czwartek, 17 marca 2016

22. (ujeżdżenie) Tenerife Sea, Lardeo

Friday - Tenerfie Sea (Avalon)
Ruska - Lardeo

Lardziak był dziś wyjątkowo czysty, więc szczotkowanie go stanowiło jedynie przyjemność, tym bardziej, że konik stał sobie spokojnie i drzemał. Zabrałam ze skrzynki kopystkę i podniosłam pierwsze kopyto, które podał mi bez problemu. Raz dwa uporałam się ze wszystkimi i mogłam już zakładać sprzęt. Zerknęłam tylko przez kraty do boksu obok gdzie Friday czyściła Avalona. 
Siwek zerkał na nią niepewnie, ale zachowywał się bardzo grzecznie i wykonywał każde polecenie. Wyczuwał, że Fri nie jest zagrożeniem i pomału rozluźniał się w jej towarzystwie, aż w końcu widać było u niego jedynie spokój. Pozwolił sobie założyć czaprak, podkładkę i siodło, a potem ogłowie. Nie zadzierał głowy i otworzył pyszczek, gdy tylko poczuł przy wargach wędzidło. 
Lardeo nie był w tym temacie aż tak uprzejmy, ale i tak poszło sprawnie. Wyczesałam jeszcze ręką zbłąkane kawałki trocin z ogona i mogłyśmy wychodzić z boksów przed stajnię. 
Pogoda dopisała, więc zdecydowałyśmy się na trening na placu. Było tam puściutko, więc miałyśmy do dyspozycji mnóstwo miejsca na ćwiczenia. 
Zaprowadziłyśmy tam konie i wsiadłyśmy, uprzednio podciągając popręgi. Lardeo ruszył stępem, nie chcąc marnować ani chwili na stanie, podczas gdy ja próbowałam dopasować sobie strzemiona. Szedł sobie przy płocie na luźniejszej wodzy i rozglądał się na boki. To był jego pierwszy trening tutaj, ale dobrze znałam tego konia z czasów gdy mieszkałam w Liderze. 
Avalon stał w miejscu, czekając aż Friday znajdzie odpowiednią dziurkę w puśliskach, a gdy skończyła delikatnie zebrała wodze i ścisnęła konia łydkami, powodując że raźno ruszył przed siebie. Zdecydowała, że będzie poruszać się w przeciwnym kierunku do nas, więc zaraz wjechała na przekątną. Minęłyśmy się, wymieniając uśmiechy podekscytowania, bo przecież testowanie nowych rumaków to było coś, co tygryski lubią najbardziej. 
Po pełnym okrążeniu skróciłam wodze i łydkami nadałam trochę żwawsze tempo, bo dotychczas trochę się wlekliśmy. Lardeo potrząsnął głową, obniżając trochę jej położenie, więc zaczęłam bawić się wodzami i cały czas lekko przypominałam mu dosiadem o trzymaniu rytmu. Szybko zaczął się ganaszować, więc zadowolona przeszłam do wykonywania serpentyny o dużych brzuszkach, później zmiana kierunku przez przekątną, gdzie troszkę przyspieszyliśmy i to samo w drugą stronę. Zaczęliśmy robić wolty i ósemki – z początku bardzo duże, później już mniejsze. Cały czas pilnowałam tempa, zbierałam go i zachęcałam go do wyginania się na łukach. Był bardzo kontaktowy i chętnie pracował nad sobą. Nie nudził się, świetnie reagował na pomoce i co ważne – niczym się nie rozpraszał. 
Z kolei Avalon miał problem ze skoncentrowaniem się na amazonce, bo wszystko to było dla niego zupełnie nowe – nowe osoby, nowe otoczenie, nowe konie, nowy plac do jazdy, nowy sprzęt… Został rzucony na głęboką wodę, ale mimo tego niepokoju starał się robić to, co co prosiła go Friday. Przez długi czas wszystko wychodziło mu koślawo, mylił się, a to powodowało jeszcze większy stres, ale amazonka wiedziała jak z sobie z tym poradzić. Cały czas zachowywała anielski spokój, była łagodna i chwaliła ogiera za każde poprawnie wykonane ćwiczenie. Jeśli coś nie wychodziło – cierpliwie powtarzała to, wydając jasne, zdecydowane sygnały. W końcu zaczęło to przynosić efekty i Avi wyraźnie się zrelaksował. Na jego korzyść działało też to, że większość koni wciąż przebywała w stajni, a jedynymi żywymi istotami w okolicy byłam ja i Lardeo, do którego siwek się już przyzwyczaił i na niego nie reagował. 
Obydwa konie dobrze rozgrzały się w stępie, złapały prawidłowy kontakt z nami, były dobrze ustawione i chętne do dalszej pracy. 
Zakłusowanie było ładne w obydwóch przypadkach, bo i Lardeo i Avalon zmienili chód bardzo płynnie i bez najmniejszych zacięć. Poruszali się sprężyście, dość szybko, naturalnie i lekko. Wyjeżdżali zakręty, na których prezentowali śliczne wygięcie. Obydwaj składali się bez problemów i pracowali całym ciałem. 
Lardeo był niesamowicie kontaktowym koniem i czułam, że nie ma problemów z zaufaniem mi. Niemal czytał mi w myślach, wystarczyły delikatne sygnały, żeby wykonywał to, co chciałam zrobić. Jego wielką zaletą była czułość na pomoce i taka chęć „parcia na przód” - nie trzeba mu było przypominać o trzymaniu tempa, sam robił to świetnie. Jednocześnie zwalniał, kiedy tylko oznajmiłam mu to dosiadem i naprawdę mega delikatnym działaniem wodzami. Często robiłam przejścia właściwie tylko po to żeby nacieszyć się tą wrażliwością. Mało który koń działał tak świetnie.
Ale zauważyłam, że Avalon radzi sobie bardzo podobnie, a z uśmiechu Friday wywnioskowałam, że jeździ się na nim fantastycznie. Najbardziej podobał mi się ten jego kłus, wyglądał jakby ważył zaledwie kilkadziesiąt kilo, albo jakby grawitacja robiła dla niego jakiś wyjątek. Niemal naturalnie unosił się nad ziemią przy każdym takcie, nosząc delikatnie, miękko. Widziałam też, że wodze są jedynie lekko napięta, a cała praca polega na działaniu dosiadu amazonki. To robiło wrażenie.
Po dość długiej rozgrzewce w kłusie gdzie uskutecznialiśmy całą masę ciągów, ustępowań, wolt, półwolt, zmian tempa… w przerwach na stęp przypominaliśmy też sobie cofanie i zwroty, które nasze rumaki wykonywały od razu, doskonale rozpoznając sygnały. 
Zagalopowałam pierwsza, a mocniejszy impuls wystarczył by Lardeo pięknie przeszedł do szybszego chodu i utrzymywał się w nim jedynie przy lekkiej, regularnej przypominajce łydkami. Pozwoliłam mu się wyciągnąć, lekko oddawałam wodze, więc mógł sobie rozciągnąć szyję, ale kiedy po dwóch okrążeniach zaczęłam go zbierać – zrobić to bez problemu Skrócaliśmy chód i wjechaliśmy na koło, żeby popracować nad wygięciem, a potem zmienić kierunek przez lotną. 
Wtedy zagalopowała Friday na Avalonie, którego przejście było chyba nawet ładniejsze niż nasze. Ten koń poruszał się z niebywałą gracją i przyznam, że często łapał moje oko na tyle, że zapominałam skupiać się na Lardeo, który jednak był na tyle wyrozumiały, że tego nie wykorzystywał.
Siwek również dostał trochę luzu, więc trochę przyspieszył, dalej wyrzucał nogi, biegł z trochę większą energią, no i cóż więcej – po prostu się cieszył. Uszy postawione i jazda na przód. Po jakimś czas zwolnili, Fri zebrała go bardzo sprawnie i zaczęła pracować na ósemce, udoskonalając lotne. 
Ja przeszłam do ciągów w galopie, bo przy pierwszej próbie coś mi nie pasowało i wolałam to skorygować, ale już za drugim razem Lardeo stawiał nogi poprawnie, utrzymując niemalże idealne ustawienie całego ciała, jednocześnie nie ociągając się. Przypomniał sobie co robić, jak reagować i od tamtej pory ćwiczenie wychodziło świetnie. 
Avalon akurat prezentował się na przekątnej podczas lotnej zmiany nogi co dwa takty. Koń z początku trochę się gubił, ale szybko załapał o co chodzi i działając ze wskazówkami amazonki, wykonywał figury celująco. Potrzebował jednak ciągłego zapewniania, że dobrze mu idzie, bo inaczej tracił zapał.
Kiedy oni zajęli się ciągami, ja przejęłam pałeczkę lotnych zmian nogi. Najpierw ćwiczyliśmy pojedynczą – na ósemce o wielkości połowy placu, później raźno wjechaliśmy na przekątną, w momencie wejścia na ścieżkę troszkę bardziej go zebrałam i w odpowiednim momencie dałam impuls do zmiany, poszło świetnie, więc pochwaliłam go komendą „dobry konik!”, a po czterech taktach znowu to samo i po czterech kolejnych znowu. Wjeżdżając na ścianę lekko odpuściłam i poklepałam go. Przez całe okrążenie wyciągaliśmy ten galop, a później znowu przekątna, znowu zebranie, ale tym razem próbowaliśmy zrobić lotne co dwa takty. Lardeo wiedział o co mi chodzi i wprowadzał plan w życie. Był to doświadczony koń i dobrze znał każde polecenie, więc nie musiałam się prawie niczym martwić, tylko cieszyć jazdą. 
Tymczasem Avalon jako tako wykonywał ciąg w galopie. Miał trochę źle ustawiony zad, ale Fri szybko skorygowała to zewnętrzną łydką, wewnętrzną nadając tempo. Koń nie był jednak przekonany co do tego ćwiczenia i nie wyglądał na zachwyconego, więc amazonka zwolniła do kłusa, gdzie spróbowała po-gimnastykować go w trawersach i rewersach. Chwaliła, jeśli wykonywał to dobrze, a zwykle tak właśnie było. Kiedy podbudowała jego pewność siebie, zagalopowła w połowie długiej ściany, później wyjechała zakręt i korzystając z dobrego ustawienia i wygięcia wyjechała na małą przekątną, po raz kolejny próbując ciągu. Tym razem koń wykazywał się większą energią, szedł skupiony, doskonale reagował na sygnały i wykonał figurę idealnie. Został pochwalony i na chwilę zwolnili do stępa, żeby odpocząć. 
Ja stępowałam przed chwilą, więc teraz sobie zakłusowaliśmy, na początku kłus wyciągnięty, a potem trochę go zebrałam, na ścianie nieco bardziej i spróbowaliśmy wykonywać lotne zmiany nogi na przekątnej co takt. Było to trudne ćwiczenie, ale mój weteran poradził sobie śpiewająco. Poklepałam o gdy skończyliśmy i postanowiłam, że czas przypomnieć sobie piaffy i pasaże. 
Lardeo domyślił się chyba o co mi chodzi, wystarczyły więc stosunkowo delikatne sygnały, większe zebranie i na prostej linii płynnie przeszliśmy do pasażu. Lardeo był dość rozluźniony nie usztywniał się i nie miał problemu z zachowaniem ruchu na przód. Po kilku sekundach odpuściłam i pochwaliłam go. Wykonaliśmy jakieś półtorej kółka luźniejszego kłusika, a później znowu zebranie i swobodne przejście w pasaż. I tym razem koń mnie nie zawiódł, więc solidnie go wyklepałam i potargałam grzywę. Jednak przed nami ostatni element, jaki na dziś przewidziałam – piaff.  Lardeo niósł lekko, miałam go na kontakcie, ale nie opierał się na wędzidle. Uznałam, że jest gotowy , więc odpowiednio zadziałałam pomocami. Cały czas bacznie go pilnowałam, ale ogier prawidłowo i chętnie wykonywał figurę. W końcu koniec, pochwała i kółko luźnego kłusika. Byłam z niego strasznie dumna i oczywiście ciągle go o tym informowałam. 
Avalon przez cały tamten czas ćwiczył labo ciągli w galopie, albo piruety w tymże chodzie, przeplatane momentami rozluźniającego wyciągniętego kłusa bądź galopu tudzież jakimś ustępowaniem od łydki. 
Friday stwierdziła, że nie będzie go dziś męczyć piaffami i pasażami, bo to jeszcze nie chciała wymagać za dużo przy pierwszym treningu. Przyznałam jej rację, więc mogłyśmy już rozstępować koniska. Wydłużyłyśmy wodze, więc ogiery mogły wyciągnąć szyję, a także poluzowałyśmy lekko popręgi. Stępowałyśmy niedaleko od siebie, bo konie zachowywały się bardzo dobrze w swoim towarzystwie. 
W końcu trochę obeschły i mogłyśmy wsiadać. Zaprowadziłyśmy je do boksów, zdjęłyśmy sprzęt i jeszcze raz wyklepałyśmy konie. Były zmęczone, ale zadowolone i chętne do miziania, więc siedziałyśmy tam jeszcze chwilę, zanim wyniosłyśmy siodła do masztalerki. Czapraki były wciąż wilgotne, więc powiesiłyśmy je na suszarce i obydwie udałyśmy się do domu na drugie śniadanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz