poniedziałek, 26 marca 2018
wtorek, 13 marca 2018
85.(cross) Skowronek
Skowronek & Amelia
Amelia przyniosła sobie sprzęt pod boks Skowronka. Ogier był właśnie czyszczony przez Alexa, niezbyt z tej pracy zadowolonego.
- Przeoczyłeś zaklejkę – powiedziała z zadziornym uśmieszkiem.
Posłał jej mordercze spojrzenie, nie przerywając pracy. Po kilku minutach koń był gotowy do siodłania.
- Więc jesteśmy już kwita. - Pocałowała go w policzek i zajęła się zakładaniem sprzętu.
Koń był spokojny i nieco zaspany, chociaż dochodziła już siedemnasta. Amelia wybrała zatem dłuższą drogę na tor, żeby go nieco bardziej rozruszać. Ogier posyłał tęskne spojrzenia pasącym się koniom, a potem prychał, jakby złorzeczył na Amelię, że kazała mu pracować. Ona jednak niewiele sobie z tego robiła, bo w jej uszach tkwiły słuchawki.
Wjeżdżając w las wypchnęła go do kłusa. Niechętnie ruszył szybszym chodem, bardziej wlecząc za sobą nogi, niż je podnosząc. Trwało to dłuższą chwilę i dopiero później, kiedy wjechali na pagórkowaty teren, ogier zaczął biec żwawiej. Amelia starała się wybierać kręte ścieżki, dzięki którym koń mógł się też powyginać. Dzięki temu trochę się uelastycznił. Jakiś czas później zagalopowali sobie, a tym razem zmiana chodu wyglądała już dużo lepiej. Ogier stał się bardziej czujny, nie trzeba go było bez przerwy poganiać.
W końcu dotarli na tor.
Amelia dała Skowronkowi chwilę przerwy. Stępo-kłusem poruszali się między przeszkodami, by koń miał szansę przypomnieć sobie o co chodziło w crossie. Po kilku minutach zagalopowali ze stępa i najechali ćwiczebnie na niewielką, drewnianą przeszkodę. Skowronek w ogóle się nie zawahał. Była to dla niego prościzna i poradził sobie ze skokiem jak zawodowiec. Następnie, nieco przyspieszając, ruszyli w stronę strumienia. To była trudna przeszkoda dla koni ze względu na wystający z wody łeb rekina – najeżony zębami. Amelia mocno pilnowała ogiera, robiła wszystko by nie odmówił skoku. Nie dawała mu czasu na odwrót i sygnalizowała mu wszystko najjaśniej jak się dała. Tuż przed wybiciem, czując, że koń się waha, dodała mocniejszej łydki i krzyknęła bojowo. Skowronek przefrunął chyba dwa metry nad wodą ze strachu przed rekinem i wylądował praktycznie od razu na czterech kopytach. Dziewczyna poklepała go, ale już po kilku długich foulach musieli wybić się przed kolejną przeszkodą – palisadą o wysokości mniej więcej metra. Taka prosta, nie straszna budowla była teraz dla Skowronka jak bułka z masłem, po wcześniejszym przeżyciu. Co prawda stuknął tylniki kopytami w grzbiet przeszkody, ale nic wielkiego się nie stało. Miał szansę chwilę odsapnąć, ponieważ następny cel czekał dopiero po przejechaniu dużego łuku i zbiegnięciu ze wzniesienia. Niestety była straszna nawet dla Amazonki, bowiem przypominała wielkiego pająka. Środek, przez który skakały konie, nie był wyższy niż 70 cm, ale odnóża z niego wystające sięgały w najwyższym punkcie trzech i pół metra. Skowronek nie był przekonany do skoku i chciał zwolnić, ale Amelia wyczuła to w porę. Udało się jej zmotywować ogiera, chociaż gdy odbił się od ziemi, wylądował dopiero dwa metry dalej i śmignął przed siebie jak błyskawica. Amelia poklepała go i miała ochotę poklepać też siebie. Ale nie miała czasu, bo zaraz musieli zaatakować kłodę. Może zaatakować to zbyt duże słowo, po przeszkoda była jak na razie najniższa z nich wszystkich. Skowronek pokonał ją na zupełnym luzie. Następnie pogalopowali w stronę zarośli, wśród których czekała kolejna przeszkoda – zabudowana z każdej strony gałęziami i jedynie z okrągłym „okienkiem” w środku. Niektóre konie bały się jej, ale na szczęście Skowronek do nich nie należał. Poradził z nią sobie znakomicie. Wbiegli do lasu, ale już po chwili musieli zakręcić i zeskoczyć z podwójnego bankietu. Ogier był bardzo niepewny i znacząco zwolnił, by pokonać przeszkodę prawie ze stój. Jednak udało mu się w końcu bezpiecznie zeskoczyć do poziomu zero. Po chwili galopu dla rozluźnienia pojawiły się przed nimi dwie leżące obok siebie beczki. Trudność polegała na tym, by przeskoczyć jedną, a później zrobić woltę, przeskakując przez drugą. Chodziło o to, by zrobić to z jak najciaśniejszego najazdu. Amelia stwierdziła, że Skowronek jest już dobrze naskakany i nie będzie miał z tym problemów. Miała rację, do momentu gdy koń prawie się poślizgnął i wywrócił. Jakimś cudem złapał równowagę i skoczył, ale było blisko… Została im jeszcze tylko jedna przeszkoda. Była ona umieszczona w sadzawce i dla wielu koni okazywała się zbyt straszna. Długi na co najmniej osiem metrów smok. Jego grzbiet wystawał nad wodę i to właśnie nad nim trzeba było przeskoczyć. Skowronkowi wróciła energia, gdy wbiegł do wody, ale mina mu zrzedła gdy zobaczył potwora.
- To już ostatnia, damy radę! - zawołała Amelia i użyła całego swojego daru przekonywania, by namówić konia do skoku. Udało się! Co prawda zaraz po wylądowaniu dał dyla przed siebie, ale skoczył.
Po przekroczeniu linii mety zwolnili do kłusa, a koń został porządnie wyklepany. Wrócili do domu tą samą drogą, dużo stępując. W stajni Skowronek naturalnie dostał trochę smakołyków w nagrodę, a Amelia obmyła go też letnią wodą.
poniedziałek, 12 marca 2018
84. (skoki) Flying Sokovia, Cyrkonia
Flying Sokovia & Audrey
Cyrkonia & Ruska
To był ładny dzień. Zrobił się mniej ładny, kiedy miałyśmy właśnie wyprowadzać przygotowane do treningu konie na plac.
- Zostaje nam hala – westchnęłam.
Audrey skinęła głową i pierwsza wyprowadziła z boksu Fly. Cyrkonia i ja dołączyłyśmy chwilę później. Klaczki były z początku trochę poddenerwowane walącym o dach hali deszczem, ale szybko się przyzwyczaiły. Podciągnęłyśmy popręgi i wsiadłyśmy.
Zaczęłyśmy stępować w przeciwnych kierunkach, mijając się dużym łukiem. Cyrkonia generalnie jest dość łagodnym i dobrze ułożonym koniem, dlatego nie miałam większego problemu z zapanowaniem nad niej. Ani razu nie próbowała wyszarpać mi wodzy ani nic z tych rzeczy. Reagowała na moje ruchy, nawet te bardzo delikatne. Sama utrzymywała tempo, chociaż czasaaami musiałam ją jednak odrobinę popędzać.
Z kolei Fly, która z Audrey już i tak trenowała od dłuższego czasu, zachowywała się jak zwykle. Pokazywała swoje diabelskie różki i prychała ze złością za każdym razem, gdy Drey robiła coś nie po jej myśli. A robiła często.
- To co ja mam tu wam zbudować? - dopiero wtedy Detalli zwróciła na siebie naszą uwagę. Wyszczerzyłam się pięknie i wskazałam ręką na leżące w kupie belki.
- Poprosimy o drążki.
Wywróciła oczami i zabrała się do pracy. W tym czasie pokręciłyśmy z obydwoma konikami trochę wolt, półwolt i serpentyn. Później porozciągałyśmy je na przekątnych i zakłusowałyśmy. Ani Fly ani Cyrkonii nie trzeba tego było dwa razy powtarzać. Poruszały się sprężystym, miłym dla oka kłusem. Fly zaczęła się nawet pięknie zbierać i zaangażowała zad. Jako pierwsza najechała na najzwyczajniejsze w świecie drążki sztuk pięć i zrobiła to rzecz jasna po mistrzowsku. Pięknie podnosiła kopytka i nie straciła tempa. Generalnie Soki była ostatnio w niezłej kondycji. Cyrkonia z kolei już nieco mniej, ale zrobiłam wszystko, by dała się z siebie 100% i udało się. Nie było z nią może tak źle. Przejechałyśmy te drążki jeszcze ze dwa razy, a potem Det trochę je zmodyfikowała.
Sokovia dobrze poradziła sobie też z tym zadaniem, była czujna i elastyczna. Cyrkonia także przejechała nad drążkami bez puknięcia. Dobre było to, że nawet nie próbowała uciekać na boki. Szła aktywnie.
Następnie zagalopowałyśmy. Sokovia wystrzeliła przed siebie, po drodze robiąc ze trzy baranki. Ale w miarę szybko się uspokoiła, tym bardziej jak okazało się, że Drey pozwala jej na szybkie tempo. Cyrkonia i ja jechałyśmy trochę wolniej, ale nadal żwawo. Klaczka z początku trochę nie miała ochoty na takie bujanie się, ale już po chwili się obudziła i nie miała z tym problemu. Każda z nas przez kilka minut pracowała na kole o wielkości połowy hali. Ćwiczyłyśmy tam prawidłowe wygięcie ciała i reakcje na pomoce w galopie. Cyrkonia tym razem radziła sobie lepiej niż jej koleżanka. Fly była trochę przeciwna podporządkowaniu się i buntowała się co chwilę.
W końcu wróciłyśmy do drążków. Na pojedynczym należało zmienić nogę, co obydwu klaczkom wchodziło bez zarzutów. Zmieniłyśmy kierunek i znowu szło nam tak samo dobrze. W związku z tym przyszedł czas na skoki.
Detalli ustawiła nam na początek prosty parkur. Na początek jeden drążek i szereg złożony z koperty i dwóch stacjonat, później zakręt, stacjonata, długi zakręt i okser. Wszystko nie wyższe niż metr.
Sokovia zjechała na bok, kiedy ja i Cyrkonia zaczęłyśmy najazd. Była skupiona i galopowała równym, trochę za wolnym tempem. Dodałam łydki i mocno pilnowałam, żebyśmy wybiły się w odpowiedni miejscu. Klacz odbiła się dość słabo, ale ten pierwszy skok trochę ją rozruszał, bo resztę szeregu skoczyła już z większą werwą. Na zakręcie troszkę zwolniłyśmy i dobrze skoczyłyśmy stacjonatę, lądując na drugą nogę. Na oksera nie miałyśmy tak długiego najazdu, ale rozkręcona Cyrkonia poradziła z nim sobie na medal.
Przyszedł czas na Soki, która aż buzowała z niecierpliwości. Gdy w końcu ruszyły, wyglądała jak czołg, który gotowy jest wszystko staranować. Ale nie, ona lekko jak wiaterek skoczyła cały szereg w mgnieniu oka. Tak, warto było ją kupić, oj warto! Trochę ścinając zakręt najechała na stacjonatę, którą skoczyła z ogromnym zapasem. Dobrze zmieniła nogę, a w drodze na oksera Audrey pilnowała by tym razem wyjechały zakręt. Nie było sensu ryzykować. Poradziły sobie świetnie i zaraz klacz została wyklepana w nagrodę. A chciała więcej!
I zaraz Detalli o to zadbała. Na początek podwyższyła belki o 30 cm.
Ruszyłam z Cyrkonią śmiało na przód. Wiedziała już co i jak, więc była bardziej chętna do pracy. Czułam tę zmianę. Galopowała szybciej i nie potrzebowała już zachęty. Świetnie poradziła sobie z szeregiem i zaraz byłyśmy już przed stacjonatą. Cyrkonia całkiem mocno odbiła się od ziemi i pofrunęła w górę. Było trudniej i później dowiedziałam się, że prawie stuknęła kopytami, ale nie zrzuciła. Okser był jeszcze trudniejszy, ale sytuacja ostatecznie wyglądało to tak samo jak przy poprzedniej przeszkodzie.
Fly nie mogła się doczekać. Jak to on, ruszyła z kopyta i zaraz pokonała szereg. Lądowała i od razu odbijała się od ziemi jednocześnie wyglądać leciutko i ciężko, co było w niej wspaniałe. Oczywiście mocno ścięła zakręt, ale ze stacjonatą poradziła sobie rewelacyjne. Pięknie wyciągnęła się nad przeszkodą. Niemal tak samo dobrze poszło jej z okserem, ale miała już mniejszy zapas.
Detalli ustawiła nam o wiele bardziej skomplikowany parkur. Najniższa przeszkoda miała 125 cm, a najwyższa 135.
Sokovia tym razem ruszyła pierwsza, bo Drey miała większe niż ja doświadczenie z takimi komplikacjami. Klacz mając długi, prosty najazd wybiła w górę jeszcze z zapasem i technicznie zrobiła to idealnie. Po kilkunastu krokach wybiła się do następnej przeszkody i poszło jej dobrze, ale zaraz później musiała zwolnić, żeby wykonać dość ostry zakręt. Drey poprowadziła ją tak, by mogła skoczyć jak najwygodniej. Poradziła sobie super i mknęła przed siebie jak strzała. Po długim zakręcie ruszyła na kolejny szereg, z którym poradziła sobie równie dobrze jak z poprzednim. Ostry zakręt wyglądał trochę niebezpiecznie, bo nieźle skróciła, ale jakoś się wybroniła i skoczyła stacjonatę świetnie. Reszta parkuru poszła jej bez problemów.
I wtedy wkroczyłyśmy Cyrkonia i ja… Przez dłuższą chwilę kłusowałyśmy między przeszkodami, bo próbowałam zapamiętać kolejność, a Det, kochana siostra, cierpliwie mi to tłumaczyła po raz dwudziesty. W końcu się udało i ruszyłyśmy! Na początku szło super. Cyrkonia dawała z siebie wszystko. Det tylko stała przy drzwiach i krzyczała „dobrze!”. Klacz za każdym razem wybijała się w dobrym miejscu i skakała pewnie i mocno. Miała problem z ustaleniem najdogodniejszego tempa, ale od tego byłam ja i dawałam jej wskazówki. Byłoby naprawdę super, gdyby nie to, że oczywiście pomyliłam kolejność. Ale stwierdziłam „trudno, jedziemy!”. I skończył się na tym, że wybierałam sobie losowe przeszkody. Dopasowywałam odpowiedni najazd, żeby poćwiczyć różne techniki. Cyrkonia naprawdę się starała i słuchała mnie. Na koniec porządnie ją wyklepałam.
Det kręcąc głową, ruszyła by podwyższyć o 10 cm belki dla Fly. Klaczka już trochę zmęczona, ale wciąż nie mogła się doczekać. Dla mnie i Cyrkonii to już był czas na rozkłusowanie, więc trzymałyśmy się z boku.
Dla Sokovii to było już spore wyzwanie, ale ona uwielbiała wyzwania. Z wielką determinacja wybijała się, byle jak najwyżej i udawało się jej. Wyglądała i ruszała się genialnie! Jej skoki były świetne technicznie, ani razu nie zrzuciła, ani nie wyłamała. Prędzej wpadłaby cała w przeszkodę, niż odmówiła skoku. Po ostatnim okserze jeszcze chwilę pogalopowały na luźniejszej wodzy, żeby zrzucić napięcie.
Jeszcze przez jakieś 20 minut dreptałyśmy sobie po hali, rozluźniając konie i przy okazji wymieniając najświeższe ploteczki. Na koniec obmyłyśmy koniom nogi na myjce i odprowadziłyśmy je do boksów, gdzie dostały po jabłuszku i marchewce.
niedziela, 11 lutego 2018
(14. Detalli) Pardon Me - skoki - kombinacje na trudnych zakrętach
Trening
skokowy *Pardon Me
Rozgrzewka
trwała w najlepsze, wraz z Pardonem zaliczaliśmy kolejne punkty pod nazwą „koła,
wolty i inne ćwiczenia na łukach”, podczas gdy moja siorczyćka wspaniałomyślnie
uprawiała trening, który profesjonaliści zwą „ustawiam siostrze kombinacje”.
-
Dlaczego… dlaczego mi to robisz, zawsze sama sobie rozstawiałaś przeszkody… Ja
ci zaraz coś pomylę.
-
Czy jak się zamienimy zadaniami, to nie będziesz marudzić, że jestem okropną
osobą ten jeden dzień? – zażartowałam.
-
Mam ci rozgrzać Pardona?
-
A ja w tym czasie rozstawie sobie przeszkody.
-
BIORĘ! WSZYSTKO JEST LEPSZE OD TEGO!
-
Nie wiem, czy powinnam się poczuć urażona bo obrażasz mi konia… czy to tak
przypadkiem – wystawiłam język i zeskoczyłam z ogiera.
Ruska
z moją pomocą z podsadzeniem jej (nie miałyśmy pojęcia gdzie jest stołek),
wskoczyła w moje piękne różowe siodło i
chwilę postępowała, chcąc samej zebrać sobie konia. Pardon nie był pewny co się
właśnie stało i chodził dość nerwowo.
-
Półparada i łydka, cały czas, dopóki ci się ładnie nie ustawi. I może być
trochę podenerwowany, bo właśnie z niewiadomych przyczyn dla niego, zmienił mu
się jeździec.
-
Sprecyzuj „trochę podenerwowany”…
-
Haha, sama zobaczysz! Nie ma wycofywania się!
Siorczyćka
nie miała okazji powiedzieć czegokolwiek, bo ja już rozstawiałam przeszkody.
Najpierw, standardowo gimnastyka na 100 centymetrach, skok wyskok z trzech
przeszkód. Odmierzyłam sobie ustawienie dragów krokami, a później doniosłam
słupki. W tym czasie moja siostra zakłusowała.
Oj
jakże to było pocieszne, gdy Pardon dwa razy zrobił wysad z zadu i ruszył
dzikim kłusem, rozciągając się jakby chciał zrobić supermana. Z boku faktycznie
wyglądało to tak, jakby miał kopyta pogubić.
-
Ej! Ej siostra! Gdzie to ma hamulec?!
Głos
Ruski wskazywał na coś między „japierkuźwadzielę” a „zarazspadnęzarazspadnęjezusmaria”.
Cóż, po prostu czasem tak na Pardonie było jak ruszał do przodu. Ale jednak
chęć wydalnego treningu wygrała z przyjemnością patrzenia na siostrę w takim
stanie, więc po jeszcze kilku cudownych sekundach powiedziałam:
-
Wjedź z nim na koło, albo woltę. Połparada i łydka cały czas i stopniowo
zmniejszaj do koło. Skróci się i ogarnie.
Tak
więc siostra zaczęła ogarniać Pardona, a ja rozstawiałam kombinacje. Nie była
ona jakoś specjalnie odkrywcza, bo składała się z szeregu na dwie przeszkody i
jednej osobnej stacjonaty tuż przy ścianie, ale nie chodziło tu o jakąś
wyjątkową odkrywczość w budowie kombinacji, a o jej trudność i konieczność
skupienia konia i jego ruchów. Jedna fula tuż po zakręcie na najazd na
stacjonatę. Wąski zakręt między ścianą a równoległym do niej szeregiem. Ostry
zakręt po raz drugi na szereg i tylko jedna fula po tym ostrym zakręcie, żeby
najechać i dobrze skoczyć okser.
W
czasie gdy ja wszystko odmierzałam, Ruska miała już kontrolę nad Pardona, szli
naprawdę ładnym, mocnym i troche wyciąganym kłusem, ale z ładnie złożoną szyją
i sprężystym ruchem więc nie było się czego czepiac. Porobili sobie trochę
bocznych i dużo ćwiczeń na łukach, żeby się powyginał w każdym możliwym
kierunku.
-
Chciałabym na nim kiedyś poćwiczyć ujeżdżenie! – zakomunikowała Ruska.
-
Powodzenia w utrzymaniu go w zebranym galopie! – zaśmiałam się. – Hej słuchaj,
ja zaraz tu będę gotowa, skoczcie po kilka razy tę gimnastykę, już się
powyginał, niech się rozskacze.
-
Się robi!
-
Tylko uuu…
Nie
dokoczyłam uważaj, bo Pardon widząc prostą linię na przeszkody wypruł dziko
przed siebie, strzygąc uszami i rżąc radośnie. Rzucił się tak na pierwszą
przeszkodę, że omal nie przewalił drugiej stacjonaty zaraz za nią, a później kolejnej.
Sama nie wiedziałam jakim cudem wybronił czysto ten skok wyskok, skoro z dwiema
stacjonatami był praktycznie na czołowym.
-
Uważaj, bo dostaje świra gdy skacze… - dokończyłam.
-
Dzięki, że mówisz… Wiesz co, ja ci zawieszę już te drągi, skoro wszystko
porozstawiałaś, a ty z nim poskacz.
-
Bez problemu! – uśmiechnęłam się i wsiadłam na Pardona.
Ruszyliśmy
kłusem i, zanim z powrotem ruszyliśmy na gimnastykę, wzięłam go pod siebie
jeszcze na koło, mówiąc do niego, żeby się uspokoił i rozluźnił, bo już druga
zmiana jeźdźca naprawdę go rozkojarzyła. Szybko jednak zrozumiał kto na nim
siedzi i ruszył takim kłusem, nad jakim z nim pracowałam, mocny, sprężysty, z
dobrym angażem. Szybki, ale nie rozwlekły. Najeżdżając, mocno trzymałam go za
wodze, jednocześnie dociskając łydki. Koń ładnie się wybił i pokonał gimnastykę
w ładnym stylu. Poklepałam go i ruszyliśmy jeszcze raz. Pardon się jednak
zdążył rozochocić i znów dziko ruszył, ledwo się mieszcząc. Po wylądowaniu z
ostatniej stacjonaty, wzięłam go jeszcze raz na koło i po kilku chwilach
pokonywaliśmy po raz czwarty gimnastykę, tym razem w tempie narzuconym przeze
mnie. Powtórzylismy to na drugą stronę i dałam mu spokój, żeby odetchnął przed
skokami.
Przeszkody
były ustawione na 110 centymetrów, wiedziałam, że będę musiała mocno
przytrzymywać Pardona w niektórych momentach, a w razie czego on i tak
wyratuje.
Gdy
odetchnął, ruszyliśmy galopem i najechaliśmy na szereg od strony stacjonaty.
Trochę go przytrzymałam, żeby wykonał skok w górę, a nie bardziej skupiony na
długości. Ładnie przeleciał nad przeszkodą. Po wylądowaniu dwie mocne,
sprężyste fule i piekny sus przez oksera. Po wylądowaniu zdałam sobie sprawę z
mojego błędu, powinnam już podczas skoku ustawić go bardziej do wewnątrz, żeby
skręt po przeszkodzie nie był taki nagły i wyszedł płynniej. No ale, nie był to
błąd kosztujący nas straty w punktach. Po przegalopowaniu wzdłuż krótkiej
ściany i zakręcie na przeszkodę, bedącą prostopadle do długiej, mielismy tylko
fule najazdu. To było trudne, dość ostry zakręt i tylko jedna fula na
stacjonatę, ale Pardon bardzo sprężył się w nogach i zadzie, i wykonał mocny
skok. Przeleciał bez zrzutki. Po przeszkodzie jechaliśmy prosto, aż do drugiej
długiej ściany, skręciliśmy tam w lewo, między ścianę a szereg, po czym
wyjątkowo ostry zakręt na oksera. Kolejny problem ze skokiem po zakręcie, znów
tylko fula na dojazd, a sam skręt odebrał koniu mocno z rozpędu, gdyż był
wąski. Przycisnęłam jednak ogiera, korzystając z jego trybu killing, gdy
zabójczo rzucał się na przeszkodę. To też teraz zrobił, tę jedną fule
potraktował jak prawdziwą szarżę, a dzięki temu, tuż po niej, mocno się wybił i
pokonał oksera czysto. A jako że lądował daleko, dwie fule na dojazd do
stacjonaty w tym szeregu, zmienił w jedną. Skoczył mocno, nic nie zrzucając.
Poklepałam kasztanka i dałam mu chwilę długiej wodzy w stępie. W tym czasie
siostra podnosiła przeszkody.
Gdy
wszystko było na 120, mogliśmy ruszać. Koń znowu szedł tym swoim mocnym,
sprężystym galopem z zadu. Przytrzymałam go ponownie przy stacjonacie, a on
wykonał wysoki skok, robiąc duże odległości. Ładnie dojechał w przeznaczonych
na to dwóch fulach do oksera, tym razem skierowałam go trochę po łuku, dzięki
czemu lądował pod kątem i łatwiej mu było po wylądowaniu ruszyć od razu w bok,
to było płynne i wynikało z jego poprzedniego ruchu, dzięki czemu na pewno
zyskał na czasie, względem poprzedniego przejazdu. Gdy dojechaliśmy do zakrętu,
bardziej zebrałam Pardona, chciałam, by ta jedna fula dała mu jak najwięcej
miejsca, a obszerny zakręt by je bardziej odebrał. Pardon ładnie zakręcił na
najazd i tę fule wykorzystał do maksymalnego sprężenia chodu, by przy wybiciu
sama jego moc biegu go wypchnęła. Skoczył mocno i wysoko, mimo trudnego najazdu.
Dalej jechaliśmy mocno, ale bez pochopnych ruchów, ładnie skręcił między ścianę
a szereg. I przyszedł ostry nawrót. Wywarłam mocną presję na wodzach i
przytrzymałam go mocno w łydkach, by obrócił się prawie w miejscu. Udało się, a
on miał całą fulę dla siebie, by później skoczyć oksera. Zostawiłam wszystko w
jego kopytach. Dodałam mu łydkę na rozpęd i dałam mu działać. Rzucił się dzikim
galopem, a w sumie jedną fulą galopu, po czym poszybował z dużym zapasem.
Ponownie, po lądowaniu dojechał tylko jedną fulą, nie dwiema, do stacjonaty i
skoczył czysto.
-
Patrz jaki jesteś zdolny misiu! – wyćwierkałam, ponownie dając mu długie wodze.
Zostały
nam już tylko manewry na wysokości 130 centymetrów, którą Ruska właśnie
ustawiała na ostatniej stacjoncie.
Przed
najazdem na tę wysokość kombinacji, zrobiłam z Pardonem trzy koła, mocniej go
zbierająć, musiałam mieć pewność, że jego ruch będzie żywy i sprężysty, że da
radę wyrobić maksimum i nie zrobić sobie krzywdy.
Ruszyliśmy.
Na razie jeszcze go pilnowałam. Ponownie wykonał mocny, wysoki, ale krótki
skok, przelatując czysto nad stacjonatą i tym samym rozpoczynając szereg. Dwie
fule przegalopował bardzo „w górę”, mocno sprężynując i wykorzystując tę całą
parę w nogach, by mocno skoczyć i nad okserem. Był już odpowiednio ustawiony
głową do wewnątrz. Po lądowaniu, po tym wysokim skoku z mocnym zapasem, płynnie
i gładko skręcił wzdłuż krótkiej ściany, nadal mocno galopował. Zakręciliśmy na
stacjonatę. Jedna fula, udało się ją zmieścić, a przy wyskoku dodałam bata na
łopatkę, razem z mocną łydką. Koń skumulował całą swoją siłę w zadzie i wybił
się cholernie mocno, podrzucając tylne nogi mocno w górę, z taką siłą poleciał.
Mieliśmy dużo zapasu. Po wylądowaniu chciał się trochę rozkręcić, ruszyć
szybciej, ale JESZCZE mu na to nie pozwoliłam i zebrałam go mocniej na pysku,
dodając łydkę by się nie zatrzymał. Gładko wjechaliśmy w wąską przerwę między
długą ścianą a szeregiem. A zaraz potem praktycznie zawrót, a nie zakręt na
okser. Ponownie, przygotowałam go do tego ruchu a następnie wywarłam ogromną
presję całym ciałem, by się obrócił na tylnych nogach. Zrobił to w mistrzowskim
stylu, po czym wypruł przed siebie, dziko atakując okser. Dodałam mu jeszcze
łydkę, żeby bardziej go podkręcić, skoczył niesamowicie wysoko i daleko, na
koniec atakując stacjonatę w tym szeregu. Przejechał czysto i z dużymi zapasami.
Nie mogłam się go nachwalić.
Po rozkłusowaniu i
rozstępowaniu puściłam go na padok, żeby sobie pobiegał i odetchnął jeszcze po
tym wszystkim, spisał się dziś na medal.
(13. Detalli) Pardon Me - skoki - kombinacje- triple barre kończący szereg
Trening
skokowy *Pardon Me
Siostra
nadal załamywała ręce, widząc różowe siodło Pardona, ja za to z dumą
rozgrzewałam w nim konia. Mieliśmy za sobą wszelkie możliwe ćwiczenia w stępie
i właśnie pracowaliśmy w kłusie. Byliśmy już po pierwszych zmianach kierunku i
przejazdach przez drągi. Właśnie mieliśmy najeżdżać na gimnastykę na dobrą
rozgrzewkę nóg. Tak jak zwykle trzy stacjonaty na skok wyskok. Ogier był tego
dnia wyjątkowo skupiony, nie gnał jak dziki w trybie killing na przeszkody.
Dobrze działał ze mną, słuchając się wszelkich pomocy. Może to wczorajsza
zrzutka, a może spokojniejszy dzień po kilku treningach skokowych w ciągu
ostatnich dni. Gimnastyka szła nam bardzo dobrze, ogier ładnie skakał, z
zapasem, mocno wybijając się z zadu, nie wariował, był idealny. Po oddaniu
skoków na jedną i drugą nogę, dałam mu trochę pogalopować, po czym oddech w
stępie.
Dałam
się ogierowi zaznajomić z przeszkodami na naszym szeregu. Wiedziałam, że nie
był zachwycony stacjonatami, nie lubił skakać przeszkód pojedynczych, ale za to
aż zastrzygł uszami przy triple barre, nawet, jeżeli na razie miał tylko 110
centymetrów. Podobała mu się wizja skakania szerokiej przeszkody. I miał do
niej trzy fule na rozpędzenie się.
Gdy
koń trochę odetchnął ale nadal był dogrzany by dobrze pracować, ruszyliśmy
galopem. Miał tempo jak na zawodach, był szybki, mocny, ale zwarty jak na
niego, bardzo sprężysty, mocno pracujący nogami, z dobrze ułożoną szyją.
Lepszego momentu na skoki nie mogłam sobie wyobrazić. Najazd był pewny i żwawy,
ale nie dziki, wszystko było przemyślane i pracowałam z Pardonem w harmonii. Dodałam
łydki przy wybiciu, koń silnie wybił się w górę, ładnie pokonując pierwszą
stacjonatę, po dośc wąskim łuku, co pozwoliło mu wylądować czysto, ale na tyle
blisko numeru jeden, że miał swobodę w dojechaniu na jedną fulę do drugiej
stacjonaty, spokojnie się zmieścił. Wykonalismy kolejny wysoki i dość wąski skok,
bo którym dodałam Pardonowi łydki. Musiał mocno użyć nóg, spręzyć się,
zadziałać właśnie jak ta sprężyna, przy biegu do triple, żeby niczego nie
zrzucić. On też dobrze wiedział co robić, z pełna mocą wybił się daleko, a lot
był długi, miałam wrażenie, że dałabym się rade uśmiechnąć do aparatu gdyby
jakiś był. To był mocny, długi skok z dojazdem na przewidziane na to trzy fule.
Poklepałam ogiera i na chwile przeszliśmy do żwawego stępa.
Siorczyćko
podniosła przeszkody na 120 centymetrów. Tu zaczynała się już jakaś zabawa. Koń
radośnie spojrzał w stronę wyższego szeregu, ale nie tracił skupienia.
Ruszyliśmy pewnie, tak jak przy poprzednim najeździe, wszystko było dopięte na
ostatni guzik. Przy skoku mocno dodałam łydki, wiedząc, że koń nie czuł się
najlepiej na pojedynczych. Mimo to wykonał dwa czyste skoki na dwóch pierwszych
przeszkodach w szeregu. Znów miał dużo miejsca na rozbieg do triple.
Przytrzymałam go, żeby za bardzo nie szarżował i skupił siłę w nogach. Tym
razem także udało mu się zmieścić trzy fule, po których wykonał czysty skok.
Poklepałam ogiera po szyi i znów chwila stępa.
Teraz
czekał nas ten szereg na 130 centymetrach. Tutaj robiło się trudniej, skok
musiał być mocniejszy i wyższy, by był pewny, stacjonaty mocno utrudniały
kasztankowi czyste przejechanie, ale jego miłość do latania i poświęcenie się
temu było o wiele silniejsze. Tym razem dałam mu większą swobodę w przejeździe,
na takich wysokościach on także musiał dużo myśleć, jakie podejście będzie
najlepsze dla niego, to już nie była niska kombinacja. Ruszyliśmy mocno,
szybszym tempem niż poprzednio, jednak mimo wszystko nie pozwoliłam mu się
rozleźć. Wykonał mocny pierwszy skok, pokonując stacjonatę z dużym zapasem.
Problem pojawił się po lądowaniu, miał mniej miejsca niż poprzednio, ale w tym
była już moja głowa, że się zmieścił. Przytrzymałam go na fulę, po czym
puściłam przy wybiciu, pomagając mu nie tylko łydkami, ale i batem. Mocno
poszedł z zadu, zdobywając kolejny zapas nad stacjonatą. Po wylądowaniu najazd
na triple bar. Był już nie tylko długi, ale prawdziwie wysoki. Dodałam ogierowi
łydki, dając mu znać, że ma jechac jak chce. A on aż zarżał wesoło, jadąc na
skok. Choć przerwa była wyznaczona na trzy fule, on bez problemu zmieścił się
na niej w dwóch, po czym skoczył, niesamowicie długim, rozciągniętym skokiem, a
mimo to z ładnym podciągnięciem nóg i świetnym baskilem. Skok był tak mocny i
długi, że przy lądowaniu zachwiałam się w siodle, całe szczęście miałam przed
sobą szyje konia.
Podczas
rozkłusowywania i rozstępowywania chwaliłam ogiera bardzo mocno, klepiąc go to
po szyi, to po zadzie i śpiewając jak bardzo kochany i zdolny jest. Po treningu
za to zaprowadziłam go na pastwisko, żeby sobie trochę poszalał w nagrodę, co
ten chętnie wykorzystał.
(12. Detalli) Pardon Me - skoki - kombinacje - okser rozpoczynający szereg
Trening
skokowy *Pardon Me
-
Nie mów siostro, że naprawdę, ale tak NAPRAWDĘ, masz mu zamiar włożyć to
siodło?
Gwoli
ścisłości, Ruska patrzyła właśnie na moje piękne, nowiutkie, pastelowo-różowe
siodło, zamówione z tej samej firmy co poprzednie białe i niebieskie, które
okazały się niezwykle wygodne dla mnie i, przede wszystkim dla Pardona. A skoro
były naprawdę wysokiej jakości, czemu nie zamówić więcej. Właśnie dopinałam
ogierowi popręg, a ponieważ nawet ten był robiony w odpowiednim kolorze, na
zamówienie, specjalnie pod tego konkretnego konia, bez większych problemów
dopięłam go na pierwsza dziurkę.
-
No przynajmniej tyle z tego dobrego… - westchnęła siostra i razem poszłyśmy na
maneż.
Już
wcześniej ustawiłam sobie naszą dzisiejszą kombinacje do ćwiczeń, nie wyglądała
na specjalnie trudną, rozpoczynający szereg okser po czym dwie stacjonaty. W
rzeczywistości była to jedna z bardziej zwodniczych rzeczy. Koń skacze daleko
na okserze, a później ma za mało miejsca, żeby zrobić wygodną fule przed
stacjonatą i w ten oto sposób powstaje zrzutka.
Aktualnie
liczyło się, by dobrze go rozgrzać, rozruszać i przede wszystkim skupić na
pomocach, żeby nie wszedł w swój killing zone i nie zaczął rzucać się jak
opętany na przeszkody, bo zrobiłby się nie mały problem. Mieliśmy już ustawioną
gimnastykę – trzy stacjonaty skok wyskok na wysokości 100 cm. Ale pierwsze
rzeczy pierwszymy – stęp.
W
nim właśnie chodziliśmy po maneżu na długiej wodzy, bez większego ładu i celu. Działałam
przede wszystkim łydkami i dosiadem, robiąc z nim różne zmiany kierunku, a
także wolty węższe i szersze, serpentyny i wężyki. Koń z każdym kolejnym
zakrętem skupiał się coraz bardziej i lepiej reagował. Po pięciu minutach
takiego chodzenia, na kole, spokojnie i bez pośpiechu, zaczęłam zbierać wodze,
powoli, półparadkami biorąc je do siebie. W ten sposób koń stopniowo i
naturalnie podniósł się, ładnie ułożył szyję i sprężył swój ruch, robiąc go
bardziej „do góry” niż „do przodu”, co było ważne podczas skoków. Gdy uznałam,
że i moje i jego ustawienie jest odpowiednie i wszystko mi odpowiada,
ruszyliśmy kłusem.
Przez
dwa pierwsze okrążenia pozwalałam się mu powyciągać i iść tym jego długim
krokiem, jednak po tym wjechaliśmy na koło i na nim działając półparadami i
łydkami zaczęłam mu ograniczać ruch. Zrozumiał szybko o co mi chodziło i znów
skrócił i podniósł swój kłus, idąc szybko i dynamicznie, ale nie rozwlekle.
Takim chodem jeździliśmy najróżniejsze zmiany kierunku, koła i wolty,
serpentyny i wężyki i wiele więcej, wszystko żeby go porozciągać.
Przejechaliśmy kilka razy przez drążki, zmieniłam z nim jeszcze kierunek przez półwolny,
po czym przeszliśmy do stępa, by chwile odetchnął. To było dosłownie jedno
okrążenie na rozluźnienie, zaraz po nim znów ruszyliśmy tym ładnie angażującym
kłusem.
Najechałam
na gimnastykę. Koń widząc ją zastrzygł uszami i przyspieszył, rzucając się
wręcz z wybiciem na przeszkodę. Mimo tego nagłego ruchu, udało mu się zmieścić
między dwoma następnymi stacjonatami bez zrzutki. Oczywiście rozemocjonowany
ogier bryknał sobie trzy razy i znów chciał jechać na gimnastykę, zostając w
galopie, ale szybko wjechałam na koło. Na nim zwolniłam go do ogarniętego
kłusa, wywierając mocna presję całą moją osobą i wszystkimi pomocami, tak, że
uspokoił się i oddał mi panowanie na pysku. Gdy jego kłus był taki, jak przed
skokiem, znów ruszyliśmy w stronę przeszkód.
I
cóż…
Mogłam
się spodziewać, że znów pójdzie jak dziki, tym razem widząc drągi przed sobą
zagalopował na fulę przed przeszkodami (choć mieliśmy skakać z kłusa…) i rzucił
się na ten szereg skok wyskok. Jak się można było spodziewać, w jego zabójczym
stanie rzucania się na przeszkody, zrzucił drąg na ostatniej w tym szeregu,
gdyż się najzwyczajniej w świecie nie zmieścił. I ani trochę nie podobało mu się
to, że zepsuł, więc wyraził to trzema porządnymi wysadzeniami z zadu… które wysiedziałam.
Znałam ogiera na tyle dobrze, iż wiedziałam, że to nadejdzie.
-
Siostro… czy on zawsze tak reaguje na przeszkody, czy to ja mam pecha, że to
widzę.
-
Haha, jego typowa reakcja, cóż, ambitny z niego koń.
Po
kolejnym uspokojeniu ogiera, co tym razem stało się niemal natychmiast,
najechaliśmy jeszcze raz z prawej strony. Tym razem trzymałam go bardzo mocno i
przypominałam mu, że nie skacze tego sam. Dojechał ładnie kłusem i wysoko
wyskoczył, tym razem podszedł do tego z zimną głową, więc skoki były idealnie
wymierzone i w punkt, by z łatwością i swobodą mógł skoczyć kolejną przeszkodę.
Tamta zrzutka wyszła mu na dobre, bo teraz przejechał idealnym tempem i czysto.
Powtórzyliśmy skoki na drugą stronę, koń przy każdym powtórzeniu z trzech był
skupiony i dobrze, spokojnie nastawiony. Po ostatnim przejeździe pozwoliłam mu
zostać w galopie i przejechaliśmy tak dwa okrążenia, dopóki nie przeszliśmy do
stępa.
Pardon
miał chwilę żeby odetchnąć, a ja mogłam go poklepać, po czym, na długich
wodzach prowadzić go łydkami po różnych figurach, wyczulając go na moją pracę
na nim. To, że tak skupiał się na skokach i tak bardzo je kochał było z jednej strony
fantastyczne, z drugiej zabójcze. Chciałam, żeby nie zapominał o mnie przy
głównej części treningu, bo mogłoby zrobić się nieprzyjemnie.
Po
kilku minutach mogliśmy zakłusować i zagalopować.
Gdy
uznałam, że jego galop jest odpowiedni – żwawy, sprężysty, w dobrym ustawieniu,
mocny, idący dobrze zarówno z przodów jak i tyłów, ruszyliśmy na szereg. Był
ustawiony na wysokości 110 centymetrów. Pardon rozochocił się na oksera i, choć
nie wyrwał się jak dziki i pozostawał ze mną na kontakcie, odpowiednio skupiony,
dodał do tego skoku trochę od siebie. Skoczył go z impulsu, z wyuczenia i
doświadczenia, mocno i daleko. Miał fantastyczny zapas i długość łuku lotu,
jednak to drugie nie było takie dobre w tym szeregu. Wylądował daleko, a miał
tylko fule przerwy do stacjonaty, w tym wypadku nie całą. Sam dobrze wiedział,
że musiał się mocno skrócić, ale przez to drugi skok był bardzo słaby i
dosłownie prześliznął się nad drągiem. Jednak już do trzeciej przeszkody w
szeregu dojechał wygodnie i mocno, a jego skok był naprawdę piękny i wysoki.
Pochwaliłam konia, dobrze poradził sobie z zadaniem i nie winiłam go za ten
długi skok na początku, był naprawdę piękny i mocny, zasłużył na pochwałę.
Ruska
podniosła nam przeszkody do 120 centymetrów, zaczynało robić się ciekawie.
Pardon widząc zmianę wysokości, nie przestawał pokazywać jak bardzo umotywowany
jest i aż zarżał radośnie patrząc w stronę przeszkód, przestępując z nogi na
nogę. Oj tak, ten koń KOCHA skakać. Ruszyliśmy galopem w stronę szeregu.
Pilnowałam rozochoconego ogiera, który tracił już zmysły od chęci latania. Mocne
półparady i dosiad powstrzymywały go od rzucenia się na jego ukochany okser. I
naprawdę, powstrzymywałam go tak aż do ruszenia do wybicia, tam zwolniłam go
troche na wodzach i dodałam łydkę, chcąc by skoczył wysoko. To właśnie zrobił,
jego moc skumulowana w kopytach na tym sprężystym, powstrzymywanym przeze mnie
dojeździe wypłynęła w jednym momencie. Miał z dwadzieścia centymetrów zapasu, a
skok był sam w sobie dość krótki, dzięki wysokości nic nie zrzucił, a dzięki
swojemu torowi lotu miał miejsce, by swobodnie zrobić fule do drugiej
przeszkody. Skoczył ją bez najmniejszych problemów. Tak samo jak z ostatnią
stacjonatą po dwóch fulach w szeregu. Poklepałam ogiera i pozwoliłam mu przejść
do stępa, w tym momencie siostra podnosiła poprzeczki.
Przeszkody
były podniesione na 130 centymetrów, a ogier był gotowy. Ruszyliśmy mocnym,
sprężystym galopem. Koń szedł silnie i przodami i tyłem, ale nie rozwlekle, a
tak jak powinien, bardziej „w górę”. Najechaliśmy na szereg, do ostatniego
momentu pilnowałam ogiera, do momentu, w którym mogłam go puścić, wraz z mocną
łydką. Zadziałał jak sprzężyna, wyprostował po czym spiął grzbiet i całą swoją
sylwetkę tak, że przy skoku aż musiałam spojrzeć w dół, żeby samej zobaczyć ten
wielki zapas który wyrobił. Po wylądowaniu przytrzymałam go delikatnie, bo jego
skok był dłuższy niż poprzednio, aby zmieścił się w fulowej przerwie ze swoim
długim krokiem. Oddał kolejny skok, już nie tak widowiskowy, ale nadal czysty.
Po nim mógł już utrzymać własne tempo do ostatniej przeszkody, którą skoczył
gładko i bez problemu.
-
No, no, on naprawdę pięknie wygląda na tych okserach – pochwaliła Ruska,
podchodząc do nas by poklepać aktualnie stępującego ogiera po szyi.
Poświęciłam
dużo czasu, by ten złapał oddech, po czym zaprowadziłam go do stajni i poszłam
szykować mu obiad.
Subskrybuj:
Posty (Atom)