poniedziałek, 15 stycznia 2018

82. (ujeżdżenie) Wisteria Lane

Wisteria Lane & Ruska
Detalli

sprzęt: ogłowie / siodło / podkładka / czaprak


Przystanęłam wraz z siostrą przy boksie Wisi, zastanawiając się czy sobie ją osiodłać. 
- Siorczyćko, jeśli się nie pospieszysz to nie będę miała czasu zrobić tych zdjęć. Muszę jeszcze przelonżować Pardona – westchnęła już nieźle zniecierpliwiona. Przytuliłam ją mocno, żeby się nie gniewała.
- No dobrze, to przyniosę dla niej sprzęt. Zaczekasz?
Skinęła głową i wzięła ze skrzynki szczotki, żeby naszą srokatą gwiazdkę wyczyścić. Za to ja pobiegłam do siodlarni i na szybko skompletowałam dla Wisii  ekwipunek. Swojego jeszcze nie miała, więc zabrałam po trochu od kilku moich podopiecznych. Obładowana wróciłam do boksu, a tam moja konica stała już piękna i czysta. 
- Jeju, dziękuję! - zawołałam wesoło, a moja droga siostra z usatysfakcjonowaną miną wyszła na korytarz.
- Wisisz mi żelki – odparła z powagą.
- Jakie tylko zechcesz.
Osiodłanie Wisii nie było trudne. Klacz potrafiła się zachowywać jak na damę przystało i spokojnie stała w miejscu, podczas gdy zakładałam jej sprzęt. Nawet przy zapinaniu popręgu nie spojrzała na mnie.
Wyprowadziłam ją na zewnątrz, bo nie było dziś aż tak gorąco. Mogłyśmy zająć duży plac, żeby Wisię wybiegać. Weszłam na nią ze schodków i ruszyłam, lekko podciągając popręg. Det szła obok nas, grzebiąc ww telefonie. 
- Z kim tam romansujesz…? - zapytałam, próbując dostrzec coś z ekranu.
- Nie romansuję, tylko piszę Aleziowi żeby mi uratował kawałek pizzy.
- Wiesz co… w waszym przypadku to już romansowanie. Ale ja to popieram. - Wyszczerzyłam się i akurat mogłam już wjechać na plac.
Bramka była otwarta, a za nami zamknęła ją właśnie Det. 
Wisia było nieco podekscytowana jazdą, ale nie na tyle, bym nie musiała specjalnie pilnować tempa. Klaczka nie chciała się przemęczać, więc oszczędzała energię. Zaczęłam więc stosować wszelakie ćwiczenia, coby ją nieco rozruszać. Najpierw jakieś większe wolty i serpentyny oraz zmiany kierunku, bo była jeszcze sztywna i zastana. Pchanie jej było trudnym zadaniem, więc zaczęłam rozglądać się za bacikiem. Często się je tu zostawia i… o tak, jeden leżał na płocie. Zaraz go zdobyłam i w sekundę Wisteria zaczęła pięknie maszerować. Nie musiałam nawet nic robić, poza trzymaniem palcatu. 
Dzięki zwiększonym obrotom konik zaczął mi się rozgrzewać i stopniowo uelastyczniać. Robiłyśmy coraz mniejsze wolty i brzuszki w serpentynach. Doszło do tego też ustępowanie od łydki. Parę razy przećwiczyłyśmy sobie także zatrzymywanie i ruszanie, ale z tym Wisia nie miała akurat problemów. 
Drążków nie było widać, a Det nie bardzo chciało się je targać aż z magazynku, dlatego zadowoliłyśmy się pachołkami drogowymi, które Cora trzymała w aucie tuż przy placu. Kombinowałyśmy ze slalomami na najróżniejsze sposoby. W międzyczasie przeszłyśmy do kłusa, co wyszło nam całkiem płynnie. Na początku klacz niechętnie współpracowała, ale kiedy się już rozruszała, szło nam lepiej. Na długich ścianach poruszałyśmy się kłusem wyciągniętym, a na krótkich skracałyśmy. Wisia pięknie mi się zebrała i szła do przodu jak sprężynka, przy czym była jednak dużo bardziej rozluźniona. 
Dużo skupiałam się na pracy na łukach, więc było w naszym treningu mnóstwo wolt, serpentyn i wężyków. Cały czas bacznie pilnowałam Wisterii i w razie czego korygowałam jej błędy, a chwaliłam za poprawnie wykonane ćwiczenia. Stwierdziłam, że cały czas też nie można tak skręcać, więc później przeszliśmy do przekątnych. Tutaj przede wszystkim pilnowałam, byśmy wyjeżdżały zakręty i odpowiednio prostowały się gdy przyjdzie na to czas. Wisia w miarę szybko kumała co od niej chciałam. Czasami trzeba było powtarzać ćwiczenie dwa, a nawet i trzy razy, jednak w większości przypadków od razu wiedziała co ma robić. 
W końcu mogłyśmy zagalopować. Klacz była chętna i pięknie się już rozgrzała, więc z przejściem do szybszego chodu nie miała problemów. Pozwoliłam jej na odrobinę szaleństwa i pierwsza dwa okrążenia pokonałyśmy raczej szybko… Później stopniowo zaczęłam ją wyciszać i mogłyśmy przejść do pracy. Zaczęłyśmy sobie wyjeżdżać bardzo dużą woltę, na której pracowałam nad odpowiednim wygięciem w galopie. Szło gładko, więc niedługo później nasza wolta powiększyła się o kolejną, a one razem tworzyły w miarę zgrabną ósemkę. Dzięki temu mogłyśmy z Wiśką poćwiczyć lotne zmiany nogi i łuki w tym samym czasie! Sukces. Wiedziałam, że klacz z samymi lotnymi nie miała problemów, za to następstwem tego ćwiczenia była u niej utrata rytmu. I na tym właśnie się skupiłam. Rzeczywiście musiałyśmy trochę tam sobie pobiegać, żeby klacz w końcu zaczęła skupiać się na tym na tyle, by wychodziło perfekcyjnie. Po tym dałam jej małą przerwę – chwila kłusa i dłuższa chwila stępa. 
- Alex mówi, że zachował dla nas po kawałku, ale musimy być w domu za 20 minut, bo inaczej nie da rady ich powstrzymać… nie karmisz ich? - powiedziała, gdy przejeżdżałyśmy obok.
- Myślałam, że żywią się energią kosmiczną – odparłam smutno. - Ale okej, wyrobimy się! Robisz zdjęcia, co nie?
- No robię, robię. Poluję specjalnie na Twoje głupie miny. Za to Wisia zawsze wychodzi pięknie. - Poklepała ją z uśmiechem. - Dobra, jedźcie.
Skinęłam głową. Zagalopowałyśmy ze stępa i po wykonaniu jeszcze jednej ósemki zaczęłyśmy jeździć przekątne z lotną zmianę nogi na środku. Na początku jedną. Ale przy dwóch już stwierdziłam, że trzeba skończyć na dobre, bo Wisia już jest zmęczona i znowu zacznie się gubić. W kłusie jeszcze pobiegałyśmy trochę między pachołkami, ale to było już na luźnej wodzy – tak dla relaksu. Występowałam ją porządnie i mogłyśmy wrócić do stajni. Ja zdjęłam cały sprzęt, a Det w tym czasie oblewała klaczy nogi. Dzięki temu poszło szybciej i gdy odprowadziłyśmy Wisię do boksu, mogłyśmy pobiec do domu i zjeść naszą wywalczoną przez Alexia pizzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz