Genoshia & Ruska
Postanowiłam w końcu popracować z Gennie trochę więcej, bo ostatnio jednak nie miałam dla niej zbyt wiele czasu. Koło jedenastej rano zjawiłam się w jej boksie ze szczotkami i sprzętem. Wyglądała na zadowoloną, bo na dzień dobry poczęstowałam ją smakołykami.
Czyszczenie poszło sprawnie, bo mała nie była brudna i wcale się nie wierciła. Szybko przeszłam do ubierania jej, co także zajęło mi zaledwie chwilę. Wybrałam dla niej niebieski komplet, w którym prezentowała się ślicznie!
Wyprowadziłam ją na zewnątrz, po czym wsiadłam ze schodków i od razu skierowałam klacz w stronę lasu. Po drodze ustawiłam sobie strzemiona i wyciszyłam telefon. Nie musiałam się martwić o nagłe odskoczenia, bo Gen zawsze wykazywała się ponadprzeciętnym opanowaniem i ufałam jej na tyle, na ile mogłam ufać wierzchowcowi.
Po wjechaniu do lasu zakłusowałam, co przyszło bardzo łatwo, bowiem klacz miała dziś w sobie sporo energii. Poruszała się rytmicznie, całkiem żwawo i czułam, że mam nad nią kontrolę. Reagowała na każdy mój ruch i natychmiast wykonywała polecenia. Naprawdę lubię na niej jeździć…
Podłoże było różne, od trawiastego, przez leśna ściółkę, po dość głęboki, sypki piach. Po przejechaniu dwóch kilometrów zrobiłyśmy sobie przerwę w stępie. Wtedy też udało mi się podciągnąć popręg o dwie dziurki. Następnym krokiem było zagalopowanie ze stępa – bardzo udane. Zaledwie chwile później naszym oczom ukazał się tor przeszkód, więc już nie zwalniając najechałyśmy na pierwszą kłodę w zasięgu wzroku Była to łatwa, niska przeszkoda, z którą Gennie poradziła sobie bez mrugnięcia okiem. Klacz lubiła skakać i angażowała się w to zajęcie, a także miała do tego dryg. Naturalny talent naprawdę sporo pomaga. Następną przeszkodą okazała się być nieduża hydra. Genoshia strasznie się na nią napaliła i mocno przyspieszyła, ale delikatny sygnał ostrzegawczy w porę przywołał ją do pionu. Odbiła się od ziemi bardzo silnie, a później bez problemu przeleciała nad gałęziami. Lądowanie także wyszło bez problemów. Poklepałam klacz i nie zwalniając ani na chwile udałyśmy się w stronę zarośli. To nasza nowa przeszkoda, która wielu koniom sprawia problem, ze względu na jej straszność. W gęstych, ciemnym, wysokich krzakach wycięta została okrągła dziura, przez którą właśnie należało przeskoczyć. Nie wiedziałam jak z zadaniem poradzi sobie moja gwiazdka, więc na wszelki wypadek użyłam wszystkich środków pomocniczych, by odpowiednio ją zmotywować. Tuż przed wybiciem odczułam lekkie wahanie z jej strony, ale ostatecznie odbiła się i oddała piękny skok. Chwilę później była jeszcze trochę rozkojarzona, ale szczęśliwa, że to zrobiła. Ja także byłam szczęśliwa i jej to okazywałam. Miałyśmy chwile przerwy, a później wjechałyśmy na leśną ścieżkę, gdzie co kilkanaście metrów poustawiano kłody. To było stosunkowo proste i Gennie wcale się nie zmęczyła. Kiedy wyjechałyśmy z lasu, musiałyśmy zeskoczyć z całkiem wysokiego progu, by zaraz wpaść do jeziorka. To była jedna z naszych ulubionych części toru. Woda była wszędzie, bo oczywiście Gen nie mogła ssie powstrzymać przed bardziej zamaszystymi ruchami, żeby tylko zrobić mi ulewę. Jeszcze w jeziorku miałyśmy beczkę do przeskoczenia. Trudność polegała na tym, że była dość i wąska i koń ze skłonnościami do wyłamywania prawie na pewno nie zdecydowałby się na skok.
Tymczasem Genoshia parła na nią szybciej sama z siebie. Użyła sporo siły, ja dodatkowo pilnowałam jej łydkami, bo jednak ciężko było oddać ten skok i to jeszcze z wody. Ale nam się udało. Wskoczenie na próg było już łatwiejsze. Zdecydowałam, że jeszcze tylko trzy przeszkody i będziemy wracać, bo nie chciałam młodej przeforsować. Zatem najechałyśmy sobie na załamanie płotu. Tutaj też chodziło o to, by nie wyłamać. Gennie miała dogodną drogę ucieczki, ale z niej nie skorzystała. Jej pierwszą i bardzo zdecydowaną myślą było oddanie skoku. Byłam z niej strasznie duma i naprawdę już widziałam ja na zawodach, wygrywającą złote medale… Tymczasem zostały nam jeszcze dwie przeszkody. Najbliższą był szeroki strumień, ale to poszło bez problemu.. Natomiast stół – wysoka i szeroka przeszkoda to już było wyzwanie. Ale Gennie i ja miałyśmy dobry humor na wyzwania. Klaczka cały czas pozostawała czujna i czekała na moje wskazówki. Dałam jej jasno do zrozumienia, żeby głupio nie pędziła, tylko skupiła się na silnym wybiciu w odpowiednim miejscu. Gdy przyszedł czas dałam jej sygnał i udało się! Tak! Skoczyłyśmy, wylądowałyśmy i pogalopowałyśmy dalej, tym razem już na luźniejszej wodzy. Wyklepałam moja kochana i powiedziałam jej tle komplementów, że wykorzystałam chyba limit na cały miesiąc.
Droga powrotna minęła nam w kłusie i stępie. Kiedy dojechałyśmy do stajni klaczka była już sucha, bo wcześniej jednak trochę się zmachała i spociła. Zsiadłam przed stajnią i zaprowadziłam ją do boksu, gdzie zdjęłam sprzęt i podarowałam jeszcze jednego cukierka czosnkowego. Ledwo zdążyłam wyjść z boksu i zamknąć go za sobą, kiedy usłyszałam wściekłe „RUSKA! ZNOWU KUPIŁAŚ KONIE?!” w wykonaniu Friday. Ups...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz