to o cudownie. Byłam pewna, że przy zagalopowaniu Zaira znowu poniesie, ale oprócz tego starał się tak bardzo, żeby wybaczyłabym mu wszystko.
Po chwili stępa, gdzie Kath jeszcze trochę pozbierała konia i w każdym narożniku prosiła o małą woltę, w końcu ustawili się do galopu. Najpierw przejście do kłusa – trochę dziwne, bo koń już wyczuwał, co zaraz nastąpi, a po jednym pełniutkim okrążeniu na wyciszenie – galop!  Taaak, tego się spodziewałam! Dzida i do przodu ile sił w nogach! Ale Katherine pozwoliła mu się wyszaleć, widząc jak wiele radości mu to sprawia. Później zniecierpliwiona bezcelową bieganiną lekko wyhamowała, by płynnie zwolnić do kłusa. Przez chwilę trzymała go w tym chodzie, wymagając od niego przemyślenia swojego zachowania. Zair niechętnie zgodził się na to, zaraz po tym jak dla poprawy samopoczucia szarpnął wodzami. 
Kolejne zagalopowanie wyglądało już o niebo lepiej, z klasą i skupieniem. Nie było dzidy – był piękny, zebrany patatajek. 
Coś czułam, że długo tak nie wytrzyma, ale o dziwo nawet przez chwilę nie zdradził swojego zniecierpliwienia. Na wielkiej ósemce poćwiczyli lotne. Kilka pierwszych nie wyszło, bo konik zaczął odpływać myślami gdzie indziej, a szybszy kontrgalop na ścianie postanowił go do pionu i później było już świetnie. 
Przez kolejnych kilkanaście minut udoskonalali inne figury w galopie. Najładniej wychodziły im ciągi, a także zmiany nogi co dwa takty na przekątnej. Kiedy ostatni raz widziałam Zaira podczas treningu, prezentował się zupełnie inaczej. Widać było, że nabrał doświadczenia, uspokoił się, zgrał ze swoją partnerką… Zmienił się zupełnie na lepsze. 
Na koniec były jeszcze przejścia we wszystkich trzech chodach w trakcie przejeżdżania programu z klasy L. Katherine nie chciała go dziś przemęczać, bowiem zaraz wyjeżdżali na zawody. Wolała by koń był wypoczęty, bo jego umiejętności była pewna. 
Rozstępowała go na luźnej wodzy, a gdy skończyła podjechała do nas. Zrobiło się już ciepło, więc po zdjęciu kurtek pół godziny wcześniej, teraz zaczęłyśmy się w nie znowu opatulać. 
Kath zeskoczyła z konia, a klepiąc go wymierzyła w nas pytająco-nieśmiałe spojrzenie. Oczywiście nie chciałyśmy jej powiedzieć, że koń zupełnie nas zaczarował, że jesteśmy zachwycone postępami i uwielbiamy ich jako partnerów… Ja wiedziałam, że gdy się odezwę, to od razu się zdradzę, więc Audrey przejęła inicjatywę. 
Pokręciła głową, z lekkim grymasem, poruszała dłońmi, zastanawiając się.
- No… źle nie było… Ale to pierwsze zagalopowanie? Musisz go pilnować i nie dawaj mu tej satysfakcji. Co jeśli Ci taki numer na zawodach odstawi? Też mu pozwolisz tak lecieć?
Katherine zmieszała się, ale grzecznie pokiwała głową. 
Wtedy wybuchnęłam dzikim śmiechem i Drey też nie mogła się już powstrzymać. Zeszłyśmy na ziemie i dopadłyśmy do niej i konia. 
- Boże, genialni byliście! - wypaliłam, przytulając ją, z miną bliską płaczu. - Tylko się droczymy, kochana. Zrobiliście kawał dobrej roboty!
W dobrych humorach odprowadziłyśmy konia do stajni, gdzie mógł odsapnąć. A my poszłyśmy do kuchenki na ciastka i herbatę, gdzie zastałyśmy też milkę, która usiłowała ładnie zwinąć owijki Cincinnati'ego.  Postanowiłam jej pomóc, ale byłam jeszcze mniej utalentowana w tym kierunku, więc ostatecznie to Drey wzięła sprawy w swoje ręce i owijeczki pięknie zrolowane, znalazły swoje tymczasowe schronienie na stole wśród paczek żelków i ciasteczek z orzechami.

środa, 20 stycznia 2016

11. (teren) Catsye, Seven Wishes, Arizona DH

Ruska – Catsye
Alik – Seven Wishes
Megan  Arizona DH

W środę zabraliśmy się za konie dopiero koło czternastej. Właściwie mieliśmy zupełnie zrezygnować, ponieważ w nocy spadł śnieg, a więc trening crossowy był zbyt niebezpieczną opcją. W końcu jednak zdecydowaliśmy, że zamiast tego pojedziemy sobie w teren.
W stajni szybciutko uporaliśmy się z wierzchowcami, które naprawdę zdziwiły się, że chcemy je męczyć trzeci dzień z rzędu. Mimo to nie protestowały podczas czyszczenia, ani zakładania sprzętu, więc raz dwa byliśmy wszyscy gotowi do pracy. 
Seven Wishes: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Arizona: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Catsye: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Wyprowadziliśmy je na zewnątrz, zakładając rękawiczki i czapki Później poprawiliśmy popręgi i wsiedliśmy ze schodków, które niewzruszenie od lat stały przy stajni. 
Ruszyliśmy w stronę lasu wolnym stępem. Przynajmniej miał to być wolny stęp w zamierzeniu, jednak podekscytowane wyjazdem koniska mimowolnie przyspieszały i chciały się wyprzedzać. Na drodze między pastwiskami ustaliliśmy jednak kolejność: jechałam pierwsza na Catsye, za mną Alik z Seven, a zastęp zamykały Megan i Arizona. 
Warstwa śniegu była gruba na jakieś piętnaście centymetrów i konie z początku miały trudności z poruszaniem się, jednak szybko przywykły i dopasowały się do warunków. Nie licząc zimna było bardzo przyjemnie, bo niebo zaczynało powoli barwić się na pomarańczowo, w oddalonym o jakieś pół mili lesie ćwierkały ptaki, a śnieg przyjemnie skrzypiał pod końskimi kopytami. Cat szła na kontakcie, ale byłam jej pewna i nie przejmowałam się nagłym skokiem w bok czy czymś w tym rodzaju. Sterowałam nią bardziej za pomocą łydek i dosiadu. Podejrzewałam, że z Seven jest tak samo, ale Arizona mogła mieć drobne fochy.
W końcu wjechaliśmy w leśną ścieżkę, gdzie było trochę mniej śniegu. 
- Kłusem! - powiedziałam głośno i po chwili przyłożyłam łydki do boków konia. Cat ładnie przeszła do wyższego chodu, a reszta za nią.
Seven donośnie parsknęła, ale trzymała się kilka metrów za zadem srokatej, na której nie zrobiło to wrażenia. 
Rumaki utrzymywały ładne tempo bez poganiania i cieszyły się przejażdżką w równym stopniu, co my. Może nawet bardziej, bo im nie było chyba tak zimno. Dopiero po chwili anglezowania poczułam się mniej jak sopel, a bardziej jak człowiek. Błądziliśmy sobie tym truchcikiem po co szerszych alejkach, żeby nie ocierać się o gałęzie pełne śniegu. 
W pewnym momencie przez drogę przebiegł zając, ale na szczęście nasze konie nie były nim przerażone, a raczej zaintrygowane. Mimo to nie zwolniły nawet znacznie, a jedynie odrobinę i wyciągały głowę na bok, żeby dojrzeć gdzie też pobiegło to śmieszne zwierzątko. Wkrótce wszystko wróciło do normy, a wierzchowce znowu wyprostowały się i dumnie przemierzały las. 
Zwolniliśmy na chwilę do stępa, bo droga, którą musieliśmy pokonać, była lekko pochyła i nie chcieliśmy ryzykować utraty równowagi. Obyło się bez problemów, więc po chwili wjechaliśmy na dużą łąkę, gdzie bez obaw mogliśmy pogalopować do woli. Megan spięła Arizonę bez żadnego ostrzeżenia i wyprzedziła wszystkich. 
- Boże – szepnęłam do siebie , kiedy na chwilę ogarnęło mnie przerażenie, ale zaraz potem sama poszłam śladami przyjaciółki.
Catsye była nad wyraz szczęśliwa z takiego obrotu spraw i chętnie ruszyła galopem za Arizoną. Słyszałam, że Alik także zrobił to samo, jednak został w tyle. 
Dogoniłam Meg i przez chwilę biegłyśmy obok siebie, ale klacze zaczęły ze sobą zbyt mocno rywalizować i odpuściłam. Zamiast tego podgalopowałam do Alika i miałam właśnie ukraść mu czapkę, kiedy oberwałam od niego śnieżką.
- Ej! - oburzyłam się – skąd to masz?!
Na pewno nie schylił się z grzbietu aż do ziemi… Ale okazało się, że podczas truchtu po lesie, trochę śniegu spadło na grzbiet klaczy, więc chłopak pieczołowicie zebrał go i trzymał na odpowiednią okazję. 
Zaczęłam go gonić, kiedy postanowił uciec, ale Seven okazała się być zwinniejsza. Natomiast Arizona była wcale nie gorsza i z łatwością pomogła Megan na dorwanie chłopaka. Stracił on swoja cenną czapkę z uszami renifera i pożałował, że zadarł z dziewczynami. 
Zabawa w berka trwała jeszcze chwilę. Zdecydowaliśmy się wracać, żeby zdążyć do stajni zanim zrobi się ciemno. Droga powrotna wyglądała trochę inaczej, bo jechaliśmy wszyscy obok siebie, omawiając szansę naszych koni na wystawie w Hipodromie Paris, an które ostatnio wysłaliśmy część wierzchowców. Później rozmowa zeszła na inne tory, takie jak ulubione seriale, co zawsze było dla naszej załogi niekończącym się źródłem informacji. 
Konie były wtedy grzeczne i stępowały na luźniejszych wodzach, zupełnie się ze sobą nie kłócąc. Galopada po śniegu i dwa poprzednie dni trochę je zmęczyły, ale na pewno nie wyjdzie im to na złe. 
Do stajni w istocie dotarliśmy przed zmrokiem, chociaż latarnie na padokach i przy stajniach paliły się już od jakiegoś czasu. Zeskoczyliśmy z siodeł i odprowadziliśmy koniska do boksów, gdzie zdjęliśmy sprzęt i założyliśmy im derki. Kiedy Meg i Alik poszli do domu, ja jeszcze dałam każdemu rumakowi po marchewce i sprawdziłam czy drzwiczki do wybiegu Snickersa i Rocky;ego są dobrze zamknięte. Nie chciałam powtórki z wigilii…
Kiedy weszłam do domu i oswobodziłam się ze wszystkich swetrów, jakie na sobie miałam, dostałam jeszcze w holu do ręki kubek kakao od Vienne. 
- Dziękuję! - pisnęłam radośnie i upiłam kilka łyków, by stwierdzić, że jest idealne. Zerknęłam do salonu, gdzie przy rozpalonym kominku siedziała co najmniej połowa załogi i uśmiechnęłam się do siebie. 

10. (skoki) Catsye, Seven Wishes, Arizona DH

Ruska – Catsye
Alik – Seven Wishes
Megan – Arizona DH

Następnego dnia, również z samego rana, zjawiliśmy się w stajni. Koniska zdołały odsapnąć po pałaszowaniu śniadania i teraz były gotowe na jakikolwiek wysiłek. A jako, że planowaliśmy skoki – będą miały szansę na wybieganie się do woli. 
Zamiotłam korytarz w Riverrock, czyli stajni klaczy. Te nazwy były już nadane, kiedy sprowadziliśmy się do Echo, a ja nie protestowałam… W każdym razie Megan i Alik przynieśli skrzyni ze szczotkami, więc przystąpiliśmy do przygotowywania naszych rumaków do jazdy. Catsye była niemiłosiernie ubłocona, przez wieczorne padokowanie. Z trudem udało mi się ją doprowadzić do jako takiego stanu. Moi towarzysze zakładali już sprzęt, kiedy ja dopiero zabierałam się za kopyta. Trzeba jednak przyznać, że wszystkie trzy były bardzo grzeczne i wcale się nie wierciły. 
Seven Wishes: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, ochraniacze
Arizona: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, ochraniacze
Catsye: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, ochraniacze
Wspólnie wyprowadziliśmy je z boksów i gęsiego podreptaliśmy na halę, gdzie zostaliśmy gotowe już przeszkody. Poprzedniego dnia Audrey skakała trochę na Hulku, żeby nie zrobić sobie wstydu na konsultacjach w Anemone. 
Po podciągnięciu popręgów wskoczyliśmy w siodła i ruszyliśmy stępem, każdy w swoją stronę. Po wczorajszej jeździe konie były na wpół niechętne, na wpół gotowe do dalszej pracy. Pewnie obawiały się kolejnego ujeżdżeniowego treningu, a obecność przeszkód napawała je nadzieją. Ta nadzieja właśnie sprawiała, że od początku były rześkie i podekscytowane. To trochę przekładało się na brak posłuszeństwa, ale z czasem poradziliśmy sobie z tym problemem.  
Po serii slalomów, wolt i serpentyn oraz zwrotów na zadzie i cofania, postanowiliśmy już zakłusować. Megan i ja  jednocześnie skłoniłyśmy konie do przejścia do szybszego chodu (co swoją srogą wyszło nam bardzo ładnie), natomiast Alik wstrzymał się z tym, z powodu nieporozumienia ze swoją klaczą. 
Seven nie była zadowolona z kolejnego poranka spędzonego na hali i nie chciała współpracować. Przez dłuższą chwilę jeździec tłumaczył jej, że będzie się świetnie bawić na parkurze, ale klacz, jak to klacz, była nieprzejednana. Dopiero kiedy oddał jej znaczną część wodzy i zupełnie na luzie, pozwolił jej na chwilę „rób co chcesz”, nabrała ochoty na jakiekolwiek ćwiczenia. Ruszyła kłusem, a gdy się już rozbujała, Alik zebrał wodze i od tej pory radzili sobie razem coraz lepiej. 
Megan nie miała absolutnie żadnych problemów z Arizoną. Siwa miała dobry dzień i widać to było w każdym jej ruchu. Chętnie wykonywała polecenia, słuchała się jak nigdy, a energia przepełniała ją od ogona aż po czubek nosa. 
Catsye miała lenia, ale jej fotelowy kłus nie drażnił mnie ani trochę. To nic, że prawie obie zasypiałyśmy. Dopiero przy którymś tam kółku zdecydowałam, że czas się obudzić. Zrobiłyśmy parę wolt, bo srokatka jednak była z deka usztywniona, po czym przeszłyśmy do innych wyginających konie ćwiczeń. Często miałam wrażenie, że zaraz przewrócimy stojak, bo Cat nie chciała się jeszcze wokół nich okręcać i mijała je o centymetry, ale wkrótce wszystko zaczęło iść po mojej myśli. Klacz odetchnęła sobie głęboko i wykonała najpiękniejszą ósemkę na pół hali, jaką kiedykolwiek widziałam.
Zagalopowania były ładne i spokojne, żadnemu z koni nie zaświeciła się nad głową żarówka sugerujący niecny pomysł. Rozgrzaliśmy konie szybko i sprawnie, więc przyszła pora na właściwą część treningu. Przeszkody były gotowe, najmniejsza sięgała kolan, zaś ta najwyższa miała nieco ponad metr. Były to stacjonaty, krzyżaki, oksery, double- i tripplebarry, a nawet trafił się jeden murek. 
Alik zdecydował, że Megan pojedzie pierwsza, bo inaczej Arizona pokopie mu jego kobyłkę, a tego byśmy nie chcieli. 
Megan Summers na koniu Arizona DH zagalopowała ze stępa i zrobiła jedno okrążenie wśród przeszkód, rozglądając się za dogodną kolejnością. W końcu zdecydowała się na rozpoczęcie przejazdu od krzyżaka i najechała na niego, ledwo zwalniając konia. Ari była zbyt szczęśliwa i niemal przeleciała nad drągami, a później nie dała się zatrzymać jeszcze przez dwoma okserami. Nie jestem nawet pewna czy były one w planie, nie mniej jednak pokonane zostały na sześć z plusem. Ten koń potrafił skakać, jeśli chciał, a dziś chciał. Pięknie podkurczała kopytka i mocno wyciągała nie tylko szyję, ale i całą siebie, pokazując się od najlepszej strony.
Dalej był doublebarr i pewnie poszedł by równie doskonale, gdyby nie to, że klacz lekko się spłoszyła, czego skutkiem było zbyt późne wybicie i strącenie najwyższej poprzeczki. Na szczęście nie wyprowadziło ją to z rytmu na długo i stacjonatę przeskoczyła już z wielką gracją. 
Megan zwolniła do kłusa, klepiąc ją po szyi i poluźniając wodze. 
- Teraz ty, Dobrovsky. Tylko nie spadnij. - Wytknęła język i klepnęła go w ramię, gdy się mijali.
Stępowałam w pustym rogu, gdy Alik zagalopował i po chwili błądzenia również zdecydował się na krzyżaka. Seven zachowywała się trochę niespokojnie, gdy zdała sobie sprawę „że to już” i pewnie nie oddałaby skoku tak ładnie, gdyby przeszkoda nie miała tych 30-40 centymetrów.
Była równie roztargniona, pokonując szereg złożony z trzech niewysokich stacjonat, ale mimo to wyglądała przy tym przyzwoicie, a wskazówki Alika naprawdę pomagały jej przez to przejść. Nabrała pewności i uspokoiła się, dzięki czemu dalsza część jej przejazdu była już bardzo dokładna i przyciągała wzrok. Klaczka miała zwykle piękne, mocne wybicia i to aż do samego końca. Nie wahała się, była czujna i reagowała na polecenia. Podobało mi się to jak pracuje, bo chociaż początek nie był bajeczny, to jednak później Seven zrehabilitowała się na medal.
I przyszedł czas na mnie i Catsye. 
Kochana była zamulona przez to stępowanie i przy zakłusowaniu omal się nie wywróciła, bo poplątały się jej nogi. Mocniejsza łydka i zagalopowanie. Dałam jej chwilę dla siebie, na opanowanie całego ciała, a później skierowałyśmy się już wedle tradycji na krzyżaczka. 
Taka niska przeszkódka była jej potrzebna na rozbudzenie, bo zaraz później ożywiła się, trochę przyspieszyła i nawet lepiej reagowała na pomoce. Pobiegłyśmy sobie na szereg, gdzie musiałam srokatki mocno pilnować. Wyczuwałam, że może coś odwalić, ale na szczęście nic takiego się  nie zdarzyło. Po wylądowaniu po pierwszej stacjonacie, zrobiła poprawnie jedną fulę i wybiła się do następnej. Nie wiedziałam jak wygląda to z boku, jednak z mojego miejsca sądziłam, że Catsye wyglądała dobrze i wykonywała wszystko poprawnie. Zauważyłam, że w tym samym momencie na halę wchodzi Chris i Evan, którzy ustawiają część nieużywanych przeszkód w szereg gimnastyczny. Rozproszyło mnie to na tyle, że okser, na który się kierowałyśmy został przez nas niemal zrównany z ziemią, a ostatecznie klacz postanowiła się jednak wybić, chociaż ja właściwie przygotowałam się już na wyłamanie. Podskoczyłam wyżej niż koń, a strzemiona poleciały na boki. Udało mi się je z powrotem założyć dopiero przed następną przeszkodą, do której klacz musiała przygotować się sama, bo ja wciąż walczyłam o przetrwanie. Jednak mimo tej walki skok został oddany nad podziw ładnie.
Został tylko doublebarre, który przeskoczyłyśmy już zupełnie dobrze, bez niespodzianek. 
Kiedy zwolniłam do kłusa, Megan zagalopowała, kierując się na gotowy już szereg. Nie był wysoki, ale dość długi. Początek zaczynał się dość łagodnie, między przeszkodami znalazło się miejsce na kilka kroków, jednak później przeszkody zagęszczały się. 
Arizona lubiła te ćwiczenia, więc szła do przodu z mocą i ani razu nie odmówiła skoku. Wpadła w trans, a każdy jej skok był w stu procentach rewelacyjny. Wyglądała trochę jak maszyna, ale z drugiej strony miała na to zbyt wiele zwinności. 
Kiedy przyszła kolej na Seven, klacz była spokojna i wyluzowana. Przepięknie przeszła w galop i najechała na pierwszą przeszkodę, która poszła świetnie. Niemal tak samo jak cała reszta. Alik dobrze ją wyczuwał i wiedział, co podpowiedzieć w danej sytuacji. 
Na koniec ja i Cat. Moja srokatka z pewnością miała w sobie jeszcze wiele energii, o czym świadczył potężny bryk przy zagalopowaniu. Dalej było cudownie. Catsye szła praktycznie sama, zupełnie jakbym wcale nie siedziała w siodle, a unosiła się nad nim przez cały czas i tylko patrzyła co robi. Niosła miękko, wybijając się w idealnych miejscach i gładko lądując na ziemi. Wiedziała co i jak, kiedy i gdzie. Może jej głowa zamiast wyciągać się do przodu, uparcie zostawała na górze, ale za to kopytka trzymała idealnie.
Później przez kwadrans rozstępowaliśmy konie, przy okazji ćwicząc jeszcze zatrzymania. Następnie zeskoczyliśmy na ziemie i zgodnie odprowadziliśmy wierzchowce do boksu na zasłużony odpoczynek. Jakieś dwie godziny później wypuściłam je razem z Milką na mały padok, żeby podreptały trochę po śniegu. 

9. (ujeżdżenie) Catsye, Seven Wishes, Arizona DH

Ruska – Catsye
Alik – Seven Wishes
Megan – Arizona DH

Postanowiliśmy urządzić sobie trzydniową sesję treningową dla kilku WKKW-istów (edit: nie wyszło, bo spadł śnieg i cross się nie odbył)Uznaliśmy, że przyda im się porządniejszy wysiłek, podobny do tego jaki czeka je na zawodach. Wybraliśmy Catsye, Seven i Arizonę, jako chodzące klasę medium. 
W poniedziałkowy poranek wstaliśmy trochę wcześniej, żeby zająć pustą halę, gdzie zwykle po dziesiątej zaczynały schodzić się inne konie na swoje jazdy. My byliśmy tam już o 7:30 i sprzątnęliśmy przeszkody do magazynku, by zrobić dużo miejsca na trening ujeżdżeniowy. 
Alik był w doskonałym humorze i odwalił za mnie i Meg większość pracy. Odwdzięczyłyśmy się przyniesieniem mu szczotek pod boks Seven, na której miał dziś jeździć. 
Dokładnie wyczyściliśmy swoje wierzchowce, które jak zwykle stały grzecznie w miejscu i pozwalały nam na wszystko. Mieliśmy szczęście, bowiem były dość czyste i już po dwóch, może trzech minutach, zabraliśmy się do zakładania sprzętu. 
Seven Wishes: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, owijki
Arizona: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka, owijki
Catsye: siodło, ogłowie, czaprak, podkładka
Chwilę przed ósmą weszliśmy na rozgrzaną już do dwudziestu stopni halę. Megan włączyła odtwarzacz, gdzie znajdowała się płyta z muzyką klasyczną, zostawiona tam zapewne przez Vienne. 
Podciągnęliśmy popręgi i wsiedliśmy na wciąż ospałe koniska. Ciężko było je ruszyć do szybszego marszu, dlatego chwilowo się poddaliśmy i pozwoliliśmy im iść swoim tempem przez pierwsze kilka minut. Cat uparcie trzymała głowę nisko, ale pozwalałam jej na to, sama nie czując zbyt wiele energii. Rozejrzałam się, ale pozostałe pary czuły to samo. Minęło trochę czasu zanim zebraliśmy się w sobie i zaczęliśmy już pracować na wyższych obrotach. Początkowo przyspieszyliśmy, robiliśmy duże wolty i serpentyny na całą długość i szerokość hali. Koniska też zaczęły się ożywiać, czułam chęci wzbierające się w mojej srokatce i uśmiechnęłam się do siebie, kiedy po zmianie kierunku przez przekątną szła już zupełnie ładnie. Uniosła głowę, jedno ucho zwróciła w moim kierunku, przyspieszała od lekkiego nacisku łydki. To samo działo się u reszty. 
Seven była trochę zła, że przypadło jej dziś ujeżdżenie. Z początku chciała postępować tak jak z rekreantami i zatrzymywała się raz po raz, z zamiasrem stania przez co najmniej kwadrans, jednak Alik w niczym nie przypominał nowicjusza i łatwo nakłonił klacz do pracy. Widziałam, że zaczyna się przekonywać i coraz to aktywniej przebierała nogami. 
Natomiast Arizonie było trochę wszystko jedno. Robiła to, o co prosiła ją Meg, jednak zwykle bez większego przekonania. Dopiero kiedy zakłusowały dało się dostrzec zaangażowanie ze strony siwki. Przy pierwszym okrążeniu była sztywna, jednak z czasem rozluźniła się, a jej chody stawały się płynniejsze i bardziej żwawe. 
O Catsye mogłam powiedzieć to samo, z tą drobną różnicą, że w stępie wykazywała więcej zainteresowania od koleżanek. Przy zakłusowaniu potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę i od tamtej pory szła pięknie. Nie musiałam jej specjalnie popędzać, ustaliła dobie dobre tempo i sama się go trzymała. Jedynie na przekątnym troszkę ją pospieszałam, żeby lepiej wypadała przy kłusie pośrednim. 
Seven rozbudziła się już zupełnie i chętnie wykonywała ćwiczenia. Truchtała wcale ładnie i na dobrym poziomie prezentowała figury, które dyktował jej Alik. Byli zgraną parą, chociaż kiedy przydzielałam tej klaczy jeźdźca, nie sądziłam ani trochę, że będzie się im razem tak dobrze pracowało. Seven Wishes czasami miewała chwilę buntu, jednak trwały nie dłużej niż kilka sekund, po czym na nowo przejmowało ją skupienie. Najładniej wychodziły jej ciągi w kłusie, zaś najgorzej radziła sobie z zatrzymaniem do stój. Inne przejścia zadowalały zarówno samego jeźdźca, jak i obserwatorów. 
Tymczasem Arizona dawała mały popis bryków. Megan w narożniku poczyniła próbę zagalopowania i to była właśnie reakcja siwki. Przy drugim podejściu wypadła już znacznie lepiej i płynnym, sprężystym galopem pokonała jakieś dwa pełne okrążenia, po czym wykonała ósemkę o wielkości całego pomieszczenia, zmieniając kierunek poprzez lotną zmianę nogi na przecięciu ścieżek. Wyglądało to idealnie.
Zapał Catsye osłabł już zgoła, ale udało mi się wykrzesać z niej wystarczająco chęci, by przejść do galopu. Początkowo tylko przyspieszała kłus, ale nie pozwoliłam jej na to za drugim razem i udało nam się zmienić chód. Wtedy klaczka poczuła wiatr w grzywie i wystrzeliła przed siebie. Nie chciałam jej powstrzymywać, chociaż pewnie powinnam. Pozwoliłam jej poszaleć i dopiero kiedy sama zdecydowała się wyciszyć, zaczęłam ją kierować na mniejsze koło, by popracować nad odpowiednim wygięciem. Rozluźniła się i pięknie uelastyczniła, dzięki czemu prezentowała się dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. 
Cała trójka przez pół godziny udoskonalała wszelkie znane nam figury, które obowiązywały w klasach P i N. Myślę, że wszyscy radziliśmy sobie świetnie. Chociaż czasem zdarzały się małe spięcia i bunty, to jednak przez większość czasu konie pracowały najlepiej jak potrafiły, chwilowo zapominając o swojej niechęci do ujeżdżenia. Z każdą minutą szło im lepiej i lepiej, bo chociaż coraz bardziej zmęczone, to również coraz bardziej zaangażowane i lepiej ustawione.
Zakończyliśmy trening wpół do dziesiątej. Dłuższą chwilę stępowaliśmy na luźnych wodach, dając wierzchowcom dużo luzu. Kierowaliśmy nimi za pomocą łydek i dosiadu, z powodzeniem.  

piątek, 1 stycznia 2016

Czyszczenie Zaira

Ruska
Kath
Friday

Nudziłam się w stajennej kuchence razem z Katherine, więc postanowiłyśmy coś porobić. Problem w tym, że za dużo do roboty nie było, ale nasza burza mózgów w końcu przyniosła efekty. Zdecydowałyśmy się zafundować Zairowi małe SPA. 
Ruszyłyśmy do boksu niczego nie spodziewającego się konia. 
Jego grzywa została zapleciona w warkocze miesiąc temu i tak już została do tej pory. Zdecydowałyśmy się go wyprowadzić na myjkę, żeby doczyścić kopyta, które swoją drogą także dawno nie były dopieszczane. Kath przyniosła z siodlarni kantar i uwiąz, po czym przypięłyśmy konika do specjalnego kółeczka przymocowanego do ściany. Był zupełnie spokojny i tylko badał wszystkie przedmiot, które znajdujące się w zasięgu jego pyszczka.
- To ja jeszcze przyniosę odżywkę, a ty już możesz rozplątywać – rzuciła w biegu Katherine, a ja skinęłam głową i zabrałam się do pracy.
Niemal wszystkie gumeczki popękały, a rozplątanie tych włosów było strasznie trudne. Ledwo zaczęłam pierwszy warkoczyk, gdy wróciła Kath. 
- Wow, zapuściłam go trochę…
- Miał za dużo wolnego, trzeba się za niego wziąć – mruknęłam pod nosem, siłując się z kołtunami.
Trochę to trwało, ale w końcu rozplątałyśmy grzywę, której rozczesanie zajęło drugie tyle. Kath w tym czasie machała szczotkami po całej reszcie konia.  
- Co robicie? - zapytała Friday, która chyba wyrosła spod ziemi.
- Profesjonalne odszczurzanie konia fryzyjskiego – powiedziałam z powagą.
- Hej, a mogłabyś nam przynieść odkurzasz? - zapytała Kath z podekscytowaniem. - O i jeszcze przedłużasz, bo kontakt jest dopiero przy łazience…
Fri tylko westchnęła i ruszyła by wykonać powierzone zadanie. Zair nigdy nie bał się takich sprzętów, więc tylko popatrzył na odkurzacz, potem powąchał i od tej pory miał go w nosie. Kiwnęłam głową, mówiąc „No, mądry koń”, po czym włączyłyśmy sprzęt i zaczęłyśmy ściągać kurz z sierści. Nie był golony, a z tego puchu ciężko szło, ale na największych obrotach zauważyłyśmy poprawę. 
Kath obsługiwała odkurzacz, a ja zaplatałam nowe warkoczyki, po potraktowaniu ich odżywką. Szybko poszło, więc zajęłam się ogonem, który ładnie najpierw przebrałam, a potem rozczesałam. A na koniec popisałam się fryzjerką sztuką i zrobiłam coś dziwnego z jego włosami, jednak Katherine zaakceptowała. Jest dobrze. 
Wzięłyśmy wąż i letnią wodą obmyłyśmy kopytka. Czyściłyśmy je też szczotką, bo brud nie chciał dobrze schodzić. Kiedy były już czyste i suche, pomalowałyśmy je specjalnym olejem. Później jeszcze zastosowałyśmy dziegieć na podeszwę kopyt. W stajni było ciepło, więc nie martwiłyśmy się o nic. W drodze powrotnej do boksu jechałam sobie na jego grzbiecie, bo to przecież całe 30 metrów, więc przejażdżka życia. Zdjęłyśmy mu kantar i dałyśmy po marchewce. Był bardzo grzeczny, czarny aniołeczek.