Godzina: 15:12
Rodzaj: zwykły trening skokowy
Uczestnicy:
Ruska & Blue Graffiti
Megan & Jasmine Victory
Valentine & Marvel Universe
Było gorąco. Ale to tak naprawdę NAPRAWDĘ gorąco. Z początku zamierzaliśmy wszyscy odpuścić, dać tylko koniom posiłki, wypuścić je trochę na pastwisko, a tak to mieć wolne… jednak nie. Z jakiegoś powodu ja, Meg i Val zapragnęłyśmy skakać.
Do stajni wybrałyśmy się już po obiedzie w towarzystwie Alexa, który zaoferował, że ściągnie nam z łąki konie. Nie wiemy co go do tego skłoniło, ale podejrzewałyśmy, że Evan, który dzisiaj ciągle szlajał się po domu.
Panowie ciągle na siebie wpadali i gdyby któryś nie skapitulował, to pewnie doszłoby do walki wręcz.
Panowie ciągle na siebie wpadali i gdyby któryś nie skapitulował, to pewnie doszłoby do walki wręcz.
Tak czy siak Alezio przyprowadził nam koniki: Blue, Vicka i Marvela, który przyjechał na wakacje. Od razu zamknęłyśmy je w boksach i zabrałyśmy się do czyszczenia. Nie były przerażająco brudne, ale chwilkę musiałyśmy im poświęcić. Val wkurzała się na swojego tarancika, bo ten ciągle się wkurzał, wiercił i cudował. Megan też nie była szczęśliwa z zachowania karusa. Ja natomiast śmiałam się z tego pod nosem razem z Blue, który stał grzecznie.
Założyłyśmy sprzęt (niektórzy z wielkim trudem…) i śmiało ruszyłyśmy na halę. Klimatyzacja działała jak ta lala, więc tylko włączyłyśmy sobie radyjko i wsiadłyśmy na koniska.
Blue trochę przysypiał, musiałam go ciągle pilnować, ale i tak zwalniał jak mógł. W tym stępie to się tak bujał z nogi na nogę… Próbowałam go trochę rozbudzić jakimiś woltami i serpentynami, ale średnio to szło. Mimo to ambitnie próbowałam, ciągle wprowadzałam jakieś figury, nie było okrążenia bez ćwiczenia. Slalomy wokół przeszkód najbardziej pomagały, bo widząc je Blue zaczynał mieć nadzieję na skoki.
Victor z początku bardzo się upierał. Zupełnie nie chciał pracować i nie potrafiła go przekonać nawet panująca na hali przyjemna temperatura. Stawiał się, próbował dębować, wyrywał wodze i tak dalej… Megan powoli się wkurzała, ale udało się jej zachować pozorny spokój i ogarnąć konika przynajmniej na tyle by poruszał się do przodu.
Tymczasem Marvel niechodzący pod siodłem od łohoho i jeszcze trochę był wręcz niemożliwy i przebijał nawet swojego karego kolegę. Valentine miała jednak odmienne do Megan podejście, bo cała sprawa tylko ją rozbawiała, a obserwując jej miny w reakcji na cyrki Marvela nie raz sama parsknęłam śmiechem. Pokazała mu w końcu, że jej to nie rusza. Poczekała aż trochę się wyszaleje i ta metoda podziałała, bo konik przestał widzieć sens w swoich działaniach i zaczął iść według zaleceń. A szedł naprawdę bardzo energicznie, ten stęp to był stęp wyścigowy.
Kiedy przyszła pora na kłusa najwięcej problemów sprawił o dziwo Victor, który nagle znowu się obudził i jak dał w długą to tylko się kurzyło… Dobrze, chociaż, że posłuchał się co do chodu i nie przeszedł w galop. Ale jak tak przebiegł dwa kółka to mu z grubsza przeszło – spuścił parę, parsknął sobie, odetchnął no i już. Znowu był względnie grzeczny i ładnie wykonywać ćwiczenia. Tu woltka taka, tu trochę mniejsza, tu przekątna, tam serpentyna, a tu zatrzymanie… Z resztą wszystkie to robiłyśmy.
Marvel co prawda zapomniał jak się chodzi pod siodłem i jak reaguje się na pomoce, albo bardzo dobrze udawał, że zapomniał. Nie mniej jednak Val miała frajdę. Dobrali się dwaj wariaci i teraz tylko mogłam się modlić do Odyna o przetrwanie. Był sztywny jak cholera, ale szedł do przodu jak maszyna. Valentine ciągle próbowała go wyginać, a to w tą, to w tamtą, ale z marnym na razie efektem. Stwierdził, że na to w nosie i powinniśmy się cieszyć, że jeszcze nie zrzucił zbędnego balastu z grzbietu.
Mój Blue szedł jak ten aniołeczek, z tymże ciągle trochę ociężale. Myślałam, że po zakłusowaniu się rozbudzi a tu klops. Tak więc dreptaliśmy sobie i rozciągaliśmy się na woltkach, serpentynkach, cudach niewidach. W trakcie udało mi się trochę przyspieszyć, jednak musiałam konika ciągle pilnować.
Zagalopowanie poszło super – zarówno Vic jak i Marvel poszli w długą, dzida, szarża i konie bojowe. Nie było jak ich opanować. Niestety zdarzyło się, że obydwa wtedy chodziły na prawo, więc zaczęły się ścigać i już w ogóle była szopka. Vic przez przypadek przeskoczył taką stacjonatkę (60 cm) bo nie zmieściłby się na pierwszym śladzie, ale tak to nic się szczególnego nie stało. Po kilku minutach się uspokoiły, zrobiły karne rundki stępem, a ja i Blue w tym czasie na spokojnie przegalopowaliśmy się w jedną i drugą stronę na spokojnie.
Tamte koniska przetrwały drugą próbę już bez łobuzowania i szczególnie po Victorze widać było pozytywną zmianę po tej chwili szaleństwa. Od razu ładnie się podstawił, przestał cwaniakować, szedł równo i żwawo.
Marcel pozostał sobą i kombinować non stop.
- To ja skoczę sobie pierwsza! - zaproponowałam.
- No leć, leć! - zezwoliła Megan.
Miałyśmy ustawiony na razie taki mini parkurek. Zwolniłam do kłusa i najechałam na krzyżaka (50 cm). W Blue od razu wyczułam zmianę – uszy postawione, mięśnie napięte, jakoś sam z siebie nóżkami zaczął szybciej przebierać… ogólnie ukryty dynamit, wystarczy podpalić. Ale jeszcze chwilę. Na razie na spokojnie. Trzymałam go aż do wybicia, impuls zadałam lekki coby nie zagalopował, pilnowałam w łydkach, chociaż nie sądziłam, że ucieknie na bok. Skoczył bez problemowo i chciał więcej. Ależ proszę bardzo. Zaraz zrobiliśmy lekki zakręt wprost na wspomnianą wcześniej stacjonatę (60 cm) i ją także pokonaliśmy bez żadnych problemów. Blue był grzeczny, obudził się, dał się prowadzić i ogólnie wszystko super. Wtedy w narożniku poprawnie, płynnie zagalopowaliśmy i śmignęliśmy sobie na szereg (stacjonata 70 cm – dwie foule - stacjonata 90 cm). Konik mój pięknie i silnie wybił się przed pierwszą przeszkodą, natomiast przed drugą lekko zgubił rytm. Czułam, że zastanawia się czy w ogóle skoczyć, ale mocniej złapałam go ww łydkach i wybujałam w górę. Nie ma co się przejmować, jedziemy sobie dla frajdy. I skoczył nawet ładnie. Dalej był jeszcze okser (90 cm), przed którym musieliśmy się trochę wyciszyć, bo Blue zaczął ciągnąć za mocno na niego. Ale szybko sobie z nim poradziłam, skok został oddany jak najbardziej poprawnie. Dalej była jeszcze jedna stacjonata (80 cm), z którą także problemów nie było.
Victor strasznie się napalił i nie chciał zrozumieć, ze Megan zaczyna parkur z kłusa. Długo się szarpali, a gdy przyszło do wybicia przy krzyżaku to Vic wystrzelił w górę jakby właśnie bił rekord potęgi skoku. Dziewczynę wysadziło z siodła na szyję, ale że koń podniósł w górę łepetynę to szybko wróciła na grzbiet. Strzemiona jakoś jej nie wypadły, więc od razu była gotowa na dalsze wyzwania, ale tym razem była w takim humorze, że Victor szedł jak w zegareczku i kolejną przeszkodę przeskoczył tak pięknym, delikatnym kłusikiem, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem na te sarnie ruchy ogiera wielkiego jak stragan. Noo może bez przesady z tym straganem, ale rzuca się w oczy nasz korosz. DALEJ! Zagalopowanie wyszło fantastycznie, płynne, energiczne, od jednego ruchu amazonki. Koń nie ośmielił się nie spełnić oczekiwań partnerki i trzasnął ten szereg jakby cały tydzień tylko to ćwiczył. Chociaż przeszkody były niewielkie to skupiał się w 100%, idealnie wymierzał kroki, technicznie cudo – nóżki podkurczone, szyjka wyciągnięta, w oczach pasja. Do oksera dotarli szybko i sprawnie, po czym od razu bez ceregieli się wzięli i skoczyli. Ale skoczyli świetnie, konik starał się jak rzadko kiedy. Tak samo było z ostatnią przeszkodą. Vic miał dziś dobry dzień na skoki.
No i przyszedł czas na gwiazdę wieczoru! Marvel rozjuszony niczym rącze bydlęcie tupnął nóżką o podłoże, a później wystrzelił nagle kłusem na tego biednego krzyżaczka. Para ulatywała mu z chrap, iskry uciekały spod kopyt… I skoczył! Z kłusika. :)
Val udało się go ogarnąć i chociaż był zły skoczył z tego kłusika i zaraz potem bryknął niemal pod sufit. Ale amazonka tylko wpadła w lepszy humor i radośnie skierowała konika na stacjonatkę, przed którą zdążył już sobie odpuścić, dzięki czemu skoczył ją całkiem ładnie. Bez nerwów, na spokojnie, delikatnie. Naprawdę ładnie. Zagalopowanie także nastąpiło o dziwo w pokojowej, miłej atmosferze. Przed szeregiem spiął się natomiast bardzo, ale Val mu nie odpuszczała, dawała mu jasne sygnały, które zrozumiała by krowa na rowie. Wybił się dobrze, skoczył i tak też wylądował. Ale zaraz musiał wzbijać się ku górze ponownie i to troszkę mu nie wyszło. Sam wymierzyć nie potrafił, a Val za późno zareagował i skok oddali mocno koślawie, ale oddali i żadne drągi się na ziemie nie posypały. Tylko tyle że konik stracił dobry humor i okser skoczył byle jak, bez energii, jakby mówił, „teraz już mam to gdzieś”. Ale jakoś poszło. Valentine udało się go trochę zmobilizować przed ostatnią przeszkodą, dzięki czemu nie wyszła wcale tak źle, ale widać było, że konikowi się już ta zabawa przestała podobać.
Zeszłam z konia, żeby podnieść poprzeczki, a dwie pozostałe pary stępowały sobie na luzie, a co jakiś czas robiły z nudów jakiś zwrocik czy cofanie. Kiedy skończyłam wskoczyłam szybko na mego wierzchowca.
- Zamierzam to teraz skoczyć – oznajmiłam wszem i wobec, a me towarzyszko z powagą skinęły głowami, w duchu życząc mi powodzenia.
Blue ucieszony szedł żwawiutko i nie musiałam go wcale popędzać. Ładnie przeszedł w galop i po chwili hajda na oksera (100cm). Fajnie chodził i mogłam mu zaufać, bo konik już nieco doświadczony, znający się na rzeczy. Pilnowałam tylko czy w dobrym miejscu się wybije i kierował na odpowiednią ścieżkę, a tak to szedł praktycznie sam. Wybijał się silnie, wiedział, że nóżki trzeba schować, nie szarżował podczas najazdów i nie przesadzał przy ścinaniu zakrętów. Skoczyliśmy tego oksera, a potem stacjonatę (105 cm) i po chwili zaatakowaliśmy szereg (stacjonata 105 cm – 2 foule – stacjonata 110 cm). Tym razem poszło mu o wiele lepiej, właściwie to poradziliśmy sobie z tym tak szybko, że niemal zapomniałam, że w ogóle to właśnie przerobiliśmy. Eden skok, zaraz wybicie, drugi skok. Zero puknięć, zero zawahań, czysta siła i energia. Blue się rozkręcił i dlatego też na doublebarre'a (115 cm) najechaliśmy już pewniacko, w mistrzowskim stylu niemalże. To raczej są jego górne granice, ale w ogóle nad tym nie myślał, był pewien że się uda, zaufał też mnie, poradził sobie genialnie. Wylądował trochę ciężko, ale nawet się tym nie przejął. Z resztą już za chwilę musieliśmy zrobić dość ostry zakręt. Uważałam, żebyśmy za bardzo nie wpadli do środka i po dwóch sekundach już wybijaliśmy się do skoku nad okserem (110 cm). Skoczony równie dobrze co pozostałe. Chciałam coś jeszcze wpleść, bo Blue radził sobie świetnie, ale wiedziałam, że nie mogę go teraz przemęczać, bo miał jeszcze mieć jutro trening crossowy, następnego dnia zawody ujeżdżeniowe. Wyklepałam, zwalniając do kłusa i zrobiłam miejsce Megan i Vickowi.
Konik nakręcony chodził niemal w podskoczkach w tym kłusie. Zagalopował z wielką radością i od razu jak gepard pobiegł na tego oksera, wybił się z półtorej metra przed nim, wylądował tyle samo po nim i z ucieszoną mordką pobiegł w stronę stacjonaty. Megan zdołała go przed tym ogarnąć i uspokoić, ale ten widok był bezcenny. Przeszkodę numer dwa skoczył już spokojnie, oczywiście z właściwym sobie powerem, ale jak na niego to naprawdę dość delikatnie. Wydawało mi się, że był już pod kontrolą, a po minie Meg tylko się upewniłam. Szereg pokonali tak samo jak my, raz-dwa i po krzyku, zupełnie bez stresu, ciach-ciach, wszystko bezbłędnie.
Vic się powoli znowu nakręcał, ale Megan szybko mu to ukróciła i nie zdążył nawet się zastanowić co tu takiego odwalić. Doubebarre'a skoczył naprawdę ładnie, ślicznie wyciągnął przed siebie łepetynę, nóżki podkurczył, a miał je ślicznie schowane – widać było, jak patrzyło się z boku. Wyglądał cudownie. Ciasny zakręt wyszedł im naprawdę ciasny i przez moment byłam pewna, ze się wywalą, ale nie. Victor poradził sobie z tym na medal, wyratował sytuację i zaraz śmignął na ostatnią przeszkodę. Skoczył ją bez najmniejszych trudności i w tak samo wspaniałym stylu co poprzednie.
Vic się powoli znowu nakręcał, ale Megan szybko mu to ukróciła i nie zdążył nawet się zastanowić co tu takiego odwalić. Doubebarre'a skoczył naprawdę ładnie, ślicznie wyciągnął przed siebie łepetynę, nóżki podkurczył, a miał je ślicznie schowane – widać było, jak patrzyło się z boku. Wyglądał cudownie. Ciasny zakręt wyszedł im naprawdę ciasny i przez moment byłam pewna, ze się wywalą, ale nie. Victor poradził sobie z tym na medal, wyratował sytuację i zaraz śmignął na ostatnią przeszkodę. Skoczył ją bez najmniejszych trudności i w tak samo wspaniałym stylu co poprzednie.
Valentinne i Marvel trochę się kłócili przy zagalopowaniu, ale udało im się pogodzić ze sobą w miarę szybko. Na tyle pogodzeni, że pierwszą przeszkodę pokonali w idealnym zjednoczeniu, koń słuchający jeźdźca, jeździec akceptujący i wspomagający konia. Pięknie przeskoczyli, jeszcze z zapasem. Przed stacjonatą wybili się jednak trochę za daleko, przez co skok był płaski i bałam się, ze strącą. Koń jednak pokazał, że potrafi ślicznie podkurczyć kopytka i chyba nawet nie musnął belek. Przed szeregiem dostał turbodopalacza, a Val stwierdziła, ze dadzą radę i nie będzie go zwalniać. Dzięki czemu przeskoczyli ledwo, ledwo nad przeszkodą, ale za to bardzo szybko i zwinnie. Ta moc utrzymywała mu się jeszcze przy doublebarre'rze, ale Val tym razem nabrała wątpkiwości czy im się uda. Spróbowała go hamować. Koń bardzo nie chciał i byłam pewna, ze wpadnie w przeszkodę, ale ten jak gdyby nigdy nic półtorej metra przed nią nagle odpuścił i prawie od razu się wybił, poleciał… i wszystko dobrze. Nie strącił poprzeczki, nawet nie puknął, wszyscy przeżyli. Oglądanie Marvela w akcji potrafiło dostarczyć człowiekowi emocji. Na szczęście resztę pokonał już w miarę normalnym stylu.
Wszystkie koniska mogły się do woli rozgalopować po hali na luźnej wodzy w ramach nagrody. Blue i Vic opuściły łebki, wyciągnęły krok i prezentowały się naprawdę fajnie, przy tym też reagując na pomoce. Marvel jednak wolał jeszcze odrobinę po szarżować i naprawdę nie wiedziałam skąd ob bierze tę całą energię.
Później duuużo kłusowaliśmy, robiąc też jakieś slalomy między stojakami. Na koniec stęp. Ale podczas tego stępa już sobie jeździłyśmy blisko siebie i gadałyśmy o pierdołach. Koniska odpoczęły, co jakiś czas któryś sobie parskał, ale generalnie wszystkie szły z pochylonymi głowami i miały ochotę jedynie na wypoczynek. W końcu zeszłyśmy z nich i odprowadziłyśmy do boksów. Sprzęt zaniosłyśmy do masztalerki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz