Ruska - Angelique Trouble
Amelia - Stark Tower
Dzień zaczął się dość brzydko – niebo od rana prezentowało się w szarych barwach, a do tego wiał wiatr. Jednakże temperatura nie była wysoka, z czego razem z Amelią postanowiłam skrzętnie skorzystać.
Zdecydowałyśmy się na trening ujeżdżeniowy na naszym największym placu. W tym celu udałyśmy się do stajni wyposażone w ciepłe bluzy polarowe. Dwie nasze klaczki stały w boksach, więc mogłyśmy od razu przystąpić do czyszczenia. Sprzęt przyniósł nam w międzyczasie dziwnie zadowolony z siebie Chris, ale nie pytałyśmy.
Angie zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa, od kiedy odeszła Lilia, ale w miarę spokojnie pozwoliła mi się doprowadzić do porządku. Raz tylko chciała mnie dziabnąć. Natomiast z boksu Stark nie słyszałam żądnych niepokojących dźwięków, toteż nawet nie patrzyłam, czy wszystko gra. Kiedy kucka była czysta zaczęłam zakładać sprzęt. Jej wycięty, zielony czapraczek pozostawiał już wiele do życzenia… Szybko nałożyłam jeszcze podkładkę i siodło, a gdy lekko podpięłam popręg zabrałam się za ogławianie. Angie nie była szczęśliwa, zadzierała łeb do góry, jednak w końcu łaskawie odpuściła. Zerknęłam na postępy u Stark i Amelii, po czym od razu się uśmiechnęłam – były gotowe i wystrojone na różowo.
- Serio?… - zapytałam.
- No co, ładnie jej tak!
- Mhm… ruszamy na plac.
Odsunęłam drzwi i wyszłam z koniem jako pierwsza. Stanęłyśmy sobie przed stajnią i wsiadłyśmy ze schodków, żeby nie przeciążać koników. Ustawiłyśmy sobie odpowiednią długość puślisk i ruszyłyśmy wolnym stępem. Starky była bardzo rozluźniona, naprawdę szła jakby właśnie wróciła z tygodniowego pobytu ze SPA. Amelia zadowolona trzymała ją jedynie za sprzączkę wodzy i kierowała dosiadem. Co prawda trochę się wlekły, ale jeszcze zdążą pobiegać.
Tymczasem mój kucyk był bardzo, bardzo zły. Angie dawno nie chodziła pod siodłem i teraz miałam za swoje. Albo szła za szybko i musiałam ją hamować (a kiedy to robiłam to zapierała się za tym wędzidle i wcale nie odpuszczała), albo co chwilę się zatrzymywała. Przy takich momentach gdy próbowałam ją wypchnąć do przodu przenosiła cały swój ciężar na zad i lekko dębowała. Rzadko unosiła obydwie przednie nogi naraz, ale chciała mnie przestraszyć. Tylko że ja się wcale nie bałam i tylko zbierałam w sobie całą cierpliwość świata, żeby się nie wkurzyć.
Jakoś dojechałyśmy na plac, a konie na chwilę skupiły się jedynie na tej przestrzeni przed sobą. Miałam czas na wzięcie głębokiego oddechu, a Amelia na spokojnie poprawiła sobie włosy, po czym zebrała wodze. Każda ruszyła w swoją stronę.
Angie przez dosłownie minutę szła cudownie, zadowolona miejscem, w jakim się znalazła. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie jest tam sama i musi się pozbyć tego ufoludka z grzbietu. Nagle nie potrafiła iść w prostej linii i stawiała każdą nogę gdzie indziej, wyrywała przy tym wodze (oh, jak dobrze, że miałam rękawiczki), a od czasu do czasu opętańczo machała głową. Cierpliwie znosiłam jej humory, upominając ją za każdym razem i pokazując, że to nie robi na mnie wrażenia. Jeśli chciałam skręcić w lewo, a ona nie zgadzała się i wjeżdżała na płot, byle by tylko mnie nie słuchać – wierciłyśmy się przy tym płocie tak długo aż w końcu poszłyśmy w lewo. Miałam napięte wodze, ale nie chciałam ich skracać niewiadomo jak, wolałam zostawić jej jednak jakieś pole do manewru, żeby nie wściekała się jeszcze bardziej. Starałam się także stawiać przed nią jak najwięcej zadań, żeby mimo wszystko chociaż spróbowała się skoncentrować na robicie, a kręcenie się w kółko tylko ją nudziło i prowokowało te zachowania.
Tymczasem Stark Tower stąpała po ziemi z pełną gracją i niewinnością, wyglądając przy tym jak księżniczka Ponylandii. I wcale nie chciała iść żwawiej, mimo że Amelią nieustannie ją o to prosiła. Dopiero po jakimś czasie, kiedy była już na kontakcie i wróciła myślami do naszego świata, trochę się ożywiła. Pomyślałam, że przejdzie jej, kiedy już trochę pobiega. Po wykonaniu kilku większych wolt i serpentyn zaczęły przymierzać się do delikatnego zakłusowania. Zjechały w tym celu na pierwszy ślad i po przygotowaniu przeszły do wyższego chodu absolutnie niepłynnie. Stark wprowadziła właśnie nowy chód – przednimi nogami kłusowała, zaś tylnymi ciągle stępowała, a oczy miała niemal zamknięte i wydawało się, że śpi, tylko lunatykuje. Amelia już chciała się poddać, ale napotkała moje groźne spojrzenie, po czym zmobilizowała się i użyła wszystkich sił, by przekonać klaczkę do działania. Pomagając sobie palcatem udało się jej. Stark co prawda bryknęła kiedy poczuła wzmożoną akcję na jej grzbiecie, ale to tez pomogło jej wrócić do świata żywych. Od tamtego momentu kłusowała sobie raźno, bez szaleństw, ale na pewno się nie ciągnęła w tempie ślimaka.
Angie powoli zaczęła mnie akceptować, co okazywała przez w miarę normalne zachowanie. Co prawda wciąż siłowała się ze mną, ale przynajmniej szła prosto lub tam gdzie ją prowadziłam, no i faktycznie SZŁA, a nie zatrzymywała się co trzy metry. Stwierdziłam, że możemy już zakłusować, a kiedy porządnie spalę jej energię to będzie już cudownie. Samo przejście złe nie było, bo na spokojnie, ale kiedy Angie poczuła wiatr we włosach to wyrwała mi do przodu tak, że prawie odleciałam. Kucynka miała motorek w tyłku i pędziła tym kłusem jakby się za nią paliło. Chciała mnie wywieźć daleko, ale ja postanowiłam wziąć ją na woltę i tam wyciszyć. Siłowałyśmy się przez prawie całą długość placu, ale udało mi się ją zawrócić jeszcze przed płotem. Odpuściła. Wjechała na koło. PIĘKNIE SIĘ ZEBRAŁA. Nie traciłam głowy na myślenie o tym co za magia tu zaszła i postanowiłam to wykorzystać. Nie dałam jej czasu na powrót do siebie, tylko od razu serpentynka, potem zmiana kierunku, od razu jeszcze ósemka na cały plac, a potem druga mniejsza odwrócona o 90 stopni. Chciałam ją porządnie rozkłusować. Plac był duży, więc każdą jedną figurę sobie ładnie rozciągałyśmy. Kucunka była już rzeczna i może nie zawsze od razu reagowała na moje sygnały, ale maksymalnie za drugim razem już słuchała. Kiedy stwierdziłam, że jest bezpiecznie i nie zacznie znowu szaleć, spróbowałam poćwiczyć przejścia stęp-kłus, kłus-stęp. Wychodziło nam to dobrze, toteż szybko przeszłyśmy do zatrzymań z kłusa i ruszania do tegoż kłusa ze stój. Tu było troszkę gorzej, ale Angie szybko ogarnęła jak powinna to robić i mogłam ją już chwalić. Tak dla przypomnienia ze dwa razy zrobiłyśmy też cofanie i zwrot na zadzie. Powyginałam jej też szyję, po czym trochę się rozluźniła i odpuściła w pyszczku.
Starky kłusowała już zawodowo. Nie ociągała się i bardzo grzecznie wykonywała każde ćwiczenie, które wymyśliła dla niej Amelia. Dziewczyny fajnie się dogadywały i miło było popatrzeć. Kiedy klaczka się rozkręciła wyglądała zjawiskowo na czworoboku, bo szła w idealnym ustawieniu – zebrana, z zaangażowanym zadem, uważająca na każdy sygnał amazonki. Do tego naprawdę było w niej coś takiego… nawet nie wiem jak to powiedzieć, jakby była dobrym, łagodnym duchem, ledwie dotykającym ziemi, płynącym po powierzchni. Czarowała sobą i można było się na nią patrzeć bez tchu, chociaż tak naprawdę jej umiejętności nie były duże.
Po rozgrzewce w kłusie przeszły do galopu. Zagalopowanie wyszło im przepięknie, a dalej Stark znalazła sobie dobre tempo, którego się trzymała i poruszała się na razie po kole. Ładnie wygięta, zebrana, oczekująca na wskazówki, które po otrzymaniu od razu wprowadzała w czyn. Raz jechały po jednym śladzie, potem zwężały okrąg do niedużej wolty, później znowu poszerzały... Aż w końcu wjechały na przekątną i poczyniły próbę wykonania lotnej. O dziwo udało im się bardzo dobrze i Stark natychmiast została wyklepana w podziękowaniu za zaangażowanie. Galop na drugą nogę wyglądał tak samo.
Angie zazdrościła koleżance, więc niemal od razu poszłyśmy śladem drugiej pary. To było… szybkie. Ale w sumie miałam kontrolę – mogłam skręcać, juppi. Pozwoliłam jej się wyszaleć, licząc, że straci parę i będzie już grzeczna. Plan zaczął działać dopiero po zmianie kierunku w stylu reiningu i kolejnych trzech dużych okrążeniach. Angie zwolniła sobie wtedy i jak gdyby nigdy nic westchnęła, jakby mówiła „taaak, to było dobre, stara”. Od tej pory galopowałyśmy sobie w spokojnym tempie, w zebraniu, wykonywałyśmy woltki, lotne na przekątnych, próbowałyśmy ciągu, ale tak mocno średnio, chociaż wydawało mi się, że zna podstawy. Kucka zaczęła się robić mokra, więc zwolniłyśmy do kłusika, zrobiłyśmy sobie jeszcze serpentynę i stęp. W tym stępie dałam jej trochę luźniejszą wodzę i robiłyśmy różne figury, kiedy sterowałam ją tylko łydkami i dosiadem. Była już naprawdę fajna do jazdy i miło mi się z nią współpracowało.
Starky tymczasem aktywnie pracowała na jakimś wymyślonym programie, z dużą ilością galopu. Co prawda klaczka była już zmęczona, ale i tak aktywnie pokonywała kolejne figury. Była ciągle fajnie rozluźniona co znacząco wpływało na jej ruch, szczególnie miło było ją wtedy oglądać podczas wszelakich zakrętów, gdzie wcale się nie spinała i robiła wszystko z elastycznością godną Elastyny.
Z Angie popracowałam sobie jeszcze nad ustępowaniem od łydki w sumie stwierdziłam, że na dziś wystarczy. Nie ma co przedobrzać. Zerknęłam na Amelię, która też już przeszła do stępa, oddała klaczce większość wodzy i klepała ją po szyi. Tez była spocona.
Postępowałyśmy jakieś 10 minut, przez większość czasu jadąc obok siebie i gawędząc żeby czas szybciej mijał. Angie i Stark nie miały wobec siebie wrogich zamiarów i praktycznie jedna nie zwracała uwagi na drugą. Od czasu do czasu sobie parsknęły. Kiedy odsapnęłyśmy zeskoczyłyśmy z koni i w ręku odprowadziłyśmy je do stajni. Kiedy zdjęłyśmy sprzęt i odwiesiłyśmy czapraki do suszenia stwierdziłyśmy, że powinnyśmy wziąć jeszcze kobyłki na myjkę i opłukać im chociaż nogi. Tym bardziej, że robiło się ciepło.
Starky przestraszyła się, kiedy woda wystrzeliła nagle z węża, ale uspokoiła się, gdy trochę przykręciłyśmy kurek. Obydwie dały się bez problemu schłodzić, a potem zamknęłyśmy je w boksach. Po południu wyprowadzę je na pastwisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz