niedziela, 11 lutego 2018

(12. Detalli) Pardon Me - skoki - kombinacje - okser rozpoczynający szereg


Trening skokowy *Pardon Me

- Nie mów siostro, że naprawdę, ale tak NAPRAWDĘ, masz mu zamiar włożyć to siodło?
Gwoli ścisłości, Ruska patrzyła właśnie na moje piękne, nowiutkie, pastelowo-różowe siodło, zamówione z tej samej firmy co poprzednie białe i niebieskie, które okazały się niezwykle wygodne dla mnie i, przede wszystkim dla Pardona. A skoro były naprawdę wysokiej jakości, czemu nie zamówić więcej. Właśnie dopinałam ogierowi popręg, a ponieważ nawet ten był robiony w odpowiednim kolorze, na zamówienie, specjalnie pod tego konkretnego konia, bez większych problemów dopięłam go na pierwsza dziurkę.
- No przynajmniej tyle z tego dobrego… - westchnęła siostra i razem poszłyśmy na maneż.
Już wcześniej ustawiłam sobie naszą dzisiejszą kombinacje do ćwiczeń, nie wyglądała na specjalnie trudną, rozpoczynający szereg okser po czym dwie stacjonaty. W rzeczywistości była to jedna z bardziej zwodniczych rzeczy. Koń skacze daleko na okserze, a później ma za mało miejsca, żeby zrobić wygodną fule przed stacjonatą i w ten oto sposób powstaje zrzutka.
Aktualnie liczyło się, by dobrze go rozgrzać, rozruszać i przede wszystkim skupić na pomocach, żeby nie wszedł w swój killing zone i nie zaczął rzucać się jak opętany na przeszkody, bo zrobiłby się nie mały problem. Mieliśmy już ustawioną gimnastykę – trzy stacjonaty skok wyskok na wysokości 100 cm. Ale pierwsze rzeczy pierwszymy – stęp.
W nim właśnie chodziliśmy po maneżu na długiej wodzy, bez większego ładu i celu. Działałam przede wszystkim łydkami i dosiadem, robiąc z nim różne zmiany kierunku, a także wolty węższe i szersze, serpentyny i wężyki. Koń z każdym kolejnym zakrętem skupiał się coraz bardziej i lepiej reagował. Po pięciu minutach takiego chodzenia, na kole, spokojnie i bez pośpiechu, zaczęłam zbierać wodze, powoli, półparadkami biorąc je do siebie. W ten sposób koń stopniowo i naturalnie podniósł się, ładnie ułożył szyję i sprężył swój ruch, robiąc go bardziej „do góry” niż „do przodu”, co było ważne podczas skoków. Gdy uznałam, że i moje i jego ustawienie jest odpowiednie i wszystko mi odpowiada, ruszyliśmy kłusem.
Przez dwa pierwsze okrążenia pozwalałam się mu powyciągać i iść tym jego długim krokiem, jednak po tym wjechaliśmy na koło i na nim działając półparadami i łydkami zaczęłam mu ograniczać ruch. Zrozumiał szybko o co mi chodziło i znów skrócił i podniósł swój kłus, idąc szybko i dynamicznie, ale nie rozwlekle. Takim chodem jeździliśmy najróżniejsze zmiany kierunku, koła i wolty, serpentyny i wężyki i wiele więcej, wszystko żeby go porozciągać. Przejechaliśmy kilka razy przez drążki, zmieniłam z nim jeszcze kierunek przez półwolny, po czym przeszliśmy do stępa, by chwile odetchnął. To było dosłownie jedno okrążenie na rozluźnienie, zaraz po nim znów ruszyliśmy tym ładnie angażującym kłusem.
Najechałam na gimnastykę. Koń widząc ją zastrzygł uszami i przyspieszył, rzucając się wręcz z wybiciem na przeszkodę. Mimo tego nagłego ruchu, udało mu się zmieścić między dwoma następnymi stacjonatami bez zrzutki. Oczywiście rozemocjonowany ogier bryknał sobie trzy razy i znów chciał jechać na gimnastykę, zostając w galopie, ale szybko wjechałam na koło. Na nim zwolniłam go do ogarniętego kłusa, wywierając mocna presję całą moją osobą i wszystkimi pomocami, tak, że uspokoił się i oddał mi panowanie na pysku. Gdy jego kłus był taki, jak przed skokiem, znów ruszyliśmy w stronę przeszkód.
I cóż…
Mogłam się spodziewać, że znów pójdzie jak dziki, tym razem widząc drągi przed sobą zagalopował na fulę przed przeszkodami (choć mieliśmy skakać z kłusa…) i rzucił się na ten szereg skok wyskok. Jak się można było spodziewać, w jego zabójczym stanie rzucania się na przeszkody, zrzucił drąg na ostatniej w tym szeregu, gdyż się najzwyczajniej w świecie nie zmieścił. I ani trochę nie podobało mu się to, że zepsuł, więc wyraził to trzema porządnymi wysadzeniami z zadu… które wysiedziałam. Znałam ogiera na tyle dobrze, iż wiedziałam, że to nadejdzie.
- Siostro… czy on zawsze tak reaguje na przeszkody, czy to ja mam pecha, że to widzę.
- Haha, jego typowa reakcja, cóż, ambitny z niego koń.
Po kolejnym uspokojeniu ogiera, co tym razem stało się niemal natychmiast, najechaliśmy jeszcze raz z prawej strony. Tym razem trzymałam go bardzo mocno i przypominałam mu, że nie skacze tego sam. Dojechał ładnie kłusem i wysoko wyskoczył, tym razem podszedł do tego z zimną głową, więc skoki były idealnie wymierzone i w punkt, by z łatwością i swobodą mógł skoczyć kolejną przeszkodę. Tamta zrzutka wyszła mu na dobre, bo teraz przejechał idealnym tempem i czysto. Powtórzyliśmy skoki na drugą stronę, koń przy każdym powtórzeniu z trzech był skupiony i dobrze, spokojnie nastawiony. Po ostatnim przejeździe pozwoliłam mu zostać w galopie i przejechaliśmy tak dwa okrążenia, dopóki nie przeszliśmy do stępa.
Pardon miał chwilę żeby odetchnąć, a ja mogłam go poklepać, po czym, na długich wodzach prowadzić go łydkami po różnych figurach, wyczulając go na moją pracę na nim. To, że tak skupiał się na skokach i tak bardzo je kochał było z jednej strony fantastyczne, z drugiej zabójcze. Chciałam, żeby nie zapominał o mnie przy głównej części treningu, bo mogłoby zrobić się nieprzyjemnie.
Po kilku minutach mogliśmy zakłusować i zagalopować.
Gdy uznałam, że jego galop jest odpowiedni – żwawy, sprężysty, w dobrym ustawieniu, mocny, idący dobrze zarówno z przodów jak i tyłów, ruszyliśmy na szereg. Był ustawiony na wysokości 110 centymetrów. Pardon rozochocił się na oksera i, choć nie wyrwał się jak dziki i pozostawał ze mną na kontakcie, odpowiednio skupiony, dodał do tego skoku trochę od siebie. Skoczył go z impulsu, z wyuczenia i doświadczenia, mocno i daleko. Miał fantastyczny zapas i długość łuku lotu, jednak to drugie nie było takie dobre w tym szeregu. Wylądował daleko, a miał tylko fule przerwy do stacjonaty, w tym wypadku nie całą. Sam dobrze wiedział, że musiał się mocno skrócić, ale przez to drugi skok był bardzo słaby i dosłownie prześliznął się nad drągiem. Jednak już do trzeciej przeszkody w szeregu dojechał wygodnie i mocno, a jego skok był naprawdę piękny i wysoki. Pochwaliłam konia, dobrze poradził sobie z zadaniem i nie winiłam go za ten długi skok na początku, był naprawdę piękny i mocny, zasłużył na pochwałę.
Ruska podniosła nam przeszkody do 120 centymetrów, zaczynało robić się ciekawie. Pardon widząc zmianę wysokości, nie przestawał pokazywać jak bardzo umotywowany jest i aż zarżał radośnie patrząc w stronę przeszkód, przestępując z nogi na nogę. Oj tak, ten koń KOCHA skakać. Ruszyliśmy galopem w stronę szeregu. Pilnowałam rozochoconego ogiera, który tracił już zmysły od chęci latania. Mocne półparady i dosiad powstrzymywały go od rzucenia się na jego ukochany okser. I naprawdę, powstrzymywałam go tak aż do ruszenia do wybicia, tam zwolniłam go troche na wodzach i dodałam łydkę, chcąc by skoczył wysoko. To właśnie zrobił, jego moc skumulowana w kopytach na tym sprężystym, powstrzymywanym przeze mnie dojeździe wypłynęła w jednym momencie. Miał z dwadzieścia centymetrów zapasu, a skok był sam w sobie dość krótki, dzięki wysokości nic nie zrzucił, a dzięki swojemu torowi lotu miał miejsce, by swobodnie zrobić fule do drugiej przeszkody. Skoczył ją bez najmniejszych problemów. Tak samo jak z ostatnią stacjonatą po dwóch fulach w szeregu. Poklepałam ogiera i pozwoliłam mu przejść do stępa, w tym momencie siostra podnosiła poprzeczki.
Przeszkody były podniesione na 130 centymetrów, a ogier był gotowy. Ruszyliśmy mocnym, sprężystym galopem. Koń szedł silnie i przodami i tyłem, ale nie rozwlekle, a tak jak powinien, bardziej „w górę”. Najechaliśmy na szereg, do ostatniego momentu pilnowałam ogiera, do momentu, w którym mogłam go puścić, wraz z mocną łydką. Zadziałał jak sprzężyna, wyprostował po czym spiął grzbiet i całą swoją sylwetkę tak, że przy skoku aż musiałam spojrzeć w dół, żeby samej zobaczyć ten wielki zapas który wyrobił. Po wylądowaniu przytrzymałam go delikatnie, bo jego skok był dłuższy niż poprzednio, aby zmieścił się w fulowej przerwie ze swoim długim krokiem. Oddał kolejny skok, już nie tak widowiskowy, ale nadal czysty. Po nim mógł już utrzymać własne tempo do ostatniej przeszkody, którą skoczył gładko i bez problemu.
- No, no, on naprawdę pięknie wygląda na tych okserach – pochwaliła Ruska, podchodząc do nas by poklepać aktualnie stępującego ogiera po szyi.
Poświęciłam dużo czasu, by ten złapał oddech, po czym zaprowadziłam go do stajni i poszłam szykować mu obiad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz