Ślub Fridy Tasarov & Avery'ego Barlowa
Panowie ostro zabalowali na wieczorze kawalerskim Avery'ego. Wrócili do domu koło piątej rano, a kiedy przyszedł czas by nakarmić konie, żaden ze stajennych nie był w stanie ruszyć się z łóżka, dlatego to Ja, Megan i Nat musiałyśmy przejąć ten obowiązek. Na szczęście koni mieliśmy ostatnio jakoś tak mało, dlatego wyrobiłyśmy się w piętnaście minut. Dziewczyny poszły spać dalej, ale ja jako pierwsza druhna miałam jeszcze parę spraw do załatwienia. Chociaż byłam tylko odrobinę przytomna udało mi się dojść do kuchni, zrobić sobie tosty z nutellą i po raz setny dokładnie przeczytać każdy punkt starannie wypisanego w notesie planu zajęć. Większość prac zostało wykonanych. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał ósmą szesnaście, a dosłownie kilka sekund później usłyszałam pukanie do drzwi. Podbiegłam truchcikiem, żeby nikt nie zdążył się obudzić, a na progu zastałam Harry'ego, Vienne, Emilie i paru naszych pracowników, którzy wybrali pracę na rancho albo w jeszcze innym miejscu zamiast w Echo.
- O jak super, że jesteście! - pisnęłam szczęśliwa i zabrałam się do przytulania każdego po kolei.
- Gdybyś potrzebowała pomocy to także się piszemy – zaproponowała Em, ale zaprosiłam ich do kuchni i wstawiłam wodę.
- Niee, na razie wszystko ogarniamy. Ale dzięki, serio. Za godzinkę budzę Fri i jedziemy do tego hotelu obok kościoła upewnimy się, że wszystko gra, a potem będziemy się stroić. - Wyszczerzyłam się. - A no chyba, że ktoś chciałby się przejechać do Lidera, żeby im pomóc z końmi. Bo Miśka zgodziła się nam pożyczyć Orina do bryczki dla młodych i kilka arabków do obstawy.
- To ja pojadę – zgłosiła się Vienne, a chwilę później Harry zdecydował się do niej dołączyć.
Napiliśmy się herbaty i trochę pogadaliśmy, później pokazałam dziewczynom suknię panny młodej i kiecki dla druhen, a jeszcze później przeszłyśmy się do stajni, żeby wypuścić konie na padoczki. Cały dzień miał z nimi być Francis, doglądając interesu. Wątpiłam, że potrafi, dlatego wyznaczyłam kilka osób, żeby co trzy godziny przyjeżdżały na niezapowiedziane kontrole…
Wybiła godzina dziewiąta.
Udałam się na górę i bez pukania wlazłam do pokoju Friday, która spała dziś sama. Avery i reszta wybrali pokoje w domku gościnnym, mądrze przewidując, że nie wyśpią się w domu.
- Pobudka, księżniczko! - zaświergotałam jej nad uchem i gdybym w porę się nie odsunęła, dostałabym porządny cios w szczękę. Zaraz jednak „księżniczka” oprzytomniała i w sekundę podniosła się do pozycji siedzącej. Na jej twarzy malowało się czyste przerażenie.
- To dzisiaj… - wyszeptała bardziej do siebie.
- Dzisiaj, dzisiaj, kochanie! No już, za pół godziny mamy być w hotelu.
Ale nie ruszyła się z miejsca, więc przysiadłam sobie obok i potrząsnęłam ją za ramiona.
- Cieszysz się, pamiętasz?! Jesteś szczęśliwa! Powtórz!
- J-jestem szcz-częśliwa – odpowiedziała jąkając się.- Boże, tam będzie tyle ludzi, ja nie dam rady…
- Fri, przerabiałyśmy to – powiedziałam bojowym tonem. - Tak, będzie tam sporo ludzi, ale ci wszyscy ludzie będą ta dla was, bo są waszymi przyjaciółmi i chcą z wami świętować, tak?
- Tak…
- No. To teraz ubieraj się i schodź na śniadanie!
Skinęła głową, a ja zeszłam na dół, mając nadzieję, że usłyszę, kiedy zechce wymknąć się przez okno. Usłyszałam natomiast takie jakby gruchnięcie ciężarówką o ziemie. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam moją siostrę! Natychmiast wcisnęłam się w pierwsze lepsze buty i wybiegłam na powitanie. Kiedy w końcu się od siebie oderwałyśmy zauważyłam Fri, powoli i bardzo cichutko wychodzącą na zewnętrzny parapet.
- WRACAJ DO SIEBIE I ZA MINUTĘ WIDZĘ CIĘ W KUCHNI! - krzyknęłam, a przerażona prawie straciła równowagę, ale szybko się ogarnęła i wróciła do pokoju. Na straży postawiłam Emilie.
Pierwszym, co przywitało nas w Echo, była prawie-latająca panna młoda. Trzeba przyznać, niecodzienny widok. W sumie to tak nas wszystkich zamurowało, ze nawet nie zwróciliśmy uwagi na komitet powitalny w postaci mojej siostry. Ogarnęłam się dopiero, gdy Ruska rzuciła mi się na szyję.
- Niezłe zamieszanie tu macie... - Skomentowałam, nadal nie mogąc wyjść z podziwu dla Fri i jej umiejętności zachowania równowagi.
- Nie będę mogła z niej spuścić oka ani na sekundkę, bo zaraz ucieknie... - Wywróciłam oczami. - Ale no dobra, zapraszam do środka, jak głodni to śniadanie jakieś tam jest... Za piętnaście minut jadę z Fri juz do tego hotelu, a potem czekamy jedynie na sygnał, siostro. Jeśli chcesz to jedź z nami... właściwie to błagam jedź z nami.. ja sobie z nią sama nie poradzę.. a reszta już sobie dojedzie do kościółka, transport załatwiony... To co? - popatrzyłam na nią błagalnie.
- Jasne, tylko daj zjeść! Ktoś jeszcze z nami tam jedzie? W ramach... dodatkowej obrony?
Nim w ogóle Ruska zdązyła się zastanowić, za ręce zaczęła nas szarpać Khaleah. Tak długo, dopóki nie zwróciłyśmy na nią uwagi.
- Dlaczego jakaś pani biegnie na bosaka do stajni? - Zapytała, wskazując na dziewczynę, która biegła z taką prędkością, ze tylko Q byłby w stanie ją dogonić.
- No cholera jasna - warknęłam pod nosem. - To... to wy ten, idźcie zjeść, a ja ją złapię i chyba zwiążę i nie wiem co dalej.
Ruszyłam galopem za uciekinierką i próbowałam ją dogonić przez cała stajnię, pościg trwał dalej wzdłuż padoków, aż w końcu znalazłam dobry skrót żeby przeciąć jej drogę i znienacka zeskoczyłam z dachu garażu prosto na nią. Poturlałyśmy się po trawniku, aż zatrzymał nas płot pastwiska.
- Jeśli zrobisz to jeszcze raz, przysięgam na Odyna, że przywiążę cię do krzesła i będziemy cię tak wszędzie nosić! Nawet na ołtarz!
Ta wizja wydała jej się równie przerażająca, więc powoli skinęła głową. Pomogłam jej wstać i mocno trzymając za ramię, zaprowadziłam ją do domu. Nie mogła nic przełknąć, więc tylko siedziała i czekała. W końcu byłyśmy gotowe, więc Det zabrała kiecki, ja zabrałam Fri i udałyśmy się do garażu. Zdecydowałyśmy się wziąć nasza stajenną toyotą i zgrabnie zapakowałyśmy się do środka. Uroczystość miała odbyć się w uroczym, niedużym kościołku znajdującym się tuż nad brzegiem oceanu. Nasz hotel, w którym miało odbyć się wesele, stał właściwie jeszcze bliżej wody, a z duużego tarasu można było po schodkach zejść na plażę. Udałyśmy się do recepcji hotelu, żeby wskazano nam pokoje. W międzyczasie przybył manager, który oprowadził nas po przygotowanych salach i pokojach dla gości, kiedy tylko odłożyłyśmy nasze rzeczy. Pierwsza część przyjęcia miała odbyć się w ogromnej balowej sali, prześlicznie przystrojonej kwiatami. Właśnie rozstawiano tam okrągłe stoliki i krzesła, montowano scenę dla wynajętego zespołu… Wszystko było zupełnie pod kontrolą, dlatego ze spokojem mogłyśmy udać się do pokoju panny młodej. Obsługa przygotowała wszystko o co prosiłyśmy, dostałyśmy też stolik z przysmakami.
- Muszę skoczyć do kościoła, żeby się upewnić, że o niczym nie zapomnieli. Popilnujesz jej? - zapytałam siostry konspiracyjnym szeptem.
Po chwili niepewności zgodziła się, nerwowo zerkając na Fri, która wyglądając przez okno chyba właśnie opracowywała kolejny plan.
- Jestem pewna, ze sobie poradzisz. - Uśmiechnęłam się od siostry, po czym chwyciłam torbę i wyszłam.
Droga do kościoła zajęła mi zaledwie pięć minut. Na szczęścia tam także prace przebiegały bez zarzutu. Dwie miłe staruszki dekorowały właśnie ławki małymi bukiecikami. Porozmawiałam z nimi chwilę, a kiedy byłam pewna, że nie mają żadnych problemów – wróciłam do hotelu. Po drodze zadzwoniłam do Vienki, która wraz z Harry'm była już w Liderze. Czyścili koniska, niedługo mieli wyruszać. Przedzwoniłam też do Megan, żeby ogarnęła pana młodego, bo intuicja podpowiedziała mi, że wciąż przebywa on w krainie snów.
Na korytarzu spotkałam się ze spanikowaną siostrą. Nie musiałam nawet pytać co się stało…
Razem wyruszyłyśmy na poszukiwania panny młodej, która albo zdołała uciec gdzieś bardzo daleko, albo dobrze się schowała. Po dwudziestu minutach postawiłyśmy na nogi wszystkich pracowników, którzy przeczesali każdy kąt budynku. Zrezygnowana i zmęczona bieganiną oparłam się na chwilę o otwarte na szerz drzwi tarasu i zobaczyłam dwie siedzące postacie na schodkach na plaże. Było zbyt daleko bym mogła je rozpoznać, ale pełna nadziei ruszyłam w tamtym kierunku. Kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłam Friday, a obok niej siedział chyba…
- Ilja? - zapytałam zdumiona.
Facet spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem i byłam już pewna.
- Nie wiedziałam, że przyjedziesz, ale świetnie, że jesteś! - zawołałam wesoło, a zaraz potem wysłałam siostrze sms z informacją, że Fri została znaleziona.
- Było trudno znaleźć kogoś, kto by mnie podwiózł, ale się udało – odparł spokojnie, po czym wstał, pomagając sobie barierką. - Mój prezent nie przeszedłby przez ochronę na lotnisku.
- No domyślam się. Fri, mogłabyś łaskawie iść do pokoju i założyć swoją suknię ślubną?
Friday ciężko westchnęła, ale ostatecznie zgodziła się iść za mną, po drodze badając każdy korytarz i budując w głowie plany budynku. Ilja dostał swój pokój.
Detalli znakomicie sprawdzała się w roli kosmetyczki. Dość szybko wyczarowała prawdziwe arcydzieło na bladej twarzyczce Fridy. Nawet ona sama była pod wrażeniem i jakoś zaprzestała prób ucieczki. Do pokoju wkrótce zapukała także zamówiona fryzjerka, która zaplotła coś czego nie umiem nazwać, ale jednocześnie coś cudownie pięknego z włosów Fri. Dodatkowo gdzieniegdzie powsadzała maleńkie białe różyczki, a więc całość prezentowała się bajkowo. Przyszedł czas na założenie sukni.
W międzyczasie ciągle dzwoniłam do ludzi i upewniałam się, że radzą sobie z powierzonymi zadaniami. Konie były już prawie na miejscu, goście powoli się zjeżdżali.
Khali i Remy miały rozsypywać płatki kwiatów w drodze do ołtarza w kościele i tą rolą trochę się denerwowały. Natomiast Sky wybłagała rolę ochroniarza, dzięki czemu nie musiała zakładać sukienki, a coś na kształt szpiegowskiego kostiumu, który na urodziny sprawiła jej Heilari. Dostała bezprzewodowy komunikator i kręciła się wszędzie, wypatrując zagrożeń.
Zajrzała do nas Megan, żeby zobaczyć jak nam idzie i udokumentować kilkoma zdjęciami i filmikami przygody Fridy. Na szczęście tych przygód aż tyle nie było, chociaż ręce jej drżały i co chwilę latała do łazienki.
Ktoś zapukał, a po chwili do pokoju wsunęła się głowa Miśki. Wyszłam na korytarz żeby się z nią przywitać. Miała na sobie śliczną niebieską sukienkę.
- Jejku, wyglądasz pięknie! Przypomnij mi czemu jeszcze nie byłam na twoim ślubie?
- A o to musisz się pytać Alexa. - Pokazała język i rozejrzała się po korytarzu. - Wszystko okej na razie?
- U nas tak. A jak koniska?
- Wszystko gotowe. To znaczy wiesz, jeszcze koni moi ludzie nie ubierali, bo zanim oni wyjdą z kościoła to trochę minie, ale nie bój nic, wyrobią się na czas.
- Okej, będzie dobrze, Będzie cudownie – powtarzałam, przekonując samą siebie.
Wtedy pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha Amelia.
- Mam przekazać, że Avery jest w znośnym stanie i gdyby co, to jesteśmy gotowi. Zostało dwadzieścia minut do odjazdu – powiedziała na jednym wydechu i pobiegła gdzieś.
- Okej… - westchnęłam i tak jakoś popatrzyłam na siebie i zdałam sobie sprawę, że jeszcze się nie przebrałam. Ale co tam, bryczesy były dość czyste.
Pognałam do siebie i raz dwa wcisnęłam się w lawendową kieckę, taką samą w jakiej miały wystąpić Valentine, Lilia i Natalie. Ogarnęłam włosy i było w porządku. Fri stała przed lustrem w gotowości, a przynajmniej we względnej gotowości, bo ciągle trzęsła się jak galareta.
- Pięć minut i wychodzimy – powiedziałam. Detalli też poszła do swojego pokoju, coby się jeszcze dopracować, a na kanapie siedziała Val.
Widząc moje wymowne spojrzenie blondynka wstała i wymknęła się na korytarz, tymczasem zaprowadziłam Fridę na kanapę.
- Zobaczysz, to najpiękniejszy dzień w twoim życiu – powiedziałam łagodnie, uśmiechając się do niej.
- Na razie nie jest zbyt pięknie, nie dobrze mi.
- Bo się głupia stresujesz. No już, podbródek w górę, łap bukiet i do boju, dziewczynko! - podałam jej piękny bukiecik z różyczek. - Wiedziałam, że to się kiedyś stanie. Od kiedy tylko się poznaliście – dodałam.
- Serio? - Jej wyraz twarzy nieco się zmienił, uspokoił.
- Wszyscy wiedzieli, ale potem zaczęliście się bawić w tą przyjaźń i powoli traciliśmy nadzieję… aż tu nagle…
Fri próbowała ukryć uśmiech, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Przytuliłam ją i zaraz pomogłam jej wstać, po czym poprawiłam suknie i spojrzałam na nią z pewnej odległości.
- Idealnie – skomentowałam.
Miała na sobie nowe buty, przepiękny stary sznur pereł, który dostała tego dnia od Ilji, a który podobno należał do jej prababki, pożyczone ode mnie kolczyki oraz ozdobną srebrną spinkę z niebieskim kamieniem szlachetnym, którą ofiarowała jej Amelia. Tak wyposażona musiała zostać szczęśliwą mężatką. Zadzwoniłam do Megan, która potwierdziła, że goście są już w kościele i mamy parę minut żeby dojechać.
Detalli spotkałyśmy już na korytarzu, w długiej, delikatnej fioletowej sukni. Razem zeszłyśmy na dół, gdzie przed wejściem czekał na nas Alex w swoim Ferrari. Kiedy nas zobaczył wysiadł by otworzyć drzwi, a za chwilę później ruszyłyśmy.
Droga zajęła nam dosłownie dwie minuty…
Pod kościołem stało tylko kilkoro ludzi z Lidera, którzy mieli jechać na konikach, a komuś przypadło powożenie Orinem. Bryczka była nieskończenie piękna, lekka, biała, przystrojona kwiatami… jeźdźcy w eleganckich strojach, konie miały też kwiaty w grzywach, wszędzie kwiaty!
Fri zapatrzyła się na siwki, ale lekko popchnęłam ją do przodu, bo by się spóźniła na własny ślub. W przedsionku stały druhny, Khali i Remy oraz Milka.
- A gdzieś ty była cały dzień? - zapytałam ostatniej.
- Szukałam sobie partnera – prychnęła.
- Znalazłaś chociaż?
- Trzech… - Na jej ślicznie umalowanej twarzy pojawił się uśmiech zdobywczyni. Stłumiłam w sobie śmiech i zerknęłam na Fri. Dobrze, że makijaż ukrywał jej z pewnością zielonkawe kolorki… Ścisnęłam ją za rękę, żeby dodać otuchy. Val, Nat i Lilia pewne, że wszystko gra poszły bocznym wejściem na swoje miejsca. Trochę poddenerwowane dziewczynki zaciskały dłonie na swoich koszyczkach z kwiatami. W końcu przyszedł Ilja, który miał zaprowadzić pannę młodą do ołtarza. Wtedy razem z Detalli ucałowałyśmy nasze małe cukiereczki, które miały stać się gwiazdami i szybko pobiegłyśmy tych jakże dziś często przecieranym bocznym szlakiem. Drużbą Avery'ego został Evan, jako jedyny przyjaciel tego oszołoma. Wchodząc na swoje miejsce obok druhen uśmiechnęłam się do nich, dając znać, ze wszystko gra. Det miała już przygotowane siedzisko na jednej z kilku ławek, które zaklepała sobie ekipa WM. Po drugiej stronie Miśka z Alexem i kilkoro ludzi z Lidera, z którymi znaliśmy się już kawał czasu. Dalej po obu stronach pracownicy Echo, poprzeplatani z różnymi osobami z przeszłości bliżej lub dalszej, którym Fri i Avery zdecydowali się wysłać zaproszenia. Połowy z nich zupełnie nie kojarzyłam, część znałam wyłącznie z opowieści.
W końcu wszyscy się zebrali, organista powoli zaczął grać i wtedy otwarto wrota. A za nimi były tylko te dwie małe diablice i ani śladu panny młodej.
- Znowu? Cholera, znowu!? - wyrwało mi się i potruchtałam w bardzo niewygodnych, ale bosko pięknych butach między ławkami. Wychyliłam głowę na zewnątrz i zobaczyłam jakże piękny widok uciekającej panny młodej, która goniona przez Ilję załączyło turbodopalanie. Już ładowała się na jednego z liderowych arabków kiedy złapał ją jakiś chłopak, który chyba miał na tym koniu jechać.
- Trzymaj ją! - usłyszałam krzyczącego Ilję i oczywiście pognałam za nim.
W międzyczasie ludzie powychodzili z kościoła żeby obejrzeć show.
Ściągnęliśmy ją z tego konia, postawiliśmy na ziemi, mocno trzymając, żeby nie uciekła po raz już któryś tego dnia i pytamy o co chodzi. Stwierdziła, że nie wie dlaczego się zgodziła, że się boi, że wraca do domu i takie tam głupoty. Zdecydowałam się na ostateczne wyjście. Ona musiała sobie porozmawiać z Averym, bo najwyraźniej tylko on mógł przemówić jej do rozumu. Zaprowadzono nas do małego pokoiku w kościele, zostawiłam tam Fri i pilnowałam drzwi dopóki Ilja nie przyprowadził pana młodego. A praktycznie niósł go nad ziemią za kołnierz, cały czas szepcząc mu coś na ucho z bardzo groźną miną. Wpuściłam go, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, żeby nie mogli uciec.
Ludzie wrócili do kościoła, ponownie zajęli miejsca, wcześniej robili uciekającej zdjęcia, więc teraz pokazywali sobie fotograficzne zdobycze i generalnie panowała wesoła atmosfera. Po piętnastu minutach usłyszałam pukanie, więc otworzyłam drzwi.
Friday i Avery wyglądali na spokojnych, trzymali się za łapki i właściwie sprawiali wrażenie pewnych siebie, co uznałam za bardzo dobry znak. Raz dwa zaprowadziłam Fri tam gdzie stac powinna i dla pewności postawiłam obok Ilji Bucky'ego, który miał bronić wyjścia.
- Nikt stąd nie wyjdzie dopóki oni się w końcu nie pobiorą – powiedziałam tak żeby cały kościół mnie usłyszał, ale miałam już serdecznie dość gonienia Friday. Musi się mnie bać bardziej niż ślubu. To była całkiem niezła metoda.
Skinęłam głową na organistę, który z lekka niepewnie, ale zaczął na nowo grać odpowiednią melodię. Chwila skupienia, tworzyły się wrota i… uff, wszyscy w komplecie. Dziewczynki w miarę szybko pozbyły się tremy, widząc same znajome twarz i śmiało ruszyły na przód, rozrzucając płatki. Zaraz po nich ruszyła Friday i prowadzący ją Ilja. Nasz były weterynarz pilnował by panna młoda nie wykonała nagłego zwrotu i szczęśliwie doprowadził ją aż do ołtarza, gdzie przejął ją Avery, również od razu łapiąc za rękę. Zachwycony wzrok pana młodego, który przebywał wówczas w pewnego rodzaju transie, szczerze mnie rozczulał.
Ceremonia była krótka, ale za to poruszająca i jeśli ktoś słuchał, mógł się nawet wzruszyć. Nie spuszczałam wzroku z Fri, jednak nie wyglądała już jakby chciała uciekać, a z Averym byli w siebie wpatrzeni jak w obrazek. Dziewczyna nie potrafiła powstrzymać łez radości, a ja w końcu zdobyłam chusteczkę od Any i podałam młodej, coby w porę uratowała makijaż. Zarówno ona jak i jej wybranek wypowiedzieli przysięgę bez zająknięcia i nie mieli żadnych wątpliwości, kiedy przyszło im powiedzieć sakramentalne „tak”.
Stało się, od tej chwili wszystko się zmieniło i miałam 99% pewności, że zmieniło się na lepsze. Wszyscy uśmiechali się na ich widok, kiedy wychodzili razem z kościoła. Ludzie rzucili kilka garści ryżu, a usłużny Lance podsunął im skrzyneczkę z dwoma białymi gołębiami. Ptaki wleciały w górę i spuściły bombę na biednego Jaspera, któremu jednak parę dziewczyn pomogło, podarowując chusteczki.
Bryczka z Orinem podjechała pod schody, a obok niej siwe arabki w roli obstawy. Zapakowali się do środka, a Ci co mieli samochody – pojechali za nimi trąbiąc ile wlezie. Reszta zdecydowała się iść na pieszo, bo to przecież tylko kawalądek.
Wszyscy po drodze podziwiali konie, trochę tamowaliśmy ruch, ale wyjątkowo nikt nie miał nam tego za złe. W końcu wszyscy dotarli do hotelu, bardzo głodni zresztą, więc od razu zaprowadzono nas do stolików. Przy wejściu znajdował się czytelny plan, więc każdy z łatwością znalazł swoje miejsce.
Kelnerzy podali pierwsze danie, które bardzo szybko poznikało z talerzy. Czekając na coś bardziej treściwego niż zupa, goście dorwali się do butelek z trunkami, które pięknie ozdobione stały na stołach. To był ten moment kiedy powinnam wstać, zwrócić na siebie uwagę wszystkich ludzi i powiedzieć coś miłego. Ciężko było się przemóc, ale pomogło mi jedno spojrzenie na młodą parę, która wymieniała między sobą szeptem jakieś miłe słówka. Wiedziałam, że Fri nie pożałuje tej decyzji i ona sama też już to wiedziała.
Skinęłam na kelnera, stojącego przy drzwiach. To był znak by podać szampana. Kiedy każdy otrzymał swój kieliszek wstałam, a członek zespołu przyniósł mi bezprzewodowy mikrofon. No dobrze…
- Cześć wszystkim, mogę prosić o uwagę?… - zaczęłam nerwowo się śmiejąc, kiedy usłyszałam mój trochę zmodyfikowany głos. Wszystkie spojrzenia grzecznie powędrowały w moją stronę. - W imieniu naszej uroczej młodej pary dziękuję wam wszystkim za to, że tu jesteście i świętujecie ten wspaniały dzień. Friday jest moją przyjaciółką od ponad dziesięciu lat, tak, tak, przyznajemy się, kochanie. –Zerknęłam na nią, uśmiechniętą i zawstydzoną, że o niej mówię. – Pamiętam, że zarzekałaś się zostać starą panną, pilotem myśliwca, uczestniczką olimpiady. Nie do końca wyszło, ale hej, skończyłaś nawet lepiej! Powiedziałam ci dzisiaj, że od zawsze wiedziałam, że ty i Avery w końcu skończycie jako para i myślę, że nie tylko ja – spojrzałam na kilka znajomych twarzy, które pamiętały czasy, gdy Fri i Ave dopiero się poznali. - I wszyscy jesteśmy w szoku, że przez tyle lat udawało wam się być tylko przyjaciółmi! Serio, nie pojmuję jak to się wlokło! Boże, wiem, jestem beznadziejna w mowach, ale wszystko to co chcę przekazać to to, że niesamowicie się cieszę, jak wszyscy tutaj. Jesteście cudowną parą. Życzę wam żebyście już na zawsze pozostali sobą, żebyście potrafili przebrnąć razem przez każdą przeszkodę… chociaż w waszym przypadku to te przeszkody będą pewnie wybuchać, co? Dostaliście jakieś armatki? Pewnie, że tak. Wszystkiego, ale to absolutnie wszystkiego najlepszego! - Uniosłam kieliszek, tak samo jak reszta zebranych i po głośnym okrzyku „za młodą parę!” wypiliśmy szampana.
Przytuliłam Fri i uśmiechnęłam się do Avery'ego. Szczęśliwe iskierki ciągle lśniły w ich oczach i nie mogłam przestać cieszyć się z tego widoku. Jedliśmy posiłek, rozmawiając na przeróżne tematy, ale tylko te miłe. Problemy zostawiliśmy daleko za sobą. Dziś liczyły się tylko miłe chwile i wspominanie radosnych momentów. Goście porozsiadali się wedle własnego widzimisię, wciąż zmieniając miejsca, żeby z każdym zamienić przynajmniej po dwa słówka. Do nas wkrótce przysiadła się Detalli, upewniając się uprzednio, że Loki ma oko na Ciri i Remy, które zaczęły się nudzić, więc należało się spodziewać jakiejś drobnej rozróby z ich udziałem.
- Dużo szczęścia i radości – powiedziała mocno przytulając obydwie gwiazdy wieczoru za jednym zamachem. - To wielkie różowe pudło to od nas gdyby co – dodała z tajemniczym uśmieszkiem.
- Na waszym miejscu nie spieszyłabym się z otwieraniem – szepnęłam do Fri, mając średnio dobre przeczucia odnośnie prezentu, ale Det szturchnęła mnie w ramie, doskonale słysząc co powiedziałam.
- Nie panikuj, siorczyćko! Przecież nie chcemy tutaj ofiar, wszystko bezpiecznie, zgodnie z przepisami BHP i tak dalej, i tak dalej…
- A potem się okaże, że to bestia z Jotunheimu – westchnęłam.
- No to najwyżej uśpiona zaklęciem, bo nie warczy i nie próbuje dać nogi z kartonu.
Fri wzruszyła ramionami.
- Powiesz mi tylko czym ją karmić i nie ma problemu – powiedziała wesoło, a siostra postała mi triumfalne spojrzenie.
- Widzisz? Nie ma problemu. A teraz idę zerknąć na stolik z deserami…
- Ale wiesz, że taka bestia dużo je? - wtrącił się Avery, który do tej pory tylko się przysłuchiwał. - Najpewniej wcina konie… - zaryzykował, a widok przerażonej miny Fridy okazał się być tego warty, jak wywnioskowałam po jego uśmieszku.
- Nie dam mu do zjedzenia żadnych koni! - prychnęła, tupnęła nogą i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- To mogę wam dać na pożarcie Alexa!
Jak spod ziemi przy stoliku pojawiła się Miśka, ciągnąca Alexa za kołnierz koszuli. Wyrwał się jej, posyłając jej mordercze spojrzenie, a potem z dumą rozprostował pogniecione ubranie.
- Może się nie znamy za dobrze, ale dwie koniary się zawsze dogadają! - zwróciła się do Fri – Dużo szczęścia, zdrówka, pomyślności i radości! No i pożytku z męża – powiedziała melodyjnie, puszczając oczko Avery'emu, żeby nie miał jej niczego za złe. - W ogóle to musicie w końcu wpaść do naszej stajni, urządzimy sobie jakiegoś grilla. No oczywiście jak już wrócicie z miesiąca miodowego – dodała szybko. - A gdzie się wybieracie, gołąbeczki?
- Niedaleko, do Los Angeles – odpowiedziała Friday. - I to tylko na dwa tygodnie. Nie chcę zostawiać koni na dłużej…
- Ah, mam to samo. Strach zostawić te wszystkie championy z takimi patafianami – wytknęła język, zerkając porozumiewawczo na Alexa, który zniecierpliwiony wepchnął jej w usta ciasteczko.
- No, chociaż na chwilę będzie spokój – stwierdził zadowolony z siebie. - Odwiedzicie nasze stare miejscówki?- zagadnął przyjacielsko.
- Nat mówiła, że nikt już nie obserwuje naszego garażu, także czemu nie… - odparł Ave, obejmując swoją małżonkę ramieniem, uśmiechając się przy tym szelmowsko.
- Jak się poznaliście? - zapytała Miśka, skończywszy już ciasteczko z malinami.
- Długa historia… - szepnęła Fri, rumieniąc się przy tym na całej twarzy. - Ale miałam kłopoty i ktoś postanowił mi pomóc… - dodała trochę głośniej, zwracając wzrok na Avery'ego, który ucałował ją delikatnie w czoło.
- Pomijając fakt, że wcale pomocy nie chciałaś i tydzień zajęło mi samo przekonywanie, że mogę coś w tej sprawie zrobić.
- Czy to nie twój ojciec? - zapytał mnie Alex, zawieszając wzrok na wejściu.
Natychmiast popatrzyłam w tamte stronę i uśmiechnęłam się do siebie.
- No wiecie, wesele oznacza darmowy alkohol, co nie?
- A wesele Rosjanki… - podchwycił to Alex. - Profesor Logan pewnie spodziewa się całej cysterny wódki – zachichotał pod nosem, ale zaraz potem w sekundę podniósł się z krzesła i biorąc Miśkę za rękę zwiał, kiedy tatuś zaczął iść w naszą stronę. Jego ubiór mocno odstawał od definicji „strój galowy”, ale nikt nie miał mu tego za złe. Albo raczej nikt nie odważył się mieć mu tego za złe.
- Alex nawet nie miał z nim treningów – westchnęła Fri. - A i tak wie, że lepiej jest się ewakuować.
Uśmiechnęłam się do niej i wstałam, żeby zaraz potem rzucić się tatusiowi na szyję.
- Nie wiedziałam, że przyjedziesz – powiedziałam trochę oskarżycielskim tonem, prowadząc go do stolika pary młodej.
- Byłem na drugim końcu kraju, kiedy raczyłaś mi o tym powiedzieć, dziecino. Jakoś się udało.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki butelkę, po czym majestatycznym gestem ustawił ją przed nowożeńcami.
- Najlepsza whisky jaką udało mi się znaleźć, Tasarov – powiedział, a Fri uśmiechnęła się promiennie. Avery nieco bardziej zachowawczo. Tak w razie gdyby trzeba było w pół sekundy pochwycić miłość swojego życia i uciekać gdzie pieprz rośnie.
Ale tatuś był dość przyjaźnie nastawiony, widać wspominał chwile, gdy Frida miała jakieś dwanaście lat i przybyła do Instytutu. Wspominał jak to musiał nas łapać wieczorami, gdy próbowałyśmy się wymykać, a później wlepiał nam szlabany. Albo zabierał na dodatkowe treningi. Trzy razy cięższe niż reszta dzieciaków. Ale dzięki temu wyrobiłyśmy sobie kondychę i śmigamy pięknie na naszych rumakach. Tak, zawsze należy szukać optymistycznych aspektów.
- A ty – pogroził palcem Avery'emu – lepiej żebym nie usłyszał o tobie złego słowa, bo jak nie…
- Wystarczy!! - przerwałam mu radosnym głosikiem. - Avery na pewno domyśla się co go czeka, jeśli nie będzie traktował Friday jak księżniczki. To może teraz zwiedzisz barek, co? I Det gdzieś tu jest, jeszcze nie wie, że się pojawiłeś.
Nie spuszczając oka z chłopaka skinął głową i powoli się oddalił.
Friday śmiała się z bladej twarzy swojego wybranka jeszcze przez chwilę po odejściu tatusia.
- Wiesz, Profesor Logan nie rzuca słów na wiatr, także trzymaj się tej wersji z księżniczką – powiedziała rozbawiona, a on tylko rzucił jej trochę obrażone spojrzenie. - Szkoda, że Ororo tu nie ma, uwielbiałam mieć z nią zajęcia… - westchnęła po kilku minutach ciszy, kiedy to w trójkę obserwowaliśmy tańczących na parkiecie gości.
- Powinnaś kiedyś pojechać do Bayville, zresztą ja też powinnam, więc zrobimy sobie jakąś większą wycieczkę latem, co ty na to? - zapytałam.
- Jestem bardzo, bardzo za. - Uśmiechnęła się.
- Hej, a co z tobą? – zapytałam Avery'ego, nagle zdając sobie sprawę, że nie mam pojęcia ani skąd pochodzi ani czy ma jakąś rodzinę…
- Nic ze mną – odparł najspokojniej na świecie. - Pójdę po jakieś ciasto czy coś słodkiego – postanowił i odszedł w stronę stolików ze słodkościami.
- Nie lubi o tym mówić – niespodziewanie odezwała się Fri. - Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, której o wszystkim powiedział… Wybacz, ale nie mogę zdradzać niczyich tajemnic. - Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie, nie… byłam tylko ciekawa, ale jeśli to nic miłego to nie było tematu i przepraszam, że w ogóle pytałam. A teraz powiedz mi jak się czujesz ze świadomością, że od jakichś trzech godzin jesteś mężatką? - zapytałam delikatnie szturchając ją w bok, dzięki czemu nam obydwu humory znowu zaczęły dopisywać.
Na jej twarzy po raz kolejny dziś pojawiły się piękne rumieńce.
- Chyba dam radę się przyzwyczaić – powiedziała po chwili, z wesołością kiwając głową. - Wiesz, kiedy to wszystko zaczęło się dziać, to znaczy, kiedy powiedzieliśmy sobie co jest grane, strasznie przejmowałam się tym co inni pomyślą i chociaż wtedy wszyscy odebrali tę wiadomość świetnie to dziś i tak bałam się o to samo. Ale teraz widzę, że oni naprawdę się cieszą i nikt nie krytykuje. Bez przerwy ktoś przychodzi i składa życzenia, co jest niesamowicie miłe! Nawet kiedy ta sama osoba robi to już czwarty raz, bo jest już po kilku drinkach i nie pamięta co się z nią działo – mówiła, obserwując z uroczym uśmiechem gości bawiących się w najlepsze w wielkiej sali.
Avery pojawił się z godnym podziwu zbiorem ciast, ciasteczek, galaretek i cukierków na kilkunastu talerzykach, które udało mu się przynieść za pierwszym podejściem. Pełna podziwu biłam mu brawo, zyskując sobie odrobinę sympatii, dzięki czemu dostało mi się kilka kawałków przepysznego wypieku.
Pojedliśmy, pogadaliśmy, a później Ave zabrał Fridę na parkiet, mimo jej ogromnej niechęci. Zapierała się rękami i nogami, jak złapała krzesło to Avery pociągnął ją razem z nim przez pół sali, gdzie dopiero zdecydowała się poddać. Chris zlitował się i odstawił mebel.
Kiedy tylko zespół zorientował się, że para młoda w końcu zdecydowała się zatańczyć, natychmiast poprosili o zrobienie im miejsca i zwolnili tempo. Goście, którzy byli wtedy na środku chętnie zeszli na krańce wolnego miejsca, przeznaczonego właśnie do tańców, albo rozeszli się do stolików, żeby stamtąd oglądać młodych.
Strasznie zawstydzona ukryła twarz w marynarce swojego partnera, który z kolei uśmiechał się i prowadził ukochaną w rytm spokojnej i prześlicznej melodii.
Próby ucieczki były jeszcze bardziej widoczne, ale nie udało się jej ani razu. Dopiero gdy skończyli taniec, a wszyscy goście nagrodzili ich oklaskami, Avery pozwolił się jej zaprowadzić w jakiś ustronny kąt, gdzie mogła w spokoju ochrzanić go z góry na dół. Ale jak znam życie to nie będzie się na niego gniewała nawet pięciu minut.
Humory utrzymywały się nam na najlepszym poziomie, bawiliśmy się świetnie. Kiedy słońce zaczęło zachodzić na salę wjechał wielki tort, a w nim kilka racy, które od razu zwróciły na siebie uwagę wszystkich zebranych. Wypchnęłam Fri i Avery'ego na środek kiedy tylko iskierki przestały wydobywać się stamtąd na wszystkie strony. Kelner podał im narzędzia do krojenia i przenoszenia kawałków na talerzyki, które stały tuż obok kilkupiętrowego ciasta.
Kiedy każdy miał swój kawałek wróciliśmy do stolików, gdzie wcinaliśmy naprawdę przepyszne ciacho. Większość ludzi brała dokładkę, aż w końcu nic nie zostało.
Zespół miał wtedy przerwę, więc siedzieliśmy tak jeszcze, gawędząc sobie na tyle, na ile pozwalało nam dotychczasowe upojenie alkoholowe. Urządziłam sobie nawet z siostrą zawody, które wygrał tatuś… Przyszedł w ostatniej rundzie i duszkiem wypił całą wielką butelkę nawet nie wiem czego po czym najzwyczajniej w świecie zgarnął ostatni, ale to najostatniejszy kawałek tortu jaki się uchował, a który był właśnie nagrodą.
Musiałyśmy się zadowolić pucharkami z lodami i sosem czekoladowym.
- Hmm… dawno nie widziałam dzieci… – stwierdziła Det, w którymś momencie, gdy tak sobie siedziałyśmy i wcinałyśmy deser.
Rozejrzałam się po sali i faktycznie nie odnalazłam ich wzrokiem.
Szybko dokończyłyśmy lody, bo mamy swoje priorytety, po czym ruszyłyśmy na poszukiwania. Remy i Ciri znalazłyśmy na plaży gdzie z włóczni Lokiego zestrzeliwały mewy.
- Tak nie wolno! - krzyknęłam. - Do pokoju, ale to już!
- Ale tatuś pozwolił! - broniła się Ciri z obrażoną miną, kiedy Det już zdołała ją złapać. Z niemałym trudem, bo mała zaczęła się teleportować.
- Ja już sobie z tatusiem porozmawiam… - zapowiedziała bojowym tonem Detalli i z zacięta miną ruszyła w stronę pokoi. Rozstałyśmy się na korytarzu.
Wcześniej przywiozłam z domu jakieś kolorowanki, kredki, cuda niewidy, więc Remy nie miała wymówki. Przyrzekłam, że będę do niej zaglądać co dziesięć minut, więc ma nie próbować żadnych numerów. Obrażona zabrała w kąt książkę o księżniczkach i udawała, że wcale mnie nie słyszy.
Kiedy wróciłam na dół ktoś wpadł na pomysł, że Frida powinna koniecznie rzucić za siebie bukiet, żeby któraś z panien miała okazję go złapać i tym sposobem pokazać swemu wybrankowi, że ma ochotę za niego wyjść. Bo oni tacy niedomyślni. Stanęłam sobie z boku i obserwowałam jak dziewczyny walczą o dobrą miejscówkę na parkiecie zarezerwowaną na tę chwilę tylko dla nich. Ale kiedy to kwiatki zostały wyrzucone w powietrze przez pannę młodą, poszybowały nieco dalej niż ktokolwiek by się spodziewał i niespodziewanie wpadły w ręce Sky.
- Nawet mowy nie ma! - powiedział groźnie Bucky, który stał nieopodal. - Oddaj to komuś w tej chwili!
Spłoszona i nie do końca wiedząca co się dzieje Sky odrzuciła bukiecik, który zwinnie złapała wówczas Miśka.
- Ha! - wykrzyknęła z dumą.
A potem zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą, więc przyjęła odpowiednią postawę, wcale nie zdradzającą, że przed chwilą wykonała zdumiewający skok i to w dość wysokich szpilkach, po czym z pełną gracją ukryła się w tłumie. Oczywiście zaraz rozległy się brawa, a wkrótce zespół zaczął grać jakieś skoczne pioseneczki i goście zabrali się do tańczenia. Widziałam jeszcze tylko jak Buck zawzięcie tłumaczy coś Sky, która tylko przewraca oczami, ale nie interweniowałam, bo cóż, pewnie miałabym jej do powiedzenia to samo. Ona wciąż jest przekonana, że przeprowadziliśmy się ze względu na jej chłopaka.
Fri dzierżąc w ręku butelkę szampana zaciągnęła mnie na taras, ale jako, że przebywało już tam sporo ludzi to zeszłyśmy sobie na plażę, zostawiając buty na schodkach. Było już ciemno i spacer nad brzegiem oceanu w takich warunkach robił wrażenie.
- Szczęśliwa, że nie dałam ci uciec z kościoła? - zapytałam rozbawiona.
- Nie wiem jakby było, gdyby się udało… - zaczęła, udając, że żałuje, iż nie mogła się o tym przekonać. - Pewnie, że szczęśliwa – powiedziała w końcu. - Nawet to, że jest tam z czterdzieści osób jak nie więcej jest świetne. I nawet to, że wszyscy ciągle się patrzą. I nawet to, że mam na sobie kieckę. I nawet to, że jutro będę miała takiego kaca jak nigdy. I nawet to, że…
- No już ci chyba faktycznie starczy tego… - przerwałam jej ze śmiechem, zabierając butelkę, z której co chwilę brała kilka łyków. Zaszłyśmy już bardzo daleko od hotelu, więc zawróciłyśmy trochę zbyt gwałtownym ruchem, przez co prawie wylądowałyśmy w piasku, ale jako udało nam się zachować równowagę.
- A próbowałaś wiśniówki od Ilji…? - zapytała robiąc taką minę, jakby owa wiśniówka nie była darem od weterynarza, a dziełem samego Boga.
- Nie zdążyłam…
- Dostaliśmy kilka butelek w prezencie, ale cii – dodała trochę bełkocząc.
- Kochana, muszę cię już chyba odstawić mężusiowi, bo mi tu zaraz padniesz.
- Mężuś też już trochę pada, od kiedy Loki czymś go poczęstował. Mi też chciał wcisnąć, ale ja nie ufam tym asgardzkim trunkom.
- No i bardzo słusznie, bardzo słusznie…
Zaprowadziłam ją do sali i usadziłam na krześle. Fri zajęła się jedzeniem, a wkrótce dołączył do niej Avery, który faktycznie wyglądał troszkę niewyraźnie.
Ludzie generalnie zaczęli odpadać. Wszyscy mieli zarezerwowane pokoje, a ci, którzy nie potrafili trafić tam samodzielnie, mogli liczyć na pomoc trzeźwiejszych przyjaciół. Kiedy ostatni raz zajrzałam do Remy także już spała, uprzednio zostawiając mi długi na całe dwadzieścia słów list z niewyobrażalną ilością błędów. Uznała, że może faktycznie nie powinna była strzelać do ptaków i przeprosiła.
Po drodze na salę spotkałam Milkę w szampańskim humorze, która mimo wszystko chyba nie wypiła wiele. Roześmiana złapała mnie pod rękę i tanecznym krokiem poprowadziła na taras.
- Ruska, mam trzy numery od gości z WM i cztery z Lidera, sami piękni chłopcy, mówię ci, jestem dziś w formie – wyznała, po drodze łapiąc talerzyk pełen czekoladowych ciasteczek z czyjegoś stołu.
- No właśnie widzę, nieźle się trzymasz.
- Nie miałam nawet czasu żeby się napić czegoś mocniejszego, wiesz? - powiedziała zaskoczonym tonem. - Poważnie. Ciągle praktycznie któryś „zatańczymy?”.”a mogę panią prosić do walca?” albo „może przejdziemy się na plażę, księżyc jest dziś taki piękny...” - mówiła.
Usiadłyśmy na barierce tuż obok schodków i gapiłyśmy się na fale i wspomniany księżyc.
- Fakt, księżyc jak na zamówienie. A któryś z tych panów ma szanse na coś więcej? - zapytałam z ciekawości.
Przez chwilę trochę wykrzywiała twarz, namyślając się.
- Czy ja wiem… Zobaczymy jak to będzie. Ale dostaną szansę, szansę mogę dać.
- Wspaniałomyślnie – stwierdziłam ze śmiechem.
- No wiem! - wykrzyknęła zadowolona. - Zimno jednak, wiatr się wzmaga – dodała po chwili spokojniej i westchnęła. - Ja wrócę do środka i przyniosę jakiś obrus czy coś, żeby się przykryć. Chcesz też?
- Nie, dzięki.
Milka wzruszyła ramionami i zgrabnie zeskoczyła na podłogę po czym zniknęła między grupkami ludźmi, którzy także wyszli na taras, żeby się trochę przewietrzyć.
Mila nie wracała od piętnastu minut, więc uznałam, że znowu wdała się w rozmowę z jakimś młodzieńcem i nie ma co liczyć na jej rychły powrót. Wobec tego wróciłam do sali, bo akurat podano kolację.
Dochodziła trzecia w nocy. Musze przyznać, że na placu boju zostali już tylko maruderzy. Nawet Sky, która kilka dni wcześniej przy luźnej pogawędce zarzekała się, że wytrzyma do samego końca, smacznie spała już w swoim i Remy pokoju.
- To kiedy ślub? - zapytałam z szerokim uśmiechem, kiedy spotkałam Alexa przy takim uroczym kąciku z przeróżnymi babeczkami.
- Nie denerwuj mnie, Rus – powiedział, ale widziałam, że na jego twarzy też czai się taki maleńki, niemal niewidoczny uśmieszek.
- Ja rozumiem, że ty pozujesz na takiego wiecznego kawalera i tak dalej, mój drogi, ale obydwoje wiemy jak to z tobą jest naprawdę. Kochasz ją i to na zabój. Jesteście już ze sobą parę ładnych lat, mimo tych wszystkich drobnych kłótni, naprawdę świetnie się dogadujecie. W końcu nie wytrzymalibyście ze sobą tyle czasu, gdyby tak nie było, prawda?
Nie miał wyjścia, musiał się ze mną zgodzić.
- Mogę pomóc wybrać pierścionek, gdyby co. - Wyszczerzyłam się.
- Dobra, dobra, dam znać jak będę potrzebować wsparcia – odpowiedział w końcu, a na mój radosny pisk zareagował w odpowiedni dla siebie sposób - wcisnął mi w nos babeczkę z ogromną ilością kremu. Oczywiście dał nogę, zanim zdążyłam się odwdzięczyć.
Udałam się do łazienki, żeby zmyć z siebie krem o smaku… truskawkowy. Tak, to był na pewno truskawkowy.
- Nie pytaj – rzuciłam do Fridy, która akurat myła ręce. - Ale babeczki mają bardzo dobre – dodałam po chwili.
- Wiem, wiem, próbowałam, ale ja je jadłam, a nie wciągałam nosem, więc możemy mieć nieco różne wrażenia.
Posłałam jej lodowate spojrzenie, ale później zgodnie razem wróciłyśmy na salę. Zostało na oko licząc piętnaście osób. Chociaż może czternaście i pół, bo Det przysypiała na ramieniu Lokiego, który okrył ukochaną swoją marynarką i nawet nie próbował poruszyć choćby ręką, byle by tylko jej nie obudzić.
Przez chwilę patrzyłam na nich z uśmiechem, a później zaczęłam się zastanawiać gdzie podział się Bucky. W końcu wypatrzyłam go przez okno. Rozmawiał na tarasie z tatusiem i choć moją pierwszą reakcją była myśl „Jezus Maria, już biegnę na ratunek!” to zaraz stwierdziłam, że w sumie wygląda to na zwyczajną rozmowę i dopóki nie leje się krew, nie muszę wstawać z wygodnego krzesła.
Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, ale w końcu wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że dłużej nie damy rady. Dochodziła piąta, kiedy ostatnich kilka osób wyszło, a ja i Fri dałyśmy znać kelnerom, że już idziemy i żeby zapakowali nam trochę jedzenia, które zostało, ale resztę mogą sobie wziąć dla siebie, jeśli tylko mają ochotę.
Jakoś doczłapaliśmy się na drugie piętro, miały miejsce pożegnalne buziaki w policzki i życzenia dobrej nocy, po czym każdy grzecznie trafił do swojego łóżeczka. Zasnęliśmy wszyscy szczęśliwi i wykończeni.