poniedziałek, 14 marca 2016

19. (ujeżdżenie) Carte Blanche

Katherine - Carte Blanche
sprzęt: ogłowie, siodło, podkładka, czaprak, owijki

Kath była przeszczęśliwa, kiedy razem z Friday zakomunikowałam jej, że od dziś ma pod opieką nową klaczkę – Carte Blanche. 
Karta przybyła do nas w środę i dostała kilka dni zupełnej laby, by zaaklimatyzować się w nowym domu i dogadać zresztą stada. Wszystko to odbyło się w najlepszym porządku, dlatego w poniedziałek postanowiłyśmy sprawdzić ją pod siodłem. 
W stajni stawiłam się punktualnie o godzinie dziewiątej. Katherine czyściła już swojego wierzchowca w boksie, co było zadaniem stosunkowo prostym, bowiem klacz zajęła się sianem, które miała pod dostatkiem. Spokojnie starczyło do końca oporządzania. 
- Przyniosłabyś mi owijki? - zapytała Kath, kierując błagalne spojrzenie w moją stronę. - Zapomniałam zabrać zresztą sprzętu…
- Jasne, zaraz wracam. - Uśmiechnęłam się i szybko udałam się do siodlarni. Nie miałam pojęcia jaki kolor życzyłaby sobie amazonka, więc wzięłam czarne, może nawet nie będzie widać, jeśli się pobrudzą. Wróciłam po dosłownie minucie, a koń był już ubrany w siodło i ogłowie.
- Grzeczna? - zapytałam, podając bandaże.
- Bardzo!
Jednak Kartka, niemogąca już skubać siana, zrobiła się niecierpliwa i nerwowo przebierała nogami, gdy Katherine usiłowała je obwiązać owijkami. W końcu się udało i mogłyśmy zaprowadzić klacz na zewnątrz. Pogoda dopisywała – świeciło słonko, zero wiatru, a termometr pokazywał piętnaście stopni na plusie. 
Kath trzymała konia w  ręku, kiedy spacerkiem zbliżałyśmy się do placu na bazie dużego prostokąta. Na białym płotku poprzyczepiano tabliczki z literami w odpowiednich miejscach. Wpuściłam parę do środka i zamknęłam za nimi, po czym usadowiłam się na owym płocie, żeby obserwować show. 
To nic, że klacz ruszyła stępem, kiedy amazonka uskuteczniała właśnie próbę wskoczenia w siodło. Dziewczyna była na tyle szybka, że udało się jej zająć pozycję i przytrzymać konia, zanim ten przeszedł do kłusa, co niewątpliwie zamierzał właśnie zrobić. 
Wtedy nadeszły Friday i Valentine, które trochę spóźnione, ale w świetnych humorach usadowiły się po moich obu stronach. Carte Blanche próbowała wyrywać Katherine wodze i co chwilę albo się zatrzymywała, albo rwała do kłusa. Była w tych działaniach bardzo uparta i nie odpuszczała biednej Katherine nawet na moment. 
- Powinna być trochę bardziej stanowcza… - zagadnęła po cichu Fri.
- To jej to powiedź – odparłam, ale wtedy Fri prychnęła i skrzyżowała dłonie. No tak, rozmowa z człowiekiem to za dużo. - Bądź stanowcza! - krzyknęłam po chwili w stronę Katherine. - To jest najważniejszy test w waszej wspólnej karierze!
- Aż tak? - zapytała z rozbawioną miną Val. - Stresujesz ją, Rus.
- Oj no przepraszam, ale to im dobrze zrobi. Tak myślę.
W skupieniu obserwowałyśmy jak Katherine walczy ze swoją nową podopieczną, chociaż słowo walka nie była odpowiednia. Kath jest zbyt łagodna, starała się raczej zjednać ku sobie klaczkę i pokazać, że chce dla niej dobrze. Kartka długo była głucha i ślepa na te działania, ciągle robiąc swoje. Nie chciała iść po ścieżce, a jej chód wyglądał raczej jak podróż pijanego marynarza, do portu, ale po mniej więcej piętnastu minutach zaczęłam dostrzegać poprawę. Katherine także to zauważyła, dzięki czemu stała się bardziej pewna siebie, a to z kolei przełożyło się na jakość wydawanych przez nią sygnałów. Kartka stopniowo odpuszczała i z jej początkowych wybryków pozostało jedynie wyszarpywanie wodzy. Szła już równo, żwawo i dokładnie w te stronę, która wybrała amazonka. Uznałam to za spory sukces. 
Robiły dużo serpentyn i wolt, ćwiczeń, które wbiłyby Kartce do głowy to, że steruje nią Kath. Cały czas bawiły się też tempem, które było ściśle kontrolowane i chociaż na początku Carte bardzo się denerwowała i znowu zaczęła się mocniej stawiać, to w końcu stwierdziła „a niech ci już będzie” i dostosowała się do amazonki. Widać było olbrzymią różnicę między tym co na początku, a tym co oglądałyśmy teraz.  Jeszcze przed pierwszym zakłusowaniem klacz pozwoliła się pozbierać i chociaż co chwilkę wychodziła z dobrego ustawienia i zadzierała łeb do góry, to potem dawała się uporządkować bez problemów. Uznałam, że jest to skutkiem nudy, bo Kath zachowywała się dokładnie tak jak powinna i nie robiła błędów. 
W końcu przyszedł czas na kłus. Lekki impuls wystarczył, by klacz płynnie przeszła do szybszego chodu. Ponownie zadarła głowę i parę razy machnęła pyszczkiem w przód, licząc, że uda się jej wyrwać amazonce wodze, ale tak się nie stało. Kath poradziła sobie z tym stosunkowo szybko i zaczęła wymyślać różne ćwiczenia dla rumaka, który zaczął się wtedy skupiać na pracy i przestał myśleć o buntowaniu się. 
Korzystając z dobrze widocznych literek jeździły sobie z stępo kłusie wymyślany na poczekaniu program. Na przekątnej w kłusie pośrednim Kartce zdarzyło się bryknąć, ale była to tylko chwilka i zaraz wszystko wróciło do normy, Ładnie wyjechały zakręt i zaraz zrobiły sporą woltę z żuciem z ręki. Carte pięknie opuszczała łebek, mieląc wędzidło i nie traciła przy tym wyznaczonego tempa. Miło obserwowało się ją podczas pracy, kiedy była już w pełni skoncentrowana. Pięknie pracowała zadem, szła zebrana i prezentowała aktywną akcję kończyn. Ta cała otoczka niesamowitości, którą wokół siebie stworzyła w ciągu ostatnich piętnastu minut prysła niczym bańka, kiedy przyszedł czas na galop. Kartka zaczęła zachowywać się jak opętana i rozbijała się po całym placu, brykając, 
Katherine zaczęła ją hamować, ale wtedy klacz tylko podnosiła głowę niczym żyrafa i stawała się jeszcze trudniejsza do kontrolowania. 
- Pozwól jej, pozwól, a jak się zmęczy to wtedy utrzymaj w galopie i zjedź na koło – poradziła Valentine, a Kath skinęła głową, na znak, że zrozumiała. Trochę się rozluźniła, oddała kawałek wodzy, ale wciąż trzymała je lekko napięte. Po prostu siedziała w siodle możliwie jak najwygodniej, by zamortyzować podskoki i czekała. Kartka widząc, że jej popisy nie robią na nikim wrażenia z początku zaczęła szaleć jeszcze bardziej, ale w końcu znudziła się brakiem reakcji i zaczęła zwalniać. Już prawie przeszła do kłusa, intensywnie parskając, kiedy napotkała niespodziankę – Katherine mocno wypychała ją do galopu! Klacz ledwo ledwo patatajała, opuszczając głowę i przejechała „dla zasady” dwa pełne kółka (średnicy ok. 40 metrów) galopem. Potem Kat pozwoliła jej przejść do stępa i poklepała ją.
- Podobno taka wytrzymała… - westchnęła Valentine, kręcąc głową z niezadowoleniem.
- A myślisz, że ty byś nie straciła formy, gdybyś przez okrągłe dwa miesiące obżerała się tylko i na dwie godzinki dzienne szła spacerować na padoczek? Miała kobyłka wolne, wypoczęła, a teraz trzeba ją przywrócić do odpowiedniego stanu.
- No okej, już się nie wtrącam.
Uśmiechnęłam się do siebie, wiedząc, że to wcale nie prawda. Nie mniej jednak Kartka znowu zrobiła się grzecznym konikiem z widocznym ujeżdżeniowym talentem. Kiedy wypoczęła w stępiku, robiąc co jakiś czas zwrot na zadzie oraz przodzie i cofania, można było zagalopować po raz drugi. I ta druga próba wypadła fantastycznie, wywołując w widowni niemały zachwyt. Z uśmiechniętymi mordkami bacznie śledziłyśmy każdy ruch klaczki, która z niesamowitą lekkością wykonywała lotne zmiany nogi. Już widziałam ją gdzieś w białym czapraczku na wielkich zawodach, a na niej Kath ze złotym pucharem w ręku. Ale szybko uświadomiłam sobie,że do tego potrzeba jeszcze trochę pracy. Tak czy owak – byliśmy na dobrej drodze.  
Kartka już do końca treningu zachowywała się nienagannie. Jej ustępowania od łydki wyglądały perfekcyjnie, jakby robiła to od urodzenia. Kiedy chciała – każda figura przychodziła jej z łatwością. Potrafiła być opanowana, skupiona i chętna do nauki nowych rzeczy – Kath zaczęła z nią naukę ciągu w kłusie i  trzeba przyznać, że klaczka łapała to całkiem nieźle. W końcu obydwie zmęczone, ale szczęśliwa przeszły do ostatniej części – rozstępowania. Już na luźnej wodzy kręciły się po placu. Trzeba było zaczekać, aż Kartka trochę obeschnie, bo się nam kobyłka spociła. W końcu Katherine wykonała finałowe klepanie i zeskoczyła na ziemie. Poluzowała popręg, a ja otworzyłam bramkę, przez którą chwilę później przeszły. Szłam koło nich razem z Friday i Val, kiedy zobaczyłam, że koło stajni zaparkował obcy samochód. Wysiadła z niego Heilari, którą gestem ręki zaprosiłam do stajni. 
Kartka została uwolniona od swojego sprzętu w boksie i dostała od każdej z nas po cukierku czosnkowym w nagrodę. Rozeszłyśmy się, a ja i Heilari udałyśmy się do kuchenki żeby porozmawiać. 
- Masz jakąś sprawę, czy przybywasz z ploteczkami? - zapytałam, gdy ona usadowiła się na kanapie, a ja wstawiłam wodę na herbatę, po czym oparta o blat popatrzyłam na nią z nieukrywaną ciekawością.
- Propozycja pracy, kochanie. Zainteresowana? – opowiedziała spokojnym tonem, doskonale wiedząc, że będę bardzo zainteresowana. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz