Valentine – Rowena
Zdałyśmy sobie pewnego poranka sprawę z tego, że Wena w tym roku ma prawie cały czas wolne! A to było niedopuszczalne, zwłaszcza przy rozpoczynającym się dla dla naszych koni sezonie.
Raz dwa zjadłyśmy śniadanie i w okolicach dziewiątej rano weszłyśmy do stajni dla klaczy. Mała kucka dawno skończyła już śniadanie i z pewnością myślała, że zaraz pójdzie się padokować. Nic bardziej mylnego. Val złapała za szczotki, podczas gdy ja udałam się po sprzęt. Kiedy wróciłam jej sierść była już czyściutka, a Valentine była w trakcie sprawdzania kopytek.
Nie miałam doświadczenia w zakładaniu uprzęży, więc zostawiłam to wyćwiczonej na naszych powożeniowcach Val. Po kilku minutach wyszłyśmy przed stajnię, gdzie czekała na nas maleńka bryczka, uszykowana przez Zena. Wena nie protestowała gdy podpinałyśmy te wszystkie paski i zabezpieczenia, właściwie to stała grzecznie i zdawała się być zadowolona z takiego obrotu spraw.
Val usiadła na przodzie i cmoknęła, dzierżąc w dłoniach lejce i ujeżdżeniówkę. Rowena posłusznie ruszyła stępem. Już od początku szła żwawo i chętnie. Ja natomiast dreptałam obok, na wysokości koła, żeby nie przysparzać kucykowi większego ciężaru niż to co było konieczne. Po drodze na skoszoną łąkę zabrałam z magazynu kilka pachołków, żeby później zrobić slalom do ćwiczeń.
Wena ustaliła sobie żołnierskie tempo. Nie trzeba jej było wcale poganiać, bo sama miała w sobie tyle zapału i zainteresowania dla treningu. Nie rozpraszały jej widoki – konie na pastwiskach, które mijałyśmy, albo ptaki czy ludzie idący z naprzeciwka. Była skupiona i dumna z siebie.
- Jestem z niej jak na razie zadowolona – powiedziała w pewnym momencie Val. - Dobrze się spisuje.
Miałam nadzieję, że po tych słowach Wena nie zrobi nam na złość… Jednak bezpiecznie dojechałyśmy stępem na łąkę, gdzie na środku rozstawiłam pachołki w odpowiednich odległościach – było ich razem 8.
Tymczasem Valentine ruszyła kłusem – udało się po drugim cmoknięciu i machnięciem bata w powietrzu. Na początku martwiłam się, że to jest po prostu za ciężka bryczka, ale Rowena szybko udowodniła, że wcale nie, kiedy spontanicznie przeszła w galop. Val szybko ją ogarnęła i ustaliła spokojne tempo. Poruszały się po łące raz na rysunku koła, innym razem wyjeżdżając narożniki stworzyły prostokąt, co jakiś czas zmieniały kierunek. Rowena dobrze reagowała na sygnały, chociaż czasami trzeba jej było powtarzać z uproszczeniem, bowiem nie bardzo wiedziała co się od niej wymaga. Mimo to widać było, że się stara i chce pracować, a to najważniejsze. Po tej rozgrzewce Val po raz pierwszy skierowała kuckę na slalom, trochę zwalniając, żeby zdążyć wydawać odpowiednie polecenia – w końcu pierwsza próba była ważna. Wena wolała biec szybciej, ale zaakceptowała taką decyzję. Kiedy przyszła pora na minięcie pierwszego pachołka Wena nie protestowała, pięknie ominęła przeszkodę, utrzymując stałe tempo. Zaraz wykręciła na drugą stronę by minąć kolejną. Była przy tym trochę sztywna, ale zrzuciłam to na zdenerwowanie nowym ćwiczeniem. Do końca slalomu poruszała się trochę niepewnie, ale robiła dokładnie to, o co prosiła ją Val. Kiedy skończyły Wenka parsknęła, rozluźniając się i lekko przyspieszyła.
Po chwili przerwy spróbowały ponownie. Tym razem kucka wiedziała już o chodzi i co powinna zrobić, dlatego przejechała przez slalom z większą pewnością siebie. Trzeci raz spróbowały od drugiej strony, co z początku lekko zaniepokoiło klacz, ale już po ominięciu drugiego pachołka zrelaksowała się i nawet zgodziła się, żeby nieco przyspieszyć.
Val zadowolona z efektów dała jej przerwę, kiedy stępowały sobie po łące nie robiąc absolutnie nic poza tym. Później dała Wence sygnał, by ta się skupiła, bo zaraz będzie się coś działo. Klaczka nastawiła uszu, a zaraz potem otrzymała impuls do zagalopowania. Zadowolona ruszyła z kopyta z taką prędkością, że gdyby nie oparcie, Valentine pewnie spadłaby do tyłu. Zaraz jednak kucka się uspokoiła i pozwoliła się prowadzić wolniejszym galopem. Na slalom w tym chodzie się nie zdecydowały, ale robiły wolty i zmiany kierunku przez przekątne oraz proste. Kiedy zwolniły już do kłusa przejechały przez pachołki jeszcze raz i wyszło im to idealnie. Wena była już z nimi zapoznana, nie bała się ich i wiedziała jak sobie radzić.
- No dobra, to możemy już wracać – powiedziała Valentine, a ja oczywiście musiałam zebrać te piękne stożki. Ale żeby nie było – zaraz wpakowałam je na tył bryczki. Stępikiem wróciłyśmy do stajni, a że droga specjalnie krótka nie była to Wena zdążyła odetchnąć. Zaraz odczepiłyśmy powozik, a klacz zaprowadziłyśmy do boksu, gdzie pozbyłyśmy się uprzęży. Dostała jeszcze marchewkę za wzorowe zachowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz