Trening
skokowy *Pardon Me
-
Nie mów siostro, że naprawdę, ale tak NAPRAWDĘ, masz mu zamiar włożyć to
siodło?
Gwoli
ścisłości, Ruska patrzyła właśnie na moje piękne, nowiutkie, pastelowo-różowe
siodło, zamówione z tej samej firmy co poprzednie białe i niebieskie, które
okazały się niezwykle wygodne dla mnie i, przede wszystkim dla Pardona. A skoro
były naprawdę wysokiej jakości, czemu nie zamówić więcej. Właśnie dopinałam
ogierowi popręg, a ponieważ nawet ten był robiony w odpowiednim kolorze, na
zamówienie, specjalnie pod tego konkretnego konia, bez większych problemów
dopięłam go na pierwsza dziurkę.
-
No przynajmniej tyle z tego dobrego… - westchnęła siostra i razem poszłyśmy na
maneż.
Już
wcześniej ustawiłam sobie naszą dzisiejszą kombinacje do ćwiczeń, nie wyglądała
na specjalnie trudną, rozpoczynający szereg okser po czym dwie stacjonaty. W
rzeczywistości była to jedna z bardziej zwodniczych rzeczy. Koń skacze daleko
na okserze, a później ma za mało miejsca, żeby zrobić wygodną fule przed
stacjonatą i w ten oto sposób powstaje zrzutka.
Aktualnie
liczyło się, by dobrze go rozgrzać, rozruszać i przede wszystkim skupić na
pomocach, żeby nie wszedł w swój killing zone i nie zaczął rzucać się jak
opętany na przeszkody, bo zrobiłby się nie mały problem. Mieliśmy już ustawioną
gimnastykę – trzy stacjonaty skok wyskok na wysokości 100 cm. Ale pierwsze
rzeczy pierwszymy – stęp.
W
nim właśnie chodziliśmy po maneżu na długiej wodzy, bez większego ładu i celu. Działałam
przede wszystkim łydkami i dosiadem, robiąc z nim różne zmiany kierunku, a
także wolty węższe i szersze, serpentyny i wężyki. Koń z każdym kolejnym
zakrętem skupiał się coraz bardziej i lepiej reagował. Po pięciu minutach
takiego chodzenia, na kole, spokojnie i bez pośpiechu, zaczęłam zbierać wodze,
powoli, półparadkami biorąc je do siebie. W ten sposób koń stopniowo i
naturalnie podniósł się, ładnie ułożył szyję i sprężył swój ruch, robiąc go
bardziej „do góry” niż „do przodu”, co było ważne podczas skoków. Gdy uznałam,
że i moje i jego ustawienie jest odpowiednie i wszystko mi odpowiada,
ruszyliśmy kłusem.
Przez
dwa pierwsze okrążenia pozwalałam się mu powyciągać i iść tym jego długim
krokiem, jednak po tym wjechaliśmy na koło i na nim działając półparadami i
łydkami zaczęłam mu ograniczać ruch. Zrozumiał szybko o co mi chodziło i znów
skrócił i podniósł swój kłus, idąc szybko i dynamicznie, ale nie rozwlekle.
Takim chodem jeździliśmy najróżniejsze zmiany kierunku, koła i wolty,
serpentyny i wężyki i wiele więcej, wszystko żeby go porozciągać.
Przejechaliśmy kilka razy przez drążki, zmieniłam z nim jeszcze kierunek przez półwolny,
po czym przeszliśmy do stępa, by chwile odetchnął. To było dosłownie jedno
okrążenie na rozluźnienie, zaraz po nim znów ruszyliśmy tym ładnie angażującym
kłusem.
Najechałam
na gimnastykę. Koń widząc ją zastrzygł uszami i przyspieszył, rzucając się
wręcz z wybiciem na przeszkodę. Mimo tego nagłego ruchu, udało mu się zmieścić
między dwoma następnymi stacjonatami bez zrzutki. Oczywiście rozemocjonowany
ogier bryknał sobie trzy razy i znów chciał jechać na gimnastykę, zostając w
galopie, ale szybko wjechałam na koło. Na nim zwolniłam go do ogarniętego
kłusa, wywierając mocna presję całą moją osobą i wszystkimi pomocami, tak, że
uspokoił się i oddał mi panowanie na pysku. Gdy jego kłus był taki, jak przed
skokiem, znów ruszyliśmy w stronę przeszkód.
I
cóż…
Mogłam
się spodziewać, że znów pójdzie jak dziki, tym razem widząc drągi przed sobą
zagalopował na fulę przed przeszkodami (choć mieliśmy skakać z kłusa…) i rzucił
się na ten szereg skok wyskok. Jak się można było spodziewać, w jego zabójczym
stanie rzucania się na przeszkody, zrzucił drąg na ostatniej w tym szeregu,
gdyż się najzwyczajniej w świecie nie zmieścił. I ani trochę nie podobało mu się
to, że zepsuł, więc wyraził to trzema porządnymi wysadzeniami z zadu… które wysiedziałam.
Znałam ogiera na tyle dobrze, iż wiedziałam, że to nadejdzie.
-
Siostro… czy on zawsze tak reaguje na przeszkody, czy to ja mam pecha, że to
widzę.
-
Haha, jego typowa reakcja, cóż, ambitny z niego koń.
Po
kolejnym uspokojeniu ogiera, co tym razem stało się niemal natychmiast,
najechaliśmy jeszcze raz z prawej strony. Tym razem trzymałam go bardzo mocno i
przypominałam mu, że nie skacze tego sam. Dojechał ładnie kłusem i wysoko
wyskoczył, tym razem podszedł do tego z zimną głową, więc skoki były idealnie
wymierzone i w punkt, by z łatwością i swobodą mógł skoczyć kolejną przeszkodę.
Tamta zrzutka wyszła mu na dobre, bo teraz przejechał idealnym tempem i czysto.
Powtórzyliśmy skoki na drugą stronę, koń przy każdym powtórzeniu z trzech był
skupiony i dobrze, spokojnie nastawiony. Po ostatnim przejeździe pozwoliłam mu
zostać w galopie i przejechaliśmy tak dwa okrążenia, dopóki nie przeszliśmy do
stępa.
Pardon
miał chwilę żeby odetchnąć, a ja mogłam go poklepać, po czym, na długich
wodzach prowadzić go łydkami po różnych figurach, wyczulając go na moją pracę
na nim. To, że tak skupiał się na skokach i tak bardzo je kochał było z jednej strony
fantastyczne, z drugiej zabójcze. Chciałam, żeby nie zapominał o mnie przy
głównej części treningu, bo mogłoby zrobić się nieprzyjemnie.
Po
kilku minutach mogliśmy zakłusować i zagalopować.
Gdy
uznałam, że jego galop jest odpowiedni – żwawy, sprężysty, w dobrym ustawieniu,
mocny, idący dobrze zarówno z przodów jak i tyłów, ruszyliśmy na szereg. Był
ustawiony na wysokości 110 centymetrów. Pardon rozochocił się na oksera i, choć
nie wyrwał się jak dziki i pozostawał ze mną na kontakcie, odpowiednio skupiony,
dodał do tego skoku trochę od siebie. Skoczył go z impulsu, z wyuczenia i
doświadczenia, mocno i daleko. Miał fantastyczny zapas i długość łuku lotu,
jednak to drugie nie było takie dobre w tym szeregu. Wylądował daleko, a miał
tylko fule przerwy do stacjonaty, w tym wypadku nie całą. Sam dobrze wiedział,
że musiał się mocno skrócić, ale przez to drugi skok był bardzo słaby i
dosłownie prześliznął się nad drągiem. Jednak już do trzeciej przeszkody w
szeregu dojechał wygodnie i mocno, a jego skok był naprawdę piękny i wysoki.
Pochwaliłam konia, dobrze poradził sobie z zadaniem i nie winiłam go za ten
długi skok na początku, był naprawdę piękny i mocny, zasłużył na pochwałę.
Ruska
podniosła nam przeszkody do 120 centymetrów, zaczynało robić się ciekawie.
Pardon widząc zmianę wysokości, nie przestawał pokazywać jak bardzo umotywowany
jest i aż zarżał radośnie patrząc w stronę przeszkód, przestępując z nogi na
nogę. Oj tak, ten koń KOCHA skakać. Ruszyliśmy galopem w stronę szeregu.
Pilnowałam rozochoconego ogiera, który tracił już zmysły od chęci latania. Mocne
półparady i dosiad powstrzymywały go od rzucenia się na jego ukochany okser. I
naprawdę, powstrzymywałam go tak aż do ruszenia do wybicia, tam zwolniłam go
troche na wodzach i dodałam łydkę, chcąc by skoczył wysoko. To właśnie zrobił,
jego moc skumulowana w kopytach na tym sprężystym, powstrzymywanym przeze mnie
dojeździe wypłynęła w jednym momencie. Miał z dwadzieścia centymetrów zapasu, a
skok był sam w sobie dość krótki, dzięki wysokości nic nie zrzucił, a dzięki
swojemu torowi lotu miał miejsce, by swobodnie zrobić fule do drugiej
przeszkody. Skoczył ją bez najmniejszych problemów. Tak samo jak z ostatnią
stacjonatą po dwóch fulach w szeregu. Poklepałam ogiera i pozwoliłam mu przejść
do stępa, w tym momencie siostra podnosiła poprzeczki.
Przeszkody
były podniesione na 130 centymetrów, a ogier był gotowy. Ruszyliśmy mocnym,
sprężystym galopem. Koń szedł silnie i przodami i tyłem, ale nie rozwlekle, a
tak jak powinien, bardziej „w górę”. Najechaliśmy na szereg, do ostatniego
momentu pilnowałam ogiera, do momentu, w którym mogłam go puścić, wraz z mocną
łydką. Zadziałał jak sprzężyna, wyprostował po czym spiął grzbiet i całą swoją
sylwetkę tak, że przy skoku aż musiałam spojrzeć w dół, żeby samej zobaczyć ten
wielki zapas który wyrobił. Po wylądowaniu przytrzymałam go delikatnie, bo jego
skok był dłuższy niż poprzednio, aby zmieścił się w fulowej przerwie ze swoim
długim krokiem. Oddał kolejny skok, już nie tak widowiskowy, ale nadal czysty.
Po nim mógł już utrzymać własne tempo do ostatniej przeszkody, którą skoczył
gładko i bez problemu.
-
No, no, on naprawdę pięknie wygląda na tych okserach – pochwaliła Ruska,
podchodząc do nas by poklepać aktualnie stępującego ogiera po szyi.
Poświęciłam
dużo czasu, by ten złapał oddech, po czym zaprowadziłam go do stajni i poszłam
szykować mu obiad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz