wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki 2017

Głowa Megan zajrzała przez szparę w drzwiach do mojego pokoju. Siedziałam wtedy na łóżku z laptopem na kolanach, prawie zupełnie zaabsorbowana nowym serialem. 
- Ekhm – powiedziała głowa.
- Hmm? - zapytałam, nawet nie patrząc na przybyszkę.
- Jakieś plany na wieczór?
Zerknęłam na nią kątem oka, marszcząc brwi. 
- Nie dam się wrobić w kolejny trening wyścigowy! A już na pewno nie na tej krowie…
- Jezu, nie o trening mi chodzi! Masz już sprany mózg – pokazała mi język – idziemy do baru, a jako, że Twój ukochany się dziś nie zjawi to zaliczasz się do grona samotnych serc i łapiesz się na zniżkę w „Hackers Brasserie”. Wyjeżdżamy o dziewiętnastej, więc… wpadnij do mnie o osiemnastej i pożycz tę niebieską kieckę. Paa!
Uciekła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przez chwilę gapiłam się w te drzwi, analizując sobie wszystko powolutku, aż w końcu doszłam do wniosku, że „a co mi tam! Pójdę!”. 
Póki co jednak wolałam zająć się serialem. Dzień leniuszka należało świętować solidnie i wytrwale. Miałam przy sobie dwulitrową butlę cytrynowej nestea, kilka tabliczek czekolady, ciasteczka, czipsy, chrupki… i cała kolekcję nieobejrzanych seriali. To się nazywa życie!
Słodycze na śniadanie, słodycze na obiad i słodycze na kolacje. Może nie koniecznie zdrowe, ale jakie dobre! Tak czy inaczej trochę się zasiedziałam i wybiła godzina siedemnasta czterdzieści dwie. Wstałam z łóżka, otrzepałam piżamkę z okruszków, po czym energicznie się przeciągnęłam. Tak, to był dobry dzień. Ale… przecież może stać się jeszcze lepszy. Podeszłam do szafy, otworzyłam wrota i popatrzyłam w głąb Narnii. Panował tam taki bałagan, że z pewnością stoczona tam została niejedna bitwa. 
- O jaką niebieską kieckę Ci dziewczyno chodziło…? - zastanowiłam się na głos, przeszukując wzrokiem te stosy ubrań.
Po kilku minutach zabrałam się za przeszukiwanie ręczne, bowiem zdążyłam zdać sobie sprawę, że na wierzchu są same bryczesy i koszulki z superbohaterami. Mogłam pożyczyć ze stajni widły…
W KOŃCU… udało się. Znalazłam sukienkę, o którą chyba chodziło Megan. Przy okazji znalazłam też czerwoną dla siebie. Jeszcze w życiu nie miałam jej na sobie, więc należało w końcu ten stan rzeczy zmienić. 
Zabrałam obydwie rzeczy i ruszyłam do pokoju Meg. Zapukałam raz, drugi, trzeci… w końcu weszłam do środka, by zobaczyć lokatorkę robiącą sobie przed lustrem makijaż w słuchawkach. Nuciła coś pod nosem, ale nie byłam w stanie sklasyfikować tegoż hitu. 
Zakradłam się niezauważenie, po czym podbiegłam do niej, ściągając jej słuchawki i krzycząc „buu!”. Wtedy ona krzyknęła „AAAAA!”. A ja na to „cicho bądź, przyniosłam Ci co chciałaś!”. Popatrzyła na mnie niepewnie, ale później zauważyła, że faktycznie mam tę kreację i na jej twarzy pojawił się uśmiech. 
- No, widzisz, czasami się przydasz na coś! - zawołała wesoło, a potem odwróciła się do lustra i westchnęła. - W sumie to zapomniałam o tym i wzięłam zły kolor na oczy… ale dobra, zaraz to naprawię. A potem będzie Twoja kolej.
- Nie ufam Ci – powiedziałam, siadając sobie na jej łóżku i zabierając ze stolika szkatułkę, co by wybrać może jakieś świecidełka.
- Oj już nie przesadzaj. Jestem profesjonalistką.
- Mhm… jasne.
Prychnęła i zabrała się do pracy nad makijażem. Ja przymierzyłam kilka wisiorków, ale żaden mi jakoś nie podpasował. Odłożyłam więc pudełeczko na miejsce i ułożyłam się wygodnie na podusi, gapiąc się w sufit. Wypisane tam były dziwne hasła z mnóstwem przekleństw, ale generalnie… poprawiały humor.
- W sumie to kto jeszcze idzie? - zapytałam.
- Am… Na pewno Alex…
- To nie muszę brać portfela. - Uśmiechnęłam się do siebie.
- No a myślisz, że po co spędziłam godzinę żeby go koniecznie przekonać do tego pomysłu.
- Ej, na mnie poświęciłaś minutę…
- Bo wiedziałam, że pójdziesz i tak. No ale idzie Alex, Chris, Niya, Natalie, Nash i Aiden. No i Vincent miał się zastanowić.
- Hah, a co z Drey i Dannym?
Meg popatrzyła na mnie w znaczący sposób. Odpowiedziałam jej pytająco-znaczący spojrzeniem, na co ona odpowiedziała jeszcze bardziej znaczącym. Obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Będę się musiała o tym wszystkiego dowiedzieć – wyszeptałam, gdy uspokoiłam się na tyle, by wydobyć z siebie jakiś cywilizowany dźwięk. - Kocham siebie za pomysł sprowadzenia go tutaj. Oni są tak bardzo dla siebie stworzeni, że to aż nierealne.
- Tak? Powiedź to jej, bo wciąż zaprzecza.
- No ale dzisiejszy dzień spędzają razem, więc chyba nabrała rozumu?
Pokiwała głową. 
- Ale wiesz, z nią to nigdy nic nie wiadomo.
- Hmmm, w sumie masz rację. A Harry się nie skusił na darmowe drinki?
- No przecież on ma randkę z Vienką.
W pół sekundy podniosłam się do pozycji siedzącej i popatrzyłam na nią zszokowana. 
- JAK TO SIĘ STAŁO?
- BOŻE, CZY TY JESTEŚ ŚLEPA, KOBIETO?!
- MOŻE? MÓW!
- Eh. To trwa już jakiś rok. Nie no, nie wierzę, że o niczym nie wiedziałaś!
- Jestem zapracowanym człowiekiem. Mów!
- Oni oboje są zbyt nieśmiali, więc ciągnęło się to i ciągnęło… aż w końcu spotkali się któregoś razu przypadkiem na zawodach i od słowa do słowa, spędzili razem całe popołudnie i wieczór – popatrzyła na mnie uważnie, a potem uśmiechnęła się – i noc, i poranek. Oficjalnie nic, cicho-sza, ale na kilku randkach już byli, więc myślę, że to tylko kwestia czasu, aż zmienią się ich statusy na fejsbuczku.
- Wow… ale wiesz, w sumie to bardzo dobrze.
- Hah, jasne, że dobrze! Teraz trzeba znaleźć dziewczynę dla Chrisa.
- No wiesz, ja to bym zaproponowała Ciebie – powiedziałam niby od niechcenia, a zerkałam na nią dyskretnie.
Na chwilę zwolniła tempo pociągnięć pędzla, a zaraz wróciła do dotychczasowej rutyny i parsknęła śmiechem. 
- Oczywiście! Gdy tylko krowy zaczną latać.
- Gdy jakąś zobaczę to od razu dam Ci znać!
Wtedy drzwi otworzyły się, a do środka weszły roześmiane Natalie i Niya. Miały już na sobie wyjściowe ubrania. Pierwsza elegancko – w ciemnych obcisłych jeansach, białej koszulowej bluzce i marynarce, a druga w ślicznej sukience w kwiaty.
- Hej wam – rzuciła Nat, siadając obok mnie na łóżku, podczas gdy Niyati, oparła się o ścianę.
- Hej. Wy już gotowe?
- Myślałyśmy, że dłużej nam to zejdzie… A jak u was? Długo jeszcze?
- Ruska idź się ubierać, jak tylko skończę, to zajmuję się Tobą.
- Okej – westchnęłam, po czym zabrałam sukienkę i zamknęłam się w łazience. Przebrałam się i spojrzałam w lustro. No nie wiem… Potrzebowałam drugiej opinii, więc wyszłam do pokoju i niepewnie powiodłam wzrokiem po dziewczynach.
- Cholercia, muszę sobie taką kupić – powiedziała Nat, przechylając głowę.
- Siadaj, słonko. Zaraz zmienimy tę szkaradną bestyjkę w księżniczkę!
- Wypraszam sobie bestyjkę!
- No siadaj, nie mamy czasu!
W każdym razie usiadłam i grzecznie obserwowałam co też ona wyczarowuje na mojej twarzy. Na szczęście nie czarowała ani długo, ani fantazyjnie, więc z efektu byłam zadowolona. Dodatkowo Niya w tym czasie kręciła lokówką włosy Natalie i postanowiła załatwić jeszcze mnie za jednym zamachem, kiedy tylko Megan poszła założyć kieckę. 
Kiedy wszystkie byłyśmy już gotowe… a trochę to trwało… zeszłyśmy wszystkie na dół. Panowie od dwudziestu minut nudzili się w kuchni. Pewnie byli wkurzeni, ale kiedy już zobaczyli cztery wystrojone dziewczęta to jakoś złagodnieli i humorki się im poprawiły.
- Potrzebujemy dwóch kierowców – oznajmiła Megan, po czym szybko dodała, że „ja nie!”.
- Musiałabym wypić trzy butelki wódki żeby się troszkę upić, więc mogę ewentualnie się zapisać
- To ja m… - zaczął Alex, ale Megan szybko mu przerwała.
- Nie ma mowy! Ty musisz się w końcu zabawić!
- Jakie Ty masz plany względem niego? - zapytał zaskoczony i lekko przerażony Chris, ale Megan tylko się uśmiechnęła. Alex rozważał ucieczkę, póki jeszcze miał okazję.
- No ktoś musi być trzeźwy, żeby prowadzić.
- Właściwie…
I wszystkie spojrzenia spoczęły na Vincencie. Stał przed nami w garniturze, a przynajmniej tak sądziłam, że jest to garnitur, bo jednak był to odpowiednik z jego planety. Chociaż z ziemskim krawatem. 
- Właściwie to ostatnio ćwiczyłem nowe zaklęcie. Okazuje się, że skutkiem ubocznym jest… natychmiastowe otrzeźwienie umysłu po spożyciu trunków.
- Tak? A jak to odkryłeś? - Nash skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na niego podejrzliwie.
- Cóż… lubię sobie czasami umilić studiowanie ksiąg…
- Jeśli tak to pewnie to działa tylko na Ciebie, a nie masz pojęcia jak prowadzić rower, nie mówiąc już o samochodzie.
- Możemy przetestować, czy zadziała na kimś innym – wtrąciłam się.
- No ale możemy to zrobić już na miejscu? Nie będę czekać kolejną godzinę – westchnęła Nat.
- A co jeśli nie zadziała?…
- Jak tylko wejdziemy do baru to ochotnik od razu łapie się za butelkę tequili. Reszta czeka na efekty. Później zobaczymy. Zgoda?
Nie słysząc sprzeciwów ruszyła ku drzwiom, otworzyła je na szerz i gestem zaprosiła nas do wyjścia. Już na podwórku ustaliliśmy, że bierzemy stajenną toyotę i auto Meg. Alex nie chciał ryzykować życia swojego Ferrari, chociaż długo go namawialiśmy.
Ruszyliśmy! Słońce zdążyło już zajść, ale niebo wciąż pomalowane było na ciekawe odcienie pomarańczu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce było już ciemnofioletowe. Dało się słyszeć głośną muzykę jeszcze zanim weszliśmy do środka. 
Było tam sporo ludzi, ale spodziewaliśmy się większego tłumu. Nieco walentynkowy wystrój (w postaci poprzyklejanych wszędzie serduszek, wyciętych z kolorowego papieru), a poza tym kolorowe reflektory i trochę sztucznej mgły. 
- Tak w ogóle to zgłaszam się na ochotnika! - oświadczył Chris, w pozie godnej wielkiego bohatera.
- Ale Ty się dla nas poświęcasz, stary… - Nash poklepał go po ramieniu.
- Dobra, zamawiajcie mu coś mocnego, a my idziemy do stolika – odparła Megan i wzięła mnie oraz Niyę pod rękę. Prawie na samym końcu lokalu znajdowała się zarezerwowana „loża VIPów” w postaci okrągłego stołu i pół okrągłej kanapy. No cóż, bierz co dają. Usiadłyśmy sobie i rozglądałyśmy się, czekając, aż panowie wrócą z zamówieniem.
- Mają tu karaoke, Boże, trzeba uciekać póki czas! - powiedziała Meg, a ja z przerażeniem podążyłam za jej spojrzeniem, by ujrzeć scenę z mikrofonem, idealnie oświetlonym samotnym, żółtym strumieniem światła.
Jednak wtedy o stół coś łupnęło. Okazało się, że to tacka z kilkunastoma kieliszkami, wypełnionymi różnokolorowymi alkoholami. Chris patrzył się na to z błyskiem w oku i niemal natychmiast przystąpił do działania.
Kiedy skończył usiadł, a wraz z nim wszyscy, którzy nie zrobili tego wcześniej. Patrzyliśmy się na niego, oczekując. Jedna minuta… druga minuta…
- Dajcie mu coś jeszcze! - prychnęła zniecierpliwiona Nat, przywołując gestem kelnerkę.
Podeszła do nas bardzo sympatycznie wyglądająca dziewczyna z prosto ściętymi blond włosami. Zapytała nas jak może pomóc w wyraźnie wyczuwalnym norweskim akcentem. 
- Poprosimy jeszcze raz to samo – powiedziała Natalie, wskazując na tackę pełną pustych kieliszków.
- Czujesz coś w ogóle? - Axel popatrzył na niego z politowaniem.
Chłopak pokręcił jednak głową, z utęsknieniem wypatrując kelnerki. 
- Jak to jest być królikiem doświadczalnym? - zagadnęła siedząca obok niego Meg, ale zanim zdążył jej odpowiedzieć, jego mina zaczęła się robić niewyraźna.
- Już?
Pokiwał głową, kurczowo trzymając się stołu. 
- No to dajesz, Vincenty – powiedziała Meg i odsunęła się lekko – tak na w razie czego.
- W porządku. Będę potrzebować porcelanowej miseczki, kadzidełka, zapałek i odrobiny suszonej szałwii.
Przez kilka sekund gapiliśmy się na niego z morderczo-bezsilnymi spojrzeniami. Robiliśmy to tak długo, dopóki nie dał już rady udawać i roześmiał się ze swojego świetnego żartu, po czym pstryknął palcami. Chris niespodziewanie wziął najgłębszy oddech swojego życia, co wyglądało jakby powróciła do niego dawno zaginiona dusza.
- BOŻE, TO DZIAŁA! - wrzasnął, a wszyscy ludzie popatrzyli się na nas jak na kosmitów.
Vincent wygodniej rozsiadł się na kanapie, z miną szefa szefów, a m biliśmy brawo. Nat znowu przywołała kelnerkę i tym razem złożyliśmy już porządne zamówienie. Z dziewczynami wzięłyśmy po kolorowym drinku, panowie po piwie, a oprócz tego jeszcze dwadzieścia trzydzieści dwa kieliszki z tequilą, wódką i innymi trunkami. Te kieliszki Nash rozstawił w kółeczku, a na środku położył butelkę. Nie odzywaliśmy się. Czekaliśmy co się stanie. 
- Ekhm, no więc… prawda czy wyzwanie, z tymże w tej wersji gry nie możesz wybrać. Wyzwaniem zawsze jest opróżnienie zawartości kieliszka, a jeśli wypadnie na pusty – wtedy odpowiadasz na pytanie zadane przez osobę, która kręciła butelką. No a kolejność… polecimy sobie według wskazówek zegara. Wszystko jasne?
- Hej, a skąd w ogóle pewność, że wszyscy chcą grać? - zapytałam.
- No i gdzie te puste kieliszki? - zaraz po mnie odezwał się Alex.
- Moi drodzy, podświadomie każdy chce grać. A puste kieliszki pojawią się już za kilka chwil. Możemy już zaczynać, czy jeszcze jakieś błyskotliwe pytania?…
- Dobra, kręć – ponaglił go siedzący obok Chris, który ledwo co wytrzeźwiał, a już chciał być znowu pijany. 
Butelka zawirowała… i wskazała oczywiście pełny kieliszek, no bo jakżeby inaczej. Chris natychmiast wlał sobie do gardła jego zawartość. Później to samo uczyniła Meg, następnie ja, Nat… natomiast Niya musiała odpowiedzieć na pytanie. 
- Hmmmm… który z panów z naszej pięknej stajni najbardziej Ci się podoba? Albo pań, jakkolwiek.
- Hej, powinnaś pytać o tych obecnych, bo tak jest łatwiej! - wtrąciła Megan, natomiast Niya zaprotestowała.
- Nie ma zmieniania! Zadała pytanie, więc pytanie zostało zadane!
- No niech Ci będzie, ale gdybym to ja Ci wymyślała to pytanie... - Pokazała jej język i wzięła łyka swojego napoju.
- Więc… jeśli już KONIECZNIE muszę kogoś wybierać to chyba… chyba Danny. Ale wiem, wiem. To tylko odpowiedź na pytanie, nic poza tym. - Uśmiechnęła się, po czym zakręciła butelką, a kilka sekund później Alex wypijał już odrobinę tequili.
- Chyba trzeba zmienić zasady, bo kiedy zostaną same puste, t te same osoby będą ciągle zadawać nam pytania – stwierdził Aiden. - Może lepiej niech ten, który ma właśnie kręcić, wytypuje następną osobę?
- Racja – poparłam go. - Jak Megan zacznie mnie wypytywać to ja tu umrę ze wstydu, a wcale nie tak łatwo mnie zabić.
- Może niech Megan każdemu zadaje pytania, wtedy gra będzie znacznie bardziej ciekawa – zastanowił się Nash.
- Taki jesteś chętny do wyjawiania wszystkich swoich najmroczniejszych sekretów… - zapytała, niebezpiecznie mrużąc oczy.
- Nie mam nic do ukrycia – odpowiedział jej z typowym dla siebie uśmieszkiem.
- Hm, jeszcze zobaczymy.
- Nie mogę się doczekać.
Okej, ja chyba też nie mogłam się doczekać, on coś na pewno ukrywał! 
- Dobra, to kto teraz? - zapytała Niya.
- Alex, wytypuj kogoś i kręć.
- Aaaaa… Vincent?
Bo wcale nie byłaby teraz jego kolej, gdybyśmy nie zmieli zasad… W każdym razie szczęśliwy Vincent miał okazję spróbował ziemskiego skarbu w postaci burbona. Mieliśmy tylko nadzieję, że będzie później wstanie pstrykać palcami… 
- Ruska.
I wylosował mi pytanie. I nie miał pojęcia o co może zapytać. 
- Czy… potrafiłabyś zrobić jutro psa na obiad?
Tak. To znaczy nie! To znaczy to są moje myśli, a nie odpowiedź. Odpowiedź długo nie nadeszła, bo nie była w stanie się wymyślić i wygłosić samodzielnie, bowiem ja byłam w zbyt sporym szoku. Jak zresztą i wszyscy zebrani. Gdyby nie ta muzyka to w lokalu zaległa by zupełna cisza.
- Vincent… dlaczego ty chcesz zjeść psa? One są przyjaciółmi...nie jemy ich… - wykrztusiłam w końcu.
- Jak to nie? Wyraźnie słyszałem, jak dzisiaj rano Kyrah rozmawiała ze swoją matką i prosiła ją o pieniądze na gorące psy, bo była bardzo głodna – wyjaśnił, a potem nachylił się nad stołem i wyszeptał: - czy to z nią coś jest nie tak…?
- Boże! Vincent! To nie jest zrobione z psów! To nawet nie ma nic wspólnego z psami! - powiedziałam trochę za głośno, zwracając na siebie uwagę zebranych.
- No chyba, że z jamnikami – wtrącił Chris. - One są długie jak parówki. No co? Skądś się to musiało wziąć!
- Okej, okej… zrobię jutro na obiad hot dogi, to leży jeszcze w zakresie moich możliwości kulinarnych. Ale nie z psa. Psy są milutkie i przyjazne.
- Jeśli zobaczę Cię kiedyś ganiającego z siekierą za którymś z psów to nie będzie mnie obchodziło czy jesteś jakimś tam czarodziejem czy nie! - warknęła, trochę nieufna jeszcze Natalie.
Vincent natychmiast pokiwał głową, a ja wzięłam kilka głębszych oddechów i zakręciłam butelką, wcześniej wyzywając Alexa do gry. I pusty! Uśmiechnęłam się promiennie.
- Oh Alexandrze, jakże mi się zaczęła podobać ta gra!
- No mi trochę mniej… - Niespokojnie poruszył się na kanapie.
- Opowiedź nam o swoim pierwszym pocałunku…
- O ile już się odbył – wtrącił Chris, ale Megan odpowiednio go ukarała. 
Pan Stark poczerwieniał, dokończył duszkiem swoje piwo, ale widząc, że nie odpuściliśmy i dalej chcemy odpowiedzi westchnął i zaczął mówić.
- Na pierwszym roku studiów… - zaczął, ale znowu przerwał mu Chris.
- Studiów?! Stary…
- On skończył studia jak miał osiemnaście lat, debilu! - Tym razem w rolę obrończyni wcieliła się Nat, a ja kopnęłam go pod stołem.
Z Alezia naszego kochanego mogą sobie żartować jedynie nieliczni.
-Tiaa… no więc zostałem siłą wyciągnięty na imprezę… chyba bardziej w roli maskotki. I jedna dziewczyna była tak pijana, że nie wiedziała nawet kim jestem, a ja nie zdążyłem uciec i to na tyle.
- Jeszcze chciałeś uciekać? - Chris po prostu nie mógł się powstrzymać przed komentarzami. To było dla niego najwyraźniej niczym oddychanie.
- Była przerażająca!
Później graliśmy dalej, w końcu skończyły się pełne kieliszki, zamówiliśmy kolejne drinki, ale rozkręciła się imprezę na sali, więc większość poszła tańczyć. Ja zdecydowałam się na małe posiedzenie przy barze. Akurat obsługiwała nasza kelnerka. Postanowiłam przetestować dziś wszystkie te najbardziej kolorowe napoje procentowe w karcie. 
- Wszystko gra? - zapytał Aiden, który przysiadł się nawet nie wiem kiedy.
- No tak… dlaczego miałoby nie grać?…
- Bo jesteś tutaj? Z tymi, którym zależy tylko na tym, żeby się zapić i przebrnąć przez ten dzień?
- No tak, to sens każdego mojego dnia, więc co za różnica?
- Wiesz, co mam na myśli. Bo jeśli on coś zrobił to ja…
- To co wtedy Ty? - przyjrzałam mu się uważniej, opierając głowę na jednej ręce, drugą trzymając bardzo dziwny kieliszek z jaskrawozielonym płynem.
- To wtedy on pożałuje, okej?
- Luz, nic się nie stało. Po prostu nie musimy ze sobą spędzać każdego dnia, nie ważne co to jest za dzień. Poza tym, gdy jesteś z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu… zaczynasz nienawidzić tę osobę. Przynajmniej ja tak mam. Od każdego muszę czasem odpocząć, albo miałabym za sobą jeszcze więcej ciał.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Boże, tak! Jest cudownie! Jest łąka, stokrotki i tęcza! To chciałeś usłyszeć? - parsknęłam śmiechem, po czym odstawiłam kieliszek na blat, złapałam go za ramiona i westchnęłam. - Nic się nie stało. On jest na misji w kraju, którego nazwy nie potrafię nawet wymówić. Ja jestem tutaj z moimi mordkami. Nie przeszkadza mi to. Poza tym przysłał mi wielki bukiet, który chyba wiedzieli wszyscy poza Tobą! Spotkamy się za dwa dni i będziemy cieszyć się na swój widok jeszcze bardziej, bo za sobą tęsknimy.  Jeśli cokolwiek będzie się działo, to Tobie drugiemu o tym powiem. Jesteś moim najlepszym przyjacielem nie od parady, Hades.
- Okej, przekonałaś mnie.
- Cieszę się. - Uśmiechnęłam się i wróciłam do podpierania głowy. - No więc co z Tobą? Nie jesteś już w SO, Twoja wymówka straciła ważność. Masz jakiś miesiąc zanim zacznę poważnie podejrzewać, że wolisz chłopców.
- Może nie pracuję już w SO, ale ciągle mam kupę roboty. I to dzięki Tobie, więc najpierw daj mi wolne i jakąś premie, a potem pogadamy.
- Pff, boksy same się nie wyczyszczą, mój drogi. Brakuje nam ludzi. Sprzątnie boksów to jedno, a trenowanie koni to drugie. Jakiś tam poziom ze sportowcami utrzymujemy, ale spójrz na pokazowe rumaki. Wiem, że nie powinnam była tylu ich kupować, ale jeju, te piękne pyszczki… nie mogłam przejść obojętnie.
- Zatrudnisz jeszcze kogoś dla nich?
- Naprawdę nie mam pojęcia kogo. Nikt się w tym nie specjalizuje, wszystkie CV jakie do nas dochodzą to ludzie, którzy jeżdżą skoki albo ujeżdżenie.
- Emm… naprawdę bardzo przepraszam, że przerywam, ale… dużo pracowałam z arabami, przygotowywałam je na wystawy i dobrze mi szło…
Z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że powiedziała to barmanko-kelnerka. Popatrzyłam na nią na początku zdumiona, a później zainteresowana. 
- Więc czemu się tym już nie zajmujesz?…
- To było zanim przyjechałam tu z Oslo. Nie znałam języka, więc miałam dość wąskie możliwości…
- Dziewczyno… czy chcesz mieć jutro rozmowę kwalifikacyjną w Echo Stable? To trochę za miastem, w stronę Los Angeles.
Na jej miłą twarzyczkę natychmiast wkroczył wielki uśmiech. 
- Bardzo! I naprawdę, przyjmę wszystkie warunki, cokolwiek… zależy mi na pracy z końmi. Rany, nie widziałam żadnego na żywo już z pół roku!
- Biedactwo! Jutro zobaczysz całe stado! Dam Ci moją wizytówkę tylko…
- Tutaj. - Aiden wskazał na podłogę, gdzie leżała moja torba.
- No tutaj, tutaj. Umówmy się na czternastą…
- Daję głowę, że o czternastej będziesz jeszcze spać – wtrącił swoje Aiden.
- No racja, racja… to może o szes…
Spojrzenie Aidena – odradzam. 
- O siedemnastej!
- Cudownie! Będę na pewno.
- Gdybyś miała problemy z dojazdem to zadzwoń. Odbiorę albo ja, albo moja wspólniczka.
Wyglądała na nieziemsko szczęśliwą, więc i ja byłam szczęśliwa. Jeszcze chwilę pogadałyśmy i dowiedziałam się, że ma na imię Josefine. Później wróciliśmy do stolika, na którym tańczyła Megan. Ściągnęliśmy ją na dół. W tym samym czasie zauważyliśmy jakieś poruszenie pod sceną. Szybko okazało się, że noc karaoke się rozpoczęła, a w kolejce pierwsza stała Natalie. 
Wolałam tego nie oglądać. Natomiast Nash zaczął nagrywać występ. Sama nie wiedziałam czy mam mu przerwać czy upewnić się, że nie straci ani sekundy. 
Ostatecznie stwierdziłam, że będę udawać, że nic nie widzę. Wyjęłam telefon, by dowiedzieć się o paru niedobranych połączeniach od kilku różnych osób. Troszkę to olałam i zdecydowałam się napisać do Bucky'ego. 
< witaj, żołnierzu. Jak tam Twoja misja? >
Na odpowiedź musiałam chwilę zaczekać, ale Nat robiąca z siebie pośmiewisko umiliła mi czekanie. 
- Boże, może powinniśmy ją uratować przed tym wstydem? - szepnęłam do siedzącej Obok Niyati, która świetnie się bawiła, grając z Alexem w trzy kubki.
- Niee, daj się jej wyszaleć!
No skoro tak…
< pierwsza zakończona sukcesem, druga jeszcze w trakcie ;) >
< miała być jedna? Przez to wrócisz później? Mogę być w NY tylko dwa dni ;/ >
< nie panikuj, laleczko >
< nie panikuję, bynajmniej! ;P Tylko trochę mi się nudzi i szukam zajęcia. >
< mógłbym z tym coś zrobić > 
< proszę bardzo, masz pole do popisu >
< okej, proponuję taniec >
< nie lubię tańczyć z telefonem. Chociaż ma to swoje plusy… >
< jeśli wolisz telefon to w porządku, ale miałem nadzieję, że jednak wybierzesz mnie >
< szczerze to nie wybrałabym żadnego z was, nienawidzę tańczyć! ;p >
< miałaś odpisać czymś w stylu „jak niby miałabym Cię wybrać, skoro Cię tu nie ma...” >
< okeeej…? Co? >
< Podoba mi się ta sukienka >
< OKEEEEEJ??? >
< NO ROZEJRZYJ SIĘ W KOŃCU! ;D >
Podniosłam wzrok i zobaczyłam go. Stał przy barze, opierając się o blat. W pierwszym odruchu chciałam do niego podbiec, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Uniosłam brwi, po czym wróciłam wzrokiem na ekran. 
< widzę przy barze kogoś wartego uwagi. Chyba muszę kończyć i zainteresować się tym nieznajomym. Nie bądź zły >
< skąd. Właśnie zauważyłem śliczną dziewczynę w barze, udaje niezainteresowaną, ale widzę jak jest naprawdę >
< Jak jest naprawdę? >
< Wystarczyło jej jedno krótkie spojrzenie, żeby zaraz oblać się rumieńcem >
< myślę, że źle to interpretujesz. Ona pewnie za dużo wypiła i tyle >
< Wygląda na całkiem odporną, to nie to >
< Nie możesz po jednym spojrzeniu poznać jak bardzo ktoś jest odporny na alkohol! Nie jest zainteresowana, pogódź się z tym! >
< Nawet jeśli nie jest zainteresowana teraz, to zaraz będzie >
< ??? >
Odważyłam się na niego zerknąć, ale już go tam nie było. Teraz siedział przy barze, całkiem niedaleko mnie. Powiedział coś do kelnerki, a potem sam dostał szklankę z czymś tam. Za chwilę Josefine przyniosła mi tequilę. 
- To od tego chłopaka – dyskretnie wskazała na Bucky'ego – powiedział, że chciałby Cię lepiej poznać, bo wyglądasz zupełnie jak jego wymarzona dziewczyna.
- Serio? Tak nisko upaść?
Jo wzruszyła ramionami i odeszła. 
< Ten gość właśnie przysłał mi drinka >
< Zdecydowanie powinnaś zabrać go ze sobą do domu >
< Nie wiem czy był szczepiony >
< Zawsze możesz zapytać. Tak czy inaczej, ta dziewczyna co chwilę na mnie zerka. Myślisz, że powinienem do niej podejść? >
< zależy czego od niej chcesz >
< Nic takiego, po prostu chcę z nią spędzić resztę życia >
< uważam, że najpierw musisz się przedstawić, a dopiero później możesz oznajmiać takie rzeczy >
< no dobrze, trzymaj kciuki >
Akurat reszta załogi się zmyła, więc miałam całą lożę dla siebie. Żołnierz przysiadł się do mnie i mocno mnie przytulił. 
- Cześć, jestem Bucky – powiedział.
- To ma być imię?
- Buchanan, jeśli wolisz.
- Ktoś o imieniu Buchanan nie może być normalny. Ale to w porządku, bo widzisz… ja też nie jestem normalna.
- Bardzo słusznie. Normalność jest nudna. Więc jak mówią na Ciebie?
- Laleczka. Ale pozwalam na to tylko jednej osobie.
- Mogę Cię ze sobą wziąć?
- Jasne. Tylko się upewnię, że czarodziej jest w formie.
- Nie wnikam…
Namierzenie Vincenta chwilę mi zajęło, a gdy się w końcu udało zapytałam go, czy ciągle jest w stanie wykonać swój trick. Przetestował go na mnie i chociaż naprawdę nie czułam się zbyt pijana, to jednak lekką różnicę zauważyłam. 
- Dzięki. Zaopiekuj się nimi, okej?
- Nawet Druid nie dałby rady się nimi zaopiekować, ale zrobię co w mojej mocy.
Mhm, no dobrze. Cokolwiek mówisz. Wróciłam do Buchanana, wzięłam go za rękę i wyszliśmy, żeby spędzić wieczór na oglądaniu Mentalisty i obżeraniu się słodyczami i aktywnościach nocnych nieokreślonych. 

sobota, 11 lutego 2017

65. (cross) Shadow of Time


To był chłodny dzień, dlatego postanowiłam skorzystać z okazji i zabrać jakiegoś konia na tor crossowy. Po zorientowaniu się w sytuacji wybrałam Shadowa, bowiem to on pracował ostatnio najmniej.
Szybko go sobie wyczyściłam i założyłam sprzęt. Uznałam, że turkusowy komplet będzie mu pasował. Wyprowadziłam gotowego konia przed stajnię, gdzie wsiadłam, uprzednio podciągając popręg. 
Ruszyliśmy w stronę lasu raczej spokojnym stępikiem, bo na początku więcej nie mogłam od tego leniucha wyegzekwować. Był baaardzo ospały i najchętniej spędziłby cały dzień wygrzewając się na słońcu, ale nie ze mną te numery. Cały czas strofowałam go, przypominając o trzymaniu rytmu i chwaliłam gdy mnie słuchał. Po leśnych ścieżkach poruszał się już żwawiej, chociaż i tak mogło być lepiej. Przejście do kłusa nie było takie proste, a gdy już się udało to mieliśmy bardzo wolne tempo. Starałam się wybierać ścieżki o twardszym podłożu, bo pewnie na tych piaszczystych alejkach chciałoby mu się jeszcze mniej… W końcu przyszedł czas na galop. Jeju, było jeszcze trudniej i musiałam włożyć w to sporo wysiłku, ale udało się! Shadow galopował i to wcale nie najwolniej jak się dało. Po zaledwie minucie byliśmy już na torze, gdzie jeszcze chwilkę się porozgrzewaliśmy, po czym skoczyliśmy sobie taką prostą przeszkódkę w postaci przyniesionego tu ze stajni krzyżaka. 
Po chwili przerwy zaczęliśmy zabawę! Ale dla mnie nie była to specjalna frajda, bo musiałam tego konia pchać, jak nie wiem i zmachałam się bardzo szybko. Jednak nie poddawałam się! Najechaliśmy spokojnym galopem na pierwszą przeszkodę w postaci kłody, którą Shadow przeskoczył bez większych problemów. Ale pilnowałam go konkretnie, wszystkimi dostępnymi środkami. Zdawało mi się, że po lądowaniu zwolnił jeszcze bardziej i takim patatajem zrobiliśmy najazd na żywopłot. Starłam się zmobilizować go jak tylko potrafiłam i chyba dałam radę, bo z mojej perspektywy skok się udał. Pochwaliłam konia, a później robiłam wszystko, by przyspieszył. Akurat zjeżdżaliśmy z górki, więc nabrał trochę tempa i udało nam się je utrzymać, gdy byliśmy już na dole. Pokonaliśmy płot bez problemu, chociaż była to spora przeszkoda i trochę się martwiłam. Ale Shadow naprawdę był zupełnie wyluzowany i nie przejmował się niczym… Nawet tym, że właśnie jechaliśmy w stronę hydry, które zwykle średnio wychodzą konikom w jego typie. Nie miałam pojęcia jak poradzi sobie z zadaniem, ale przysięgłam sobie, że damy radę. Używałam czego mogłam by go zmotywować, udało nam się trochę przyspieszyć… czułam wahanie z jego strony, ale nie dałam mu szansy na wyłamanie. Odbił się od ziemi z tak niespodziewaną siłą, że jestem pewna, iż leciałam nad koniem zamiast z koniem. Wylądowaliśmy ciężko, koń w szoku, ja w szoku… ale okej… galopowaliśmy dalej, starając się ogarnąć rzeczywistość. Pochwaliłam go gdy tylko odzyskałam rozum. Mieliśmy chwilę na odpoczynek (w pełnym galopie, no ale…), po czym wjechaliśmy do lasu, gdzie znajdowały się trzy kłody w odległości kilkunastu metrów od siebie. Shadow poradził z tym sobie znakomicie. Po tej hydrze zyskał też na prędkości i póki co wcale nie zwalniał, co bardzo mnie cieszyło. Po wyjechaniu z lasu musieliśmy zeskoczyć z progu, żeby wpaść do jeziorka. Poszło nam całkiem nieźle, chociaż miałam czarne myśli. Zaraz po wyjściu na brzeg mieliśmy palisadę do przeskoczenia. Była dość wysoka, ale spięliśmy się i poradziliśmy sobie z nią wcale nie najgorzej. Stwierdziłam, że jeszcze tylko rów i płot. Wystarczy nam na dziś. Rowów koniska też za bardzo nie lubią, więc asekurowałam konia jak mogłam, ale nic złego się nie stało. Natomiast przy płocie mocno się wahał, był wyższy niż poprzedni taki. Wyłamanie było bardzo wyraźną wizją, ale znowu się uparłam, że koń skoczy. No i skoczył, tylko strasznie koślawo. Ale wylądowaliśmy bezpiecznie! Wyklepałam go porządnie, a potem jeszcze zrobiliśmy takie duuuże koło w galopie na luźniejszej wodzy. Zwolniłam do kłusa, wjeżdżając w alejkę, która prowadziła do domu. Sporo tym kłusem sobie truchtaliśmy, nawet jeszcze skoczyliśmy taką jedną gałązkę, ale to tak, ze nawet ja nie wiedziałam, że on przez nią przeskoczy, zamiast normalnie przez nią przejść. Później duuużo stępa i zatrzymaliśmy się przed drzwiami stajni. Gdy zaprowadziłam go do boksu podarowałam mu dwie marchewki i jeszcze trochę go pomiziałam w nagrodę. 

piątek, 10 lutego 2017

64. (skoki) Genoshia, Ravenna

Genoshia & Niyati
Ravenna & Ruska

Gennie zaczęła ostatnio na poważnie startować, natomiast Ravenna miała właśnie zaliczyć swój debiut, toteż wzięłyśmy obydwie dziewczyny na poranny trening. Może nie była to piąta rano, bo o tej porze to ja jestem nieprzytomna, ale dziesiąta pasowała wszystkim. 
Przygotowałyśmy sobie konie w spokoju, zupełnie się nie spiesząc. Zarówno Ravi jak i Genoshia były bardzo łagodne i nie sprawiały problemów wychowawczych. Wyprowadziłyśmy je z boksów i udałyśmy się do klimatyzowanej hali. Nie licząc porozstawianych specjalnie dla nas przeszkód, było tam zupełnie pusto. Podciągnęłyśmy popręgi i wsiadłyśmy, żeby za chwilę ruszyć sobie żwawym stępem w dwóch różnych kierunkach. Ravenna była dziś troszeczkę ospała i musiałam pilnować tego tempa, bo inaczej zatrzymała by się i rozpoczęła drzemkę. Natomiast Gennie nie potrafiła zwolnić i wyrywała się do biegu jak dzika. Dwa różne nastroje… Po kilku minutach takiego stępowania (jakieś 1,5 okrążenia na każdą stronę), zaczęłyśmy wprowadzać podstawowe ćwiczenia. Najpierw duże wolty, półwolty na pół hali, zmiany kierunku po przekątnej i serpentyny o trzech brzuszkach. Ravi powolutku się budziła, a Gennie zaczęła odpuszczać i się rozluźniać. Zakłusowałyśmy niemal w tym samym momencie. Dla Gen to było zbawienie i od razu chętnie nadała szybkie tempo. Z Ravi było nieco ciężej, ale w końcu udało mi się zmobilizować ją na tyle, by nie zwalniała co kilka sekund. Po kilku minutach zabawy tempem była już energiczną wersją siebie i nie miałam więcej żadnych problemów.  Kłusowałysmy sobie od czasu do czasu robiąc jakieś figury w stylu wolty w każdym narożniku czy już ciaśniejsze serpentyny. Genie przeżywała właśnie to samo, ale nie narzekała, bo coś robiła i robiła to dobrze, więc była chwalona. Zlokalizowałyśmy też drążki, więc postanowiłyśmy sobie przez nie parę razy przejechać. Rozbudzona Ravenna nie miała z tym trudności – wysoko podnosiła kopyta i nie zwalniała. Genoshia radziła sobie równie dobrze, z tym że w jej wykonaniu wyglądało to jeszcze lepiej, bo a ambitna gwiazdka wszystko musiała robić najlepiej jak potrafiła. Po kilku próbach zdecydowałyśmy się zagalopować, a potem zrobić małą przerwę. 
Obydwie klacze świetnie poradziły sobie z przejściem. Były płynne, dynamiczne, a konie nie wyszły z poprawnego ułożenia. Ravi była całkiem wygodna i w wolnym galopie naprawdę miło się na niej siedziało. Gen poruszała się szybciej, ale to tylko wtedy, gdy biegła po pierwszym śladzie. Gdy Niyati skierowała ją na połówkę hal to od razu zwolniła, by skupić się na dokładności. Klaczka zaczęła się pięknie wyginać i składać. 
Po porządnym rozgalopowaniu zwolniłyśmy do stępa i przez chwilę włóczyłyśmy się na luźniejszych wodzach. Później zebrałyśmy koniska i cóż… skaczemy! Na początek najniższe przeszkody, czyli krzyżaczek i stacjonata o wysokości 50 cm. Genoshia praktycznie wyśmiała tę przeszkodę, skoczyła przez nią na zupełnym luzie, dziwiąc się, że w ogóle dajemy jej takie zadania. Tymczasem dla Ravi to było ważne i bardzo się skupiała, żeby przypadkiem nie strącić drągów.  Nie musiała się jednak obawiać, bo ćwiczenie poszło jej rewelacyjnie i sprawiło jej trochę frajdy. Za chwilę skoczyłyśmy sobie jeszcze 60 cm. Oksera, a później skierowałyśmy się na szereg gimnastyczny. Składał się z 5 przeszkód w wysokościach od 50 do 65 cm – głównie stacjonaty, ale trafił się jeden krzyżak (pierwszy w kolejce). 
Gennie szła pierwsza. Dla niej to było stosunkowo proste, dlatego bez żadnego zawahania pokonywała jedną przeszkodę za drugą i to w całkiem niezłym tempie. Niya pochwaliła ją, a ja zagalopowałam i najechałam Ravi na odpowiedni najazd. Wolałam ją mocno pilnować, chociaż teoretycznie nie powinna wyłamać. Ładnie wybiła się przed krzyżakiem, a później poszło już gładko. Avi strasznie się rozkręciła i naprawdę pokazała klasę. Wcale się nie wahała i zawsze miała jakiś zapas.
Zsiadłam żeby podwyższyć przeszkody w szeregu i poza nim do 100 cm.
Po chwili przerwy Gennie skierowała się w jego stronę (krzyżak zamieniłyśmy na okser) i naturalnie ze zdecydowaniem odbiła się od ziemi. Niya wiedziała, że dla niej ta wysokość jej wciąż śmieszna, więc skupiły się na szybkości. I to było widać, bo klaczka zmiażdżyła to ćwiczenie i gdybym miała jej dać ocenę to dostała by sześć z plusem. Była naprawdę skoncentrowana i oddana amazonce. Przyszła kolej na nas… Ravi miała chyba lekkiego stracha, ale wspierałam ją jak tylko potrafiłam. Mocno pilnowałam przed każdym skokiem, dawałam jasne sygnały i motywowałam. To sprawiło, że Ravenna poczuła się pewniej i próbowała ze wszystkich sił. Czasami, jak powiedziała mi później Niya, była naprawdę bliska zahaczenia kopytem w belkę, ale nie zrzuciła ani razu! Mocno ją wyklepałam i pozwoliłam na chwile galopu na luźniejszej wodzy. Tymczasem Niyati na chwile zeskoczyła z konia, żeby podnieść poprzeczki w kilku luzem stojących przeszkodach do 115  i 120 cm.  Później wsiadła i po chwil rozluźniających ćwiczeń skierowała Gen na jedną z nich. Klaczka bez zawahania wybiła się i przeleciała nad stacjonatą jakby do tego się urodziła. Gapiłam się na nią, stępując z Ravi gdzieś z boksu, by nie przeszkadzać. Genoshia wykonała ostry zakręt, nie tracąc równowagi i po kilku krokach na prostej już drodze wyskoczyła nad okser. 
Widać było jak bardzo cieszy się z tych możliwości. Miała w sobie jeszcze sporo energii do rozładowania. Niya najechała z nią na szereg, składający się z trzech stacjonat Były to już te 120. Klaczka była pozytywnie podekscytowana i jetem pewna, że nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby się zatrzymać. Nie mogła się doczekać by to skoczyć! Oczywiście radziła sobie świetnie, starała się jak rzadko który koń. Byłam z niej taka dumna! Pokonała szereg i nawet z tej radości zdarzyło się jej bryknąć! Niya jeszcze skoczyła z nią kilka przeszkód, ale za każdym razem wyglądało to niemal tak samo. Gennie kochała skakać i miała do tego tak wielki talent, że wiązałam z nią ogromne nadzieję. 

Postanowiłam skoczyć z Ravi jeszcze parę przeszkód o wysokości 110 cm. Tylko cztery, tak żeby tylko sobie przypomniała co nieco. Niedługo przed wybiciem, jak zawsze, czułam, że równie mocno chcę to skoczyć, jak się boi. To było dla niej bardzo typowe i w takich momentach należało dać jej maksimum wsparcia. Udało się nam zaliczyć wszystkie przeszkody, ale tylko dlatego, że działałyśmy jak drużyna. Ra v ciągle była na kontakcie i słuchała tego, co chcę jej przekazać. Była naprawdę przyjemnym do jazdy koniem. 
Na koniec jeszcze każda z nas skończyła sobie te wypierdki 50 centymetrowe i później już tylko rozluźniający stępo-kłusik. Po skończonym treningu odprowadziłyśmy klaczki do boksów, gdzie dostały po smakołyku. Jakąś godzinę później zaprowadziła je na pastwisko.

czwartek, 9 lutego 2017

63. (cross) Genoshia

Genoshia & Ruska

Postanowiłam w końcu popracować z Gennie trochę więcej, bo ostatnio jednak nie miałam dla niej zbyt wiele czasu. Koło jedenastej rano zjawiłam się w jej boksie ze szczotkami i sprzętem. Wyglądała na zadowoloną,  bo na dzień dobry poczęstowałam ją smakołykami. 
Czyszczenie poszło sprawnie, bo mała nie była brudna i wcale się nie wierciła. Szybko przeszłam do ubierania jej, co także zajęło mi zaledwie chwilę. Wybrałam dla niej niebieski komplet, w którym prezentowała się ślicznie!
Wyprowadziłam ją na zewnątrz, po czym wsiadłam ze schodków i od razu skierowałam klacz w stronę lasu. Po drodze ustawiłam sobie strzemiona i wyciszyłam telefon. Nie musiałam się martwić o nagłe odskoczenia, bo Gen zawsze wykazywała się ponadprzeciętnym opanowaniem i ufałam jej na tyle, na ile mogłam ufać wierzchowcowi. 
Po wjechaniu do lasu zakłusowałam, co przyszło bardzo łatwo, bowiem klacz miała dziś w sobie sporo energii. Poruszała się rytmicznie, całkiem żwawo i czułam, że mam nad nią kontrolę. Reagowała na każdy mój ruch i natychmiast wykonywała polecenia. Naprawdę lubię na niej jeździć… 
Podłoże było różne, od trawiastego, przez leśna ściółkę, po dość głęboki, sypki piach. Po przejechaniu dwóch kilometrów zrobiłyśmy sobie przerwę w stępie. Wtedy też udało mi się podciągnąć popręg o dwie dziurki. Następnym krokiem było zagalopowanie ze stępa – bardzo udane. Zaledwie chwile później naszym oczom ukazał się tor przeszkód, więc już nie zwalniając najechałyśmy na pierwszą kłodę w zasięgu wzroku Była to łatwa, niska przeszkoda, z którą Gennie poradziła sobie bez mrugnięcia okiem. Klacz lubiła skakać i angażowała się w to zajęcie, a także miała do tego dryg. Naturalny talent naprawdę sporo pomaga. Następną przeszkodą okazała się być nieduża hydra. Genoshia strasznie się na nią napaliła i mocno przyspieszyła, ale delikatny sygnał ostrzegawczy w porę przywołał ją do pionu. Odbiła się od ziemi bardzo silnie, a później bez problemu przeleciała nad gałęziami. Lądowanie także wyszło bez problemów. Poklepałam klacz i nie zwalniając ani na chwile udałyśmy się w stronę zarośli. To nasza nowa przeszkoda, która wielu koniom sprawia problem, ze względu na jej straszność. W gęstych, ciemnym, wysokich krzakach wycięta została okrągła dziura, przez którą właśnie należało przeskoczyć. Nie wiedziałam jak z zadaniem poradzi sobie moja gwiazdka, więc na wszelki wypadek użyłam wszystkich środków pomocniczych, by odpowiednio ją zmotywować. Tuż przed wybiciem odczułam lekkie wahanie z jej strony, ale ostatecznie odbiła się i oddała piękny skok. Chwilę później była jeszcze trochę rozkojarzona, ale szczęśliwa, że to zrobiła. Ja także byłam szczęśliwa i jej to okazywałam. Miałyśmy chwile przerwy, a później wjechałyśmy na leśną ścieżkę, gdzie co kilkanaście metrów poustawiano kłody.  To było stosunkowo proste i Gennie wcale się nie zmęczyła. Kiedy wyjechałyśmy z lasu, musiałyśmy zeskoczyć z całkiem wysokiego progu, by zaraz wpaść do jeziorka. To była jedna z naszych ulubionych części toru. Woda była wszędzie, bo oczywiście Gen nie mogła ssie powstrzymać przed bardziej zamaszystymi ruchami, żeby tylko zrobić mi ulewę.  Jeszcze w jeziorku miałyśmy beczkę do przeskoczenia. Trudność polegała na tym, że była dość i wąska i koń ze skłonnościami do wyłamywania prawie na pewno nie zdecydowałby się na skok.
Tymczasem Genoshia parła na nią szybciej sama z siebie. Użyła sporo siły, ja dodatkowo pilnowałam jej łydkami, bo jednak ciężko było oddać ten skok i to jeszcze z wody. Ale nam się udało. Wskoczenie na próg było już łatwiejsze. Zdecydowałam, że jeszcze tylko trzy przeszkody i będziemy wracać, bo nie chciałam młodej przeforsować. Zatem najechałyśmy sobie na załamanie płotu. Tutaj też chodziło o to, by nie wyłamać. Gennie miała dogodną drogę ucieczki, ale z niej nie skorzystała. Jej pierwszą i bardzo zdecydowaną myślą było oddanie skoku. Byłam z niej strasznie duma i naprawdę już widziałam ja na zawodach, wygrywającą złote medale… Tymczasem zostały nam jeszcze dwie przeszkody.  Najbliższą był szeroki strumień, ale to poszło bez problemu.. Natomiast stół – wysoka i szeroka przeszkoda to już było wyzwanie. Ale Gennie i ja miałyśmy dobry humor na wyzwania. Klaczka cały czas pozostawała czujna i czekała na moje wskazówki. Dałam jej jasno do zrozumienia, żeby głupio nie pędziła, tylko skupiła się na silnym wybiciu w odpowiednim miejscu. Gdy przyszedł czas dałam jej sygnał i udało się! Tak! Skoczyłyśmy, wylądowałyśmy i pogalopowałyśmy dalej, tym razem już na luźniejszej wodzy. Wyklepałam moja kochana i powiedziałam jej tle komplementów, że wykorzystałam chyba limit na cały miesiąc.  
Droga powrotna minęła nam w kłusie i stępie. Kiedy dojechałyśmy do stajni klaczka była już sucha, bo wcześniej jednak trochę się zmachała i spociła. Zsiadłam przed stajnią i zaprowadziłam ją do boksu, gdzie zdjęłam sprzęt i podarowałam jeszcze jednego cukierka czosnkowego. Ledwo zdążyłam wyjść z boksu i zamknąć go za sobą, kiedy usłyszałam wściekłe „RUSKA! ZNOWU KUPIŁAŚ KONIE?!” w wykonaniu Friday. Ups...