sobota, 11 lutego 2017

65. (cross) Shadow of Time


To był chłodny dzień, dlatego postanowiłam skorzystać z okazji i zabrać jakiegoś konia na tor crossowy. Po zorientowaniu się w sytuacji wybrałam Shadowa, bowiem to on pracował ostatnio najmniej.
Szybko go sobie wyczyściłam i założyłam sprzęt. Uznałam, że turkusowy komplet będzie mu pasował. Wyprowadziłam gotowego konia przed stajnię, gdzie wsiadłam, uprzednio podciągając popręg. 
Ruszyliśmy w stronę lasu raczej spokojnym stępikiem, bo na początku więcej nie mogłam od tego leniucha wyegzekwować. Był baaardzo ospały i najchętniej spędziłby cały dzień wygrzewając się na słońcu, ale nie ze mną te numery. Cały czas strofowałam go, przypominając o trzymaniu rytmu i chwaliłam gdy mnie słuchał. Po leśnych ścieżkach poruszał się już żwawiej, chociaż i tak mogło być lepiej. Przejście do kłusa nie było takie proste, a gdy już się udało to mieliśmy bardzo wolne tempo. Starałam się wybierać ścieżki o twardszym podłożu, bo pewnie na tych piaszczystych alejkach chciałoby mu się jeszcze mniej… W końcu przyszedł czas na galop. Jeju, było jeszcze trudniej i musiałam włożyć w to sporo wysiłku, ale udało się! Shadow galopował i to wcale nie najwolniej jak się dało. Po zaledwie minucie byliśmy już na torze, gdzie jeszcze chwilkę się porozgrzewaliśmy, po czym skoczyliśmy sobie taką prostą przeszkódkę w postaci przyniesionego tu ze stajni krzyżaka. 
Po chwili przerwy zaczęliśmy zabawę! Ale dla mnie nie była to specjalna frajda, bo musiałam tego konia pchać, jak nie wiem i zmachałam się bardzo szybko. Jednak nie poddawałam się! Najechaliśmy spokojnym galopem na pierwszą przeszkodę w postaci kłody, którą Shadow przeskoczył bez większych problemów. Ale pilnowałam go konkretnie, wszystkimi dostępnymi środkami. Zdawało mi się, że po lądowaniu zwolnił jeszcze bardziej i takim patatajem zrobiliśmy najazd na żywopłot. Starłam się zmobilizować go jak tylko potrafiłam i chyba dałam radę, bo z mojej perspektywy skok się udał. Pochwaliłam konia, a później robiłam wszystko, by przyspieszył. Akurat zjeżdżaliśmy z górki, więc nabrał trochę tempa i udało nam się je utrzymać, gdy byliśmy już na dole. Pokonaliśmy płot bez problemu, chociaż była to spora przeszkoda i trochę się martwiłam. Ale Shadow naprawdę był zupełnie wyluzowany i nie przejmował się niczym… Nawet tym, że właśnie jechaliśmy w stronę hydry, które zwykle średnio wychodzą konikom w jego typie. Nie miałam pojęcia jak poradzi sobie z zadaniem, ale przysięgłam sobie, że damy radę. Używałam czego mogłam by go zmotywować, udało nam się trochę przyspieszyć… czułam wahanie z jego strony, ale nie dałam mu szansy na wyłamanie. Odbił się od ziemi z tak niespodziewaną siłą, że jestem pewna, iż leciałam nad koniem zamiast z koniem. Wylądowaliśmy ciężko, koń w szoku, ja w szoku… ale okej… galopowaliśmy dalej, starając się ogarnąć rzeczywistość. Pochwaliłam go gdy tylko odzyskałam rozum. Mieliśmy chwilę na odpoczynek (w pełnym galopie, no ale…), po czym wjechaliśmy do lasu, gdzie znajdowały się trzy kłody w odległości kilkunastu metrów od siebie. Shadow poradził z tym sobie znakomicie. Po tej hydrze zyskał też na prędkości i póki co wcale nie zwalniał, co bardzo mnie cieszyło. Po wyjechaniu z lasu musieliśmy zeskoczyć z progu, żeby wpaść do jeziorka. Poszło nam całkiem nieźle, chociaż miałam czarne myśli. Zaraz po wyjściu na brzeg mieliśmy palisadę do przeskoczenia. Była dość wysoka, ale spięliśmy się i poradziliśmy sobie z nią wcale nie najgorzej. Stwierdziłam, że jeszcze tylko rów i płot. Wystarczy nam na dziś. Rowów koniska też za bardzo nie lubią, więc asekurowałam konia jak mogłam, ale nic złego się nie stało. Natomiast przy płocie mocno się wahał, był wyższy niż poprzedni taki. Wyłamanie było bardzo wyraźną wizją, ale znowu się uparłam, że koń skoczy. No i skoczył, tylko strasznie koślawo. Ale wylądowaliśmy bezpiecznie! Wyklepałam go porządnie, a potem jeszcze zrobiliśmy takie duuuże koło w galopie na luźniejszej wodzy. Zwolniłam do kłusa, wjeżdżając w alejkę, która prowadziła do domu. Sporo tym kłusem sobie truchtaliśmy, nawet jeszcze skoczyliśmy taką jedną gałązkę, ale to tak, ze nawet ja nie wiedziałam, że on przez nią przeskoczy, zamiast normalnie przez nią przejść. Później duuużo stępa i zatrzymaliśmy się przed drzwiami stajni. Gdy zaprowadziłam go do boksu podarowałam mu dwie marchewki i jeszcze trochę go pomiziałam w nagrodę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz