sobota, 6 stycznia 2018

(Detalli 2) Pardon Me - skoki - skok po zakręcie

- I że czego ty niby ode mnie oczekujesz? – zrezygnowanie i rozdrażnienie w głowie Harry’ego usłyszałby nawet głuchy.
- Przecież już ci powiedziałam, proszę poćwicz z nami! – zrobiłam najbardziej efektowne oczka szczeniaczka, jakie przez całe swoje życie, aż do teraz, wyćwiczyłam, ale nie przynosiły one nawet minimalnego skutku.
Chyba że jako właściwy skutek zaliczymy jeszcze większe rozdrażnienie blondyna.
Jak to się w ogóle stało, że skończyłam błagając Harry’ego o pomoc?
No więc chciałam poćwiczyć z Pardonem skręcanie. I nie takie zwykłe skręcanie. Pardon to koń, który skoczy z najgorszego, ale to naprawdę najpotworniejszego zakrętu, jaki tylko istnieje. Ktoś mógłby się stopą przeżegnać i umrzeć, stwierdzając „widziałem już wszystko”, patrząc na to jak ten koń potrafił wyskoczyć, z jak niechlujnego, krzywego, ostrego najazdu wybroniłby sytuację. On nie wyłamywał, on skakał na złamanie karku. Idealna opcja na zawody, prawda?
Dla mnie wcale nie. Chciałam mu dać możliwość zarobienia czasu, zrobienia ostrego zakrętu, ale jednocześnie, żeby miał komfortowy najazd. Sprawa niewykonalna z pozoru, ale gdyby tak ktoś znający się na barrel racingu pomógł nam w treningu zakrętów, w nauce zgięcia konia, żeby ten skokowiec też mógł tak ładnie i z taką prędkością zawrócić, może coś by z tego wyszło.
Więc przedstawiłam sytuację właśnie Harry’emu, który te dyscypliny trenował.
- Nie – powtórzył chyba po raz setny tego dnia.
- No ale… - spróbowałam.
Ale nawet nie dał mi dokończyć.
- Nie. I już mi się nie chce powtarzać. Nie będę uczyć napalonego na drągi skokowca jak ma zakręcać. To strata czasu.
- Pardon jest naprawdę zwrotny, potrzebujemy tylko trochę podpowiedzi!
- A tu mi jedzie tramwaj – w końcu odwrócił się w moją stronę, pokazując na swoje czoło, po czym wrócił znużony do swojej gazety.
Tak wyglądała cała nasza rozmowa, ja mówiłam i próbowałam coś wskórać, a on przez cały czas siedział na kanapie, z kawą i gazetą, nawet nie podniósł na mnie wzroku tylko marudził spod swojego artykułu o jeepach.
- Poza tym – zaczął, a ja spojrzałam na niego jak wryta, wow, wreszcie chciał powiedzieć coś więcej, niż jednozdaniowa, burkliwa odpowiedź jak na gbura przystało. – Francis przecież też jest u nas trenerem westernu. Jego poproś.
Aż mi dreszcz przeleciał po kręgosłupie.
- Nie ma opcji, nie z brokatem.
- Boże druga taka sama zrzęda – westchnął rozdrażniony, wiedziałam, że miał na myśli Ruskę. – Poproś go, pokaż mu dekolt, zgodzi się.
- Nie – tym razem to ja odpowiedziałam twardo.
- No to masz problem, bo ja nie zamierzam się stąd ruszać.
- Ale ja naprawdę potrzebuję trenera! Zapłacę ci! – miałam nadzieję, że chociaż to zadziała.
Niestety skutek był taki, jak się spodziewałam.
- Nie będę się użerać z narwanym smokowcem, który nie wie co to znaczy się zginać, bo masz taką ochotę. Jeżeli chciałaś trenera, to nie trzeba było iść z własnym pracownikiem do łóżka a teraz wielce uciekać ze stajni.
BUM.
Poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. A więc słowa naprawdę mogą porządnie zaboleć. Zacisnęłam pięści ze złości tak, że aż mi kłykcie zbielały i cudem powstrzymywałam się przed wysunięciem pazurów.
- Co ja sobie kurwa myślałam! Wiesz co, zapomnij! Jak dla mnie możesz iść się pieprzyć z Francisem!
Po czym wyszłam ze stajennej kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż kubki na szafkach zatańczyły.
Miałam wrażenie, że coś się we mnie gotuje, ba, gdyby ktoś postawił na mnie garnek z zupą, ta po sekundzie by wykipiała. Wbijałam paznokcie w skórę dłoni, żeby się jakoś ogarnąć i nie wybuchnąć krzykiem, drąc się na głos jakim to chamem i prostakiem jest Harry. Nie jestem w Echo nawet od tygodnia, a chyba już znalazłam wroga.
Tupiąc weszłam do siodlarni i z rozmachem otworzyłam szafkę. Gdy przepinałam puśliska do siodła skokowego, byłam tak wściekła, że omal ich nie porozrywałam. Uspokoiłam się dopiero, gdy poczułam na sobie zmartwiony wzrok Pardona.
Patrzył się na mnie z miłością i wyciągnął do mnie niepewnie nosek, dmuchając na mnie delikatne chrapami. Wzięłam głęboki wdech i odetchnęłam, problemy powinno się zostawiać przed wejściem do stajni. Przytuliłam tego kochanego miśka, który jednym spojrzeniem mi o tym przypomniał, i przeszłam do naszego codziennego rytuału czyszczenia, czując, jak rytm serca powoli mi się uspokaja, a uśmiech zakwita na twarzy.
Zniknął co prawda na chwilę, gdy dopinałam ten cholerny popręg, ale Pardon zdawał się nie przejmować i tylko czekał cierpliwie, a gdy skończyłam, szturchnął mnie przyjacielsko nosem. Dałam mu buziaka między chrapy, mówiąc typowe:
- Mój kochany misiu.
I wyszliśmy ze stajni.
Było w sumie całkiem wcześnie, więc duży maneż był wolny i na razie nikt nie miał zamiaru z niego skorzystać. Tak więc wykorzystałam tę okazję i wpisałam się z Pardonem. Problem był taki, że nie bardzo wiedziałam, jak mam poustawiać beczki wraz z przeszkodami. Starając się myśleć logicznie, postawiłam w oddalonych od siebie miejscach trzy przeszkody, oksera, krzyżaczka i triple barre, nie wyższe niż 110 cm, a na wysokości podpórki od drągów, oddalone o jakieś dwie fule galopu, beczki, tak, że koń po zakręcie wokół niej, miał wypaść idealnie na prosty i komfortowy najazd. Oprócz tego wzdłuż jednej krótkiej ściany porozstawiałam cavaletti, a przy drugiej drągi, by móc konie trochę rozgrzać przed skokami.
Stępowaliśmy sobie swobodnie, na luźnej wodzy. Dzięki temu nie tylko mógł się rozluźnić i powyciągać, ale także skupiałam go na łydkach, nie tylko na pysku, dzięki czemu stawał się o wiele bardziej kontaktowy i łatwiejszy do prowadzenia. Kilka razy w stępie naprowadziłam go na drążki, utrzymując go w żwawym, rytmicznym marszu.
Gdy stwierdziłam, że już wystarczy tego stępowania, ruszyliśmy od łydki kłusem. Jeszcze nie zbierałam wodzy, jak zawsze pozwoliłam mu się porozciągać, żeby nie miał skurczu w żadnym mięśniu. Wesoło wyciągając szyję, Pardon zrobił dwa pełne koła w prawo, zmiane kierunku przez przekątną, koło w lewo a także drugie, z tym, że całe ozdobione najróżniejszymi woltami, kołami serpentynami i wężykami, więc w sumie drugie okrazenie było trzema na raz, ale nie ważne. Wjechaliśmy jeszcze w taki sposób na drągi, na których ładnie się zaangażował w ruchu, a następnie zaczęłam go powoli zbierać, wykonując półparady.
Gdy koń podniósł głowę, ładnie się przy tym zbierając, ruszyliśmy o wiele rytmiczniejszym, pełnym opanowania i mocnej akcji zadu kłusem na cavaletti. Na nich ogier złożył się jeszcze bardziej i jeszcze bardziej skorygował swój ruch, mocno sprężynując całym ciałem. Gdy zeszliśmy z tych delikatnie podniesionych drążków, dało się wyczuć znaczną zmianę w kłusie i w pracy jego mięśni. Najechaliśmy na cavaletti jeszcze raz, tym razem szybciej. Wyciągnął swój ruch, jednocześnie dopasowując się do ułożenia drążków. Postanowiłam jeszcze trzeci raz przez nie przejechać, tym razem na drugą stronę, by wszystko było idealne w jego chodzie. Poprawiając się nad drągami niemal do perfekcji, wzmacniając swój wykrok, mocniej uruchamiając zad i elegancko, płynnie sprężynując, koń przeszedł po raz trzeci przez drążki. Z tak zaangażowanym ogierem mogłam zacząć kolejny etap treningu.
Chciałam go bardziej rozciągnąć. Dodałam łydki, a on przyspieszył, nie tracąc jednak na elegancji i płynności oraz lekkości w ruchu. Mknęliśmy bardzo szybkim, ale w pełni opanowanym kłusem. Czas przyszedł na kolejnego wężyka. Mocniej przykładałam wewnętrzną łydkę w zakrętach, a on ładnie za nią podążał, zginając się to do środka, to na zewnątrz, ładnie pracując ciałem. Zrobiliśmy takie dwa wężyki na dwie strony, by przejść do kolejnego ćwiczenia.
Serpentyny o trzech łukach z woltami w miejscach stycznych do okręgu, nazwa bardziej skomplikowana niż samo wykonanie. Mimo że było to proste ćwiczenie, wymagało od konia pełnego skupienia i mocnego zgięcia oraz angażu jednoczesnego wszystkich partii ciała. Koń ładnie wchodził w zakręty i dobrze poruszał się na wolcie, nie zmieniając ani na chwilę jej promienia. Widać było, że jest skupiony. Powtórzyliśmy taką serpentynę dwa razy, za każdym razem upewniałam się, że ładnie wyginał się na łuku, bez jakiegokolwiek spięcia. Gdy w jeden łuk wszedł dość sztywno, od razu wykręciłam kilka zmniejszających się wolt i powtórzyłam ćwiczenie, wtedy wyszło.
Po tym dość angażującym i wyczerpującym kłusie, znowu przeszliśmy do stępa, by po chwili się zatrzymać. Dociągnęłam Pardonowi popręg o jedną dziurkę i dodałam łydki, by maszerował. Uwielbiałam go za tę jego chęć do pracy. Wystarczyła jedna łydka, a on już wiedział jakim chodem ma iść. Nie musiałam go pilnować, raz ustalonej prędkości się trzymał i zwalniał dopiero, gdy mu to pokazałam dosiadem bądź wodzami. Powykręcałam w kłusie jeszcze kilka, coraz ciaśniejszych wolt, nim byliśmy gotowi ponownie ruszyć kłusem.
Wykręciłam w nim jedno koło, a na wyprowadzeniu go z niego, Pardon ruszył galopem. I znów zrobił to jak szalony, pobrykując sobie przy tym radośnie. Tym razem jednak nie uruchomił turbo dopalacza i po jednym okrążeniu na diabelskiej prędkości, udało mi się go zwolnić półparadkami i wykręceniem koła. Przeszliśmy do kłusa, kilka kroków dla uspokojenia w nim i zagalopowanie.
Znów wypruł. Pozwoliłam mu przez pełne okrążenie znów powariować, i gdy sam spowolnił, ponownie wzięłam go do kłusa, znów dla uspokojenia tempa. Przy trzecim zagalopowaniu ruszył spokojniej. To nadal był ładny, żywy, dobrze „rozbujany” galop, ale już nie gnał na złamanie karku. Zrozumiał swój błąd, pozostał na kontakcie, miękki na pysku i ładnie biegł.
W nagrodę na jedno okrążenie galopu dałam mu luźniejszą wodzę, po czym znów zebrałam go półparadą, był już spokojny, ale nadal szybki, chętny do pracy. Właśnie galopowaliśmy równolegle do przeszkody, by zakręcić przy beczce i skoczyć, jednak zanim nawet dojechałam do zakrętu, męski głos mnie zatrzymał.
- I że niby co myślisz, że robisz?
Zesztywniałam i od razu wściekłość uderzyła w moje ciało. A Harry niby czego tu chciał. Wręcz natychmiast zatrzymałam konia do stój.
Pardon nie wiedział o co chodzi, ale chyba wyczuł moje emocje i gdy spojrzał na wcześniej wspomnianego blondyna, położył uszy niezadowolony. Ogier nienawidził wszystkiego, czego ja nie darzyłam sympatią.
- No, przynajmniej umie się dobrze zatrzymać – powiedział uszczypliwie.
- Że co kurna mamroczesz? – mój ton był bardziej lodowaty, niż mogłabym się tego spodziewać, ale to dobrze. – Po co przyszedłeś?
Tylko westchnął, a Pardon tupnął kopytem. Nie dość że ten ktoś mnie zdenerwował, to jeszcze oderwał Pardona od skoków.
Oj lecą punkty na minusie.
- Dlaczego nie możesz ćwiczyć z Francisem? – zapytał wyraźnie zaciekawiony. – Przecież byłaś na tyle zdeterminowana, że nie myśląc o własnym bezpieczeństwie, chciałaś mi zabrać kawę. A do Francisa nie poszłaś…?
Co mi zależało mu powiedzieć, i tak był już martwy, rudych, dużych ogierów się nie wkurza.
- Uznajmy, że wspólna przeszłość.
Harry musiał zakryć ręką twarz, bo inaczej parsknął by śmiechem, tylko strzeliłam językiem.
- Boże, naprawdę… z Francisem?
- Nie drąż… - pogroziłam mu, a ten, nadal rozbawiony, uniósł teatralnie ręce w geście poddania się.
- Okej, okej, chcę jeszcze pożyć – zażartował.
Ale ja nadal miałam kamienną twarz. O nie, tak łatwo mnie nie złamie.
- Pokaż co tam wykombinowałaś – powiedział, krzyżując ręce na piersi.
- NAPRAWDĘ?! – zapiszczałam radośnie.
Oj, a jednak można mnie było łatwo złamać.
Ale to nie ważne, liczyło się, że może właśnie znalazłam trenera, który byłby w stanie popracować ze mną nad nowym pomysłem nad zakrętami. Uśmiechnęłam się szczerze i pokazałam łydkami, że mamy ruszać galopem. A jemu powtarzać dwa razy nie trzeba.
Nawróciliśmy szybko do punktu wyjścia, i znów galopowaliśmy wzdłuż przeszkody, aż do beczki. To właśnie przy niej przyłożyłam mocno łydkę do boku konia, by ten zakręcił ale…
Miałam małe doświadczenie w westernie, Pardon był skupiony tylko na przeszkodzie, więc skończyło się na tym, że zniosło nas podczas próby wykonania tego szybkiego zakrętu i ogier musiał skoczyć z okropnego najazdu. Nic nie zrzucił, przeszkodę pokonał czysto, nawet zdołał wybić się mocno. Ale to nie było to, co chciałam osiągnąć.
Nie wiadomo kiedy Harry wszedł na plac i podszedł do nas. Zatrzymałam konia.
- Tak jak każdy skoczek napalony na drągi – westchnął.
- Nie bardzo rozumiem – przyznałam się, chciałam, żeby mi wszystko wytłumaczył.
- Tu nie o to chodzi – no to dużo mi wyjaśnił, przechyliłam głowę na bok, dając mu do zrozumienia, że nie mam pojęcia o czym gada. – Słuchaj. W barrel racingu konie skupiają się tylko na skręcaniu. Nie ma nic po zakręcie, nie ma skoku, jest tylko kolejna beczka. One się skupiają, by być jak najszybsze i najbardziej efektowne w zakręcie. Tymczasem twój skoczek myśli tylko o tej przeszkodzie za rogiem i przez to nie skupia się na skręcie samym w sobie, a na tym co będzie po nim. Żeby się wybić i nie zrzucić. Zrezygnuj z tego pomysłu, dobrze ci radzę. Masz konie na tyle szybkiego, że bez skracania dacie radę wskoczyć na pierwsze miejsce i na tyle zdeterminowanego, że będzie skakać z tak beznadziejnej pozycji jak ta przed chwilą.
Po czym zamilkł, nie mając nic więcej do dodania. Chciał już pójść, ale ja nie miałam zamiaru tak tego zostawić. Jeszcze się nie poddałam.
- A jeżeli to nie koń by się skupiał.
Wyraźnie go zainteresowałam. Na tyle, by nie tylko się zatrzymał, ale i odwrócił i spojrzał się na mnie, sukces.
- Jeżeli, przypuśćmy tylko, jeżeli koń jest tak bardzo skupiony na skoku, tak bardzo, że chce tylko skręcić i skoczyć, nie ważne jak, nie ważne skąd. Gdyby jeździec był wtedy siłą manewru, skupiony tylko na wykonaniu poprawnego zakrętu i zepchnął tego konia w odpowiedni sposób. Ścianą, która zmieniałaby trajektorię biegu konia?
- Mało jest koni, które potrafią aż tak skupić się na skoku.
- Pardon to taki koń, kiedy zaczyna skakać, to jest jak w transie. Widzi tylko przeszkody. Ufam mu, że skoczy wszystko, nawet gdybym skupiła się na czymś innym. Szczególnie skoczy wszystko czysto, jeżeli zapewniłabym mu komfortowy najazd.
- Wiesz ile to będzie od ciebie wymagało?
- To nie ważne, on robi dla mnie wszystko, by skoczyć, nie ważne z jakiej pozycji. Ja chcę zrobić wszystko, żeby mieć pewność, że on się czuje dobrze skacząc.
Harry uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Kochasz tego konia, co?
- Jeszcze pytasz – wyszczerzyłam zęby przeszczęśliwa, już wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
- Dobra, słuchaj. Zanim w ogóle zaczniecie to robić z galopu, koń musi się przyzwyczaić do tego, co ty będziesz na nim robić. I musi przygotować swoje ciało do takich skrętów, nie zrobi ci takiego obrotu w przeciągu kilku sekund. Najedźcie tak jak wtedy z galopu, tylko teraz wyprowadź go kłusem.
Skinęłam głową.
Zrobiłam najpierw kółeczko stępem, żeby Pardon się rozchodził, bo jednak chwilę spędziliśmy na rozmowie. Dopiero po tym ruszyliśmy kłusem i pojechaliśmy wzdłuż przeszkody. W wolniejszym chodzie o wiele łatwiej było o zgiąć wokół beczki, ale jego krok był nadal żywy, sprężysty, niesamowicie szybki, a koń nastawiony był na skok. Gdy spróbowałam go skręcić, znów nas wywiało dalej i znów koń skakał ze skosa.
- Okej, podjedź tutaj.
Zrobiłam co kazał.
- Słuchaj, czy ty naprawdę aż tak nie lubisz wodzy? – popatrzyłam na niego z pytaniem, nie bardzo rozumiałam o co mu chodziło. – Widzę, że nie przepadasz za nie ciągnąć – chciałam już mu przerwać, żeby się wytłumaczyć, ale uciszył mnie wcześniej. – Sz. Okej, rozumiem. Nie chcesz mu sprawić bólu. Tylko, że nie do końca o to tutaj chodzi. Myślisz, że jak w westernie zakręcamy wokół beczek? Przecież nie doprowadzamy koni do krwawienia z pyska, bo te konie już dawno by oszalały.
Po czym podszedł do mnie i zaczął mnie ustawiać w siodle. Może jakoś szczególnie nie zmienił pozycji moich rąk i nóg, tylko trochę je poprzesuwał, minimalnie wyprostował jedną moją rękę, podczas gdy drugą delikatnie obniżył i bardziej odciągnął w tył. Kosmetyczne poprawki, ale w ogólnym rozrachunku czułam, że jest jakoś inaczej.
- Nie myśl o tym jak o zadawaniu bólu. Bo nie zadajesz mu go. Tu chodzi bardziej o wywieranie presji. Jeżeli on jest huraganem, ty masz być skałą. Mocno zaakcentować swoją obecność nie przez ból, a przez samą swoją osobę. Musisz poczuć na całym swoim ciele twoją presję, presję, którą na nim wywołasz, żeby poddał się twojej sile i zakręcił. Musisz mieć zarówno tu – pokazał na moje ręce. – Tu – docisnął moją łydkę do boku konia. – I przede wszystkim musisz być niezłomna tu – jako że nie mógł dosięgnąć mojej głowy, przyłożył palec do swojej skroni. – W jaki sposób prowadzisz join up? – zanim zdążyłam odpowiedzieć, okazało się, że to pytanie retoryczne. – Nie zadajesz koniu bólu, ale wywierasz na nim różne odczucia, żeby w końcu wyszło na twoje. Tutaj musisz zrobić to samo, z tym że nie musisz budować zaufania, bo macie go aż nadto. Użyj tego zaufania, by wywołać na nim presje i go zgiąć.
Zamilkł i pokazał palcem na przeszkodę, w jego tonie jak i całej postawie było czuć, że jest zdeterminowany. Chyba spodobał mu się ten pomysł, albo po prostu nie chciał przegrać jako trener i chciał zobaczyć pozytywne rezultaty. Cokolwiek to było, nagle stał się tak zdeterminowany jak ja.
Ruszyliśmy tym typowo szybkim, żywym, sprężystym i pełnym angażu całego ciała kłusem, który w Winter Mist nazywaliśmy już pardonowskim. Znaczyło to tyle co „jakby zapieprzał na wyścigach kłusaków, to by wygrał z przewagą okrążenia”. Był już naprawdę zdeterminowany, żeby skoczyć, bo ciągle mu w tym przeszkadzaliśmy. Mimo że lubiłam to jego tempo, tym razem czułam zbyt duże spięcie w jego mięśniach, ruchy były żwawe jak wcześniej, ale zabrakło w nich poprzedniej płynności.
Zanim ruszyłam na przeszkodę, zaczęłam kręcić z nim wolty, wykonując półparady. Przy pierwszych kółkach koń był strasznie sztywny, spięty na szyi i pysku. Jednak z każdą kolejną półparadą i kolejną woltą, ustawiał szyję w odpowiedni sposób i rozluźniał się. Tak więc po chwili miałam idealnego Pardona znowu na miejscu.
Ruszyliśmy.
Ogier dumnie i szybko kłusował wzdłuż przeszkody, kiedy byliśmy blisko skrętu, wszystkie jego zmysły skupiły się na tym, by zaraz skoczyć. Moim zadaniem było wywołanie presji, która każe mu się zgiąć. Ustawiłam ręce i nogi w taki sposób, w jaki mi pokazał. Mocniej się wyprostowałam, dając do zrozumienia, że tu jestem, że to nie będzie już tylko nasz wspólny skok, że teraz zrobimy coś zupełnie innego. Ścisnęłam go w łydkach, mocno przyłożyłam wewnętrzną, żeby się wokół niej zgiął, w tym samym czasie wykonałam ruch dłońmi, tak, jak mi kazał.
Zadziałało.
Może nie idealnie, ciało Pardona w końcu nie było przygotowane fizycznie do takiego skręcania, sam Harry to powiedział. Ale łuk zakrętu był o wiele mniejszy, sam Pardon na nim był szybszy, a najazd wyszedł o wiele bardziej komfortowy, po mniejszym skosie. Koń miał miejsce na wykonanie kilku kroków dla odpowiedniego dopasowania tempa do wyskoku. Dzięki temu, mimo że najazd był nadal trochę skośny, w kluczowym punkcie na odskoczni był na samym środku przeszkody. To był długi, piękny, wysoki lot.
Po wylądowaniu Pardon ruszył galopem, ale nie dzikim, był szybki, lecz opanowany. Poddał się mojej obecności na nim.
- Świetnie! – krzyknął Harry, gdy ja pozwoliłam ogierowi w nagrodę przegalopować okrążenie na luźnych wodzach. – Teraz dawaj kolejne przeszkody!
Przeszłam do kłusa i w podobny sposób najechaliśmy na krzyżaczka, wzdłuż niego, wokół beczki, po czym wykonanie skoku. Ponownie, gdy tylko Pardon przejechał obok przeszkody, wiedząc co dalej nastąpił, przyspieszył, swój i tak energiczny, kłus, skupiając się tylko na oddaniu idealnego skoku. Ja w tym czasie, w pełni mu ufając podczas wybicia się i najechania, musiałam go odpowiednio zepchnąć wokół beczki. Złożyłam moje ciało tak jak wcześniej, zamykając go w bardzo wąskim, półokrągłym korytarzu z moich rąk i łydek.
Skręcił tak jak poprzednio. Nadal nie idealnie, ale z niewielkim odchyleniem w bok, dzięki czemu, mimo że po skosie, był w stanie dokłusować do środka odskocznej i wybić się mocno.
Poklepałam go przeszczęśliwa. Został nam już tylko triple barre.
I tu pojawił się problem. Jego ukochana, szeroka przeszkoda do długich skoków. Zamknął swoją uwagę tylko na niej, przeszedł do galopu. Spróbowałam w tym chodzie zrobić manewr, który pokazał mi Harry, ale był on w naszym wykonaniu zupełnie niewyćwiczony (trudno się dziwić, to były pierwsze minuty jego użytkowania) a Pardon nie był do niego przyzwyczajony, ani do tego, co miał podczas takiego zakrętu robić. Poskutkowało to tym, że konia i tak i tak odbiło od łuku zakrętu, ale przez mój ruch on sam wybił się też z rytmu. Ledwo zmieścił się z dziwnie długą fulą i wybił tak koślawo i pod tak krzywym kątem, że zrzucił ostatni z drągów tworzących triple.
- Nie przejmuj się, jedziesz jeszcze raz! – krzyknął Harry, gdy podbiegł do przeszkody, żeby podnieść drąga.
Pardon jednak chciał galopować na przeszkody.
Rzuciłam wodze, skupiając swoją siłę tylko w łydkach. Masz wybór księciu, myślałam. Zaczęłam dawać mu sygnały, na kręcenie koła w galopie. Koń wpadł na łuk, ale ciężko mu było się tak utrzymywać, w takim tempie. Powoli wracał mu rozum. Uspokoił swój chód, nie był już tak chaotyczny. Po jeszcze kilku okrążeniach, gdy stał się nawet eleganci i całkiem nieźle zebrany, wzięłam wodze i spokojnymi półparadkami zaczęłam go powoli zwalniać do stępa.
Poklepałam jego rudą szyję, gdy ten całkowicie się złożył i pięknie kłusował, długim, żwawym krokiem. Teraz mogliśmy jeszcze raz najechać.
Podczas jazdy wzdłuż przeszkody cały czas robiłam półparady, przypominając mu o swojej obecności. Wtedy przyszedł zakręt, ułożyłam się w ten konkretny sposób, koń był skupiony tylko na przeszkodzie, ale już nie w swoim killing mode, więc kiedy poczuł presję spychającego ciała, poddał się jej, ufając całkowicie, że to pomoże mu w skoku. Zrobiliśmy o wiele ciaśniejszy łuk niż w galopie, a koń miał wygodę skoku.
Harry pokazał nam kciuki w górę, a następnie, ruchem głowy zakomunikował, ze mamy jeszcze raz skakać pierwszego oksera.
Ruszyliśmy wzdłuż niego i ponownie zakręt się udał. To znaczy tak jak wcześniej mówiłam. Nadal nie były to te nagłe, dynamiczne zakręty jak w barrel racing, kiedy koń zdawał się mieć w sobie 50% węża, ale łuk był o wiele mniejszy a sam skręt dość szybki i krótki, dzięki czemu, bez straty na czasie, koń zyskiwał pole do dopasowania tempa i znalezienie idealnej odskocznej.
To był bardzo długi, wysoki i mocny lot. Pardon mocno przyciągnął nogi przed siebie, a po wylądowaniu i galopie tuż po tym, bryknął sobie radośnie. Wiedział, że robi coś nowego, uczy się czegoś nowego.
- Na dzisiaj tyle, trochę go wymęczyłaś – Harry nie krył uśmiechu, słyszałam, że nie lubił przegrywać, nic dziwnego więc, że cieszył się, że coś, w co się zaangażował, powoli zaczynało działać. – Daj mu trochę się rozgalopować, a później niech ochłonie.
I poszedł z maneżu, jakby nigdy nic.
Dałam Pardonowi luźne wodze, jednocześnie klepiąc go po szyi.
- Mój zdolny książę – powiedziałam dumna, śpiewnym głosem.
Zrobiliśmy dwa okrążenia galopem na tej luźnej wodzy, by mógł swobodnie powyciągać szyje i wszystkie mięśnie. Następnie to samo zrobiłam z kłusem. Czułam, jak cały się rozluźnia, jak napięcie w jego ciele, wywołane zbieraniem się i mocnymi wybiciami, znika, gdy ten wyciągał szyję i ziewał.
Po ziewnięciu przeszliśmy do stępa i w nim spędziliśmy najwięcej czasu. Swobodne tempo, możliwość wyciągniecia całego ciała, jego ziewanie i moje ciągłe pochwały i przytulanie się do szyi. Tak właśnie nasz duet zawsze kończył trening, w pełnym rozluźnieniu. Machałam radośnie nogami, uważając by nie uderzyć przypadkiem Pardona.
Po dziesięciu minutach stwierdziłam, że jest już wystarczająco rozciągnięty i możemy iść do stajni spacerkiem.
- Boże ile na was można czekać – gdy tylko zbliżyliśmy się do myjki, usłyszałam teatralnie znużony głos Harry’ego.
- Myślałam, że już skończyłeś z nami trening.
Wzruszył ramionami.
- Trening się kończy, czy trener wymieni swoje spostrzeżenia z jeźdźcem.
- Zamieniam się w słuch – powiedziałam, schodząc z ogiera i zdejmując mu siodło.
- A więc to typowy skokowiec. Kij w dupie i heja na przeszkodę.
- Ej! – mimo to zaśmiałam się z jego porównania.
- Spokojnie, każdy z tych napalonych na drągi osłów ma kij w dupie. Ale to może zadziałać. Będziemy tylko musieli najpierw poćwiczyć z samymi beczkami i drągami, może cavaletti. Musi się najpierw nauczyć reagować na te sygnały, a będzie to szło o wiele wolniej, gdy cały czas będzie napalony na skok.
- BędzieMY? – uniosłam brew z rozbawieniem, jeszcze półtorej godziny wcześniej nie chciał mnie na oczy widzieć.
- Oczywiście, nie pozwolę ci korzystać z mojego geniuszu, bez mojego widocznego udziału – próbując udawać luzaka, podparł się jedną ręką o Pardona.
A jako ze go wcześniej wkurzył, kasztan położył uszy i cofnął się o krok. Harry przygrzmocił tyłkiem o dość mokrą podłogę myjki, wywołując dźwięczne „chlup” razem z „plask”, a Pardon był z siebie wyjątkowo dumny i tupnął kopytem w kałużę, by jeszcze bardziej ochlapać mężczyznę.

Nawet nie wiedziałam jak to skomentować, więc po prostu zaczęłam się śmiać i ruszyłam z koniem pod najbliższy z węży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz