czwartek, 3 grudnia 2015

7. (cross) Rusałka, Angelique Trouble

Ruska - Rusałka

Poranek okazał się być ponury i smutny, dlatego dopiero koło godziny 13 ruszyliśmy tyłki sprzed telewizora i zaczęliśmy myśleć o ewentualnych treningach. Szłam w stronę stajni z Megan i Lilią, gawędząc sobie o szczeniakach, które niedługo na świat wydać miała Elsa. 
- Skoro zatrzymamy dwa... to będę mogła wziąć jednego? - zapytała Meg.
- Nie sądzę, żeby taka niewinna istotka była w stanie przetrwać u twojego boku – odpowiedziała za mnie Lilia, posyłając dziewczynie smutny uśmiech i pełne politowanie spojrzenie.
Ruda prychnęła pod nosem i przyspieszyła kroku.
- Chyba wezmę Angie na tor crossowy – powiedziała Lil, zerkając na mnie, jakby chciała mnie zmusić samym spojrzeniem do przyłączenia się.
- Wiesz co... właściwie to mogłabym sobie osiodłać Rusałkę. Przyda się jej wyszaleć.
- To świetnie! Wyrobisz się w 10 minut?
- Raczej tak. Tylko jeszcze złapię Friday i już ubieram konia.
Skinęła głową, a że akurat dotarłyśmy do stajni, rozdzieliłyśmy się. Udałam się do masztalerki i tam też spotkałam Fri. 
- Kochana, ja jadę na trening, więc nie wiem czy wyrobię się na drugą, żeby ci pomóc z tymi zakupami...
- Mam poczekać czy brać kogoś innego? - zapytała, przecierając szmateczką ogłowie Crypto.
- To zależy czy masz czas, ale ja chcę jechać, także...
- Ok, jedź, ale pospiesz się.
- Dzięki! - Uśmiechnęłam się i przy okazji zabrałam sprzęt Rusałki. Brązowe siodło, brązowe zwykłe ogłowie, czaprak w truskawki, podkładkę i brązowe ochraniacze. Tak wyposażona ruszyłam do boksu siwej i rozstawiłam to sobie na stelażu. Ze skrzynki zabrałam szczotki i kopystkę i weszłam do boksu klaczy.
- Cześć, malutka. Jak tam dzisiaj? - zapytałam zaciekawiona, oglądając stan jej sierści.
Jak na nią, czyściutka! Parę razy przeciągnęłam szczotką, potem przeczesałam grzywę, z ogona wybrałam odrobinki ściółki, a na koniec wyczyściłam kopyta.  Rus była w miarę grzeczna i nie przeszkadzała. Później, kiedy zaczęłam zakładać sprzęt, już mniej podobała się jej koncepcja „człowiek w moim boksie”, ale starała się zachować zimną krew. Po kilku minutach wyprowadziłam ją z boksu, a potem ze stajni. Lilii jeszcze nie było, więc przysiadłam na schodkach i miziałam Rusałkę po chrapkach. Po chwili relaksu usłyszałyśmy zdecydowane kroki Angelique Trouble, a po chwili zobaczyłyśmy ją we własnej osobie, ciągnącą za sobą Lilię. 
Wsiadłyśmy na nasze kobyły, które musiały się obowiązkowo obwąchać, a po chwili na poprawianie strzemion ruszyłyśmy w stronę lasu. 
Z początku koniska były poddenerwowane, a raczej podekscytowane wyjściem ze stajni i spacerem między  pastwiskami. Ciężko było nad nimi zapanować, ale udawało nam się to w jakimś w miarę satysfakcjonującym stopniu. Kiedy tylko wjechałyśmy między drzewa ruszyłyśmy kłusikiem. Wolnym, relaksującym truchtem. 
Klaczki były już trochę bardziej skupione na nas, ale i tak czuło się, że są pełne energii i chętnie odstawiłyby jakiś numer. Angie, jak to Angie, nie raz próbowała wyrwać Lilii wodze, albo przyspieszała tak, by wyprzedzić mnie, a jeśli się nie udawało, to wjeżdżała siwej w zad. Później trochę stonowała, najwyraźniej Lil się na nią wzięła. Trochę przyspieszyłyśmy, kiedy wjechałyśmy w kręte ścieżki, które prowadziły przez leśne górki i dolinki. Uwielbiałam tę trasę, konie zresztą też. 
Po mniej więcej dziesięciu, może piętnastu minutach drogi, dojechałyśmy na tor crossowy. Zdecydowałyśmy się rozgrzać konie w dwóch zupełnie różnych miejscach, z czego każda z nas miała do dyspozycji jedną, niską przeszkodę. Klacze były zbyt podekscytowane, by wymagać od nich nie wiadomo czego, więc starałyśmy się je po prostu dobrze porozciągać i jakoś ułożyć, żeby nie pozwalały sobie na zbyt wiele. 
Rus była ciężka do ogarnięcia, cały czas podnosiła głowę i przyspieszała od najlżejszego sygnału, a często i nawet bez niego. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła słuchać i pracować jak trzeba. 
Kątem oka widziałam, że Angelique tez zaczynała się relaksować i nie była taka nerwowa. Ładnie się zganaszowała i wykonywała polecenia, z rzadka wyrywając amazonce wodze, albo specjalnie zwalniając. Standard. 
Najechałam na przeszkodę, pilnując, by Rusałka nie uciekła w bok, chociaż była to dość nieprawdopodobna wersja wydarzeń. I miałam rację, bo skoczyła pięknie i nawet za bardzo nie leciała na przeszkodę. Dałam jej chwilę przerwy, kiedy to patrzyłam jak Angie wykonuje swój pierwszy skok i uśmiechnęłam się, bo poszło jej tak samo dobrze. 
Postanowiłyśmy, że czas na właściwy przejazd. Angie i Lilia miały jechać pierwsze. 
Haflingerka była, jak na siebie, spokojna i opanowała, więc kiedy ruszyły i najechały na pierwszą przeszkodę, poszło im rewelacyjnie i bez nerwów. Dopiero później zrozumiała, że to już i że jedzie na poważnie, więc znowu dała się ponieść emocjom. Mimo wszystko zachowywała się w miarę dobrze, Lil uważała na nią i pilnowała.
Dzięki temu świetnie poradziły sobie z dość wysokim żywopłotem. Dopiero przy trzeciej przeszkodzie zauważyłam drobne wahanie, kiedy na drodze klaczy stanęła dziwna konstrukcja w kształcie pirackiego okrętu. Nie miała pewności co do flag, ale ostatecznie nie dała z siebie zrobić tchórza i dzielnie przeleciała nad pokładem. Lilia prawie niezauważalnie poklepała ją po szyi, ale nie zwolniły ani na chwilę. Pędziły przez las, gdzie czekał na nich strumień, ale nie mogłam zobaczyć, jak im poszło. 
Kiedy wyłoniły się zza drzew wyglądały na zdeterminowane i bez cienia zwątpienia wskoczyły do jeziorka z wysokiego progu. W wodzie znajdowały się dwie małe beczki, a że klaczka dostała dodatkowej dawki energii dzięki robieniu fal, przeskoczyła je z imponującym zapasem. Podziwiałam jej wytrwałość, bo cały czas utrzymywała świetne tempo, przy czym widocznie nie traciła na siłach. 
Wskoczyła na próg niemal bez wysiłku i nawet przyspieszyła, gdy znalazła się na odcinku pustej drogi. Przejechały obok nas, by po chwili zaatakować nieduży płotek. Dalej czekał na nie łukowaty mostek. Angie idealnie wymierzyła i z silnym wybiciem poszybowała nad samym środkiem przeszkody. Dopiero nad dziwną, trójkątną konstrukcją pokazała wahanie, ale silna łydka Lilii szybko pozbawiła ją złudzeń. Trochę koślawo, ale z impetem, przeskoczyła i pogalopowała dalej. Aż do końca szło jej idealnie, a gdy dojechała do mety została wyklepana i wychwalona przez amazonkę. 
To był tez znak dla nas. Spięłam siwkę, która zaczęła się już nudzić, do galopu i najechałyśmy na pierwszą przeszkodę w postaci kłosy. Rusałka była trochę ospała i ledwo się wybiła, ale po oddanym skoku pięknie się obudziła i sama z siebie przyspieszyła. Powiedziałam do niej, że jest dobrym koniem, co zaowocowało radosnym zarzuceniem grzywy, przez co omal nie wywaliłyśmy się na zakręcie. Mój majestatyczny rumak jednak nic sobie z tego nie robił i biegł dalej, by wkrótce spotkać się z żywopłotem. Tutaj poradziła sobie lepiej, z bardziej zadowalającą techniką. Rośliny przeczesały jej kopyta, ale nie szkodziło. Pojechałyśmy prosto na okręt. Rusałka też nie do końca pochwalała pomysł na taki wygląd przeszkody, ale mocno jej pilnowałam, nie dałam uciec i zachęcałam do skoku. Udało nam się i to naprawdę ładnie. Wyciągnęła szyję, podkurczyła nóżki i czułam, że jesteśmy dużo wyżej niż potrzeba. Może to przez to, że tak się tego bała. 
Pochwaliłam ją i pozwoliłam trochę zwolnić, żeby za szybko się nie wykończyła. Wjechałyśmy do małego lasku i gdyby nie mój sygnał, koń pewnie przegapiłby strumień i w niego wpadł, bo patrzył nie tam gdzie trzeba... Ale najważniejsze, że się udało. Cieszyłam się, że przed nami jeziorko, bo było naprawdę gorąco, kiedy musiałam uważać za siebie i za klacz, która traktowała to trochę zbyt beztrosko. Zeskok z progu był ekstremalny i mocno trzęsło, ale zaraz potem poczułyśmy się świetnie. Byłyśmy całe w wodzie i super. Rusałki nie musiałam nawet zachęcać do skoków przez beczki i dopiero przy wskoczeniu na brzeg użyłam trochę więcej siły perswazji. Miałyśmy przed sobą pusty kawałek, więc przyspieszyłyśmy, a że wciąż całe mokre i wesołe, to siwce ten plan się zupełnie spodobał i uruchomiła w zadku turbo-dopalanie. Zwolniłyśmy przed płotkiem, przed którym poczułam wahanie ze strony klaczy, ale poradziłyśmy sobie. Chyba krzywo i dziwnie, ale poradziłyśmy sobie... Nad mostkiem za to zaprezentowała się świetnie i była o wiele pewniejsza. To dziwne drewniane coś z kolei zupełnie jej nie obeszło i bez najmniejszego problemu wybiła się i to nawet w odpowiednim miejscu. Kolejnych kilka przeszkód poszło świetnie i mimo że klacz robiła się coraz bardziej zmęczona i nasz galop był stosunkowo wolny, to same skoki oddawała wspaniale. 
Lilia rozkłusowała i rozstępowania już Angie, więc zrobiłam tylko dwa małe okrążenia wokół kilku przeszkód w kłusie, a potem stępem wróciłyśmy do stajni. Obydwie panny były zbyt wykończone by dokazywać, więc prawie cały czas szły na luźniejszej wodzy, sterowane łydkami i dosiadem. 
Od razu puściłyśmy je dwie na padok, bo pogoda zrobiła się całkiem ładna, a sprzęt zaniosłyśmy do masztalerki. Czapraczki zostały ładnie powieszone na suszarkę, a wędzidła umyte pod kranem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz