wtorek, 13 października 2015

1. (skoki) Crazy Quick, Royal Kingdom

Ruska - Crazy Quick
Aiden, Chris

Mila przyjechała do nas na kilka dni, by w końcu obejrzeć nową stajnię, dać nam kilka cennych rad i jak zwykle doprowadzić kilka osób do granic wytrzymałości podczas napadów śmiechu. Przez kilka dni i ja i ona leniłyśmy się w najlepsze. A bo pogoda nie taka, bo za zimno, bo za ciepło, bo fajne filmy dzisiaj lecą w TV, bo konie mają dziś wolne, bo to, bo tamto... Ale czwartego dnia postanowiłyśmy zmienić nasze karygodne postępowanie, założyłyśmy najwygodniejsze bryczesy i głupie koszulki, po czym dziarsko powędrowałyśmy do stajni, aby przygotować sobie wierzchowce do jazdy. 
- Ja to nie mam wyboru, wzięłam tylko Royala, także się dostosuj, mordko – stwierdziła Milka, podając swojego cudnemu ogierowi zielone jabłuszko.
- A z tym to nie będzie problemu, bo już dawno miałam się przejechać na Crazy'm, więc mam chociaż motywację. Tylko powiem Kyle'owi, bo to w sumie jego podopieczny.
- To ja sobie pójdę po sprzęt.
Udałam się do stajennej kuchenki i nie zawiodłam się, bo właśnie tam siedział Kyle Hammerback obrażony na cały świat z filiżanką zbyt słodkiej herbaty w dłoniach. 
- Biorę Quicka na trening, gdyby co – oświadczyłam, licząc na akceptację.
- Okej... - mruknął pod nosem.
Skinęłam głową i poszłam do siodlarni. Milki już tam nie było, w spokoju wybrałam sobie sprzęcior i wróciłam do stajni. Quick stał w boksie i kiedy tylko otworzyłam drzwi podszedł do mnie, aby obwąchać moją skromną osobę od stóp do głów. Podczas czyszczenia był bardzo grzeczny, czasami mnie tylko zaczepiał ale z przyjaznymi intencjami. Wyjrzałam na korytarz. Milka czyściła tam swojego rumaka, rozłożyli się tak, że nie dało się przejść, ale jakoś nikt przechodzić nie chciał, więc wszyscy byli szczęśliwi.
- Jak tam? - zapytałam.
- Nooo, nieźle. Pięć minut.
- Oki. Jak skończysz to możesz już lecieć na halę.
Dokończyłam szczotkowanie, a potem raz dwa założyłam sprzęt. Przed wyjściem z boksu upewniłam się, że podpięłam odpowiednio wszystkie paski i usłyszałam leniwe stukanie kopyt z korytarza – Royal Kingdom wyruszył na halę. Minęło kilkanaście sekund kiedy poszliśmy w jego ślady. Kiedy tam doszliśmy Milka właśnie wskoczyła na grzbiet kasztanka i ruszyła wolnym stępem. Ja po chwili także znalazłam się w siodle. Podeszłam do radia i włączyłam pierwszą lepszą stację, coby się milej jeździło. 
Stępowałyśmy sobie na kontakcie po pierwszym śladzie, w odwrotnych kierunkach. Na środku stało jakieś 10 przeszkód  dla niższej klasy. 
Niedługo później poprosiłyśmy koniska o trochę więcej wysiłku. Przyspieszyłyśmy do żwawego marszu, co jakiś czas trafiała się wolta, czasami przekątna albo tez slalom między przeszkodami. Obydwa wierzchowce były grzeczne i czujne. Nie przeszkadzały sobie nawzajem, chociaż właściwie się nie znały. 
Po kilku minutach były gotowe na zakłusowanie, więc wymieniłam z Milką porozumiewawcze spojrzenia i jak na sygnał ruszyłyśmy truchtem. Quickowi troszkę się nie chciało, ale motywowałam go bez przerwy tak bardzo, że w końcu dla świętego spokoju przyspieszył. Royal zupełnie nie miał problemów z tempem, szedł tak, jak kazała mu amazonka i widać było, że robi to z wielką chęcią i oddaniem. Po wykonaniu paru pełnym okrążeń w obydwu kierunkach do programu atrakcji weszły te wszystkie wolty i półwolty i masa, cała masa serpentyn między przeszkodami. Chciałyśmy jak najlepiej rozgrzać koniska. Zmieniałyśmy też tempo. Na krótkich ścianach szybko, na długich wolno. Później na odwrót. Później jeszcze inaczej. Było dużo pracy w kłusie, a konie zaczynały pracować jeszcze lepiej. Chodziły świetnie, nie gubiły rytmu, robiły płynne przejścia i generalnie słuchały się na sześć z plusem. Przed zagalopowaniem zadzwoniłam po Chrisa i Aidena, żeby ustawili nam drążki i podnieśli parę poprzeczek. 
Kiedy już się zjawili podzieliłam sobie z Milką nasza wieeeelką halę na pół. Każda z nas miała wystarczająco dużo miejsca by swobodnie zgalopować chody, w międzyczasie zmieniając kierunki. Kilka minut później miałyśmy do dyspozycji moje upragnione drążki. Najechałam na nie, dodając impuls i pilnując, by Quick nie wpadł na pomysł czmychnięcia w bok. Nie wpadł. Przejechał ładnie, bez puknięcia, żwawo. Tak samo poradził sobie Royal. Po kilku kolejnych razach w jedną i drugą stronę byliśmy gotowi na skoki. 
Przeszkody były na 100 cm. 
- Podaję pierwsza, ok? - zapytała Milka, a ja się zgodziłam.
Przez chwilę krążyła kłusem między przeszkodami, wybierając sobie najdogodniejszą kolejność. 
W końcu ruszyła galopem i po kilkunastu metrach zaatakowała stacjonatę. Koń skoczył idealnie, z sercem i świetną techniką. Widać, że to kochał i bardzo fajnie się go obserwowało. Później był okser – z drobnym puknięciem, ale to przez trochę zbyt słabe i dalekie wybicie. Royal zrehabilitował się nad następną przeszkodą, gdzie to wykonał fenomenalny skok z wielkim zapasem i wow, pięknie to wyglądało. Kolejne przeszkody pokonał bez szwanku. 
Kiedy skończyli spięłam Quicka do galopu, mając nadzieję, że jest na tyle sterowny, by wykonać mój plan. Liczyłam na co najmniej jeden udany ostry zakręt. Najazd na pierwszą przeszkodą – doublabarre'a – był szybki i w sumie ledwo co przypomniałam sobie co ja tam robię, ale się udało. Później odzyskałam świadomość i kierowałam koniem bardziej świadomie. On wyczuł każdy mój ruch, każdy impuls łydek i od razu wprowadzał je w czyn. Pracowało mi się z nim świetne. Jedna przeszkoda za drugą, silny impuls – koń skacze, musiałam tylko pilnować by wybijał się w odpowiednim miejscu, bo raz zdarzyło mu się to samo co Royalowi. Ostry zakręt też wyszedł jak należy, i ja i koń przyjęliśmy odpowiednie pozycje, nie wywaliliśmy się, a później oddaliśmy wcale nie brzydki skok przez oksera. 
- Hej, a może przed czymś wyższym jakiś szereg zrobimy? - zaproponowała Mila.
Zerknęłam na panów stajennych, a oni bez słowa zabrali się do ustawiania.
Zrobiłyśmy koniom przerwę. Jechałyśmy wolnym kłusem obok siebie. 
- Jestem ciekawa czy ciągle wytrzymujesz w swoim stałym związku – zaczęłam z troszkę wrednym uśmieszkiem. Ale nie chciałam być wredna, nie, nie. Tylko tak odrobinkę złośliwa? - Tak tylko pytam – dodałam.
- Oczywiście, że ciągle wytrzymuję w moim stałym związku, bo mój stały związek jest fantastyczny i niedługo rocznica i w ogóle żyję jak w bajce – odpowiedziała z dumą.
- Nie no, ja się bardzo ciesze, tylko robimy zakłady i a boje się obstawić dużo no i...
- Oj mordo, tym razem jest inaczej. Kochamy się strasznie i będziemy razem na zawsze!
- To ja chcę być druhną.
- Będziesz, będziesz. - Posłała mi promienny uśmiech.
- Dobra, dziewczyny – krzyknął Chris. - Możecie jechać!
No to pojechałyśmy. A później doszłyśmy do wniosku, że najpierw pojedzie Milka, według zasady „goście przodem”, a ja stanęłam sobie z boczku.
Royal jak zobaczył co ma przed sobą to włączył w tyłku motorek i jak nie śmignął przed siebie! To był jeden z najszybszych przejazdów w jego życiu. Brał te przeszkody jak błyskawica, pokonywał jedną stacjonatę za drugą, wybijając się i lądując w idealnych miejscach, ze ślicznym baskilem i jeszcze piękniej podkurczonymi kopytkami. 
- No, kochana, szkoda, że nie nagrywałam – powiedziałam pod wrażeniem i zakłusowałam, by po chwili ruszyć galopem i powtórzyć wyczyn przyjaciółki.
No i już na wstępie wiedziałam, że nie wyjdzie, kiedy po pierwszej przeszkodzie i po dwóch krokach galopu koń zrobił STOP! NIE JADĘ! NIENIENIENIE!
A Ruska nie wiedziała, że w planie jest stop i postanowiła lecieć dalej. Tak. 
- Ty cholero... - zakwiliłam żałośnie, czując, a raczej nie czując niczego zbyt dobrze. I wtedy ze strachem popatrzyłam ja na siebie i nagle wszyściutko, łącznie z włosami pod kaskiem zaczęło boleć.
- Boże, Ruska! Żyjesz?!
To chyba była Milka. Tak, to była Milka, bo prawie przejechała mnie swoim koniem i wychyliła się z siodła by szturchnąć mnie palcatem w policzek, prawie wbijając mi ten dzyndzel w oko. To musiała być Milka. 
- Ja tylko sobie poleżę troszkę... - odparłam.
I nawet się nie rozpłakałam. 
Panowie cierpliwie czekali u mego boku, by po kilku minutach poratować szefową silnym ramieniem. Kiedy już stałam na nogach czułam się jakby to nie były nogi, ale raczej dwa kawałki waty. No ale doczłapałam się do konia. I wsiadłam. I ruszyłam. 
Chwilę stępowałam i nawet odzyskałam wszystko, co utraciłam i dalejże! Galop!
To był chyba najbardziej pilnowany koń na świecie. Miałam w głowie każdy plan, jaki mógł wykonać, obstawiłam wszystkie tylne wyjścia. Pilnowałam w łydkach, na wodzach, na uszach, wszędzie. I szereg został pokonany pięknie i bezbłędnie. 
Koń miał wyrzuty sumienia, bo się starał jak nigdy. Nosił mnie pięknie, słuchał się, wybijał się mocno, pewnie i ani razu się nie zawahał. 
Przyszedł czas na kilka wyższych przeszkód a potem do domu. Panowie ustawili co trzeba, Milka się dopytywała, czy ze mną gorzej niż zwykle i czy widzę odpowiednią ilość palców, kiedy mi je pokazywała, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi twierdziły, że jest ok. Miałam jechać pierwsza, żeby potem szybko zsiadać i iść do domu. Miałam trochę poharatane ręce, kiedy jakoś nieświadomie ratowałam się przed upadkiem na nos. 
Przeszkód sztuk siedem. 
Koń był już zupełnie zrelaksowany, nie parł na przód jakoś na siłę, miałam go pod zupełną kontrolą. Ale i tak przed każdym wybiciem byłam mega zdecydowana i bardzo, bardzo go pilnowałam. To zaowocowało ponoć naprawdę świetnymi skokami, ze sporym zapasem mimo pokonywanych 135 cm.
Czułam, że Crazy wpadł już w rytm, że się stara, że się angażuje i mogę mu ufać. A on ufał mi. Starałam się robić wszystko, by skok był dla niego jak najbardziej wygodny. 
Po wylądowaniu poklepałam go i wygłaskałam po szyi szczerząc się jak głupi do sera, a w tym czasie Milandres ruszyła Royala galopem i mknęli na pierwszą przeszkodę. 
Konio zachowywał się podobnie jak Quick. Widać już było, że jest w tej idealnej formie i nastroju. Lekki, biegnący w określonym rytmie, na kontakcie, słuchający wszystkich sygnałów i wykonujący je. Szło im cudownie i kiedy tak stępowałam to nie odrywałam od nich mego zamglonego przez upadek spojrzenia. Koń się mocno starał, wybijał się z siłą i z zaangażowaniem, a w swoją prace wkładał tyle serca, że aż się miło robiło. A jego technika powalała. 
Nad okserem wyglądał jak olimpijczyk. Milka chyba tez to wiedziała, bo się uśmiechała i pewnie dziękowała Bogu, ze u nas na hali much nie ma, bo by zaraz sobie je wszystkie na zębach zabiła. 
Na ostatniej stacjonacie myślałam, że puknie kopytem, ale nie. Wymierzył sobie odległość tak idealnie na styk, że jestem pewna, iż skubany zrobił to specjalnie żeby się popisać. A miał czym. Był genialny.
Milka wyklepała go porządnie i przytuliła się do szyi, kiedy zwalniał.
Przez kilkanaście dobrych minut kręciłyśmy się po sali, namiętnie plotkując, konie relaksowały się na luźnych wodzach, stajenni poszli na piwo. Sielanka.
W końcu odprowadziłyśmy te nasze sportowe kucyki do boksów, gdzie mogły sobie do woli wcinać siano i odpoczywać przy muzyce klasycznej. Vienne koniecznie nalegała na zainstalowanie im odtwarzacza w stajni, przekonując nas, że dzięki zbawczym dźwiękom pianina nasze rumaczki będą wiecznie szczęśliwe. No to się zgodziłyśmy. 
Z Milką poszłam do domu, gdzie doprowadziłam się do porządku. Później poszłam spać i obudziłam się w szpitalu. 
A tak naprawdę do do 3 w nocy grałyśmy w monopol i obgadywałyśmy Detalli. Na Skype podczas rozmowy z nią. I ona obgadywała nas z Lokim. A później grzecznie poszliśmy spać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz