Miśka - Assira Asma
Ruska - Carte Blanche
Miśka i Alex przywieźli do Echo nowego konia, którego kupiłam podczas licytacji w Liderze. Od rana wypatrywałam samochodu z przyczepą i w końcu zobaczyłam je przez okno. Wybiegłam z domu, narzucając na siebie kurtkę i rzuciłam się im na szyje, o akurat zdołali już wysiąść.
- Aż tak się stęskniłaś? - mruknął pod nosem Alex, kręcąc głową, a zaraz później poszedł otworzyć rampę.
- Chodzi naburmuszony od kiedy opuściliśmy samolot – wyjaśniła rozbawiona Mi. - Sprawdzał wytrzymałość stewardessy, a ona w końcu mu nagadała i wszyyyscy ludzie mieli z niego bekę- zachichotała.
- Weź jeszcze zadzwoń do CNN i im to opowiedz, bo nie wszyscy słyszeli – krzyknął z tylu.
- Nie martw się, kocie, już dzwoniłam. - Wytknęła mu język. - O, a oto twoje nowe cudo – powiedziała, gdy Ale wyprowadził Victora.
Zatkało mnie na chwilę, ale dość szybko otrzeźwiałam i podeszłam do konia zaciekawionego otoczeniem. Obwąchał moje ręce i o była jedyna chwila, dy poświęcił mi uwagę. Później zaczął rżeć do koni, które zobaczył na niedalekim padoczku.
Zauważyłam, ze w przyczepie był drugi koń – kasztanowata arabka. Pytająco zerknęłam na Miśkę.
- A bo mówiłaś, że masz wyścigową arabkę od niedawna i nie ma z kim trenować, to przywiozłam towarzystwo – oznajmiła wesoło.
- Ooo, to super! - ucieszyłam się. - To chodźcie do stajni, zaprowadzimy je d boksów i pójdziemy na ploteczki tradycyjnie.
Koniska szybko znalazły się w boksach i zaczęły wcinać sianko. My tymczasem poszliśmy do domu, żeby przy herbatce i ciastkach wymienić się najświeższymi newsami. Alex szybko się zmył, żeby pograć ze stajennymi w kosza, a do nas dołączyła Friday i Megan. Po obiedzie zdecydowałyśmy, że czas przygotować się na trening.
Udałyśmy się więc do stajni. Asirra celowo została ustawiona w boksie obok Carte Blanche, żeby miały szanse się zapoznać. Wyglądało na to, że przypadły sobie do gustu, no obydwie promiennie się uśmiechnęłyśmy.
- Wyślę Alexa po sprzęt i zacznę ją już czyścić – oznajmiła Miśka, a ja skinęłam głową.
Ruszyłam do siodlarni, gdzie spotkałam Harry'ego, kompletującego ekwipunek dla Carte. Wyglądało na to, że decyzja była trudna, ale w końcu wręczył mi wszystko to, czego potrzebowałam.
- Dzięki! - powiedziałam tylko i wyszłam, żeby zająć się klaczą.
Siwka miała doskonały humor i ciągle zaczepiała mnie podczas czyszczenia. Dziś rano na padoku było błoto, a Kartka skorzystała z tej okazji i pokryła się panierką nie do zdarcia. Miśka kończyła już siodłać swoją grzeczną jak aniołek arabkę, a ja dopiero poprosiłam moją o pierwsze kopyto.
- To ja sobie postępuję wokół stajni – rzuciła wyprowadzając Asirrę z boksu.
- Ok, ok…
Na szczęście moja pociecha zajęła się sianem i nie zaczepiała mnie, bo chyba wyszłabym z siebie i stanęła obok. Czy każdy koń, którego ma zamiast brać na trening musi być tak niemiłosiernie brudny?…
Szybko dokończyłam pielęgnację i przeszłam do zakładania sprzętu. Harry dał mi owijki, na co musiałam poświęcić trochę cennego czasu, licząc sobie do stu, żeby nie oszaleć z niecierpliwości. Niestety mój nastrój zaczął udzielać się klaczy, więc gdy skończyłam podeszłam do jej pyszczka, wzięłam głęboki oddech i przez chwilę miziałam ją po głowie, uspokajając się.
Byłyśmy gotowe więc wyprowadziłam ją na zewnątrz i wsiadłam ze schodków. Strzemiona w siodle treningowym były na razie długie i takie miały pozostać do wejścia na tor, więc jedyne co mi pozostało to lekko podciągnąć popręg. Akurat Miśka skończyła okrążenie, więc podjechałam do niej i ruszyłyśmy w stronę naszego prowizorycznego toru wyścigowego.
Byłam pod wrażeniem jaka kasztanka jest grzeczna. Szła grzecznie tuż obok mnie i Kartki, nie wyrywała wodzy, szła jednostajnym, żwawym tempem i czujnie kierowała jedno ucho w kierunku amazonki.
Moja siwa natomiast robiła to wszystko na odwrót. Za wszelką cenę zamierzała przejąć dowodzenie i robić tylko to, na co sama miała ochotę. Wieszała się na wędzidle i szła albo przeraźliwie wolno, ale ledwo powstrzymywałam ją przed zakłusowaniem.
- Na spokojnie – powiedziała rozbawiona moją miną Miśka.- Jak chcesz to możemy się zatrzymać na chwilę.
Nie chciałam, bo byłam pewna, że dam sobie radę i chociaż po kilku minutach zaczęłam w to wątpić, to po kilku kolejnych moja systematyczna praca dosiadem i rękoma zaczęła przynosić efekty. Kartka rozluźniła się i odpuściła niemal zupełnie. Pochwaliłam ją i akurat dojechałyśmy na tor.
Konie od razu zaczęły przebierać nogami w miejscu, uświadamiając sobie gdzie są i co za chwilę będą robić.
Nawet Asirra zrobiła się mea podekscytowana i Miśka ledwo mogła utrzymać ją w miejscu by dociągnąć popręg i skrócić strzemiona. Klacz ruszała kłusem za każdym razem, gdy amazonka poświęcała uwagę paskom przy siodle, ale w końcu udało się osiągnąć sukces.
Ja także dałam radę jakoś uporać się z puśliskami, więc zgodnie, obok siebie, ruszyłyśmy wolnym kłusem, zbliżając się do bandy. Klacze pszeszczęśliwe możliwościami trzymały głowy dość wysoko i z postawionymi nogami sprężyście kroczyły przed siebie, napierając na wędzidła. Czuć było, że najchętniej od razu wystrzeliły by przed siebie cwałem, ale wcześniej ustaliłyśmy, że postawimy na długi dystans i ćwiczenie wytrzymałości.
Cieszyłam się, że nie próbują się wyprzedzać i potrafią zaakceptować truchtanie obok siebie. Stopniowo zwiększałyśmy prędkość, ale gdy klacze robiły się niesforne skracałyśmy kłus, a potem znowu wydłużałyśmy go w nagrodę za grzeczność. Miśka co jakiś czas dawała wskazówki, które starałam się zapamiętać i później wprowadzać w życie. Kartka w sumie zachowywała się nieźle i wystarczył jasny sygnał z mojej strony, kiedy robiła się zadziorna, żeby sprowadzić ją do parteru.
Asirra kilka razy machnęła głową i parsknęła, chcąc w końcu zagalopować. Mimo wszystko szła grzecznie, równo i cały czas słuchała co się do niej mówi. Czasami te polecenia wykonywała z opóźnieniem, kiedy wyjątkowo się jej nie podobały, ale jednak zawsze je wykonywała.
- Dobra, Ruska – Mi zabrała głos. - To lecimy, co? Tak samo obok siebie, tylko może w większym odstępie. Chcemy żeby się rozluźniły i nauczyły się dobrze racjonować siły – powiedziała, a ja skinęłam głową.
Łydką i wodzami przesunęłam Kartkę tak, że ją i Asirrę dzieliły jakieś dwa-trzy metry.
Pogoda dopisywała, było w miarę ciepło, lekki wiaterek. Mogłyśmy działać.
Asira płynnie przeszła w galop, wciąż dość wysoko trzymając głowę, ale Miśka ciągle pracowała nad tym, by trochę odpuściła. Kartka nie mogła odmówić sobie bryknięcia podczas przejścia i lekko wyrwała na przód, ale było to na tyle spokojne zagranie, że szybko udało mi się ją przywołać do porządku.
Załapała, że chodzi mi o spokojny patatajek i wydawało mi się, że nawet się jej podoba. Niedługo później poczułam, że zaczęła się rozluźniać, Jej roki stały się płynniejsze, ona sama odpuściła w pyszczku i lekko opuściła głową. To samo zaobserwowałam u Asirry, która zachowywała się nienagannie i szybko odpowiadała na każdy sygnał nadawany przez Miśkę.
Pomalutku przyspieszyłyśmy, wynagradzając konikom cudowne zachowanie. Myślałam, że zmiana tempa wpłynie na nie i zaczną wyrywać, ale miło mnie zaskoczyły. Równo parły na przód i bez pozwolenia nie przyspieszały samowolnie.
Skupiałam się też nad tym by na zakrętach Kartka nie próbowała się za bardzo przeginać, ale radziła sobie zdumiewająco dobrze i zachowywała równowagę w każdej sytuacji.
Po drugim okrążeniu konie zaczęły powoli się męczyć. Ich oddech, chociaż miarowy, zaczynał być słyszalny.
- Ruska, te trzysta metrów ostatnie przyspieszamy, tylko tak też bez szaleństw, łagodnie, nic nagle! - krzyknęła Miśka, chcąc się upewnić, że słyszę.
- Okej!
Została nam jeszcze chwilka, którą wykorzystałam na poprawienie się w siodle. Pomału przyspieszałyśmy, nie z każdym krokiem, ale w trochę wolniejszym tempie. Fakt faktem, że rozluźnione i dobrze ustawione konie wspaniale odbierały sygnały, a jazda na nich była przyjemnością. Wyciągały głowy, rozciągały ciała w coraz szybszym galopie, a my pomału oddawałyśmy im wodze.
Obydwie były w swoim żywiole, kiedy rozpędzały się na prostej i zaczęły się nawet trochę ścigać, ale na spokojnie, bez agresji. Zrobiło się naprawdę szybko, ale równie szybko skończyłyśmy trzecie okrążenie, więc zaczęłyśmy hamować, stając w strzemionach.
Szeptałyśmy uspokajające formułki, a konie bezproblemowo zwalniały, głośno parskając. Po jakichś dwustu metrach udało nam się przejść do wolniutkiego kłusika, więc solidnie wyklepałyśmy koniska, które spisały się na medal. Zawróciłyśmy w stronę wyjazdu, a przechodząc przez bramkę zwolniłyśmy do stępa. Na luźniejszych wodzach udałyśmy się do stajni, ale miałyśmy wrócić na przełaj łąką, więc jednak trzymałyśmy je na delikatnym kontakcie.
Do stajni dotarłyśmy po piętnastu minutach, więc klaczki zdążyły porządnie ochłonąć i zaczęły między sobą dokazywać, więc kiedy tylko je rozsiodłałyśmy i obmyłyśmy nogi – puściłyśmy je razem na padok.
Miśka i Alex mieli nocować, także postanowiliśmy sobie zrobić filmowy maraton. Z masą popcornu i colą zalegliśmy w salonie przed telewizorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz