poniedziałek, 21 grudnia 2015

8. (skoki) Hulkbuster, Wild Lone

Audrey - Hulkbuster
Bernice - Wild Lone
Ruska

Stałam przy boksie Hulkbustera, podczas gdy Audrey próbowała doprowadzić go do porządku. Ogier mocno wybabrał się podczas porannego padokowania i teraz zamiast pięciu minut, na pielęgnację trzeba było poświęcić piętnaście. 
Dwa boksy dalej to samo robiła Bernice z Lonestarem. Ten łobuz niecierpliwił się i próbował wszelkich sposobów, by wygonić opiekunkę ze swojego boksu. Ta się jednak nie dała i tylko przyspieszała swoją pracę. 
W końcu obydwa koniska wyglądały w porządku i dziewczyny przystąpiły do zakładania im sprzętu. Wszystko było już przeze mnie przyniesione: dwa czarne skokowe siodła, dwa ogłowia, dwa pełne komplety czarnych ochraniaczy, dwie podkładki i dwa czapraki. Z flagą Wielkiej Brytanii dla Hulka i w motylki dla Lone'a. 
Z tym poszło szybko, więc już po dwóch minutkach dziewczyny wyprowadziły konie z boksu, a ja poleciałam otworzyć drzwi, żeby mogły spokojnie wyjść na zewnątrz. Pogoda dopisywała, więc trening mógł odbyć się na placu. Aiden i Chris ustawili już przeszkody po rekreacyjnej jeździe. 
- Masz być grzeczny, słyszysz? - Drey poklepała Hulka po szyi i wsiadła na niego ze schodków, co po chwili wykonała także Bernice.
Ogiery nie były zadowolone. Lonestar miał minę jakby właśnie ktoś chciałby go wykastrować, a przy tym Hulkbuster prezentował się jak prawdziwy wesołek. 
Udaliśmy się wszyscy na plac. Zamknęłam za końmi bramkę i usiadłam na ogrodzeniu, żeby popatrzeć na rozgrzewkę. 
Dziewczyny starały się być od siebie jak najdalej, żeby nie dawać koniom powodów do wszelakich niecnych uczynków, jak podgryzanie kolegi. Stępowały na kontakcie, w dość szybkim tempie. Koniska powoli zaczynały się skupiać, ale kluczowe jest tu słowo „powoli”. Ciągle miały coś do powiedzenia, ale były to raczej „nie chce mi się” i „sama sobie biegaj”, więc dziewczyny nie przejmowały się aż tak bardzo i tylko wymyślały nowe ćwiczenia, żeby jakoś zainteresować rumaki. Zaczęło się robić coraz ciekawiej, jednak w pozytywnym sensie. Obydwa piękne gniadosze stopniowo odpuszczały, a amazonki zdecydowały się na kłus. Wtedy było już niemal zupełnie dobrze. 
Widziałam jak Lone cały czas drepta ze stulonymi uszami, ale on robi to zawsze, więc tylko uśmiechnełam się pod nosem i pokiwałam głową. Konik na swój charakter, ale przy tym jest strasznie utalentowany i trzeba ten diamencik koniecznie oszlifować. Bernice była do tego odpowiednią osobą. Fajnie sobie z nim radziła i miałam wrażenie, że Lonestar niechętnie przekonuje się, że jej towarzystwo nie tylko mu nie przeszkadza, ale jest całkiem miłe. Wystarczyło popatrzeć jak szybko reaguje na jej polecenia i jak bardzo zaczyna się starać. Pięknie się zganaszował i kłusował z energią, wyciągając kopytka i angażując zad. 
Hulk wyglądał pod tym względem nieco gorzej, ale nie będę od niego wymagała pasażów, kiedy jest z niego rewelacyjny skoczek. Był trochę chaotyczny i sam nie wiedział co robić. Długo sprzeczał się z Audrey, chociaż widać było, że zaakceptował jej przywództwo. To były tylko drobne bunty, które właściwie nie miały specjalnego celu. Po prostu były, bo były zawsze. 
- Ustawisz nam drążki? - usłyszałam pytanie Bernice, która na chwilę zwolniła, przejeżdżając obok mnie.
- No pewnie, daj mi minutkę.
Zajęło mi to troszkę dłużej, ale jednak drążki (sztuk pięć) znalazły się na swoim miejscu. Na nich skupiała się Bernice, Audrey przejechała je może trzy razy. Hulk chyba cudem nie puknął kopytem w belkę w żadnych z tych przypadków. Lone'owi zdarzyło się to raz, przez co na chwilę wypadł z rytmu. 
Usunęłam drążki w bezpieczne miejsce, bo dziewczyny miały już zamiar galopować. 
Pierwszy poszedł Hulkbuster. Jego zagalopowanie było najbrzydsze w całej historii zagalopowań, ale za to miało moc. Jak zaczął to nie mógł skończyć przez trzy okrążenia, chociaż Drey próbowała go zwolnić już na początku. Bryknął kilka razy i dopiero potem zdecydował, że może już zacząć słuchać co do powiedzenia ma amazonka. Pocieszne konisko wyglądało później trochę jak osiołek. Zrelaksowany do granic możliwości galopował sobie powolutku, bez pośpiechu, a Drey tylko wzdychała, wymownie na mnie zerkając. Pośmiałam się trochę z Bernice, a później Hulk zszedł na środek na chwile stępa, kiedy Lonestar miał swoje pięć minut. Ślicznie przeszedł do wyższego chodu i równie pięknie pozwalał się wodzić w idealnym tempie po określonych przez amazonkę śladach placu. Biegali sobie też między przeszkodami, ale szybko skończyli. Lone nie miał jeszcze zbyt dobrej kondycji i Ber nie chciała go za bardzo męczyć. 
Obydwie zdążyły przegalopować koniska na dwie strony  przypomnieć im co to lotna zmiana nogi, więc przyszedł czas na skoki. 
Przeszkody były jeszcze niskie. Krzyżaczek, parę stacjonat, w tym szereg z trzech, oksery i dobulebarre. 
Na pierwszy ogień miał iść Hulk, który był już w obojowym nastroju, Dobrze wiedział, że zaraz będzie mógł poskakać i napawało go to zupełnie nową energią. Drey była pewna siebie, a koń to wyczuwał. Zagalopowali ze stój i najechali na najniższą przeszkodę – krzyżanka, przy której koń wybił się jak do dwumetrowego płotka. Pogalopował dalej, ale nie wyglądało to najlepiej, kiedy on chciał pędzić na złamanie karku, a amazonka wręcz przeciwnie. By jakoś go opanować postawiła na kręcenie wolt tak długo, aż się nie opanuje. Początkowo mocno się buntował, stanął nawet dęba, ale w końcu odpuścił. Od tej pory reszta przeszkód wychodziła mu o wiele lepiej, chociaż i tak trochę koślawo. Hulk zdecydowanie wolałby coś większego, stwierdził, że takie wypierdki jednak uwłaczają jego godności. 
Innego zdania był Lonestar, który pokazał się od możliwie najlepszej strony. Chociaż i tak miał stulone uszy, pięknie zgrał się z Bernice i razem wyglądali genialnie. Koń przewidywał każdy jej kolejny ruch i dostosowywał się do jej myśli. Co prawa jego skoki były raczej leniwe i nie wkładał w nie zbyt wiele energii, to jednak samo jego zachowanie i piękne wyciąganie szyi, robiło na mnie pozytywne wrażenie. 
Podwyższyłam poprzeczki, dzięki czemu ustawione były teraz na 120 centymetrów. Hulk jak zwykle miał pierwszeństwo, w sumie sama nie wiem dlaczego. Tak po prostu było. Zaczął się ekscytować, przez co Drey trochę dłużej go przetrzymała wolno kłusując po pierwszym śladzie. Odpuścił bardzo szybko i mogli już zaczynać. Na pierwszą przeszkodę wybrali doublebarre'a. Koń mocno się wybił, widać było, że robi to z wielką chęcią i energią. Pięknie podkurczył nóżki i wyciągnął przed siebie głowę. Drey powiedziała coś w stylu „dobry koń!” i pokierowała go na stacjonatę. Poszła mu równie dobrze, a kolejne dwa przeszkody na skok-wyskok wyglądały w jego wykonaniu naprawdę rewelacyjnie. Ogier był zaangażowany w swoja pracę i dawał z siebie 100%, przy czym wyglądał na rozluźnionego. Naprawdę świetnie się go oglądało. Tym bardziej, że odpuścił już sobie te wszystkie bunty i zupełnie skupił się na tym, co ma robić. 
Kiedy skończył został wyklepany, a kiedy po kółeczku kłusa do mnie podjechali, dodatkowo wymiziałam go po pyszczku. Ale Drey zatrzymała się tylko na chwilę, później zaczęła stępować z boku, by nikomu nie przeszkadzać. 
Przyszła pora na Lonestara. Ogier zachowywał się tak samo dobrze jak jego poprzednik. Z tym drobnym szczegółem, że był taki już od zakłusowania i aż do końca. 
Pierwszy skok może nie był najładniejszy, bo nie za bardzo udało im się ocenić wysokość. Lone wybił się trochę za słabo i głośno puknął w belkę, która jednak nie spadła. Chociaż na chwilę przestał się skupiać i zaraz po lądowaniu postawił kilka bardzo niepewnych kroków, Bernice szybko go ogarnęła. Kolejne przeszkody pokonali już w świetnym stylu i bez żadnych błędów. Ne mierzyłam czasu, ale wydawało mi się nawet, że Lone przejechał parkur trochę sprawniej, w sensie szybciej. 
Chwila przerwy na podniesienie poprzeczki. Ale było to już tylko dla Hulka. Bernice stwierdziła, że jej konikowi już wystarczy i najwyżej następnym razem przyłożą się bardziej. Oczywiście zaakceptowałyśmy i życzyłyśmy miłej drogi do stajni. 
Przeszkody miały wtedy jakieś 150 cm. 
Przez chwilę ćwiczyli cofanie, żeby dłużej odsapnąć przed najtrudniejszą częścią. Później zwroty na zadzie no i się zaczęło. 
Drey spięła konia do galopu ze stępa i najechała na pierwszą przeszkodę, którą tym razem stanowił okser. Koń sobie stęknął, ale wybił się przepięknie. Technicznie też wyglądało to mega i byłam dumna, że taki koń mieszka w mojej stajni. Popsuł to brykiem po lądowaniu, czym prawie rozwalił stojącą obok inną przeszkodę...
No ale nic, Drey uspokoiła i pojechali dalej. Dalej było tylko ładniej. Hulk jak chciał to potrafił. Wyglądał jak zawodowiec, bo właściwie zawodowcem był. Nie zawahał się ani razu, nie wyłamał, nie strącił belki. Raz zdarzyło mu się lekko puknąć, ale to było naprawdę ledwie dosłyszalne. Audrey przed każdą przeszkodą dawała mu jeszcze mocniejszy impuls, czasem sobie krzyknęła, coby go mocniej zmotywować. A ogier śmigał jak ta lala i nie myślał już o wygłupach. Był skupiony, pewny siebie, energiczny. Taki jaki być powinien. 
Po ostatniej przeszkodzie Drey porządnie go wyklepała. Później trochę pokłusowała między stojakami.
- Wiesz co, na stępa pojadę sobie do lasku. Otworzysz nam? - zwróciła się do mnie, a na pomysł zareagował bardzo radośnie. Konik bardzo, ale to bardzo zasłużył na spacer.
Chwilę stałam na ścieżce i patrzyłam jak na luźnej wodzy idą sobie w dal. 
Później poszłam do stajni. Bernice akurat wychodziła z siodlarni z marchewką dla Lone'a, więc poszłam z nią. Koń nie był nawet aż taki zły z powodu naszego towarzystwa. Może się chłopak powoli cywilizuje. 
Kiedy Drey wróciła z Hulkiem, jemu też dałysmy marchewkę, a później poszłyśmy na ciastka i colę do  kuchenki przy stajni. W telewizji akurat lecieli „Chirurdzy”, więc przesiedziałyśmy tam chwilę. 

czwartek, 3 grudnia 2015

7. (cross) Rusałka, Angelique Trouble

Ruska - Rusałka

Poranek okazał się być ponury i smutny, dlatego dopiero koło godziny 13 ruszyliśmy tyłki sprzed telewizora i zaczęliśmy myśleć o ewentualnych treningach. Szłam w stronę stajni z Megan i Lilią, gawędząc sobie o szczeniakach, które niedługo na świat wydać miała Elsa. 
- Skoro zatrzymamy dwa... to będę mogła wziąć jednego? - zapytała Meg.
- Nie sądzę, żeby taka niewinna istotka była w stanie przetrwać u twojego boku – odpowiedziała za mnie Lilia, posyłając dziewczynie smutny uśmiech i pełne politowanie spojrzenie.
Ruda prychnęła pod nosem i przyspieszyła kroku.
- Chyba wezmę Angie na tor crossowy – powiedziała Lil, zerkając na mnie, jakby chciała mnie zmusić samym spojrzeniem do przyłączenia się.
- Wiesz co... właściwie to mogłabym sobie osiodłać Rusałkę. Przyda się jej wyszaleć.
- To świetnie! Wyrobisz się w 10 minut?
- Raczej tak. Tylko jeszcze złapię Friday i już ubieram konia.
Skinęła głową, a że akurat dotarłyśmy do stajni, rozdzieliłyśmy się. Udałam się do masztalerki i tam też spotkałam Fri. 
- Kochana, ja jadę na trening, więc nie wiem czy wyrobię się na drugą, żeby ci pomóc z tymi zakupami...
- Mam poczekać czy brać kogoś innego? - zapytała, przecierając szmateczką ogłowie Crypto.
- To zależy czy masz czas, ale ja chcę jechać, także...
- Ok, jedź, ale pospiesz się.
- Dzięki! - Uśmiechnęłam się i przy okazji zabrałam sprzęt Rusałki. Brązowe siodło, brązowe zwykłe ogłowie, czaprak w truskawki, podkładkę i brązowe ochraniacze. Tak wyposażona ruszyłam do boksu siwej i rozstawiłam to sobie na stelażu. Ze skrzynki zabrałam szczotki i kopystkę i weszłam do boksu klaczy.
- Cześć, malutka. Jak tam dzisiaj? - zapytałam zaciekawiona, oglądając stan jej sierści.
Jak na nią, czyściutka! Parę razy przeciągnęłam szczotką, potem przeczesałam grzywę, z ogona wybrałam odrobinki ściółki, a na koniec wyczyściłam kopyta.  Rus była w miarę grzeczna i nie przeszkadzała. Później, kiedy zaczęłam zakładać sprzęt, już mniej podobała się jej koncepcja „człowiek w moim boksie”, ale starała się zachować zimną krew. Po kilku minutach wyprowadziłam ją z boksu, a potem ze stajni. Lilii jeszcze nie było, więc przysiadłam na schodkach i miziałam Rusałkę po chrapkach. Po chwili relaksu usłyszałyśmy zdecydowane kroki Angelique Trouble, a po chwili zobaczyłyśmy ją we własnej osobie, ciągnącą za sobą Lilię. 
Wsiadłyśmy na nasze kobyły, które musiały się obowiązkowo obwąchać, a po chwili na poprawianie strzemion ruszyłyśmy w stronę lasu. 
Z początku koniska były poddenerwowane, a raczej podekscytowane wyjściem ze stajni i spacerem między  pastwiskami. Ciężko było nad nimi zapanować, ale udawało nam się to w jakimś w miarę satysfakcjonującym stopniu. Kiedy tylko wjechałyśmy między drzewa ruszyłyśmy kłusikiem. Wolnym, relaksującym truchtem. 
Klaczki były już trochę bardziej skupione na nas, ale i tak czuło się, że są pełne energii i chętnie odstawiłyby jakiś numer. Angie, jak to Angie, nie raz próbowała wyrwać Lilii wodze, albo przyspieszała tak, by wyprzedzić mnie, a jeśli się nie udawało, to wjeżdżała siwej w zad. Później trochę stonowała, najwyraźniej Lil się na nią wzięła. Trochę przyspieszyłyśmy, kiedy wjechałyśmy w kręte ścieżki, które prowadziły przez leśne górki i dolinki. Uwielbiałam tę trasę, konie zresztą też. 
Po mniej więcej dziesięciu, może piętnastu minutach drogi, dojechałyśmy na tor crossowy. Zdecydowałyśmy się rozgrzać konie w dwóch zupełnie różnych miejscach, z czego każda z nas miała do dyspozycji jedną, niską przeszkodę. Klacze były zbyt podekscytowane, by wymagać od nich nie wiadomo czego, więc starałyśmy się je po prostu dobrze porozciągać i jakoś ułożyć, żeby nie pozwalały sobie na zbyt wiele. 
Rus była ciężka do ogarnięcia, cały czas podnosiła głowę i przyspieszała od najlżejszego sygnału, a często i nawet bez niego. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła słuchać i pracować jak trzeba. 
Kątem oka widziałam, że Angelique tez zaczynała się relaksować i nie była taka nerwowa. Ładnie się zganaszowała i wykonywała polecenia, z rzadka wyrywając amazonce wodze, albo specjalnie zwalniając. Standard. 
Najechałam na przeszkodę, pilnując, by Rusałka nie uciekła w bok, chociaż była to dość nieprawdopodobna wersja wydarzeń. I miałam rację, bo skoczyła pięknie i nawet za bardzo nie leciała na przeszkodę. Dałam jej chwilę przerwy, kiedy to patrzyłam jak Angie wykonuje swój pierwszy skok i uśmiechnęłam się, bo poszło jej tak samo dobrze. 
Postanowiłyśmy, że czas na właściwy przejazd. Angie i Lilia miały jechać pierwsze. 
Haflingerka była, jak na siebie, spokojna i opanowała, więc kiedy ruszyły i najechały na pierwszą przeszkodę, poszło im rewelacyjnie i bez nerwów. Dopiero później zrozumiała, że to już i że jedzie na poważnie, więc znowu dała się ponieść emocjom. Mimo wszystko zachowywała się w miarę dobrze, Lil uważała na nią i pilnowała.
Dzięki temu świetnie poradziły sobie z dość wysokim żywopłotem. Dopiero przy trzeciej przeszkodzie zauważyłam drobne wahanie, kiedy na drodze klaczy stanęła dziwna konstrukcja w kształcie pirackiego okrętu. Nie miała pewności co do flag, ale ostatecznie nie dała z siebie zrobić tchórza i dzielnie przeleciała nad pokładem. Lilia prawie niezauważalnie poklepała ją po szyi, ale nie zwolniły ani na chwilę. Pędziły przez las, gdzie czekał na nich strumień, ale nie mogłam zobaczyć, jak im poszło. 
Kiedy wyłoniły się zza drzew wyglądały na zdeterminowane i bez cienia zwątpienia wskoczyły do jeziorka z wysokiego progu. W wodzie znajdowały się dwie małe beczki, a że klaczka dostała dodatkowej dawki energii dzięki robieniu fal, przeskoczyła je z imponującym zapasem. Podziwiałam jej wytrwałość, bo cały czas utrzymywała świetne tempo, przy czym widocznie nie traciła na siłach. 
Wskoczyła na próg niemal bez wysiłku i nawet przyspieszyła, gdy znalazła się na odcinku pustej drogi. Przejechały obok nas, by po chwili zaatakować nieduży płotek. Dalej czekał na nie łukowaty mostek. Angie idealnie wymierzyła i z silnym wybiciem poszybowała nad samym środkiem przeszkody. Dopiero nad dziwną, trójkątną konstrukcją pokazała wahanie, ale silna łydka Lilii szybko pozbawiła ją złudzeń. Trochę koślawo, ale z impetem, przeskoczyła i pogalopowała dalej. Aż do końca szło jej idealnie, a gdy dojechała do mety została wyklepana i wychwalona przez amazonkę. 
To był tez znak dla nas. Spięłam siwkę, która zaczęła się już nudzić, do galopu i najechałyśmy na pierwszą przeszkodę w postaci kłosy. Rusałka była trochę ospała i ledwo się wybiła, ale po oddanym skoku pięknie się obudziła i sama z siebie przyspieszyła. Powiedziałam do niej, że jest dobrym koniem, co zaowocowało radosnym zarzuceniem grzywy, przez co omal nie wywaliłyśmy się na zakręcie. Mój majestatyczny rumak jednak nic sobie z tego nie robił i biegł dalej, by wkrótce spotkać się z żywopłotem. Tutaj poradziła sobie lepiej, z bardziej zadowalającą techniką. Rośliny przeczesały jej kopyta, ale nie szkodziło. Pojechałyśmy prosto na okręt. Rusałka też nie do końca pochwalała pomysł na taki wygląd przeszkody, ale mocno jej pilnowałam, nie dałam uciec i zachęcałam do skoku. Udało nam się i to naprawdę ładnie. Wyciągnęła szyję, podkurczyła nóżki i czułam, że jesteśmy dużo wyżej niż potrzeba. Może to przez to, że tak się tego bała. 
Pochwaliłam ją i pozwoliłam trochę zwolnić, żeby za szybko się nie wykończyła. Wjechałyśmy do małego lasku i gdyby nie mój sygnał, koń pewnie przegapiłby strumień i w niego wpadł, bo patrzył nie tam gdzie trzeba... Ale najważniejsze, że się udało. Cieszyłam się, że przed nami jeziorko, bo było naprawdę gorąco, kiedy musiałam uważać za siebie i za klacz, która traktowała to trochę zbyt beztrosko. Zeskok z progu był ekstremalny i mocno trzęsło, ale zaraz potem poczułyśmy się świetnie. Byłyśmy całe w wodzie i super. Rusałki nie musiałam nawet zachęcać do skoków przez beczki i dopiero przy wskoczeniu na brzeg użyłam trochę więcej siły perswazji. Miałyśmy przed sobą pusty kawałek, więc przyspieszyłyśmy, a że wciąż całe mokre i wesołe, to siwce ten plan się zupełnie spodobał i uruchomiła w zadku turbo-dopalanie. Zwolniłyśmy przed płotkiem, przed którym poczułam wahanie ze strony klaczy, ale poradziłyśmy sobie. Chyba krzywo i dziwnie, ale poradziłyśmy sobie... Nad mostkiem za to zaprezentowała się świetnie i była o wiele pewniejsza. To dziwne drewniane coś z kolei zupełnie jej nie obeszło i bez najmniejszego problemu wybiła się i to nawet w odpowiednim miejscu. Kolejnych kilka przeszkód poszło świetnie i mimo że klacz robiła się coraz bardziej zmęczona i nasz galop był stosunkowo wolny, to same skoki oddawała wspaniale. 
Lilia rozkłusowała i rozstępowania już Angie, więc zrobiłam tylko dwa małe okrążenia wokół kilku przeszkód w kłusie, a potem stępem wróciłyśmy do stajni. Obydwie panny były zbyt wykończone by dokazywać, więc prawie cały czas szły na luźniejszej wodzy, sterowane łydkami i dosiadem. 
Od razu puściłyśmy je dwie na padok, bo pogoda zrobiła się całkiem ładna, a sprzęt zaniosłyśmy do masztalerki. Czapraczki zostały ładnie powieszone na suszarkę, a wędzidła umyte pod kranem. 

poniedziałek, 26 października 2015

6. (cross) Soldier of Olimp, Luna, Peter Pan

Ruska – Soldier of Olimp
Audrey – Luna
Kiara – Peter Pan

Leżałam sobie na mięciutkiej kanapie w salonie, sam na sam z telewizorem nadający średnio ciekawą komedię. Kiedy tak leniłam się i czerpałam z życia garściami, do pomieszczenia weszła Audrey i bez ostrzeżenia ściągnęła ze mnie wełniany kocyk. \
- Ej! - jęknęłam, próbując wyrwać jej go z rąk, a choć walczyłam dzielnie – nie udało mi się.
- Ruska, idziemy na trening – powiedziała.
- Co? Jaki trening? Ja nigdzie nie idę, ja tu mam ważne rzeczy do zrobienia.
Łypnęła na mnie spod byka.
- No dobra – bąknąłem pod nosem i wstałam, przecierając oczy, ziewając, robiąc wszystko, co tylko jeszcze bardziej zniechęcało mnie do wyjścia z domu.
Pociągnęła mnie za ramie w stronę drzwi, więc zdążyłam tylko złapać kurtkę Aidena z wieszaka i marszem ruszyłyśmy w stronę stajni. 
- Biorę Lunę an cross. Trochę mi zejdzie z przygotowaniem jej, więc masz jakieś... no 15 minut, powiedzmy. Aha! I Kiara też jedzie, doprowadza do porządku Petera, a że stał na łące dwa tygodnie to też pewnie nie będzie to trwało pięć minut.
- Okej, ja chyba wezmę Olimpa.
Skinęła głową i poszła do klaczy, kiedy ja udałam się do wałaszków. Solider of Olimp grzecznie stał w boksie, więc poszłam po sprzęt. Kiedy wróciłam do boksu obok wchodził właśnie niechętnie Peter, prowadzony na różowym uwiązie przez Kiarę. 
- Hej. - Uśmiechnęłam się i do niej i do konia.
- Hej, hej. Może dzisiaj chociaż nie będzie się lenił... - głośno pomyślała, a ja parsknęłam śmiechem.
- No po takiej przerwie nie dasz rady go zatrzymać.
Blady trach przemknął przez jej wymalowaną toną kosmetyków twarzyczkę.
Przygotowania dokończyłyśmy w ciszy, bez problemów. Skończyłam pierwsza, więc wyprowadziłam już sobie Soldiera przed stajnię. Był grzeczny, jak zwykle chciał się przytulać i w ogóle chwytał mnie za serduszko tak bardzo, że prawie chciałam zrezygnować z treningu, żeby się kochaniutki nie zmęczył. 
Chwilę później pojawiła się Kiara prowadząca Petera, który to ciekawsko rozejrzał się po okolicy, a zaraz potem przyjaźnie obwąchał mojego dzielnego rumaka, by w końcu zaczął obgryzać korę z jabłonki, która rosła nieopodal wejścia do stajni. 
Na końcu dumnym krokiem na zewnątrz wyszła Luna. Audrey trzymała ją krótko i zdecydowanie, wiedząc, że nie może pozwolić klaczce na zbyt dużą swobodę, gdyż później w ogóle nie da sobie z nią rady. 
Wszystkie trzy sprawnie podciągnęłyśmy popręgi i wsiadłyśmy. Jechała pierwsza, za mną Peter Pan, a na końcu Luna, która zaczęła się ze swoją amazonką siłować. Wolnym stępem jechałyśmy w kierunku lasu, mijając kolejne padoki, a później o wiele bardziej rozległe pastwiska, które aż roiły się od zainteresowanych nami koni. 
Na szczęście nasze rumaki nie były nimi aż tak bardzo zainteresowane i nie sprawiały problemów. Soldier był zupełnie grzeczniutki i mogłam sobie robić co chciałam. Właściwie wodze byly luźne, a ja sterowałam dosiadem i łydkami. Wałach nie spieszył się, ale i nie ociągał. Uszy postawł do przodu, ale nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego tym, co czaiło się w lesie. 
Peter najwyraźniej także był bardzo grzeczny, słyszałam równiutkie odgłosy kopyt. Natomiast Luna to zupełnie inna bajka. Ciągle walczyła z Audrey, wyrywała wodze, zatrzymywała się, próbowała sztuczek. 
- Potrzebujesz chwili? - zapytałam, odwracając do Drey.
- Dobra, zaczekajcie – odparła, a potem minęła nas i wjechała na nieogrodzony kawałek terenu. Na kole jeździła stępo kłusem i ustawiała sobie Lunę. Klacz nie chciała się poddawać, ale w końcu uznała rację amazonki i opuściła głowę. Po kolejnej minucie wróciły do zastępu, a kiedy tylko wjechałyśmy na leśną ścieżkę – zakłusowałyśmy.
Droga na tor to jakieś 3 kilometry. Cały ten czas jechałyśmy na przemian stępem i kłusem, dopiero na piaszczystej drodze, gdzie po jednej stronie miałyśmy las, a po drugiej rozległe pole, postanowiłyśmy ruszyć galopem. Konie od razu porządnie się rozbudziły i zaczęły gnać przed siebie tak, że z trudem dawałyśmy sobie z nimi radę. Soldier też włączył tryb „DZIDAAAA!” i nie bardzo reagował na moje sygnały, do momentu aż Luna przejechała koło nas, a chwile później spłoszyła się spadającej tuż przed nią gałęzi i zrobiła stop w stylu konia reiningowego. Nie zapomnę miny Audrey, kiedy popatrzyła na mnie, zatrzymującą się obok i patrzącą na nią z mieszaniną niedowierzania i rozbawienia. 
Po tej małej przygodzie stępowałyśmy już do końca w grzecznym szeregu. 
W końcu naszym oczom ukazało się kilka niewielkich crossowych przeszkód. 
Każda znalazła sobie miejsca na indywidualną rozgrzewkę. Kręciłyśmy wolty i serpentyny, robiłyśmy zwroty i cofania, próbowałyśmy wyczulić konie na konkretne sygnały. Po dziesięciu minutach pracy nad naszymi rumakami zdecydowałyśmy się zagrać w papier, kamień, nożyce o to, która jedzie pierwsza. Odpadłam na początku, a wygrała Kiara,
Dziewczyna była trochę niepewna, a mocne klepnięcie w ramie przez Audrey i słowa „gdyby co, to do szpitala nie tak daleko” chyba jej nie pomogły. 
Z linii startu ruszyła galopem, nie za szybkim, raczej spokojnym i kontrolowanym. Koń jakoś specjalnie nie napalał się na przeszkody, ale widać było, że nie jest tez niechętny. Generalnie wszystko było w porządku. Przez kłodę na początku przeskoczył ładnie, baskilując, podkurczając kopytka.
Peter był nawet trochę zbyt rozluźniony, więc Audrey krzyknęła, żeby Kiara przyspieszyła i jechała energiczniej. 
Młoda amazonka wzięła to sobie do serca, bo koń szybko ruszył z kopyta na niedużą beczkę. Pilnowała go, by nie uciekł w bok, ale udało się i Peter ładnie pokonał przeszkodę. Był już żwawszy i bardziej się zaangażował. Mknął do przodu, ale zachowywał dokładność. Ich przejazd póki co wyglądał naprawdę dobrze. 
Nie przestraszył się, kiedy zaraz za zakrętem czekała na nich wielka kolorowała chałupa, nad której dachem miał poszybować. Kiara dała mu mocną łydkę i nie ma rzeczy niemożliwych. Wałaszek uporał się z tym w pięknym stylu, chociaż miałam wrażenie, że wywróci się przy lądowaniu – jednak wyratował się ślicznie. Zaraz uniósł z dumą łepetynę, dając znać, że to niby było planowane. Z chęcią wskoczył do jeziorka i radośnie rozchlapywał wodę na wszystkie strony. Tam musiał jeszcze przeskoczył przez drewnianą, w sumie małą konstrukcję, ale zauważyłam, że się zawahał. Kiara na szczęście tu wyczuła i nie pozwoliła mu na wyłamanie. Koślawo, bo koślawo, ale przeskoczyli.
Do końca radzili sobie dobrze, stanowili zgrany zespół. Wiedziałam o tym i ja i Audrey, bo wystarczyło przez chwilę poobserwować parę. Po jeziorku Peter dostał zastrzyk energii i do końca pędził jak szalony atakując jedną przeszkodę za drugą. 
Kiedy skończyli Audrey ustawiła sobie Lunę na starcie. Klacz była spokojniejsza, ale i tak widać było, że tylko czeka, żeby coś odwalić. Taki jej urok...
Gwizdnęła, dając znak do startu. 
Luna potrafiła się rozpędzić... Ze stój przeszła do galopu tak szybko, że byłam pod wrażeniem. Popędziła na kłodę i w sumie bez żadnego sygnału skoczyła prawie na płasko, ale za to z pięknie wyciągniętą głową i kopytkami pod samym brzuchem. Niedługo po lądowaniu łaskawie pozwoliła się trochę przyhamować, chyba sama była zdziwiona swoją prędkością. Od tego momentu były dokładniejsze, ale Luna to jednak Luna. Nie pozwalała amazonce kontrolować się w 100%. Zawsze miała coś do powiedzenia i nie raz bryknęła po wyższym skoku albo na prostej drodze, by Drey pozwala się jej wyszaleć. Generalnie patrzyło się na nią z uśmiechem, skubana miała w sobie to coś. Zeskok z podwyższenia wprost do jeziorka wyszedł jej fenomenalnie i drugi tak skaczący koń... przychodził mi na myśl jedynie Argo Champagne. Oglądanie go podczas wykonywania tej przeszkody było dla mnie wielką frajdą. 
Nie mniej jednak Luna nie zamierzała spocząć na laurach tak szybko. Aż do końca utrzymywała formę i ten sam rytm, zaczęła słuchać, co proponuje jej Audrey. Podobały mi się jej skoki, potrafiła wyglądać perfekcyjnie. Nie bała się, ani razu nie odmówiła skoku ani nie spłoszyła się. Z pewnością siebie parła do przodu, z bojowym nastawieniem. 
Nie czekałam aż zwolnią, ustawiłam niepewnego Żołnierza na linii startu i kiedy czułam, że jest gotowy – spięłam go do galopu. Zareagował z lekkim opóźnieniem, ale szybko się obudził i rozwinął prędkość. Podobało mi się to, że bardzo uważnie słuchał każdego sygnału i wyczuwał każdy mój ruch. Na placu był rekreacyjnym miśkiem, a nad przeszkodą ledwo co potrafił unieść kopyta, ale na prostej drodze w pełnym galopie był cudownie sterownym wierzchowcem. 
Czar zachwytu prysł, kiedy konik wybił się przed kłodą i ledwo, ledwo przeleciał nad nią by wylądować jeszcze bardziej ledwo. Myślałam, że najpierw połamie się on, a później ja. Jakoś udało nam się przeżyć, więc pogalopowaliśmy dalej. I wcale nie było lepiej. Wątły, niepewny siebie konik nie radził sobie tak dobrze jak jego poprzednicy i w sumie ja też zaczęłam robić się niepewna. Po trzeciej przeszkodzie jednak zmieniłam nastawienie, bo z takim myśleniem nie dotarlibyśmy do końca. Zeskok do wody trochę pobudził Olimpa i dał mu nowe siły, co w połączeniu w moim nowo narodzonym optymizmem pozwoliło nam całkiem nie brzydko pokonać dwie kolejne drewniane konstrukcje. Skakał nie zbyt silnie, ale dokładnie. Wybijał się w odpowiednich miejscach, a później lądował jak najpiękniej potrafił. Do końca dotarliśmy może nie z rekordowym czasem, ale za to bez żadnego błędu czy wyłamania. 
- A myślałam, że już na początku ci odmówi skoku – skomentowała Drey, pochylając się, by pogłaskać srokatego po czole.
- Nie doceniasz go – prychnęłam, udając obrażony ton, a potem zgodnie, wszystkie trzy, ruszyłyśmy wolniutkim kłusikiem w drogę powrotną. Już po kilkuset metrach zwolniłyśmy do stępa i takim tępem dojechałyśmy do stajni. Koniska były zbyt zmęczone, by proponować bunty, więc praktycznie cały czas miały luźniejsze wodze.
Na miejscu rozsiodłałyśmy je, a mokre czapraki wystawiłyśmy na dwór. Była ładnie, słonecznie, cieplutko... Koniki dostały po marchewce i dwóch jabłkach, a my po puszce zimnej coli. 

czwartek, 22 października 2015

5. (western) Wakanda Deal

Cora - Wakanda Deal
Ruska, Harry

Czekałam na trybunie na hali, bawiąc się telefonem. Znalazłam jakieś stare gry, przeglądałam tysiąc zdjęć moich koni... W końcu do środka weszła Cora, prowadząca Wakandę za wodze. Ogier cicho zarżał na przywitanie, a potem rozejrzał się po ogromnym pomieszczeniu. Jako że na dworze było już ciemno, paliły się tu światła. 
Harry zamknął drzwi i ruszył w moją stronę, by usiąść dwa miejsca dalej. Czekał na kolejną dawkę przeprosin. 
Tymczasem Cora podciągnęła popręg i wsiadła w tym samym momencie, w którym koń ruszył stępem. Zatrzymała go, odczekała chwilę, a później sama poprosiła by zaczął stępować. Wjechała na pierwszy ślad i na razie na luźnej wodzy prowadziła go naokoło. 
Konik był zachwycony, słychać było każde jego parsknięcie. Uszy miał postawione na sztorc, głowę trzymał raczej bliżej ziemi i co jakiś czas trzepał nią, odpędzając się od niewidzialnych much. Czasami wyciągał pyszczek, sprawdzając jak długo zajmie mu wyciągnięcie wodzy z ręki amazonki. Nigdy się nie udało. 
Kręcili się w tym stępiku przez jakiś czas, raz w jedną stronę, a raz w drugą. Nie minęło długo czasu, zanim zaczęli wykonywać wolty i półwolty. Do programu zajęć szybko weszły także serpentyny i slalom między pachołkami drogowymi. Wakanda od razu załapał o co chodzi i starał się jak tylko potrafił. Cora sterowała nim głównie łydkami i dosiadem, pilnując by nie robił niczego na odwal się. Ale ogier nawet o tym nie pomyślał, zaangażował się i chodził między pomarańczowymi stożkami tak, jakby od tego zależały losy świata. 
Często był chwalony, dzięki czemu starał się jeszcze bardziej i chętnie wykonywał polecenia. Po rozgrzewce w stępie przyszedł czas na kłus. Cora przygotowała go i płynnie zakłusowała w wyznaczonym przez siebie miejscu. Wakanda nie poleciał przed siebie na łeb na szyję, co było miłą niespodzianką. Niespiesznie truchtał sobie po pierwszym śladzie, relaksując się spokojnym treningiem. Trochę mnie tym zaskoczył, bo zwykle podczas treningu budziła się jego diabelska natura. Może to przez późną porę. 
Cora trochę go po pogoiła, usilnie dawała mu łydkami regularne impulsy, a koń odebrał to prawidłowo i mocno przyspieszył. Wykonali całe pełne okrążenie bardzo szybkim kłusem, a potem zmienili kierunek przez przekątną i zrobili to samo na drugą stronę. To pomogło Wakandzie się rozbudzić. Gotowy do konkretnej pracy nabrał trochę werwy i zaczął nawet mieć swoje zdanie. Raz po raz machał głową, czasem odsadził się w bok – ot, dla zasady. Nie zmienia to faktu, że był czujny na pomoce i gdy tylko Cora chciała wyegzekwować od niego jakiś ruch – od razu go wykonywał. 
Przejechali przez drążki bez puknięcia, a potem nieco zwolnili by uporać się z pachołkami. 
Wakanda był już całkiem sterowny i radził sobie świetnie. Wykonywali masę wolt i serpentyn oraz slalomów. Często zmieniali tempo i ćwiczyli refleks. 
W końcu zagalopowali. Konik tak się ucieszył, że bryknął raz i drugi, ale później był już grzeczny. Co prawda Cora musiała go mocno pilnować, bo najchętniej wystrzeliłby przed siebie, niczym kula armatnia, ale dawali radę. Rozgrzali się, porobili parę ćwiczeń, aż w końcu zwolnili do stępa  by odetchnął. Cora pokazała Wakandzie beczki, które niby już dobrze znał, ale i tak sobie je obwąchał. 
Po krótkiej przerwie spojrzała porozumiewawczo na Harry'ego, który skinął głową i wyjął z kieszeni swój sfatygowany telefon, coby zmierzyć parze czas. 
Cora zagalopowała, a że Wakanda wiedział już co się święci, był podekscytowany i co za tym idzie trochę problemowy. Nie mógł się doczekać, przyspieszał, wyrywał wodze. Wykonali małe okrążenie w wolnym galopie, co miało pomóc ogierowi trochę się opanować. 
W końcu ruszyli w stronę pierwszej beczki. Rozpędzali się z każdą sekundą. Cora robiła duże zakręty, pozostając w sporej odległości od beczki. Bała się, że za pierwszym razem koń będzie zbyt nieuważny. I miała rację bo ciągle wydawał dziwne dźwięki, a głowie buzowała tylko jedna myśl: „szybciej!”. Nie zwracał uwagi na beczułki, ani właściwie na nic innego. 
Amazonka musiała być ostrożna i pewna siebie, by przemówić ogierowi do rozumu. Druga beczka spadłaby, gdyby Cora jej nie przytrzymała. Przy trzeciej zakręt był jeszcze bardziej obszerny. 
Zwolnili do kłusa, a Harry pokazał Corze czas, na co ona pokręciła głową, niby to nie tragicznie, ale też nie kolorowo. 
Po chwili przerwy spróbowali jeszcze raz, ale widać było że to napięcie zeszło już z Wakandy i teraz koń był bardziej otwarty na sugestie amazonki. 
Jedno ucho zwrócił w jej kierunku, drugie postawił jak antenkę i jazda. Ruszył z kopyta, tempo miał naprawdę rewelacyjne, a tym razem uważał na to co robi i bardziej się zaangażował. Pięknie wyginał się wokół beczek, zupełnie jakby aspirował do miana pana podkówki. Szybko przeszedł do drugiej beczki, a później do trzeciej i zanim zdążyliśmy się naprawdę zachwycić, skończył przejazd. Cora porządnie go wyklepała i nie oszczędzała pochwał. Kiedy zobaczyła ciąg cyferek na wyświetlaczu telefonu uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 
- No! - wykrzyknęła radośnie – I o to mi chodziło!
- Jedziesz jeszcze raz? - zapytał Harry.
- Nie, wolę skończyć na dobrym. On i tak miał ostatnio sporo roboty.
Ruszyła wolnym kłusikiem dookoła hali. Co jakiś czas zrobili jeszcze woltkę albo wężyka, ale to już tak dla relaksu. 
- Harryyy... - zagadnęłam, przysiadając się bliżej.
Posłał mi tylko groźne spojrzenie, ale słowem się nie odezwał. 
- Przepraszam. Naprawdę bardzo, bardzo przepraszam. Za dużo mam na głowie ostatnio, nie chciałam jej sprzedawać. Teraz to już nawet nie będę mogła, bo zmienia właściciela...
Zerknął na mnie, ale nadal cisza. 
- Jest twoja. Masz swojego własnego, zbuntowanego konia. Jestem ci to winna, za wszystko.
W końcu  zmienił minę z naburmuszonego dzieciaka na trochę bardziej zaskoczonego naburmuszonego dzieciaka.
- Serio? - wykrztusił.
- Serio, serio. Ale wiesz, nie będę ci finansować startów, na to sobie musisz zarobić, nie mniej jednak koń jest za darmo.
Szturchnęłam go w ramię. 
- Tylko już się nie gniewaj, potrzebujemy cię tu.
W końcu się uśmiechnął! Także Felicia zmieniła właściciela, a ja odzyskałam kumpla. 
Cora skończyła rozstępowywać Wakandę, zeskoczyła na ziemie, a my pobiegliśmy do drzwi, by ich wypuścić. 

wtorek, 20 października 2015

4. (western) Sheez Red Gun

Harry - Sheez Red Gun
Ruska, Cora


Podeszłam do boksu Red i oparłam się na drzwiczkach. Harry czyścił właśnie kopyta klaczy, a kiedy usłyszał moje westchnienie podniósł się do pionu i popatrzył na mnie pytająco.
- Bierzesz ją na trening? - zapytałam.
- Mhm – mruknął, wracając do pracy.
- Ale pada.
- Pójdziemy na halę.
- Powiem Aidenowi żeby zaniósł tam beczki.
- Już sobie załatwiłem pomoc, wielkie dzięki.
Był na mnie zły. Cały czas, od kilku dni. 
- Przecież przeprosiłam! I kupiłam Ci Avenue!
Łypnął na mnie spod byka, na chwilę przerywając czyszczenie. 
- Hej, wszyscy są na mnie źli bo kupuje konie. A jak chce sprzedać... to też są na mnie źli! To co ja mam robić?
- Nie obchodzi mnie co robisz, ale Felicia zostanie tutaj czy tego chcesz czy nie.
Wywróciłam oczami. 
- Tylko zapytałam, a ty robisz wielką aferę.
Mogłam się spodziewać, że i tak do niego nie dotrę. Felka była świętością i sam pomysł sprzedaży tejże końskiej bogini... powinnam spalić się w piekle. A takie wizje pewnie krążyły Harry'emu po głowie. Był zły jak nigdy dotąd. 
Szybko osiodłał sobie klaczkę, żeby nie musieć spędzić ze mną ani minuty dłużej. Otworzył drzwiczki tak, że prawie przywitałam się z podłogą, a potem wyprostowany i pewny siebie ruszył w stronę hali. Red posłała mi tylko wymowne spojrzenie na odchodne. 
- Nie łatwo będzie ci go udobruchać – usłyszałam głos Cory.
- Wiem, wiem...
- Chodź, poparzymy jak sobie radzi.
No więc poszłyśmy za nim, żeby móc do woli komentować jego poczynania na naszej urokliwej kasztance. Uwielbiałam tego konia za charakterek. 
Zasiadłyśmy na trybunach, kiedy Harry wsiadł na nią i ruszył stępem, poprawiając się w siodle. Na jednej połówce hali stały 3 beczki, ustawione w odpowiedniej odległości – a przynajmniej tak stwierdziła Cora. Na drugiej połówce znajdował się rząd drążków oraz kilka drogowych pachołków. 
Red Gun nie była zadowolona z pasażera na jej grzbiecie, ale Harry'ego dobrze już znała i nawet zaczynała go szanować. Pozwalała mu tam siedzieć, ale kiedy chciał wykazać się jakąś inicjatywą – buntowała się. Z początku robiła to bardzo agresywnie, czasami próbowała go zrzucić. Później przyzwyczaiła się i uspokoiła. 
W stępie robili sporo ćwiczeń, które pozwoliły się jej wyciszyć i skoncentrować na pracy. Kręcili wolty o różnych długościach, zatrzymywali się i cofali, czasami próbowali zwrotów na zadzie i przodzie, z czasem doszły ustępowania od łydki. 
Widać było, że klaczka stopniowo zmienia swoje podejście i coraz bardziej angażuje się w kolejne ćwiczenia. Harry cały czas był spokojny i przekazywał klaczy polecenia tak, by nie miała problemu z ich zrozumieniem. Kiedy zrobiła coś dobrze, chwalił ją, a kiedy nie wychodziło – powtarzał tak długo, aż mógł powiedzieć dobre słowo i pogłaskać rudą szyję. 
Po może dziesięciu minutach stępowania ruszyli wolniutkim kłusikiem. Red trochę pozarzucała głową, ale szybko ogarnęła się i opuściła pyszczek. Nie miała już ochoty na bunty. 
Harry przejechał po dwa pełne okrążenia w obie strony, co jakiś czas robiąc jakąś woltkę, a później skupił się już na drążkach i pachołkach. Chciał skupić uwagę klaczy na manewrowaniu jej ciałem i uelastycznieniem go. Starał się jak najlepiej ją rozgrzać. 
Przejazdy przez drążki wyglądały dobrze, bo Red za każdym razem wysoko podnosiła kopytka i z energią przekłusowywała przez przeszkodę, nawet nie myśląc, by uciec na bok. Pachołki szły gorzej, ponieważ... co cóż, taranowała je. A przynajmniej tak działo się za dwoma pierwszymi razami. Nie zależało jej, nie patrzyła pod nogi. Dopiero z czasem Harry zdołał wyjaśnić jej na czym to polega. Zaczęła się ładnie wykręcać, powolutku manewrując między nimi. Z czasem robili to coraz szybciej.
- Lubię tego konia, ma to coś – powiedziała Cora, uważnie obserwując parę.
- Też tak myślę.
- I Felicia ma to coś.
Poczułam się jak ostatnia gnida, ale czułam się tak od soboty, kiedy przedstawiłam załodze listę koni wytypowanych do sprzedaży. 
- No wiem... nie mam pojęcia czemu ją tam zapisałam, nie myślałam nad tym zbyt długo, bo bałam się, że w końcu nie sprzedam żadnego konia.
- Musisz mu pokazać, że zależy ci na tym koniu i zapewnić go, że nigdy nie zrobisz niczego podobnego – doradziła z matczynym uśmiechem.
- Dziękuję. Chyba wiem co zrobić.
Tymczasem Harry zagalopował. Red wyglądała jakby ktoś zafundował jej mocny zastrzyk energii i śmigała po pierwszym śladzie delikatnie poza kontrolą. Dopiero po pełniutkim okrążeniu konkretnej dzidy pozwoliła Harry'emu trochę zwolnić. 
On nie miał jej tego za złe, a nawet cieszył się, że tak szybko zmądrzała. Pozwolił jej jeszcze na trochę szaleństwa, a potem zaczęli się skupiać. Obrali sobie nieduże koło, tam galopowali w ładnym wygięciu. Co jakiś czas zmieniali kierunek przez lotną i robili to samo. Później jeździli po całości, przyspieszali i ostro zakręcali, pracując nad zwrotnością.
W końcu przyszedł czas na małą przerwę w stępie, a wówczas Harry zaprzyjaźnił Red z beczkami. Mogła je sobie dokładnie obwąchać, obejść dookoła i podrapać się po pyszczku. 
- Cora, wyjmij stoper! - krzyknął z drugiego końca hali.
- Mam!
Wyjęła urządzenie i wróciła do obserwacji. 
Harry zagalopował, a potem rozpędził się, kierując konia na pierwszą beczkę. Ominęli ją z gracją, wyglądając jak starzy profesjonaliści. Klacz była szybka i zwinna, ale łatwo denerwowała się, gdy coś szło nie po jej myśli. Gdy druga beczka spadła, Red zdekoncentrowała się i jakby olała resztę. Trzecia beczka przewróciła się, po chwili wahania, a kobyła strzeliła serię bryków. 
Harry uspokoił ją, powiedział na ucho, że jest piękna i wszystko będzie dobrze. 
Przy ponownej próbie postanowił jechać naprawdę wolnym galopem, żeby przejechać to dokładnie i dać jej poczucie, że potrafi, że może to zrobić. 
Klacz wprawdzie chciała przyspieszać, ale szybko odpuściła. Żadna z beczek nawet nie drgnęła, kiedy Red okręcała się wokół nich, dzięki czemu dumna i zadowolona z siebie za trzecim razem przejechała na czysto i z bardzo dobrym czasem. 
Z podbudowaną pewnością siebie radziła sobie lepiej. Była sterowna i grzeczna, dostosowywała się do poleceń.
- To ja idę po Wakandę – niespodziewania powiedziała Cora i wstała, kierując się do wyjścia.
- A to też na beczki? - zagadnęłam.
- Tak, tak. Ja obserwuje Harry'ego, a on mnie. Z boku łatwiej wyłapać błędy – odparła, zatrzymując się na chwilę w progu.
Później zniknęła za drzwiami, więc zwróciłam wzrok w kierunku Harry'ego i Red. Kłusowali sobie powolutku na luźnej wodzy. Po chwili zwolnili do stępa, co jakiś czas a to się zatrzymali a to sobie zrobili zwrot, a to kilka kroków do tyłu – żeby się nie nudzić zupełnie. 

W końcu Harry zszedł z konia, złapał za wodze i wyszli. Postanowiłam zostać, skoro i tak Cora i  Harrison mieli wrócić. 

środa, 14 października 2015

3. (western) Quasimodo, Wakanda Deal

Katherine - Quasimodo
Cora - Wakanda Deal
Francis

Zauważyłam, że Cora sprowadza do stajni Dale'a i podeszłam do niej, kiedy koń znalazł się już w boksie. 
- Hej. - Uśmiechnęłam się do trenerki, jednocześnie głaszcząc ogiera po chrapach. On nigdy nie miał dość pieszczot i chętnie podszedł do mnie po swoją dzienną dawkę miziania.
- Cześć, Kath. - Odwzajemniła uśmiech, rozpoczynając czyszczenie. - Chcę z nim trochę poćwiczyć, niedługo zapomni jak wyglądają beczki – westchnęła.
- No tak, ostatnio konie miały trochę za dużo wolnego. My zresztą też... Już nawet nie chce mi się myśleć o intensywniejszej jeździe...
- Nie ma tak dobrze, kochanie – powiedziała matczynym tonem i zerknęła na mnie z zamyśleniem. - Może weźmiesz sobie Quasimoda i na rozgrzewkę pojedziemy w krótki teren? -  zapytała.
- Hmm... Właściwie to czemu nie. Daj mi pięć minut, Quasi chyba jest w stajni.
- Jest, jest, Widziałam jak Aiden przemyca dla niego marchewki dosłownie kilka minut temu.
Wymieniłyśmy uśmiechy i pobiegłam do siodlarni po sprzęt. Jedyny czysty pad to ten z zieloną panterkę, ale trudno. Szybko zabrałam to, co potrzebowałam i ruszyłam w kierunku mojego wierzchowca. Tinker istotnie stał w swoim boksie i obżerał się siankiem. Kiedy usłyszał, że otwieram drzwi odwrócił się i obwąchał mnie z góry na dół. Szczególnie długo pozostawał przy kieszeniach aż w końcu wyjęłam z nich kilka cukierków i podarowałam mu je. 
- Reszta po jeździe – powiedziałam.
Nie musiałam go wiązać. Czyszczenie szło sprawnie, a Quasi nie sprawiał żadnych problemów. Stał spokojnie i od czasu do czasu odwracał się żeby sprawdzić, czy nie chce mu czasami dać kolejnego smakołyku. 
Rozprawiłam się z kilkoma zaklejkami, po czym zaczęłam zakładać sprzęt. Zauważyłam, że przytył, kiedy nie mogłam uporać się z popręgiem. W końcu jednak był gotowy, więc wyprowadziłam go na korytarz, gdzie czekała już na nas Cora z Dale'm. Poprawiała mu warkoczyki. 
- Możemy iść? - zapytała.
Skinęłam głową i ruszyłyśmy na zewnątrz. Było całkiem ciepło. Na tyle ciepło, że nie musiałyśmy zakładać żadnych bluz ani kurtek. Świeciło słońce, a na niebie widać było wielkie, śnieżnobiałe chmury. 
Wsiadłyśmy na konie i ramie w ramie ruszyłyśmy szeroką, wyjeżdżoną ścieżką w kierunku lasu. Konie szły żwawo, próbowały przyspieszać, czasami się zaczepiały i ogólnie widać było, że są podekscytowane wycieczką. 
Jazda wzdłuż pastwisk była trochę uciążliwa, ze względu na biegające tam klacze. Nasze rumaki koniecznie musiały się przed nimi popisać i tak Wakanda stanął dęba. Cora szybko go opanowała i już ani razu nie zrobił niczego podobnego.
Kiedy tylko wjechałyśmy w pierwszą leśną alejkę – ruszyłyśmy wolnym kłusem. Konie próbowały się ścigać, więc postanowiłam wjechać za Dale'a i trzymać sporą odległość – tak na w razie czego. Wtedy obydwa ogiery stały się spokojniejsze i bardziej usłuchane. W ciszy pokonywałyśmy ścieżki, słuchając odgłosów kopyt, parskania i śpiewu ptaków. Lubiłam tego typu tereny. Kiedy wybieraliśmy się do lasu większą grupą robiło się zbyt chaotycznie. 
Quasi odprężył się i był zupełnie zrelaksowany. Trzymałam go na kontakcie, ale wodza była długa, więc nie krępował się przed wyciągnięciem szyi. Szedł tak jak koń westernowy iść powinien. 
Wakanda miał trochę więcej do powiedzenia i od czasu do czasu próbował wyrwać Corze wodze. Chciał biec szybciej, a wolne tempo nudziło go coraz bardziej. 
Quasi w pewnym momencie przestraszył się wiewiórki i doskoczył na bok. Zatrzymał się i ze zdziwieniem obserwował zwierzątko, wspinające się po drzewie. 
- W porządku? - usłyszałam Corę i skinęłam głową.
Po kilku sekundach znowu kłusowałyśmy. 
Wyjechałyśmy na skraj lasu, gdzie rozpościerały się rozległe łąki i jedno spojrzenie wystarczyło, żebyśmy spięły konie do galopu. One od razu poczuły wiatr we włosach i szczęśliwe rzuciły się do biegu. Quasi zaczął machać głową, przez co prawie stracił równowagę, a Wakanda wyprzedził nas z okrutną łatwością. Mimo to nie poddawaliśmy się i uparcie przyspieszaliśmy, chcąc dogonić rywali. Oni jednak nie zamierzali dać nam forów, a bez tego... 
Qasi w końcu odpuścił i zwolnił z szaleńczego galopu do łagodnego patataja. I to było chyba najlepsze z całego terenu. Wolny galop po zielonej łące. Wakanda dawno wybiegł poza moje pole widzenia, ukrywając się gdzieś w dolinkach. 
Dopiero po kilku minutach odnaleźliśmy się przy drodze prowadzącej do stajni. Tam wszyscy zwolniliśmy do kłusa.
- Nie macie kondycji? - niewinnie zapytała Cora, a ja rzuciłam jej spojrzenie spod byka.
- Po prostu nie lubimy się ścigać – odparłam po chwili.
- Oczywiście, nie miałam wątpliwości. - Wytknęła język.
Zgodnie kłusowałyśmy obok siebie po szerokiej, piaskowej drodze. Do stajni miałyśmy jakieś dwa kilometry. Ten dystans pokonałyśmy dość szybko, chociaż w połowie zwolniłyśmy do stępa, by dać koniom odpocząć. W końcu Wakanda miał jeszcze przebiec się między beczkami. 
Zauważyłam, że na placu, gdzie miała ćwiczyć, było zupełnie pusto.
- Odstawię go do stajni i przywiozę ci beczki na taczce.
- Dziękuję, miło z twojej strony. - Uśmiechnęła się.
Była szefem, kiedy Ruski nie ma, dobrze było zachowywać z nią przyjazne relacje. Ale nie chodziło tylko o to, troszczyła się o nas jak dobra ciocia, więc my też staraliśmy się być pomocni. 
Wjechała z Wakandą na plac, a ja zsiadłam przed przed stajnią i zaprowadziłam Quasi'ego do jego boksu. Był trochę zmęczony, ale szczęśliwy. Szybko uwolniłam go od siodła i ogłowia, a na koniec podałam mu jeszcze kilka cukierków, które uchowały się w kieszeni bryczesów. 
- Świetny z ciebie rumak, wiesz? - Potargałam mu grzywkę i ucałowałam chrapy.
Wyruszyłam na poszukiwania taczki, a ją, razem z beczkami znalazłam w magazynku. Odkryłam, że zmieszczą się maksymalnie dwie. Wyjechałam na zewnątrz z ładunkiem, kiedy poczułam na ramionach czyjeś dłonie i odwróciłam się, by zobaczyć uśmiechniętego od ucha do ucha Francisa.
- Kruszyno, załatwię to, tylko powiedz gdzie zawieźć – powiedział.
- Po pierwsze – żadna ze mnie kruszyna, a po drugie – tam na plac do Cory...
Zasalutował i przejął taczkę, kiedy ja wróciłam po trzecią beczkę. Rzuciłam ją na podłogę i kulałam sobie aż do ogrodzenia, gdzie podniósł ją Francis, ustawił odpowiednio w stosunku do pozostałych dwóch i zabrał taczkę do magazynku. Cora w tym czasie ćwiczyła z Wakandą cofania, ustępowania od łopatek, zwroty i zmiany chodów. 
Wspięłam się na ogrodzenie i usiadłam na najwyższej belce.
- Masz może stoper? - zapytała amazonka.
- Mam w telefonie.
- To zaraz zmierzysz nam czas, okej?
- Jasne.
Przygotowałam sobie sprzęt, kiedy Cora dodatkowo rozciągała sobie Wakandę, żeby ten nie miał później kontuzji podczas ostrych zakrętów i wyginania się. Później zapoznała go z beczkami. Następnie przejechała między nimi w stępie, a chwilę później w kłusie. 
- Dobra, Kath – zwróciła się do mnie – trzy, dwa, jeden!
Włączyłam stoper, a Wakanda Deal zagalopował ze stój i pomknął w stronę pierwszej beczki, rozpędzając się w oku mgnienia. Był przy tym bardzo posłuszny – każdy sygnał Cory był od razu wyłapywany i koń starał się robić wszystko, o co go prosiła.
Druga beczka zachwiała się, ale Cora przytrzymała ją ręką, ratując sytuację, zanim Wakandzie udało się zakręcić. Zaczął zwalniać przed trzecią, ale mocny impuls amazonki dał mu do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec. 
W końcu dojechali do końca trasy, do miejsca, kiedy miałam wyłączyć stoper. Cora i Wakanda podjechali do mnie kłusem na luźnej wodzy, więc pokazałam kobiecie wynik. Ona pokiwała głową, spekulując ze sobą czy czas był dobry czy zły.
- Może być... Przejadę jeszcze raz i dam mu spokój.
-  Od razu czy mała przerwa.
- Malutka. - Uśmiechnęła się i ponownie zakłusowała.
Siedziałam w ciszy przez kilka minut obserwując ich. Wakanda został wygłaskany i widać cieszył się z pięknego dnia, udanego treningu i wyrozumiałej partnerki. Chętnie zagalopował, gdy go o to poprosiła. 
Włączyłam stoper.
Koń, podobnie jak poprzednio, szybko nabierał prędkości. Tym razem biegł nawet szybciej, ponieważ Cora cały czas go poganiała, próbując uzyskać lepszy wynik. Wiedziała, że tego konia stać na więcej. 
Pierwsza beczka – poszło gładko, Wakanda pięknie wykręcił i już po chwili mknął dalej, mocno się starając. Przy drugiej poszło im równie dobrze, ale przy trzeciej wstrzymałam oddech. Mocno się telepała, a Cora nie zdążyła zareagować, musiała jechać dalej. Nie patrzyła się za siebie i tylko spięła konia do szybszego biegu, modląc się, by wszystko wyszło okej. No i wyszło, bo beczka po równo 16 sekundach w końcu się ustabilizowała. 
- Było lepiej! - zawołałam wesoło, patrząc na uzyskany czas.
Kiedy trenerka spojrzała na cyferki szeroko się uśmiechnęła i poklepała konia.
- Jestem z ciebie dumna! - powiedziała, tarmosząc mu grzywę.
Chwilę pokłusowała, postępowała na luźnej wodzy, a później zsiadła. Zabrała siodło i pad, a mi oddała konia, którego miałam zaprowadzić do boksu. Tam zdjęłam mu ogłowie i dołożyłam mu trochę siana. 

wtorek, 13 października 2015

2. (ujeżdżenie) Kveikur, Shi'ar Empire, Quizzical

Ruska – Kveikur
Megan – Shi'ar Empire
Louise – Quizzical

Siedziałyśmy sobie w kuchni, kiedy narodził się pomysł ujeżdżeniowego treningu. Spokojnie popijałyśmy zrobiony przez Lou truskawkowy koktajl, gawędziłyśmy o systemie edukacji i krytykowałyśmy oślepiająco żółte szpilki Anity, kiedy zaskoczyłam sama siebie.
- Pojeździłabym sobie... - oznajmiłam z westchnieniem.
- Ooo! - zdziwiła się Meg, wytrzeszczając oczy na krótką chwilę. - Ale że na koniu? To niesamowity zwrot akcji.
- Wiem... Ale taki mały trening ujeżdżeniowy, coby powoził tyłek w siodle? Co wy na to?
- Właściwie to miałam wziąć tą małą ruda małpę – powiedziała Lou.
- Masz na myśli Quizzicala? - Meg uniosła brew, uśmiechając się pod nosem. - Uwielbiam tego kucyka. Ale okej, dziewczyny. Ja w to wchodzę. Wezmę sobie Empire'a.
Po czym wszystkie trzy podniosłyśmy się ze średnio wygodnych krzesełek, założyłyśmy kurtki i w równym rządku podreptałyśmy do stajni. Ja dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać nad odpowiednim wierzchowcem, a mój wzrok utkwił w pięknych ślepiach Kveikura, który to wystawił swoją łepetynę przez okienko w kracie boksu i lampił się na mnie z zacieszem. Wyczuła krowa cukierki, co? Moja kochana krówcia. Od razu dałam mu kilka smakołyków, które chowałam w kieszeni. 
Opuściłam go na chwilę, aby przytargać sobie sprzęt. Dziewczyny najpierw wyczyściły swoje konie, które stały w sumie niedaleko.  Słyszałam narzekania Megan, bo Shi'ar znowu próbował sprawdzić jak smakuje jej ręka, oraz uspokajające sentencje Louise, którymi próbowała poskromić temperament kucyka. Jednak ani jeden ani drugi koń nie zamierzał dać się tak łatwo obłaskać. A w tym czasie Kveik wcinał sobie sianko, zupełnie nie przejmując się co ja tam z nim robię. Zaplotłam mu warkoczyk na ogonie. 
Wszystkie szybko uporałyśmy się z siodłaniem i już po chwili gęsiego, jedna za drugą, wyprowadzałyśmy swoje konie na zewnątrz. 
Z pomocą schodków wsiadłyśmy na nasze dzielne rumaki, a później dziarsko ruszyłyśmy w stronę placu. Miałyśmy tam zrobić rozgrzeweczkę, a później po kolei przenieść się na czworobok, który był z owym placem praktycznie połączony. 
Megan zamknęła za nami bramkę, chociaż zanim udało się jej ustawić Empire'a ja i Lou zdążyłyśmy już podciągnąć popręgi i zrobić po jednym okrążeniu stępem w obydwóch kierunkach. Kucyk miał wiele do powiedzenia i zupełnie się nie krępował. Próbował wyrwać amazonce wodze, co jakiś czas się zatrzymywał, a czasami do tego cofał, a jeszcze niekiedy próbował stawać dęba, zwykle jednak nie odrywał kopyt od ziemi na odległość większą niż 5 cm. 
Kveik był oazą spokoju i właśnie takiego konia dziś potrzebowałam. Takiego, na którym sobie wygodnie potruchtam, przeżyję cudowne, błogie chwile i uśmiechnę się raz czy dwa. 
Megan posłała mi zazdrosne spojrzenie, kiedy jej dumny wierzchowiec uparcie dążył do przejęcia przywództwa w ich zespole. Ale nie z Megan Summers te numery. Dziewczyna szybko dała mu do zrozumienia, że nie pozwoli sobie na takie wredne zachowania. Koń jeszcze trochę próbował, a nuż się uda, ale nie udało się. Zanim przeszłyśmy do kłusa był już grzeczny. 
Oczywiście zanim to nastąpiło mogłam podziwiać wariacje jednego i drugiego konia, podczas wykonywania szeregu wolt, serpentyn i przekątnych. A było na co popatrzeć. 
Ruszyłam kłusem chyba jako pierwsza. Kveik szybko się rozstepował, słuchał się jak mało który koń i generalnie jazda była dla mnie samą przyjemnością. Jego ślimacze tempo z początku nie stanowiło problemu, ot, taki truchcik. Ale kiedy przyszedł czas na jedną woltę, drugą półwoltę... Wtedy stwierdziłam, że trzeba nabrać jakiegoś szybszego rytmu, bo zaśniemy oboje. Nie było łatwo, bo tak jak przypuszczałam – konik już przysypiał. Zanim się rozbudził to tamte dwie samozwańcze koniary też już pogoniły koniska do biegu. Shi'ar prezentował się genialnie, bo Meg dopiero co postawiła go do pionu i mocno się skoncentrował. Od razu ze świetnym tempem, wyciągający nóżki, lekki. No przecudowny. Quizzical wyglądał natomiast jak ruda wiewióra ze wścieklizną, ale daję głowę – było w tym jakieś piękno. Głęboko ukryte pod warstwą piachu, które rozrzucał kopytkami na prawo i lewo, ale było!
- Weź go zatrzymaj, kochanie, porób cofanie, później wjedź na koło i popracuj z nim w wygięciu – odezwała się ciocia dobra rade vel Megan.
Lou skinęła głową, ale w jej oczach widziałam czystą nienawiść. Jej metody i metody Megan pochodziły z dwóch różnych planet. 
Skupiłam się trochę bardziej na moim powabnym ogierze, bo przez moje zainteresowanie cyrkiem obok, zaczął przysypiać.  Porobiłam z nim parę przekątnych, gdzie próbowałam mu wytłumaczyć o co chodzi z tym całym kłusem wyciągniętym i chłopak sobie w mig przypomniał. Cudowne dziecko. 
Shi'ar też był cudownym dzieckiem. I wyglądał najlepiej ze wszystkich trzech panów. I tak bardzo się cieszę, że się urodził. 
Megan już go sobie świetnie ogarnęła i teraz działał na jej najdrobniejsze, najsubtelniejsze wskazóweczki jak w zegarku. Jedno uszko do przodu, drugie na amazonkę. Pracował zadkiem i nogami  w kłusie tak, że znowu się zapatrzyłam i Kveikur zrobił sobie wolne. 
Quizzical zaczął rzuć wędzidło. Na kole. I nawet, uwaga: powoli się zbierał! I Lou była z siebie bardzo dumna, od razu się wyprostowała, uniosła podbródek i uśmiechała się dostojnie jak ta Królowa Anglii. Ale dobrze, wykonała dobra robotę z tą rudą gadziną, która zaczęła przybierać końskiego kształtu. 
Przez naprawdę spory kawał czasu jeździłyśmy te niewyżyte konie na przeróżnych figurach w kłusie i stępie i robiłyśmy masę przejść i doprowadzałyśmy każdy szczegół do absolutnej perfekcji. 
Wszystkie trzy dzieciaki szły jak w bajce, zaangażowały się i pracowały cudownie. Moja krowa nawet przestała zwalniać, a Quizz już zupełnie pozbył się swojego wrednego diabełka i nie buntował się ani trochę. 
W końcu przyszedł czas na zagalopowanie. Umówiłyśmy się, że będziemy to robić po kolei: jedna galopuje na ścianie, a reszta zjeżdża do środka i po chwili zmiana. 
Shi'ar Empire pojechał jako pierwszy. To zagalopowanie było cudowne i bardzo chciałam, żeby Kveikowi wyszło dokładnie tak samo. Shi był skupiony, świetnie ustawiony, gotowy na każdy sygnał amazonki. Przegalopowali dwa okrążenia, a potem na przekątnej (wykonując lotną zmianę nogi) zmienili sobie kierunek i jazda kolejne dwa. 
I wtedy nadeszła moja kolej. Ale wyszło nam całkiem dobrze. Chyba troszkę go w ten galop wpędziłam, ale to było tylko parę kroczków, pewnie nikt nawet nie zauważył... Jedna strona zrobiona, więc wjechaliśmy na przekątną i zrobiliśmy naprawdę ładną lotną. Potem w drugą stronę i prrr, do kłusa. 
Przejście Quizzicala do galopu wyglądało jak nagła eksplozja turbo dopalaczy zamontowanych pod ogonem. Kłus, kłus, kłus i sruu! Dzida! Ale dzida szybko stała się przyjemnym kontrolowanych galopikiem. Zmienili kierunek tak samo jak reszta z nas i... i już. Ładnie wyszło, Quizz trochę podskoczył przy tej lotnej, ale wciąż miał w sobie sporo energii. Byłam w stanie zrozumieć. 
Następnie zdecydowałyśmy się dokończyć trening na czworoboku. Trochę się tam pokręciłyśmy kłusikiem, ale potem było tak, że dwie wyjeżdżały za płotek i chodziły stepem wokół, a jedna w środku leciała sobie program z P lub N.  
Pierwsza Lou wjechała ładnie na X, tam się zatrzymała i zrobiła ukłon. Koń wiedział co się dzieje i zachowywał pozory. Ruszyli poprawnie, od razu wysiadywanym kłusem. Reszta programu poszła im naprawdę dobrze, bo Quizz zachowywał się bardzo profesjonalnie i ani razu nie próbował się kłócić. Robił dokładnie to, o co poprosiła go amazonka. Zaangażował się, był dokładny, próbował dać z siebie jak najwięcej. Miło było go teraz obserwować, widząc to, co działo się wcześniej. Skończyli przejazd, a ja zaczęłam klaskać. Megan rzuciła mi tylko pełne politowania spojrzenia i zakłusowała by zająć miejsce Lou, kiedy tylko ona wyjedzie z czworoboku. Udało się idealnie i już po chwili stała w X. Meg była ambitniejsza i wybrała sobie trudny program, pamiętałam go jak przez mgłę z jakichś zawodów na... już nawet nie pamiętam na jakim koniu i gdzie. 
Szło im rewelacyjnie. Ich przejazd wyglądał jak przejazd na poważnych zawodach gdzieś w poważnej stajni na poważnym poziomie. Shi'ar – pełna profeska, ani jednego błędu, ani jednego zawahania czy nieposłuszeństwa. Megan wiedziała co robi, była w tym dobra i nie pozwoliłaby sobie na jakieś nawet drobne niedociągnięcia. Widać było jak bardzo zgrała się z koniem, jak bardzo ten ufał jej i zdawał się na nią. Pięknie wyginał się na zakrętach, szedł lekko i sprężyście. 
No i przyszedł czas na nas! Kveik to konik dla dzieci, to nauki jazdy, do pierwszych startów. I sprawdzał się w tym świetnie, ale przy tamtych koniach czułam się troszkę... mała? Taka tycia, nic nie znacząca. No ale przypomniałam sobie po co tam jestem. Żeby się cieszyć jazdą i żeby koń miał trochę ruchu. Wyszukałam sobie z pamięci jakiś łatwiejszy program P i jazda. 
Szło nam bardzo przyjemnie. Kveikur się słuchał, od razu reagował na sygnały, cały czas szedł na kontakcie i, co ważne, szedł żwawo! Byłam z niego dumna, bo nie pomyliliśmy się ani razu, a każda figura wychodziła niemal tak idealnie, jak wyobrażałam to sobie w głowie. Bawiliśmy się świetnie, rozruszaliśmy kości i super.  
Na koniec wszystkie trzy wróciłyśmy na plac, gdzie rozstępowaliśmy koniska na luźniejszych wodzach. One parskały i kierowały pyszczki ku ziemi, czasami tylko szturchając się nawzajem nosami, gdzie zbliżałyśmy się do siebie na bliską odległość. 
Po kilkunastu minutach podjechałyśmy pod stajnię i zsiadłyśmy, po czym zaprowadziłyśmy te nasze wspaniałe sportowce do ich boksów. Rozsiodłałyśmy, sprzęt wyniosłyśmy do siodlarni. A tam znalazłyśmy bezpańskie wiaderko z jabłkami z naszego sadu, więc prędko wróciłyśmy do koni i nagrodziłyśmy je za świetny trening. 

1. (skoki) Crazy Quick, Royal Kingdom

Ruska - Crazy Quick
Aiden, Chris

Mila przyjechała do nas na kilka dni, by w końcu obejrzeć nową stajnię, dać nam kilka cennych rad i jak zwykle doprowadzić kilka osób do granic wytrzymałości podczas napadów śmiechu. Przez kilka dni i ja i ona leniłyśmy się w najlepsze. A bo pogoda nie taka, bo za zimno, bo za ciepło, bo fajne filmy dzisiaj lecą w TV, bo konie mają dziś wolne, bo to, bo tamto... Ale czwartego dnia postanowiłyśmy zmienić nasze karygodne postępowanie, założyłyśmy najwygodniejsze bryczesy i głupie koszulki, po czym dziarsko powędrowałyśmy do stajni, aby przygotować sobie wierzchowce do jazdy. 
- Ja to nie mam wyboru, wzięłam tylko Royala, także się dostosuj, mordko – stwierdziła Milka, podając swojego cudnemu ogierowi zielone jabłuszko.
- A z tym to nie będzie problemu, bo już dawno miałam się przejechać na Crazy'm, więc mam chociaż motywację. Tylko powiem Kyle'owi, bo to w sumie jego podopieczny.
- To ja sobie pójdę po sprzęt.
Udałam się do stajennej kuchenki i nie zawiodłam się, bo właśnie tam siedział Kyle Hammerback obrażony na cały świat z filiżanką zbyt słodkiej herbaty w dłoniach. 
- Biorę Quicka na trening, gdyby co – oświadczyłam, licząc na akceptację.
- Okej... - mruknął pod nosem.
Skinęłam głową i poszłam do siodlarni. Milki już tam nie było, w spokoju wybrałam sobie sprzęcior i wróciłam do stajni. Quick stał w boksie i kiedy tylko otworzyłam drzwi podszedł do mnie, aby obwąchać moją skromną osobę od stóp do głów. Podczas czyszczenia był bardzo grzeczny, czasami mnie tylko zaczepiał ale z przyjaznymi intencjami. Wyjrzałam na korytarz. Milka czyściła tam swojego rumaka, rozłożyli się tak, że nie dało się przejść, ale jakoś nikt przechodzić nie chciał, więc wszyscy byli szczęśliwi.
- Jak tam? - zapytałam.
- Nooo, nieźle. Pięć minut.
- Oki. Jak skończysz to możesz już lecieć na halę.
Dokończyłam szczotkowanie, a potem raz dwa założyłam sprzęt. Przed wyjściem z boksu upewniłam się, że podpięłam odpowiednio wszystkie paski i usłyszałam leniwe stukanie kopyt z korytarza – Royal Kingdom wyruszył na halę. Minęło kilkanaście sekund kiedy poszliśmy w jego ślady. Kiedy tam doszliśmy Milka właśnie wskoczyła na grzbiet kasztanka i ruszyła wolnym stępem. Ja po chwili także znalazłam się w siodle. Podeszłam do radia i włączyłam pierwszą lepszą stację, coby się milej jeździło. 
Stępowałyśmy sobie na kontakcie po pierwszym śladzie, w odwrotnych kierunkach. Na środku stało jakieś 10 przeszkód  dla niższej klasy. 
Niedługo później poprosiłyśmy koniska o trochę więcej wysiłku. Przyspieszyłyśmy do żwawego marszu, co jakiś czas trafiała się wolta, czasami przekątna albo tez slalom między przeszkodami. Obydwa wierzchowce były grzeczne i czujne. Nie przeszkadzały sobie nawzajem, chociaż właściwie się nie znały. 
Po kilku minutach były gotowe na zakłusowanie, więc wymieniłam z Milką porozumiewawcze spojrzenia i jak na sygnał ruszyłyśmy truchtem. Quickowi troszkę się nie chciało, ale motywowałam go bez przerwy tak bardzo, że w końcu dla świętego spokoju przyspieszył. Royal zupełnie nie miał problemów z tempem, szedł tak, jak kazała mu amazonka i widać było, że robi to z wielką chęcią i oddaniem. Po wykonaniu paru pełnym okrążeń w obydwu kierunkach do programu atrakcji weszły te wszystkie wolty i półwolty i masa, cała masa serpentyn między przeszkodami. Chciałyśmy jak najlepiej rozgrzać koniska. Zmieniałyśmy też tempo. Na krótkich ścianach szybko, na długich wolno. Później na odwrót. Później jeszcze inaczej. Było dużo pracy w kłusie, a konie zaczynały pracować jeszcze lepiej. Chodziły świetnie, nie gubiły rytmu, robiły płynne przejścia i generalnie słuchały się na sześć z plusem. Przed zagalopowaniem zadzwoniłam po Chrisa i Aidena, żeby ustawili nam drążki i podnieśli parę poprzeczek. 
Kiedy już się zjawili podzieliłam sobie z Milką nasza wieeeelką halę na pół. Każda z nas miała wystarczająco dużo miejsca by swobodnie zgalopować chody, w międzyczasie zmieniając kierunki. Kilka minut później miałyśmy do dyspozycji moje upragnione drążki. Najechałam na nie, dodając impuls i pilnując, by Quick nie wpadł na pomysł czmychnięcia w bok. Nie wpadł. Przejechał ładnie, bez puknięcia, żwawo. Tak samo poradził sobie Royal. Po kilku kolejnych razach w jedną i drugą stronę byliśmy gotowi na skoki. 
Przeszkody były na 100 cm. 
- Podaję pierwsza, ok? - zapytała Milka, a ja się zgodziłam.
Przez chwilę krążyła kłusem między przeszkodami, wybierając sobie najdogodniejszą kolejność. 
W końcu ruszyła galopem i po kilkunastu metrach zaatakowała stacjonatę. Koń skoczył idealnie, z sercem i świetną techniką. Widać, że to kochał i bardzo fajnie się go obserwowało. Później był okser – z drobnym puknięciem, ale to przez trochę zbyt słabe i dalekie wybicie. Royal zrehabilitował się nad następną przeszkodą, gdzie to wykonał fenomenalny skok z wielkim zapasem i wow, pięknie to wyglądało. Kolejne przeszkody pokonał bez szwanku. 
Kiedy skończyli spięłam Quicka do galopu, mając nadzieję, że jest na tyle sterowny, by wykonać mój plan. Liczyłam na co najmniej jeden udany ostry zakręt. Najazd na pierwszą przeszkodą – doublabarre'a – był szybki i w sumie ledwo co przypomniałam sobie co ja tam robię, ale się udało. Później odzyskałam świadomość i kierowałam koniem bardziej świadomie. On wyczuł każdy mój ruch, każdy impuls łydek i od razu wprowadzał je w czyn. Pracowało mi się z nim świetne. Jedna przeszkoda za drugą, silny impuls – koń skacze, musiałam tylko pilnować by wybijał się w odpowiednim miejscu, bo raz zdarzyło mu się to samo co Royalowi. Ostry zakręt też wyszedł jak należy, i ja i koń przyjęliśmy odpowiednie pozycje, nie wywaliliśmy się, a później oddaliśmy wcale nie brzydki skok przez oksera. 
- Hej, a może przed czymś wyższym jakiś szereg zrobimy? - zaproponowała Mila.
Zerknęłam na panów stajennych, a oni bez słowa zabrali się do ustawiania.
Zrobiłyśmy koniom przerwę. Jechałyśmy wolnym kłusem obok siebie. 
- Jestem ciekawa czy ciągle wytrzymujesz w swoim stałym związku – zaczęłam z troszkę wrednym uśmieszkiem. Ale nie chciałam być wredna, nie, nie. Tylko tak odrobinkę złośliwa? - Tak tylko pytam – dodałam.
- Oczywiście, że ciągle wytrzymuję w moim stałym związku, bo mój stały związek jest fantastyczny i niedługo rocznica i w ogóle żyję jak w bajce – odpowiedziała z dumą.
- Nie no, ja się bardzo ciesze, tylko robimy zakłady i a boje się obstawić dużo no i...
- Oj mordo, tym razem jest inaczej. Kochamy się strasznie i będziemy razem na zawsze!
- To ja chcę być druhną.
- Będziesz, będziesz. - Posłała mi promienny uśmiech.
- Dobra, dziewczyny – krzyknął Chris. - Możecie jechać!
No to pojechałyśmy. A później doszłyśmy do wniosku, że najpierw pojedzie Milka, według zasady „goście przodem”, a ja stanęłam sobie z boczku.
Royal jak zobaczył co ma przed sobą to włączył w tyłku motorek i jak nie śmignął przed siebie! To był jeden z najszybszych przejazdów w jego życiu. Brał te przeszkody jak błyskawica, pokonywał jedną stacjonatę za drugą, wybijając się i lądując w idealnych miejscach, ze ślicznym baskilem i jeszcze piękniej podkurczonymi kopytkami. 
- No, kochana, szkoda, że nie nagrywałam – powiedziałam pod wrażeniem i zakłusowałam, by po chwili ruszyć galopem i powtórzyć wyczyn przyjaciółki.
No i już na wstępie wiedziałam, że nie wyjdzie, kiedy po pierwszej przeszkodzie i po dwóch krokach galopu koń zrobił STOP! NIE JADĘ! NIENIENIENIE!
A Ruska nie wiedziała, że w planie jest stop i postanowiła lecieć dalej. Tak. 
- Ty cholero... - zakwiliłam żałośnie, czując, a raczej nie czując niczego zbyt dobrze. I wtedy ze strachem popatrzyłam ja na siebie i nagle wszyściutko, łącznie z włosami pod kaskiem zaczęło boleć.
- Boże, Ruska! Żyjesz?!
To chyba była Milka. Tak, to była Milka, bo prawie przejechała mnie swoim koniem i wychyliła się z siodła by szturchnąć mnie palcatem w policzek, prawie wbijając mi ten dzyndzel w oko. To musiała być Milka. 
- Ja tylko sobie poleżę troszkę... - odparłam.
I nawet się nie rozpłakałam. 
Panowie cierpliwie czekali u mego boku, by po kilku minutach poratować szefową silnym ramieniem. Kiedy już stałam na nogach czułam się jakby to nie były nogi, ale raczej dwa kawałki waty. No ale doczłapałam się do konia. I wsiadłam. I ruszyłam. 
Chwilę stępowałam i nawet odzyskałam wszystko, co utraciłam i dalejże! Galop!
To był chyba najbardziej pilnowany koń na świecie. Miałam w głowie każdy plan, jaki mógł wykonać, obstawiłam wszystkie tylne wyjścia. Pilnowałam w łydkach, na wodzach, na uszach, wszędzie. I szereg został pokonany pięknie i bezbłędnie. 
Koń miał wyrzuty sumienia, bo się starał jak nigdy. Nosił mnie pięknie, słuchał się, wybijał się mocno, pewnie i ani razu się nie zawahał. 
Przyszedł czas na kilka wyższych przeszkód a potem do domu. Panowie ustawili co trzeba, Milka się dopytywała, czy ze mną gorzej niż zwykle i czy widzę odpowiednią ilość palców, kiedy mi je pokazywała, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi twierdziły, że jest ok. Miałam jechać pierwsza, żeby potem szybko zsiadać i iść do domu. Miałam trochę poharatane ręce, kiedy jakoś nieświadomie ratowałam się przed upadkiem na nos. 
Przeszkód sztuk siedem. 
Koń był już zupełnie zrelaksowany, nie parł na przód jakoś na siłę, miałam go pod zupełną kontrolą. Ale i tak przed każdym wybiciem byłam mega zdecydowana i bardzo, bardzo go pilnowałam. To zaowocowało ponoć naprawdę świetnymi skokami, ze sporym zapasem mimo pokonywanych 135 cm.
Czułam, że Crazy wpadł już w rytm, że się stara, że się angażuje i mogę mu ufać. A on ufał mi. Starałam się robić wszystko, by skok był dla niego jak najbardziej wygodny. 
Po wylądowaniu poklepałam go i wygłaskałam po szyi szczerząc się jak głupi do sera, a w tym czasie Milandres ruszyła Royala galopem i mknęli na pierwszą przeszkodę. 
Konio zachowywał się podobnie jak Quick. Widać już było, że jest w tej idealnej formie i nastroju. Lekki, biegnący w określonym rytmie, na kontakcie, słuchający wszystkich sygnałów i wykonujący je. Szło im cudownie i kiedy tak stępowałam to nie odrywałam od nich mego zamglonego przez upadek spojrzenia. Koń się mocno starał, wybijał się z siłą i z zaangażowaniem, a w swoją prace wkładał tyle serca, że aż się miło robiło. A jego technika powalała. 
Nad okserem wyglądał jak olimpijczyk. Milka chyba tez to wiedziała, bo się uśmiechała i pewnie dziękowała Bogu, ze u nas na hali much nie ma, bo by zaraz sobie je wszystkie na zębach zabiła. 
Na ostatniej stacjonacie myślałam, że puknie kopytem, ale nie. Wymierzył sobie odległość tak idealnie na styk, że jestem pewna, iż skubany zrobił to specjalnie żeby się popisać. A miał czym. Był genialny.
Milka wyklepała go porządnie i przytuliła się do szyi, kiedy zwalniał.
Przez kilkanaście dobrych minut kręciłyśmy się po sali, namiętnie plotkując, konie relaksowały się na luźnych wodzach, stajenni poszli na piwo. Sielanka.
W końcu odprowadziłyśmy te nasze sportowe kucyki do boksów, gdzie mogły sobie do woli wcinać siano i odpoczywać przy muzyce klasycznej. Vienne koniecznie nalegała na zainstalowanie im odtwarzacza w stajni, przekonując nas, że dzięki zbawczym dźwiękom pianina nasze rumaczki będą wiecznie szczęśliwe. No to się zgodziłyśmy. 
Z Milką poszłam do domu, gdzie doprowadziłam się do porządku. Później poszłam spać i obudziłam się w szpitalu. 
A tak naprawdę do do 3 w nocy grałyśmy w monopol i obgadywałyśmy Detalli. Na Skype podczas rozmowy z nią. I ona obgadywała nas z Lokim. A później grzecznie poszliśmy spać.