Megan - Jasmine Victory
Audrey - Hulkbsuter
Dopiero na pod koniec lipca świat wrócił do normy, a stajnia zaczęła funkcjonować nieco aktywniej poza pojedynczymi treningami i lenieniem się na pastwiskach. Ale dzięki takiej labie konie nabrały energii, były chętne do jakiejkolwiek pracy z powodu wszechobecnej nudy i słuchały się bardziej niż zwykle.
Pomyślałam, że w sumie fajnie byłoby się wybrać w teren. Siedziałam akurat wówczas na ganku, a z domu wyszła Megan. Przeciągnęła się, po czym nasunęła kapelusz kowbojski na czoło, by nie raziło jej grzejące naprawdę mocno słońce.
- Uroki Kalifornii – powiedziała, kiedy zdała sobie sprawę w mojej obecności. Nie byłam pewna czy jest zadowolona, czy właśnie narzeka.
- Mogłybyśmy wziąć konie i pojechać w teren nad jezioro. Co Ty na to?
- O widzisz. Wreszcie gadasz z sensem, Ruska. Wezmę Vicka, przyda mu się porządny galop po lesie.
- To ja podkradnę Fridzie Avalona. Ona i tak jest teraz na wakacjach.
- No i dobra. To widzimy się za 10 minut przy bramie, stoi?
Skinęłam głową i podniosłam się z bujaczki. Wtedy zorientowałam się, że mam na sobie strój mocno nie jeździecki, ale tak bardzo nie chciało mi się przebierać…
- Hej, Meg!
- Co?!
- Możemy na oklep?!
- Niech będzie!
Cudownie. Cała w skowronkach pobiegłam do stajni i po drodze łapiąc z wiadra przy drzwiach marchewkę, ruszyłam do boksu Avalona. Siwek stał sobie grzecznie i wcinał sianko. Z początku łypnął na mnie trochę nieufnie, ale kiedy zobaczył co dla niego mam – zmienił nastawienie. Trochę się już znaliśmy, więc nie był zły, kiedy weszłam do środka i zaczęłam go czyścić. Przy okazji wymiziałam go po pyszczku i wtedy już oboje byliśmy zupełnie szczęśliwi.
Ogier nie był ani trochę brudny, najwyraźniej ktoś z Jego fan klubu już go dziś szczotkował. Poszłam więc po ogłowie, gdzie spotkałam Megan robiącą dokładnie tę samą rzecz. Ale w pomieszczeniu przebywała także Audrey, czyszcząca siodło Hulka.
- Co wy dwie planujecie? - zapytała, zerkając na nas spod byka.
- Jedziemy w teren. Na oklep. Nad jezioro. Chętna? - Megan od razu wyrwała się do odpowiedzi i wyszczerzyła zęby.
- W sumie… Ale teren na Hulku bez siodła to czysta głupota, także biorę cały sprzęt.
- To za pięć minut przy wyjściu!
Widziałam jak Megan idzie na koniec stajni do swojego rumaka, a za chwilę to samo robi Drey. Tamte koniska nie były tak grzeczne i nie chciały stać w miejscu, podczas gdy Avi spisywał się doskonale. Szybko założyłam ogłowie i wyprowadziłam mojego pięknego wierzchowca przed stajnię, gdzie znajdowały się drewniane schodki, zrobione przez naszych dzielnych stajennych.
Nie ruszył się, kiedy wsiadałam, a starałam się to zrobić jak najdelikatniej. Siedziałam już na nim dwa razy – raz na rozprężali podczas zawodów i raz rozstępowywałam go po jeździe. Ale nigdy bez siodła. Boże, jaki on był wygodny! <3
Zadowolona ostrożnie zebrałam wodze, trzymając go na lekkim kontakcie, ale bez szaleństw. Sterowałam łydkami i dosiadem, a równie dobrze, mogłabym właściwie trzymać go za grzywę. Ale zła Fri obcięła mu ją tak, że w sumie nie było za co trzymać…
Nieważne! Megan i Audrey właśnie nadjechały na pięknych ogierach! Victor był stosunkowo grzeczny, jedyne co robił to wyrywał wodze, próbując łapać źdźbła trawy. Hulk natomiast szedł nieco pijanym krokiem, z łbem dumnie uniesionym i miną „tralalala, nie słucham cię!”. Jednak znałam Audrey na tyle długo, żeby wiedzieć, iż jego nastawienie szybko się zmieni. Stanowili dobraną parę, chociaż na razie tego nie było widać. Wierzcie mi na słowo.
Właście tak wyruszyłyśmy w nasz teren! Trzy pannice z rozwianym włosem i trzy majeestatyczne rumaki, siwy, kary oraz gniady. Bo Hulkowi się pojaśniało na lato.
Jechałyśmy obok siebie (Vic i Meg w środku), ponieważ szeroka piaszczysta alejka nam na to pozwalała. Po obu stronach rosła bujna trawa z mnóstwem przeróżnego kwiecia i co za tym idzie – całymi hordami owadów. Koniska narzekały, machały ogonami i łbami, chcąc pozbyć się natrętnych insektów, a my mogłyśmy jedynie nieco przyspieszyć marsz, żeby oddalić się od łąki. Nasz stęp był naprawdę żwawy, a konie chętnie szły przed siebie, bez żadnej dodatkowej zachęty. Oj znudziło się im padokowanie…
Hulkbuster powoli się cywilizował, głowę trzymał już na normalnym poziomie, chociaż ciągle od czasu do czasu zapierał się, chcąc iść w innym kierunku niż pragnęła tego Drey. Z biegiem czasu i to sobie odpuścił. Musiałyśmy jednak dotrzeć do głównej drogi, aby móc podziwiać widok Hulka idącego jak koń.
Avalon tuptał sobie jak stępujące, czterokopytne marzenie. Mięciutki, wygodny jak babciny fotel i grzeczny tak bardzo, że nie chciałam już nigdy z niego zsiadać. Wystarczył lekki sygnał łydkami żeby skręcił, odbił trochę od Vicka (czasami szli za blisko siebie i zderzałyśmy się z Meg nogami) czy zmienił nieco tempo.
Sam szanowny Victor naprawdę pozytywnie mnie zaskakiwał i nie szalał. Czuł, że musi być grzeczny, bo wtedy czeka go nagroda. Z początku jeszcze trochę się buntował, ale Megan fajnie go sobie podporządkowała i teraz nie miała już z nim żadnych problemów.
W spokoju plotkowałyśmy sobie i gawędziłyśmy o niczym. Jechałyśmy jednak poboczem wyasfaltowanej drogi, na której rzadko, bo rzadko, ale jednak jeżdżą samochody i inne pojazdy. W pewnym momencie musiałyśmy ustawić się w szereg, bo pobocze trochę się zwęziło. Pierwszy szedł Hulk, jakiś kawałek za nim Vic, a na końcu Avalon.
Kiedy przejeżdżało tamtędy normalne auto nie było problemu, ale kiedy nagle śmignął obok nas motocykl – Avi odskoczył przerażony. Utrzymałam się, łapiąc się tych szczątków grzywy, a minutę później nie pamiętaliśmy już co się stało i dreptaliśmy dalej.
W końcu wjechaliśmy do lasu! Wiedziałyśmy, że jest bezpiecznie, więc ruszyłyśmy kłusem na sygnał Drey – bo ona ciągle prowadziła nas zastępik. Jak Hulk wystrzelił tym „kłusem” to konie prawie pogubiły podkowy, ale okazało się, że to tylko tak z radości i po około stu-stupiędździesięciu metrach tempo się ustabilizowało. Może był to bieg szybszy niż trucht, ale jeszcze mieścił się w normach. Vic trochę szalał. Megan musiała mocno go pilnować i niemal bez przerwy pouczać. Było ciężko, ze względu na brak siodła, ale kto da radę jak nie Meg Summers?
Mój konik słuchał się w 100% i nie mieliśmy żądnych problemów.
Kłusowaliśmy tak sobie po tych leśnych kniejach, czasami na chwilę zatrzymując się na rozdrożach, żeby ustalić kierunek – na dobrą sprawę, żadna z nas nie pamiętała drogi nad jezioro, ale wymieniłyśmy się szczątkowymi informacjami i jakoś ustaliłyśmy co dalej. Podczas takich przerw Vic się wkurzał, ale w miarę pomagało ruszenie.
Pozwoliliśmy sobie na odrobinę galopu, kiedy wjechałyśmy na prostą jak drut alejkę z fajnym podłożem. W zastępie z dużymi odstępami, żeby konikom się nie udzieliło szaleństwo. Vic i Hulk mieli nasze działania profilaktyczne w nosie i i tak dali się ponieść emocjom. Jeden z drugim zasadził po mocnym bryku z krzyża i poszli w długą, próbując się ścigać. Meg miała kilka powodów do narzekania, zwłaszcza od kiedy odkryła, że Victor strasznie wybija, a kiedy nie ma się pod tyłkiem chociaż poduszki to jazda przestaje być taka przyjemna. Nie mniej jednak trzymała się dzielnie i po tych kilku setkach pędzenia ile fabryka dała – udało się jej zwolnić. Wymruczała pod nosem kilka niecenzuralnych słów, ale usłyszałam jedynie końcówkę, bo Avalon patatajał sobie w dokładnie takim tempie, jakiego sobie życzyłam. I za to już zaskarbił sobie moja dozgonną miłość. One z nietęgimi minami, ja z ogromnym uśmiechem – ruszyłyśmy dalej. Według naszych obliczeń jeziorko było już blisko, więc poruszałyśmy się niewymagającym kłusikiem.
I nie uwierzycie… zobaczyłyśmy jezioro! Tak! Nasz cel został osiągnięty!
Jeszcze nie wierzące we własne szczęście znalazłyśmy dogodną drogę na plażę. Akurat trafiłyśmy na łagodny brzeg z płycizną sięgającą kilkunastu metrów w dal. Zadowolone i spragnione ochłody (bo nie wspominałam, ale było wtedy jakoś powyżej 30 stopni, więc trochę się topiłyśmy) ruszyłyśmy w stronę wody! I już wszystkie trzy konie miały wejść do jeziora w tym samym momencie, kiedy Avalon zrobił STOP! I stwierdził, że on się wody boi i nigdzie nie idzie. Mnie tak jakby trafił wewnętrzny szlag, a dziewczyny nabijały się w mojej miny, kiedy ich koniki beztrosko wlazły sobie kopytkami do orzeźwiającej wody i wesoło się ochlapywały. Avi nie zamoczył nawet pół kopytka (nawet ćwierć kopytka!) bo przecież woda gryzie! Zje go!
W ciągu piętnastu minut próbowałam niezliczoną ilość razy namówić go, żeby jednak skorzystał, bo będzie mu chłodniej, lepiej, bo tak jest fajnie, ALE NIE! Uparł się. Za dwudziestą próbą w końcu zlitował się nade mną na tyle, że wszedł… no ja wiem… jakieś 3 centymetry – sukces…
- To nie sprawiedliwe – jęknęłam.
Hulk i Vic praktycznie już pływali, ten pierwszy miał wodę do brzucha – Drey nie pozwoliła mu wejść dalej w trosce o sprzęt, ale gdyby nie to to byłby już na środka jeziora szczęśliwy i mokry.
- To zejdź z niego i sama wejdź, tłumoku! - potraktowała mnie przyjacielską radą Megan.
- Ale co jeśli ucieknie?
- Eh… dobra, zamienimy się na chwilę.
Wyszła na brzeg ociekająca niczym wodna rusałka i zeskoczyła z grzbietu karuska. Avalon bał się nawet do niego podejść, więc wymieniłyśmy się wodzami na odległość. Jakoś wskoczyłam na Vica i szczęśliwa jak dziecko wgalopowałam do wody, rozchlapując ją dookoła. Konik też bawił się przednio. Pobiegaliśmy sobie po mieliźnie, dwa razy zapuściliśmy się trochę głębiej, ale zaraz napomniała mnie Meg, która chciała już odzyskać rumaka. Z resztą i tak musiałyśmy już wracać.
Każda dosiadła swojego konia. W ogóle Avi dostał paraliżu, kiedy usiadłam na niego i kropelki ze mnie zaczęły spływać mu po grzbiecie. Stał jak zmrożony, uszy po sobie i nie wiedział co zrobić. Udało mi się go uspokoić, a kiedy Drey i Megan po raz ostatni się ochlapały – ruszyłyśmy w drogę powrotną. Ale po co jeździć sprawdzonymi drogami, skoro można improwizować?
Ale przynajmniej było nam i koniom chłodniej, więc mogłyśmy kluczyć po tych dzikich lasach we względnym komforcie.
Po dłuższej chwili stępiku ruszyłyśmy kłusem. Konie aż się do tego trwały, za sprawą wody posiadły nową energię, która koniecznie chciały wykorzystać tu i teraz. Ten niewinny kłusik bardzo szybko przerodził się w galop, bo nie miałyśmy już sił ich utrzymać. Co prawda ten galop był już fajny, lekki i co najważniejsze – kontrolowany, więc stwierdziłyśmy, że okej. Niech sobie galopują i się zmęczą.
Jak na złość nie chciały się zmęczyć i zaczęłyśmy się z tego nawet śmiać, bo według naszych obliczeń powinny zwolnić do kłusa już pół kilometra wcześniej. Po kilku kolejnych minutach ciągnęły już chyba tylko nam na złość. Coraz słabiej, coraz wolniej, Avi galopował już praktycznie w miejscu, ale nie zamierzał się poddać. W końcu zdecydowałyśmy, że skrócimy ich męki i nie damy im wyboru – tak oto przeszłyśmy do kłusika, a w domu byłyśmy dwa razy szybciej niż zajęła nam podróż nad jezioro.
Przez bramę przejechałyśmy stępikiem na luźnych wodzach. Koniska były wykończone, ale szczęśliwe. Podobnie jak my. A nasze ubrania dawno wyschły już po drodze i zdążyłyśmy zapomnieć, że w ogóle były mokre.
Podjechałyśmy pod samą stajnię – żeby złapać trochę cienia. Tam Drey zdjęła Hulkowi siodło, po czym odwiesiła ja na płot, ja trzymałam Vicka i Avalona, podczas gdy Megan pobiegła po kantary trzech panów. Kiedy wróciła zdjęłyśmy też ogłowia, a kiedy były już gotowe – wypuściłyśmy ja na pastwiska. Akurat był tam też Dramat, więc chłopaki mogli się po integrować w czwórkę. Tymczasem my odłożyłyśmy sprzęt do masztalerki i weszłyśmy do kuchni nad stajnią. Błogosławiony ten, kto zostawił w lodówce dużą butlę coli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz