czwartek, 17 marca 2016

23. (skoki) Rusałka, Jasmine Victory

Ruska – Rusałka
Valentine – Jasmine Victory

Trochę obawiałyśmy się brania klaczy na pierwszy trening Victora, ale Val zarzekała się, że poradzi sobie z tą czarną zadziorą, więc ostatecznie Rusałka miała współdzielić z nim halę. Do pomocy wzięłyśmy sobie Megan, która pomogła mi doczyścić białą klacz, która   chyba wcale nie chciała być biała i bardzo starała się zmienić swoją maść za pomocą piachu z padoku. 
Ale we dwie uwinęłyśmy się dość szybko. Zakładanie sprzętu zajęło trochę więcej czasu, ponieważ klaczka nie lubiła tego momentu i starała się tego uniknąć. Przecież można jeździć bez ogłowia, nie?… Jednak i z tym w końcu się uporałyśmy i wyprowadziłyśmy ją z boksu, udając się na halę. Tam Valentine właśnie podciągała popręg Victorowi, który zwrócił głowę w naszą stronę i parsknął w kierunku Rusałki, która jednak nic sobie z tego nie robiła. Kiedy już stosownie go olała, pozwoliła mi na siebie wsiąść. 
Na hali stały na razie jedynie trzy przeszkody: stacjonata o wysokości 50 cm, okser 70 cm  oraz doublebarre 90 cm. Megan dołożyła nam do tego sześć drążków, a kiedy wyliczała odpowiednie odległości i przesuwała je, my żwawo stępowałyśmy na szych rumakach. 
Vic wyraźnie testował Valentine, która jednak nie przejmowała się tym i nie usztywniała, zachowując się zupełnie naturalnie i otwarcie. Jej nastawienie najwyraźniej spodobało się ogierowi, który właściwie nawet dobrze nie zaczął się buntować, a już zakończył te działania. Skupił się, chętnie reagował na pomoce i tylko czasami nagle przyspieszał, żeby popisać się przed widownią w postaci mojej kobyły.
Rusałka miała go w nosie i z gracją stępowała sobie po pierwszym śladzie, raczej grzecznie i bez rewelacji. Była trochę śpiąca, dlatego to ja musiałam pilnować tempa i raz po raz lekko dodając, żeby się nie zatrzymała. 
Podczas takiego stępika i ja i Val zachęcałyśmy konie do wyginania się na zakrętach, a dawałyśmy im do tego sporo okazji, wjeżdżając na wolty i serpentyny. Szybko się rozluźniły, a mimowolne zwalnianie przestało być problemem. 
Vic przeszedł do kłusa od lekkiego działania dosiadem, a zadowolona Valentine pozwoliła mu się wyciągnąć i przyspieszyć nieco bardziej niż zamierzała. Ogier dziękował jej za to pięknie zaangażowanym zadem i ganaszowaniem się. Rusałka była mnie łaskawa, bo głowę jednak trzymała dość wysoko, ale nie usztywniała szyi, więc stwierdziłam, że to skutek podekscytowania, które było wyczuwalne w jej ruchach. Uspokoiła się po dwóch okrążeniach kłusa, kiedy zmieniłyśmy kierunek na przekątnej. Delikatnie bawiłam się wodzami i ciągle pilnowałam tempa, bo zaczęła lekko przygasać, jednak w końcu prawidłowo się ustawiła i zebrała. Mogłam zacząć ćwiczyć stępowania od łydki, kiedy tylko przerobiłyśmy pewną ilość serpentyn i mniejszych wolt.
Ogier zupełnie zapomniał już o swojej koleżance i zupełnie skoncentrował się na amazonce, która jak widać bardzo przypadła mu do gustu. Val nie lubiła kręcić się w kółko, więc co i rusz wydawała wierzchowcowi sygnały prowadzące do wykonania jakiejś  nieskomplikowanej figury ujeżdżeniowej. Dość długo męczyła go rewersem, który nie chciał wyjść idealnie aż do trzeciej próby. Obydwie dużo bawiłyśmy się tempem, z czym nie miałyśmy wcale problemów i oczywiście robiłyśmy też przejścia w stępo-kłusie, również z zadowalającymi rezultatami. 
Oczywiście wykorzystywaliśmy też drążki, które dzięki odpowiedniej motywacji z naszej strony, były przez konie pokonywane bezbłędnie z każdego najazdu.
W narożniku zagalopowałam, zdecydowanym ruchem wypychając konia, który świetnie zareagował i płynnie przeszedł do wyższego chodu. Rusałka od razu złapała fajne tempo, więc nie popędzałam jej, ale byłam na to przygotowana. Dałam się jej wyszaleć na dwóch okrążeniach, a potem nieco bardziej ją zebrałam, lekko zwolniłyśmy i wjechałyśmy na dużą półwoltę, w odpowiednim momencie wykonując lotną zmianę nogi.
Victor także już galopował, a jego kroki były bardzo mocne, echem odbijały się od ścian hali i sprawiały wrażenie, że nadciąga jakaś ogromna zła bestia. Ale po pierwszym okrążeniu zwolnił, ładnie się rozluźnił i od razu nabrał lekkości. 
Obydwa konie robiły piękne lotne, więc mogłyśmy zacząć skakać. Na pierwszy ogień poszedł Vic, który podczas galopu na stacjonatę był jednak bardzo niesforny, zadzierał łeb i pędził. Val wymusiła na nim wykonanie karnej wolty, ustawiła go sobie od nowa i poczyniła drugą próbą. Chociaż koń i tak leciał trochę zbyt szybko, to przynajmniej cała reszta wyglądała w porządku. Mocno odbił się od ziemi i przefrunął nad przeszkodą chyba z naprawdę dużym zapasem. Ładnie wylądował, a Val wykręciła go na łagodny łuk, żeby zaatakować okserka. Tym razem Val udało się go zwolnić do miarowego patataja, odchylała się do tyłu i w odpowiednim momencie dała impuls, robiąc półsiad i lekko wyciągając ręce, żeby koń mógł rozciągnąć szyję, co też zrobił. Podkurczył kopyta, znowu łapiąc spory zapas. Valentine niedługo później zwolniłado kłusa, dając miejsce mi i Rusałce. 
Klacz zagalopowała lekko, bez oporów i właściwie całkiem spokojnie dała się nakierować na stacjonatę. Miała postawione na sztorc uszy, ale coś w niej mówiło, że może wyłamać, dlatego mocno pilnowałam jej w łydkach i rozszerzyłam wodze. Nie dawałam jej drogi ucieczki i silnie wypchnęłam ją do skoku. Wybiła się poprawnie i ładnie przeleciała nad przeszkodą. Poklepałam ją w drodze na kolejną, jednak wybrałam inną ścieżkę niż moja poprzedniczka- nieco dłuższą, gdzie na na kilka sekund trochę bardziej rozpędziłam klacz, chcąc ją obudzić. To pomogło, bo oksera skoczyła z większą energią i zaskoczyła mnie swoją swobodą, która objawiła się w przepięknym rozciągnięciu się nad całą długością przeszkody. 
Megan zawołała chłopaków, którzy pomogli jej przynieść jeszcze 4 stojaki i parę drągów, a my tymczasem zajęłyśmy się doublebarre'em. Skakałyśmy go na zmianę, najpierw z lewej, potem z prawej nogi. Rusałka lepiej poradziła sobie za pierwszym razem, pokazując całkiem przyzwoitą technikę, jak to określiła Meg. Za drugim razem używała do wybicia za mało siły, a ja też nie popisałam się pomocami i klacz mocno stuknęła kopytem w drąg. Nic się nie stało, ale wyprowadziło ją to z rytmu. 
Victor trzaskał doublebarre'a jak zawodowiec. Sprawiał wrażenie mega rozluźnionego konia, nawet wtedy gdy poprzeczkę podniesiono o 10 cm, czyli przeszkoda miała już metr. Wybijał się za każdym razem bardzo mocno, stabilnie, składał nóżki i wciągał głowę. 
W końcu reszta przeszkód była gotowa. 
Stacjonata 80 cm, doublebarre 100 cm, szereg: stacjonata 90 cm i stacjonata 105 cm, okser 110 cm, stacjonata 115 cm. 
Zagalopowałam na Rusałce i pojechałyśmy sobie niemal od razu na stacjonatę. Bałam się ostatniej przeszkody, ale postanowiłam nie martwić się na zapas. Stacjonata poszła nam świetnie, mój rozgrzany wierzchowiec rwał się do skoków i musiałam ją nawet hamować, żeby skupiła się przez wybiciem i zrobiła to w odpowiednim miejscu. Kolejna konstrukcja była nam już dobrze znana i Rus wiedziała dokładnie gdzie odbić się od ziemi i z jaką siłą. Pochwaliłam ją standardowym „dobrym koniem” i wyprostowałam ją po łuku, by ładnie najechać na pierwszą stacjonatę w szeregu. Byłam bardzo zawzięta, między obydwiema przeszkodami nie było wiele miejsca i zaraz po lądowaniu trzeba było się wybić. Ale udało nam się, a tę drugą stacjonatę zaatakowałyśmy chyba najlepiej ze wszystkich. Chwila wyciągniętego galopu na rozluźnienie i już mknęłyśmy na oksera. Znowu musiałam lekko przysiąść, szepcząc uspokajające „ho-ho”, ale Ruska posłuchała i pomyślała zanim skoczyła, co zaowocowało pięknym skokiem. Ale oto nadszedł czas na 115 centymetrową stacjonatę, właściwie zaraz po zakręcie. Ale nie traciłyśmy nadziei! Mocny impuls, nawet okrzyk bojowy i jazda! R wybiła się silnie, ale i tak stuknęła kopytem, a najwyższa belka spadła na ziemie prawie w tym samym momencie co my. Ale no nic, przynajmniej nie wyłamała, więc poklepałam ją, luzując wodze i pozwalając trochę przyspieszyć. Po chwili zwolniłyśmy do kłusa.
Victor zamierzał dać czadu, jemu poprzeczki zostały podwyższone o 5 cm każda. Stacjonatkę pokonał zupełnie na spokojnie, z wolnego patataja, nawet trochę na odwal się, ale Val czuwała i nie pozwoliła mu na opierniczanie się. Trzymała dobre tempo i motywowała go do porządnych wybić. Dzięki temu skok nad doublabrre'em wyglądał już znacznie lepiej. Koń pięknie baskilował, mając luz, bo amazonka opierała się na swoim dosiadzie i kierowała go głównie łydkami. Na szereg wjechali prosto, ale z jajem i trzasnęli obydwie przeszkody w pięknym stylu. Vic szedł trochę jak czołg, ale czołg, który tak naprawdę nie podlega prawom grawitacji, jeśli nie ma na to ochoty. Leciał nad przeszkodami zawsze z zapasem i uważał na wskazówki, stosował się do nich, chociaż czasem czas reakcji nie był zadowalający. Po chwili wyciągniętego galopu Val lekko go zebrała i wypchnęła na oksera. Kolejna świetnie pokonana przeszkoda. Z resztą ostatnia poszła im równie dobrze, chociaż przed nią nastąpiła lekka kłótnia. Vic zadzierał łeb i sprawiał wrażenie konia, który zaraz zatrzyma się w miejscu przed przeszkodą, ale stało się zupełnie inaczej. Na metry przed wybiciem Val udało się go ogarnąć i razem dokończyli parkur na czysto. 
Wyklepała konia, zwalniając do kłusa. 
Zdecydowałyśmy, że skoczymy jeszcze po trzy przeszkody, ale trochę wyższe. 
Dla Rusałki wyglądało to tak:
Stacjonata 110 cm, doublabarre 120 cm, okser 115 cm.
Warto zaznaczyć, ze 120 cm to jej życiowy rekord, ale była dziś dobrze rozgrzana i wciąż chętna do skoków, więc postanowiłam zaryzykować. 
Zagalopowałyśmy i po krótkiej chwili najechałyśmy na stacjonatę. R wybiła się z lekkością, mocno składając pod sobą kopyta i wyciągając łeb. Megan stwierdziła, że wyglądała wtedy idealnie. Zanim zdążyłyśmy przestraszyć się doublabarre'a – n stanął na naszej drodze, więc wyczekałam na ten moment i mocno bujnęłam klacz do skoku, co też ku mojej radości uczyniła, z potężną energią bijącą z zadnich kopyt i udało nam się! Skoczyłyśmy i to bez zrzutki! Pisnęłam ze szczęścia i miałam ochotę ją klepać i tulić i wszystko naraz, ale został jeszcze okser. Już na luzie sobie do niego jechałyśmy kiedy siwa nagle zrobiła STOP. Tak, zatrzymała się, ale i tak za późno, więc rozwaliła całą konstrukcję, a ja w sekundę leżałam na jej szyi, której na szczęście nie opuściła, bo zjechałabym po niej jak po ślizgawce na ziemie. Wskobrałam się z powrotem w siodło w szoku, koń też w szoku, wszyscy stoją i się gapią, a później Megan wybuchnęła śmiechem i sytuacja wróciła do normy. Chłopcy ustawili nam tego oksera jeszcze raz, ja na Rusce zrobiłam wokół niego woltę w kłusie, a później większą woltę, a raczej jajo, w galopie i jeszcze raz spróbowałyśmy. Jednak teraz już maksimum skupienia, jasne, stanowcze sygnały i silny impuls do wybicia. Poszło! Skoczyłyśmy i to w sumie nawet spokojnie, bez jakichś drobnych kroczków tuż przed czy nerwowego zadzierania łba. 
Pochwaliłam klaczkę, cudownie się spisała  i dałam jej już zupełny luz. Stępikiem na drugi koniec hali. 
Victor natomiast miał nieco wyższe przeszkody:
Doublebarre: 115 cm, stacjonata 125 cm, okser 120 cm
Ale konik był spokojny, optymistycznie nastawiony i generalnie był pewny, że da radę. Ale Val i tak wmawiała mu, że ma się skupić, co robił, żeby nie była zła. W sumie bardzo mądra decyzja. Zagalopowali lekko, od jednego ruchu biodrem amazonki, lekko na kontakcie, ale rumak prowadzony był przede wszystkim łydkami i dosiadem. Pięknie najechali na doublebarre'a, ale wybicie było trochę zbyt słabe i za blisko. Poprzeczka nie spadła, jednak została muśnięta kopytami. To trochę otrzeźwiło Vicka, który stwierdził, że może faktycznie powinien się trochę bardziej zaangażować. Dzięki temu stacjonatę zaatakował z mega skupieniem, z energią, dobrze wyliczając miejsce odbicia się od ziemi – no ogólnie mówiąc doskonale! Super wyglądał w nocie i poradził sobie też z lądowaniem. Val nauczona moim doświadczeniem nie cieszyła się zbyt wcześnie i do oksera, ostatniej przeszkody, podeszła równie poważnie. Pilnowała ogiera, ale on sam z siebie także uważał. Udało im się na czysto oddać skok i mogli już z ulgą wykonać okrążenie galopu na luźnej wodzy, kiedy to Vic zbierał pochwały, a Valentine z szerokim uśmiechem klepała go po szyi. 
Obydwie stępowałyśmy sobie po hali i to dość długo, bo konie się porządnie spociły i zmęczyły. Zaczęłyśmy rozmawiać o nowych rumakach, o zawodach, aż w końcu zajęłyśmy się plotkami, zapominając o reszcie świata, dlatego ten stęp zajął nam ponad dwadzieścia minut, ale przynajmniej koniki się wysuszyły i odpoczęły.
Odprowadzone do boksów dostały po jabłku i trzech marchewkach, a my zaniosłyśmy sprzęt do siodlarni.

22. (ujeżdżenie) Tenerife Sea, Lardeo

Friday - Tenerfie Sea (Avalon)
Ruska - Lardeo

Lardziak był dziś wyjątkowo czysty, więc szczotkowanie go stanowiło jedynie przyjemność, tym bardziej, że konik stał sobie spokojnie i drzemał. Zabrałam ze skrzynki kopystkę i podniosłam pierwsze kopyto, które podał mi bez problemu. Raz dwa uporałam się ze wszystkimi i mogłam już zakładać sprzęt. Zerknęłam tylko przez kraty do boksu obok gdzie Friday czyściła Avalona. 
Siwek zerkał na nią niepewnie, ale zachowywał się bardzo grzecznie i wykonywał każde polecenie. Wyczuwał, że Fri nie jest zagrożeniem i pomału rozluźniał się w jej towarzystwie, aż w końcu widać było u niego jedynie spokój. Pozwolił sobie założyć czaprak, podkładkę i siodło, a potem ogłowie. Nie zadzierał głowy i otworzył pyszczek, gdy tylko poczuł przy wargach wędzidło. 
Lardeo nie był w tym temacie aż tak uprzejmy, ale i tak poszło sprawnie. Wyczesałam jeszcze ręką zbłąkane kawałki trocin z ogona i mogłyśmy wychodzić z boksów przed stajnię. 
Pogoda dopisała, więc zdecydowałyśmy się na trening na placu. Było tam puściutko, więc miałyśmy do dyspozycji mnóstwo miejsca na ćwiczenia. 
Zaprowadziłyśmy tam konie i wsiadłyśmy, uprzednio podciągając popręgi. Lardeo ruszył stępem, nie chcąc marnować ani chwili na stanie, podczas gdy ja próbowałam dopasować sobie strzemiona. Szedł sobie przy płocie na luźniejszej wodzy i rozglądał się na boki. To był jego pierwszy trening tutaj, ale dobrze znałam tego konia z czasów gdy mieszkałam w Liderze. 
Avalon stał w miejscu, czekając aż Friday znajdzie odpowiednią dziurkę w puśliskach, a gdy skończyła delikatnie zebrała wodze i ścisnęła konia łydkami, powodując że raźno ruszył przed siebie. Zdecydowała, że będzie poruszać się w przeciwnym kierunku do nas, więc zaraz wjechała na przekątną. Minęłyśmy się, wymieniając uśmiechy podekscytowania, bo przecież testowanie nowych rumaków to było coś, co tygryski lubią najbardziej. 
Po pełnym okrążeniu skróciłam wodze i łydkami nadałam trochę żwawsze tempo, bo dotychczas trochę się wlekliśmy. Lardeo potrząsnął głową, obniżając trochę jej położenie, więc zaczęłam bawić się wodzami i cały czas lekko przypominałam mu dosiadem o trzymaniu rytmu. Szybko zaczął się ganaszować, więc zadowolona przeszłam do wykonywania serpentyny o dużych brzuszkach, później zmiana kierunku przez przekątną, gdzie troszkę przyspieszyliśmy i to samo w drugą stronę. Zaczęliśmy robić wolty i ósemki – z początku bardzo duże, później już mniejsze. Cały czas pilnowałam tempa, zbierałam go i zachęcałam go do wyginania się na łukach. Był bardzo kontaktowy i chętnie pracował nad sobą. Nie nudził się, świetnie reagował na pomoce i co ważne – niczym się nie rozpraszał. 
Z kolei Avalon miał problem ze skoncentrowaniem się na amazonce, bo wszystko to było dla niego zupełnie nowe – nowe osoby, nowe otoczenie, nowe konie, nowy plac do jazdy, nowy sprzęt… Został rzucony na głęboką wodę, ale mimo tego niepokoju starał się robić to, co co prosiła go Friday. Przez długi czas wszystko wychodziło mu koślawo, mylił się, a to powodowało jeszcze większy stres, ale amazonka wiedziała jak z sobie z tym poradzić. Cały czas zachowywała anielski spokój, była łagodna i chwaliła ogiera za każde poprawnie wykonane ćwiczenie. Jeśli coś nie wychodziło – cierpliwie powtarzała to, wydając jasne, zdecydowane sygnały. W końcu zaczęło to przynosić efekty i Avi wyraźnie się zrelaksował. Na jego korzyść działało też to, że większość koni wciąż przebywała w stajni, a jedynymi żywymi istotami w okolicy byłam ja i Lardeo, do którego siwek się już przyzwyczaił i na niego nie reagował. 
Obydwa konie dobrze rozgrzały się w stępie, złapały prawidłowy kontakt z nami, były dobrze ustawione i chętne do dalszej pracy. 
Zakłusowanie było ładne w obydwóch przypadkach, bo i Lardeo i Avalon zmienili chód bardzo płynnie i bez najmniejszych zacięć. Poruszali się sprężyście, dość szybko, naturalnie i lekko. Wyjeżdżali zakręty, na których prezentowali śliczne wygięcie. Obydwaj składali się bez problemów i pracowali całym ciałem. 
Lardeo był niesamowicie kontaktowym koniem i czułam, że nie ma problemów z zaufaniem mi. Niemal czytał mi w myślach, wystarczyły delikatne sygnały, żeby wykonywał to, co chciałam zrobić. Jego wielką zaletą była czułość na pomoce i taka chęć „parcia na przód” - nie trzeba mu było przypominać o trzymaniu tempa, sam robił to świetnie. Jednocześnie zwalniał, kiedy tylko oznajmiłam mu to dosiadem i naprawdę mega delikatnym działaniem wodzami. Często robiłam przejścia właściwie tylko po to żeby nacieszyć się tą wrażliwością. Mało który koń działał tak świetnie.
Ale zauważyłam, że Avalon radzi sobie bardzo podobnie, a z uśmiechu Friday wywnioskowałam, że jeździ się na nim fantastycznie. Najbardziej podobał mi się ten jego kłus, wyglądał jakby ważył zaledwie kilkadziesiąt kilo, albo jakby grawitacja robiła dla niego jakiś wyjątek. Niemal naturalnie unosił się nad ziemią przy każdym takcie, nosząc delikatnie, miękko. Widziałam też, że wodze są jedynie lekko napięta, a cała praca polega na działaniu dosiadu amazonki. To robiło wrażenie.
Po dość długiej rozgrzewce w kłusie gdzie uskutecznialiśmy całą masę ciągów, ustępowań, wolt, półwolt, zmian tempa… w przerwach na stęp przypominaliśmy też sobie cofanie i zwroty, które nasze rumaki wykonywały od razu, doskonale rozpoznając sygnały. 
Zagalopowałam pierwsza, a mocniejszy impuls wystarczył by Lardeo pięknie przeszedł do szybszego chodu i utrzymywał się w nim jedynie przy lekkiej, regularnej przypominajce łydkami. Pozwoliłam mu się wyciągnąć, lekko oddawałam wodze, więc mógł sobie rozciągnąć szyję, ale kiedy po dwóch okrążeniach zaczęłam go zbierać – zrobić to bez problemu Skrócaliśmy chód i wjechaliśmy na koło, żeby popracować nad wygięciem, a potem zmienić kierunek przez lotną. 
Wtedy zagalopowała Friday na Avalonie, którego przejście było chyba nawet ładniejsze niż nasze. Ten koń poruszał się z niebywałą gracją i przyznam, że często łapał moje oko na tyle, że zapominałam skupiać się na Lardeo, który jednak był na tyle wyrozumiały, że tego nie wykorzystywał.
Siwek również dostał trochę luzu, więc trochę przyspieszył, dalej wyrzucał nogi, biegł z trochę większą energią, no i cóż więcej – po prostu się cieszył. Uszy postawione i jazda na przód. Po jakimś czas zwolnili, Fri zebrała go bardzo sprawnie i zaczęła pracować na ósemce, udoskonalając lotne. 
Ja przeszłam do ciągów w galopie, bo przy pierwszej próbie coś mi nie pasowało i wolałam to skorygować, ale już za drugim razem Lardeo stawiał nogi poprawnie, utrzymując niemalże idealne ustawienie całego ciała, jednocześnie nie ociągając się. Przypomniał sobie co robić, jak reagować i od tamtej pory ćwiczenie wychodziło świetnie. 
Avalon akurat prezentował się na przekątnej podczas lotnej zmiany nogi co dwa takty. Koń z początku trochę się gubił, ale szybko załapał o co chodzi i działając ze wskazówkami amazonki, wykonywał figury celująco. Potrzebował jednak ciągłego zapewniania, że dobrze mu idzie, bo inaczej tracił zapał.
Kiedy oni zajęli się ciągami, ja przejęłam pałeczkę lotnych zmian nogi. Najpierw ćwiczyliśmy pojedynczą – na ósemce o wielkości połowy placu, później raźno wjechaliśmy na przekątną, w momencie wejścia na ścieżkę troszkę bardziej go zebrałam i w odpowiednim momencie dałam impuls do zmiany, poszło świetnie, więc pochwaliłam go komendą „dobry konik!”, a po czterech taktach znowu to samo i po czterech kolejnych znowu. Wjeżdżając na ścianę lekko odpuściłam i poklepałam go. Przez całe okrążenie wyciągaliśmy ten galop, a później znowu przekątna, znowu zebranie, ale tym razem próbowaliśmy zrobić lotne co dwa takty. Lardeo wiedział o co mi chodzi i wprowadzał plan w życie. Był to doświadczony koń i dobrze znał każde polecenie, więc nie musiałam się prawie niczym martwić, tylko cieszyć jazdą. 
Tymczasem Avalon jako tako wykonywał ciąg w galopie. Miał trochę źle ustawiony zad, ale Fri szybko skorygowała to zewnętrzną łydką, wewnętrzną nadając tempo. Koń nie był jednak przekonany co do tego ćwiczenia i nie wyglądał na zachwyconego, więc amazonka zwolniła do kłusa, gdzie spróbowała po-gimnastykować go w trawersach i rewersach. Chwaliła, jeśli wykonywał to dobrze, a zwykle tak właśnie było. Kiedy podbudowała jego pewność siebie, zagalopowła w połowie długiej ściany, później wyjechała zakręt i korzystając z dobrego ustawienia i wygięcia wyjechała na małą przekątną, po raz kolejny próbując ciągu. Tym razem koń wykazywał się większą energią, szedł skupiony, doskonale reagował na sygnały i wykonał figurę idealnie. Został pochwalony i na chwilę zwolnili do stępa, żeby odpocząć. 
Ja stępowałam przed chwilą, więc teraz sobie zakłusowaliśmy, na początku kłus wyciągnięty, a potem trochę go zebrałam, na ścianie nieco bardziej i spróbowaliśmy wykonywać lotne zmiany nogi na przekątnej co takt. Było to trudne ćwiczenie, ale mój weteran poradził sobie śpiewająco. Poklepałam o gdy skończyliśmy i postanowiłam, że czas przypomnieć sobie piaffy i pasaże. 
Lardeo domyślił się chyba o co mi chodzi, wystarczyły więc stosunkowo delikatne sygnały, większe zebranie i na prostej linii płynnie przeszliśmy do pasażu. Lardeo był dość rozluźniony nie usztywniał się i nie miał problemu z zachowaniem ruchu na przód. Po kilku sekundach odpuściłam i pochwaliłam go. Wykonaliśmy jakieś półtorej kółka luźniejszego kłusika, a później znowu zebranie i swobodne przejście w pasaż. I tym razem koń mnie nie zawiódł, więc solidnie go wyklepałam i potargałam grzywę. Jednak przed nami ostatni element, jaki na dziś przewidziałam – piaff.  Lardeo niósł lekko, miałam go na kontakcie, ale nie opierał się na wędzidle. Uznałam, że jest gotowy , więc odpowiednio zadziałałam pomocami. Cały czas bacznie go pilnowałam, ale ogier prawidłowo i chętnie wykonywał figurę. W końcu koniec, pochwała i kółko luźnego kłusika. Byłam z niego strasznie dumna i oczywiście ciągle go o tym informowałam. 
Avalon przez cały tamten czas ćwiczył labo ciągli w galopie, albo piruety w tymże chodzie, przeplatane momentami rozluźniającego wyciągniętego kłusa bądź galopu tudzież jakimś ustępowaniem od łydki. 
Friday stwierdziła, że nie będzie go dziś męczyć piaffami i pasażami, bo to jeszcze nie chciała wymagać za dużo przy pierwszym treningu. Przyznałam jej rację, więc mogłyśmy już rozstępować koniska. Wydłużyłyśmy wodze, więc ogiery mogły wyciągnąć szyję, a także poluzowałyśmy lekko popręgi. Stępowałyśmy niedaleko od siebie, bo konie zachowywały się bardzo dobrze w swoim towarzystwie. 
W końcu trochę obeschły i mogłyśmy wsiadać. Zaprowadziłyśmy je do boksów, zdjęłyśmy sprzęt i jeszcze raz wyklepałyśmy konie. Były zmęczone, ale zadowolone i chętne do miziania, więc siedziałyśmy tam jeszcze chwilę, zanim wyniosłyśmy siodła do masztalerki. Czapraki były wciąż wilgotne, więc powiesiłyśmy je na suszarce i obydwie udałyśmy się do domu na drugie śniadanie. 

środa, 16 marca 2016

21. (wyścigi) Carte Blanche, Asirra Asma

Miśka - Assira Asma
Ruska - Carte Blanche

Miśka i Alex przywieźli do Echo nowego konia, którego kupiłam podczas licytacji w Liderze. Od rana wypatrywałam samochodu z przyczepą i w końcu zobaczyłam je przez okno. Wybiegłam z domu, narzucając na siebie kurtkę i rzuciłam się im na szyje, o akurat zdołali już wysiąść. 
- Aż tak się stęskniłaś? - mruknął pod nosem Alex, kręcąc głową, a zaraz później poszedł otworzyć rampę.
- Chodzi naburmuszony od kiedy opuściliśmy samolot – wyjaśniła rozbawiona Mi. - Sprawdzał wytrzymałość stewardessy, a ona w końcu mu nagadała i wszyyyscy ludzie mieli z niego bekę- zachichotała.
- Weź jeszcze zadzwoń do CNN i im to opowiedz, bo nie wszyscy słyszeli – krzyknął z tylu.
- Nie martw się, kocie, już dzwoniłam. - Wytknęła mu język. - O, a oto twoje nowe cudo – powiedziała, gdy Ale wyprowadził Victora.
Zatkało mnie na chwilę, ale dość szybko otrzeźwiałam i podeszłam do konia zaciekawionego otoczeniem. Obwąchał moje ręce i o była jedyna chwila, dy poświęcił mi uwagę. Później zaczął rżeć do koni, które zobaczył na niedalekim padoczku. 
Zauważyłam, ze w przyczepie był drugi koń – kasztanowata arabka. Pytająco zerknęłam na Miśkę. 
- A bo mówiłaś, że masz wyścigową arabkę od niedawna i nie ma z kim trenować, to przywiozłam towarzystwo – oznajmiła wesoło.
- Ooo, to super! - ucieszyłam się. - To chodźcie do stajni, zaprowadzimy je d boksów i pójdziemy na ploteczki tradycyjnie.
Koniska szybko znalazły się w boksach i zaczęły wcinać sianko. My tymczasem poszliśmy do domu, żeby przy herbatce i ciastkach wymienić się najświeższymi newsami. Alex szybko się zmył, żeby pograć ze stajennymi w kosza, a do nas dołączyła Friday i Megan. Po obiedzie zdecydowałyśmy, że czas przygotować się na trening. 
Udałyśmy się więc do stajni. Asirra celowo została ustawiona w boksie obok Carte Blanche, żeby miały szanse się zapoznać. Wyglądało na to, że przypadły sobie do gustu, no obydwie promiennie się uśmiechnęłyśmy. 
- Wyślę Alexa po sprzęt i zacznę ją już czyścić – oznajmiła Miśka, a ja skinęłam głową.
Ruszyłam do siodlarni, gdzie spotkałam Harry'ego, kompletującego ekwipunek dla Carte. Wyglądało na to, że decyzja była trudna, ale w końcu wręczył mi wszystko to, czego potrzebowałam. 
- Dzięki! - powiedziałam tylko i wyszłam, żeby zająć się klaczą.
Siwka miała doskonały humor i ciągle zaczepiała mnie podczas czyszczenia. Dziś rano na padoku było błoto, a Kartka skorzystała z tej okazji i pokryła się panierką nie do zdarcia. Miśka kończyła już siodłać swoją grzeczną jak aniołek arabkę, a ja dopiero poprosiłam moją o pierwsze kopyto.
- To ja sobie postępuję wokół stajni – rzuciła wyprowadzając Asirrę z boksu.
- Ok, ok…
Na szczęście moja pociecha zajęła się sianem i nie zaczepiała mnie, bo chyba wyszłabym z siebie i stanęła obok. Czy każdy koń, którego ma zamiast brać na trening musi być tak niemiłosiernie brudny?…
Szybko dokończyłam pielęgnację i przeszłam do zakładania sprzętu. Harry dał mi owijki, na co musiałam poświęcić trochę cennego czasu, licząc sobie do stu, żeby nie oszaleć z niecierpliwości. Niestety mój nastrój zaczął udzielać się klaczy, więc gdy skończyłam podeszłam do jej pyszczka, wzięłam głęboki oddech i przez chwilę miziałam ją po głowie, uspokajając się. 
Byłyśmy gotowe więc wyprowadziłam ją na zewnątrz i wsiadłam ze schodków. Strzemiona w siodle treningowym były na razie długie i takie miały pozostać do wejścia na tor, więc jedyne co mi pozostało to lekko podciągnąć popręg.  Akurat Miśka skończyła okrążenie, więc podjechałam do niej i ruszyłyśmy w stronę naszego prowizorycznego toru wyścigowego. 
Byłam pod wrażeniem jaka kasztanka jest grzeczna. Szła grzecznie tuż obok mnie i Kartki, nie wyrywała wodzy, szła jednostajnym, żwawym tempem i czujnie kierowała jedno ucho w kierunku amazonki.
Moja siwa natomiast robiła to wszystko na odwrót. Za wszelką cenę zamierzała przejąć dowodzenie i robić tylko to, na co sama miała ochotę. Wieszała się na wędzidle i szła albo przeraźliwie wolno, ale ledwo powstrzymywałam ją przed zakłusowaniem. 
- Na spokojnie – powiedziała rozbawiona moją miną Miśka.- Jak chcesz to możemy się zatrzymać na chwilę.
Nie chciałam, bo byłam pewna, że dam sobie radę i chociaż po kilku minutach zaczęłam w to wątpić, to po kilku kolejnych moja systematyczna praca dosiadem i rękoma zaczęła przynosić efekty. Kartka rozluźniła się i odpuściła niemal zupełnie. Pochwaliłam ją i akurat dojechałyśmy na tor.
Konie od razu zaczęły przebierać nogami w miejscu, uświadamiając sobie gdzie są i co za chwilę będą robić. 
Nawet Asirra zrobiła się mea podekscytowana i Miśka ledwo mogła utrzymać ją w miejscu by dociągnąć popręg i skrócić strzemiona. Klacz ruszała kłusem za każdym razem, gdy amazonka poświęcała uwagę paskom przy siodle, ale w końcu udało się osiągnąć sukces. 
Ja także dałam radę jakoś uporać się z puśliskami, więc zgodnie, obok siebie, ruszyłyśmy wolnym kłusem, zbliżając się do bandy. Klacze pszeszczęśliwe możliwościami trzymały głowy dość wysoko i z postawionymi nogami sprężyście kroczyły przed siebie, napierając na wędzidła. Czuć było, że najchętniej od razu wystrzeliły by przed siebie cwałem, ale wcześniej ustaliłyśmy, że postawimy na długi dystans i ćwiczenie wytrzymałości.
Cieszyłam się, że nie próbują się wyprzedzać i potrafią zaakceptować truchtanie obok siebie. Stopniowo zwiększałyśmy prędkość, ale gdy klacze robiły się niesforne skracałyśmy kłus, a potem znowu wydłużałyśmy go w nagrodę za grzeczność. Miśka co jakiś czas dawała wskazówki, które starałam się zapamiętać  i później wprowadzać w życie. Kartka w sumie zachowywała się nieźle i wystarczył jasny sygnał z mojej strony, kiedy robiła się zadziorna, żeby sprowadzić ją do parteru. 
Asirra kilka razy machnęła głową i parsknęła, chcąc w końcu zagalopować. Mimo wszystko szła grzecznie, równo i cały czas słuchała co się do niej mówi. Czasami te polecenia wykonywała z opóźnieniem, kiedy wyjątkowo się jej nie podobały, ale jednak zawsze je wykonywała. 
- Dobra, Ruska – Mi zabrała głos. - To lecimy, co? Tak samo obok siebie, tylko może w większym odstępie. Chcemy żeby się rozluźniły i nauczyły się dobrze racjonować siły – powiedziała, a ja skinęłam głową.
Łydką i wodzami przesunęłam Kartkę tak, że ją i Asirrę dzieliły jakieś dwa-trzy metry. 
Pogoda dopisywała, było w miarę ciepło, lekki wiaterek. Mogłyśmy działać. 
Asira płynnie przeszła w galop, wciąż dość wysoko trzymając głowę, ale Miśka ciągle pracowała nad tym, by trochę odpuściła. Kartka nie mogła odmówić sobie bryknięcia podczas przejścia i lekko wyrwała na przód, ale było to na tyle spokojne zagranie, że szybko udało mi się ją przywołać do porządku. 
Załapała, że chodzi mi o spokojny patatajek i wydawało mi się, że nawet się jej podoba. Niedługo później poczułam, że zaczęła się rozluźniać, Jej roki stały się płynniejsze, ona sama odpuściła w pyszczku i lekko opuściła głową. To samo zaobserwowałam u Asirry, która zachowywała się nienagannie i szybko odpowiadała na każdy sygnał nadawany przez Miśkę. 
Pomalutku przyspieszyłyśmy, wynagradzając konikom cudowne zachowanie. Myślałam, że zmiana tempa wpłynie na nie i zaczną wyrywać, ale miło mnie zaskoczyły. Równo parły na przód i bez pozwolenia nie przyspieszały samowolnie. 
Skupiałam się też nad tym by na zakrętach Kartka nie próbowała się za bardzo przeginać, ale radziła sobie zdumiewająco dobrze i zachowywała równowagę w każdej sytuacji. 
Po drugim okrążeniu konie zaczęły powoli się męczyć. Ich oddech, chociaż miarowy, zaczynał być słyszalny. 
- Ruska, te trzysta metrów ostatnie przyspieszamy, tylko tak też bez szaleństw, łagodnie, nic nagle! - krzyknęła Miśka, chcąc się upewnić, że słyszę.
- Okej!
Została nam jeszcze chwilka, którą wykorzystałam na poprawienie się w siodle. Pomału przyspieszałyśmy, nie z każdym krokiem, ale w trochę wolniejszym tempie. Fakt faktem, że rozluźnione i dobrze ustawione konie wspaniale odbierały sygnały, a jazda na nich była przyjemnością. Wyciągały głowy, rozciągały ciała w coraz szybszym galopie, a my pomału oddawałyśmy im wodze. 
Obydwie były w swoim żywiole, kiedy rozpędzały się na prostej i zaczęły się nawet trochę ścigać, ale na spokojnie, bez agresji. Zrobiło się naprawdę szybko, ale równie szybko skończyłyśmy trzecie okrążenie, więc zaczęłyśmy hamować, stając w strzemionach. 
Szeptałyśmy uspokajające formułki, a konie bezproblemowo zwalniały, głośno parskając. Po jakichś dwustu metrach udało nam się przejść do wolniutkiego kłusika, więc solidnie wyklepałyśmy koniska, które spisały się na medal. Zawróciłyśmy w stronę wyjazdu, a przechodząc przez bramkę zwolniłyśmy do stępa. Na luźniejszych wodzach udałyśmy się do stajni, ale miałyśmy wrócić na przełaj łąką, więc jednak trzymałyśmy je na delikatnym kontakcie. 
Do stajni dotarłyśmy po piętnastu minutach, więc klaczki zdążyły porządnie ochłonąć i zaczęły między sobą dokazywać, więc kiedy tylko je rozsiodłałyśmy i obmyłyśmy nogi – puściłyśmy je razem na padok. 
Miśka i Alex mieli nocować, także postanowiliśmy sobie zrobić filmowy maraton. Z masą popcornu i colą zalegliśmy w salonie przed telewizorem. 

wtorek, 15 marca 2016

20. (skoki) Ariel, Dramat, Dark Clementine

Ruska – Ariel
Lilia – Dark Clementine (Cargan)
Sky – Dramat

Zdecydowałyśmy się na drobny skokowy trening. Drobny w sensie z przeszkodami sięgającymi do kolan, a że większość konie by się nudziła – wybrałyśmy dwie sierotki i nowicjusza. Chociaż stałym jeźdźcem Dramata jest Louise, to dzisiaj zastępowała ją Sky. Młoda jakoś wywinęła się od pójścia do szkoły, więc zagoniłam ją do stajni.
Przygotowałyśmy sobie sprzęt, każda w innym kolorze, a następnie przystąpiłyśmy do czyszczenia naszych wierzchowców. Ariel uświnił się na padoku i za nic nie mogłam pozbyć się wszystkich zaklejek… 
- Chłopie, naucz się zachowywać czystość – powiedziałam mu, licząc, że zmieni swoje zachowanie, ale po minie poznałam, że wcale nie zamierza.
Dramat był stosunkowo grzeczny, a Cargan zaprezentował się od najlepszej strony i zachował cierpliwość do samego końca. Ubrałyśmy konie w sprzęcior i jazda na halę. 

Hala była ciemna i zimna, ale szybko to naprawiłyśmy. Lilia włączyła lampy i nastawiła ogrzewanie. My tymczasem podciągnęłyśmy popręgi i wskoczyłyśmy w siodła, a trzecia amazonka dołączyła po krótkiej chwili. 
Rozeszłyśmy się na wszystkie strony, chcąc przeprowadzić indywidualną rozgrzewkę. Na hali znajdowało się mniej więcej dziesięć przeszkód, między którymi manewrowałyśmy sobie w żwawym stępie. Ciągle zerkałam czy Sky radzi sobie z Dramatem, wiedząc, że kucyk lubi pokazywać rogi, ale wyglądało na to, że raczej dobrze im się razem pracuje. Oczywiście Dram nie byłby sobą, gdyby od czasu do czasu nie próbował wyrwać wodzy, ale jak na niego to było całkiem nieźle. Sky była stanowcza i nie dawała sobie w kaszę dmuchać. 
Cargan był bardzo niepewny i ostrożnie stawiał każdy swój krok. To była jego pierwsza jazda w nowym domu, miał wolne z powodu urlopu Lilii po Mistrzostwach Kucy. Dzisiaj w końcu musiał sobie przypomnieć jak to jest mieć kogoś na grzbiecie. Wyglądał jak skradający się kot, ale z każdą minutą poruszał się coraz pewniej. Z pewnością dużą zasługę miała w tym doświadczona amazonka, która wysyłała koniowi odpowiednie sygnały. Pozwalała mu obwąchiwać stojaki i rozglądać się, żeby zobaczył, że nie ma tu nic strasznego. 
Ariel, jak to Ariel był ospały i nie miał zbyt wiele chęci do pracy, ale mimo to starał się, bo nie chciał mnie rozczarować. Kochane konisko zawsze przyspieszało, kiedy dociskałam łydki i cmokałam, ale po kilku krokach już zwalniał, więc nasza jazda już od początku była bardzo aktywna…
Wszystkie trzy kręciłyśmy duużo wolt i praktycznie cały czas robiłyśmy jakieś zawijasy wokół przeszkód. Czasami zatrzymywałyśmy się, niekiedy przy okazji cofając się o kilka kroków. Dramat wtedy trochę się buntował. Zdecydował, że nie cofnie się i koniec! Ale Sky po kilku próbach udało się go nakłonić. Po dwóch krokach zatrzymała go, zanim zdążył się naburmuszyć i pochwaliła. Od tego momentu kucyk był już bardziej chętny i zaczął pracować na serio. 
Cargan miał drobne niepokoje, czasami lekko odskakiwał od ściany, gdy usłyszał jakiś głos po drugiej stornie, ale stopniowo robił to coraz rzadziej, aż w końcu zupełnie przestać i zaczął iść już normalnie, całkiem żwawo i skoncentrował się na pracy. 
Ariel był trochę sztywny, ale szybko sobie z tym poradziliśmy. Później wyginał się jakby był z gumy, a kiedy przyszedł kłus – szło mu nawet jeszcze lepiej. Samo przejście było niczym przelanie się z naczynia do naczynia, ale jednak truchtaliśmy – sukces! Ładnie reagował na sygnały i chociaż były to reakcje krótkotrwałe, to jednak były.
Wszyscy kłusowaliśmy sobie i robiliśmy masę serpentyn i wolt. Często też ćwiczyliśmy przejścia i zatrzymania z kłusa oraz ruszenie kłusem ze stój. Najlepiej radził sobie z tym Cargan, jako ten najszybszy i najzwinniejszy. Wyglądał na zadowolonego, jakby ta jazda sprawiała mu niemałą frajdę. Z niecierpliwością wyczekiwał poleceń, a kiedy nadchodziły – wykonywał je natychmiast. Dramat też radził sobie super, zaniechał już swoich gierek i zachowywał się grzecznie. Czasami tylko machał głową, ale poza tym nic. 
Ariel truchtał sobie i ładnie robił to, o co go prosiłam tylko dwa racy wolniej. Ale nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, a poganianie go bez przerwy wydusiłoby ze mnie całą energię. 
Po rozkłusowaniu przeszliśmy w galop. Każdy w tym samym kierunku, ale w wielkich odstępach. Zwróciłam uwagę na świetne zagalopowanie Dramata, który zaczął się zbierać i nie stracił poprawnego ustawienia przy zmianie chodu. Cargana trochę poniosło – podniósł głowę i dzida – ale trwało to tylko chwilkę. Lilia szybko go ogarnęła i patatajali sobie w porządku. 
Po kilku okrążeniach zmieniliśmy kierunek. W teorii każdy miał zrobić lotną, a praktyce udało się  to w pełni Carganowi i w ¾ Dramatowi, który dostał zbyt słaby impuls i na chwilę przeszedł do kłusa. Ariel od razu przeszedł do kłusa, nie zawracając sobie głowy nawet jedną próbą. Ale galopowaliśmy sobie w drugą stronę. 
Wtedy w końcu nadeszli panowie – Blaze i Zen, którzy mieli przybyć piętnaście minut wcześniej i ustawić nam drążki. 
- Sorry, już działamy – Blaze rzucił tylko i teleportował się do magazynku, zabierając ze sobą  przyjaciela.
Kiedy my się wygalopowywaliśmy, oni ustawili drążki a obok cavaletti. 
Zwolniłyśmy do kłusa i po kolei przejechałyśmy sobie to pierwsze, skupiając się i motywując koniska. Cargan puknął, bo rozproszył go odgłos traktora, natomiast Dramat poradził sobie bezbłędnie. Ariel ledwo powłóczył nogami, więc usłyszałam trzy miarowe puknięcia, ale dwie belki przejechał ładnie. Za drugim razem udało mi się go nakłonić do bezbłędnego przejazdu, tak samo jak udało się to dwóm pozostałym. 
Cavaletii wyglądały mniej więcej tak:
x. x' x. x'
Cargan pięknie podnosił kopyta i nawet opuścił łebek. Nie stuknął ani razu i wesoły pojechał na drugi koniec hali. Dramat musiał postarać się bardziej i szło mu fantastycznie, jednak poległ na ostatniej. Ariel o dziwo obudził się na tyle, by przejechać na czysto. Sama byłam w szoku, ale obydwoje bardzo się staraliśmy. Poklepałam go i pojechałam dalej, by zrobić miejsce dla Dramata, uskuteczniającego drugie podejście – bez puknięcia. 
Przyszedł czas na skoki.

Dark Clementine
Jako nasz nowy nabytek ma jeszcze dużo luzu, a jego główną dyscypliną jest  ujeżdżenie, więc skoki miały być spokojne. Nie mniej jednak trzeba było go zapoznać z naszymi przeszkodami i otoczeniem.
Krzyżak: 30 cm, stacjonata: 40 cm, okser: 40 cm, doublebarre: 50 cm, szereg: stacjonata: 30 cm i stacjonata: 40 cm. 

Lilia płynnie wypchnęła go do galopu, a koń z lekko uniesioną głową palił się do skoków. Wykonała woltę, by ostudzić jego zapał i pomogło, więc na spokojnie najechali na krzyżaka. Cargan niepotrzebnie zdrobnił kroczki  przed przeszkodą, a mocniejszy impuls ze strony amazonki potraktował nie jako prośba przyspieszenia, a nakaz poderwania się do skoku, co zaowocowało dziwnym podskokiem, przypominającym dziwne bryknięcie. Otrząsnął się na długiej prostej ścieżce, która prowadziła go do stacjonaty. Lilia pilnowała by szedł równym tempem i żwawo, dzięki czemu skok został oddany poprawnie. Koń miał spory zapas, podkurczył nóżki i wyciągnął pyszczek. Po dość ostrym zakręcie ładnie zaatakował oksera. Wyglądało to płynnie i jednocześnie było szybko. Parsknął sobie z zadowolenia, a na doublebarre'a, najechał ze zwiększoną energią. Z impetem wybił się i przefrunął nad belkami, jak rasowy skoczek. Chyba tak się właśnie poczuł, bo od razu nabrał wigoru, ustawił się jak należy, uważał na kroki… Na szereg najechał z pewnością siebie i pięknie poderwał się do skoku. Po trzech foulach skoczył drugą część szeregu. Zero zrzutek, duże zapasy niemal nad każdą przeszkodą, świetna technika i co najważniejsze – uważał na polecenia i realizował wskazówki wydawane przez jeźdźca.

Ariel
Bardziej koń dla ozdoby, koń pokazowy, niźli sportowiec. Chciałam go tylko trochę ruszyć zaskoczyć podskokami i sprawić frajdę. Nie spodziewałam się nie wiadomo czego – ot, dobra zabawa. 
Krzyżak: 30 cm, szereg: 30 cm i 40 cm, okser: 40 cm, stacjonata 30 cm, doublebarre: 45 cm

Przeszliśmy do wolnego galopiku i po przejechaniu połowy okrążenia skierowaliśmy się na krzyżaka. Ariel nie bardzo wiedział co zrobić, więc mocniej ścisnęłam go łydkami i nieco rozszerzyłam wodze, nie dając mu ucieczki. Upewnił się, że ma biec prosto i skoczył. Byłam z niego taka dumna, że od razu mu to powiedziałam. Zaskoczony własnym osiągnięciem sam z siebie przyspieszył i pogalopował na szereg. Na wszelki wypadek mocno go pilnowałam i cmoknęłam tuż przed wybiciem. Skoczył bardzo ładnie, ale ciągle czekała druga stacjonata, więc nie zwalnialiśmy i po trzech krokach znowu poderwaliśmy się do lotu. Arielowi bardzo się to podobało i nie musiałam go już wcale popędzać. Dłuższą, bo prawie 100 metrową drogę do oksera pokonaliśmy szybkim galopem, a trochę przed przeszkodą zwolniliśmy i na spokojnie oddaliśmy ładny skok. Nie widziałam tego z boku, ale wydawało mi się, że wyglądało nieźle. Stacjonata poszła świetnie, ale bałam się najwyższej i ostatniej przeszkody. Dawałam koniowi bardzo jasne sygnały i dawałam znać, że nie ma co się bać, że da radę. Uwierzył mi, chociaż już przy wybiciu miał moment zawahania. Ale nie było odwrotu – skoczył! I nie potrafię opisać mojej radości, gdy belka, która zadrżała pod wpływem lekkiego uderzenia jego kopytem zdecydowała się pozostać na miejscu.  
Ariel był bardzo dzielny, słuchał poleceń i potrafił zaufać jeźdźcowi. Spodobało mu się skakanie, ale bez mocnego impulsu może odmówić skoku.

Dramat
Mała zadziora była dość nieprzewidywalna, ale dobrze dogadywała się ze Sky. Chciałam żeby spróbowali przynajmniej wyrównać rekord Dramata, bo nie miał problemów, nad którymi moglibyśmy pracować. 
Krzyżak: 40 cm, stacjonata: 55 cm, doublebarre: 65 cm, szereg: stacjonata: 50 cm i okser 70 cm, okser 90 cm, stacjonata 100cm

Zagalopowali na zakręcie niedaleko krzyżaka i najechali na niego szybkim tempem. Sky chciała wyhamować konia, ale on nie miał na to ochoty i parł na przód, przez co sam skok wyglądał nie ładnie, ale zapas był spory. Zanim dotarli do stacjonaty amazonka ogarnęła konia, który już wolniej i dokładniej zaatakował stacjonatę. Dostał luz tuż przed wybiciem, co zmotywowało go do użycia sporej dawki energii. Śmignął nad przeszkodą z pięknie złożonymi kopytkami, baskilując. Łagodnie wylądował i na spokojnie wszedł na łuk, który zaprowadził go do doublebarre'a. Dramat nie próbował buntów, posłuchał Sky, która wytrwale utrzymywała raczej wolne tempo, zwracając uwagę konia na dokładność, a nie jak najszybsze pokonanie parkuru. Skok wyglądał genialnie i miałam ochotę bić brawo dla techniki kucyka, ale ten postanowił, że woli przyspieszyć, a że Sky wcale  nie uznała tego za dobry pomysł – zdenerwował się i zaczął machać głową, chcąc za wszelką cenę wyrwać wodze. Sky się nie dała, wykręciła dużą woltę, wykazując się cierpliwością i uporem. Dramat zdał sobie sprawę, że to nic nie da i w końcu odpuścił. Spokojnie skierował się na pierwszą przeszkodę szeregu i pokonał ją bez najmniejszych problemów, a po pięciu krokach ochoczo oddał skok nad okserem. Chwila luzu i za chwilę patatajali w stronę sporego oksera. Kucyk znowu zaczął się napalać, ale już nie tak mocno i dał sobą sterować. Wybicie było jednak dość słabe, co poskutkowało niskim lotem i strącenie jednej poprzeczki. Ale nie pozwolili sobie na rozproszenie i stanowczo zaatakowali ostatnią przeszkodę, która była metrowa stacjonata. To było wyzwanie dla Dramata i on chyba to wiedział, bo szedł bardzo skupiony, czuły na pomoce i zawzięty by dać radę. Wybił się w idealnym miejscu, z impetem i przepięknie przeleciał nad drągiem, z dosłownie półcentymetrowym zapasem. Sky poluzowała wodze i klepiąc go po szyi pozwoliła mu na parę radosnych, rozluźniających bryknięć. 
Podobało mi się to, że po każdym buncie dość szybko wracał do normy i łapał kontakt. Co prawda wciąż nie jest dość cierpliwy, ale wydaje się, że stara się coraz bardziej. Wiem, że uwielbia skoki i nie ma mowy żeby  wyłamał – musi spróbować, zawsze w siebie wierzy. 

Postanowiłyśmy pokręcić się na drążkach i cavaletkach w ramach rozluźnienia w kłusie. Ariel radził sobie o wiele lepiej, szedł raźniej i wcale nie musiałam go popędzać. Cargan zupełnie się nie bał i wyglądał na konia, który ma w nosie cały siat i liczy się tylko jeździec. Ochoczo biegał nad drągami, podnosząc kopytka najwyżej z nich wszystkich. Dramat był za to tym najbardziej zmęczonym, dlatego Sky szybko mu odpuściła i zwolniła do stępa. Później do niej dołączyłyśmy i na luźnej wodzy kręciłyśmy się po tej hali, aż w końcu zapadła decyzja o zsiadaniu. 
Koniska zostały wyklepane i odprowadzone do boksów, gdzie zdjęłyśmy sprzęt i nagrodziłyśmy je kilkoma marchewkami.

poniedziałek, 14 marca 2016

19. (ujeżdżenie) Carte Blanche

Katherine - Carte Blanche
sprzęt: ogłowie, siodło, podkładka, czaprak, owijki

Kath była przeszczęśliwa, kiedy razem z Friday zakomunikowałam jej, że od dziś ma pod opieką nową klaczkę – Carte Blanche. 
Karta przybyła do nas w środę i dostała kilka dni zupełnej laby, by zaaklimatyzować się w nowym domu i dogadać zresztą stada. Wszystko to odbyło się w najlepszym porządku, dlatego w poniedziałek postanowiłyśmy sprawdzić ją pod siodłem. 
W stajni stawiłam się punktualnie o godzinie dziewiątej. Katherine czyściła już swojego wierzchowca w boksie, co było zadaniem stosunkowo prostym, bowiem klacz zajęła się sianem, które miała pod dostatkiem. Spokojnie starczyło do końca oporządzania. 
- Przyniosłabyś mi owijki? - zapytała Kath, kierując błagalne spojrzenie w moją stronę. - Zapomniałam zabrać zresztą sprzętu…
- Jasne, zaraz wracam. - Uśmiechnęłam się i szybko udałam się do siodlarni. Nie miałam pojęcia jaki kolor życzyłaby sobie amazonka, więc wzięłam czarne, może nawet nie będzie widać, jeśli się pobrudzą. Wróciłam po dosłownie minucie, a koń był już ubrany w siodło i ogłowie.
- Grzeczna? - zapytałam, podając bandaże.
- Bardzo!
Jednak Kartka, niemogąca już skubać siana, zrobiła się niecierpliwa i nerwowo przebierała nogami, gdy Katherine usiłowała je obwiązać owijkami. W końcu się udało i mogłyśmy zaprowadzić klacz na zewnątrz. Pogoda dopisywała – świeciło słonko, zero wiatru, a termometr pokazywał piętnaście stopni na plusie. 
Kath trzymała konia w  ręku, kiedy spacerkiem zbliżałyśmy się do placu na bazie dużego prostokąta. Na białym płotku poprzyczepiano tabliczki z literami w odpowiednich miejscach. Wpuściłam parę do środka i zamknęłam za nimi, po czym usadowiłam się na owym płocie, żeby obserwować show. 
To nic, że klacz ruszyła stępem, kiedy amazonka uskuteczniała właśnie próbę wskoczenia w siodło. Dziewczyna była na tyle szybka, że udało się jej zająć pozycję i przytrzymać konia, zanim ten przeszedł do kłusa, co niewątpliwie zamierzał właśnie zrobić. 
Wtedy nadeszły Friday i Valentine, które trochę spóźnione, ale w świetnych humorach usadowiły się po moich obu stronach. Carte Blanche próbowała wyrywać Katherine wodze i co chwilę albo się zatrzymywała, albo rwała do kłusa. Była w tych działaniach bardzo uparta i nie odpuszczała biednej Katherine nawet na moment. 
- Powinna być trochę bardziej stanowcza… - zagadnęła po cichu Fri.
- To jej to powiedź – odparłam, ale wtedy Fri prychnęła i skrzyżowała dłonie. No tak, rozmowa z człowiekiem to za dużo. - Bądź stanowcza! - krzyknęłam po chwili w stronę Katherine. - To jest najważniejszy test w waszej wspólnej karierze!
- Aż tak? - zapytała z rozbawioną miną Val. - Stresujesz ją, Rus.
- Oj no przepraszam, ale to im dobrze zrobi. Tak myślę.
W skupieniu obserwowałyśmy jak Katherine walczy ze swoją nową podopieczną, chociaż słowo walka nie była odpowiednia. Kath jest zbyt łagodna, starała się raczej zjednać ku sobie klaczkę i pokazać, że chce dla niej dobrze. Kartka długo była głucha i ślepa na te działania, ciągle robiąc swoje. Nie chciała iść po ścieżce, a jej chód wyglądał raczej jak podróż pijanego marynarza, do portu, ale po mniej więcej piętnastu minutach zaczęłam dostrzegać poprawę. Katherine także to zauważyła, dzięki czemu stała się bardziej pewna siebie, a to z kolei przełożyło się na jakość wydawanych przez nią sygnałów. Kartka stopniowo odpuszczała i z jej początkowych wybryków pozostało jedynie wyszarpywanie wodzy. Szła już równo, żwawo i dokładnie w te stronę, która wybrała amazonka. Uznałam to za spory sukces. 
Robiły dużo serpentyn i wolt, ćwiczeń, które wbiłyby Kartce do głowy to, że steruje nią Kath. Cały czas bawiły się też tempem, które było ściśle kontrolowane i chociaż na początku Carte bardzo się denerwowała i znowu zaczęła się mocniej stawiać, to w końcu stwierdziła „a niech ci już będzie” i dostosowała się do amazonki. Widać było olbrzymią różnicę między tym co na początku, a tym co oglądałyśmy teraz.  Jeszcze przed pierwszym zakłusowaniem klacz pozwoliła się pozbierać i chociaż co chwilkę wychodziła z dobrego ustawienia i zadzierała łeb do góry, to potem dawała się uporządkować bez problemów. Uznałam, że jest to skutkiem nudy, bo Kath zachowywała się dokładnie tak jak powinna i nie robiła błędów. 
W końcu przyszedł czas na kłus. Lekki impuls wystarczył, by klacz płynnie przeszła do szybszego chodu. Ponownie zadarła głowę i parę razy machnęła pyszczkiem w przód, licząc, że uda się jej wyrwać amazonce wodze, ale tak się nie stało. Kath poradziła sobie z tym stosunkowo szybko i zaczęła wymyślać różne ćwiczenia dla rumaka, który zaczął się wtedy skupiać na pracy i przestał myśleć o buntowaniu się. 
Korzystając z dobrze widocznych literek jeździły sobie z stępo kłusie wymyślany na poczekaniu program. Na przekątnej w kłusie pośrednim Kartce zdarzyło się bryknąć, ale była to tylko chwilka i zaraz wszystko wróciło do normy, Ładnie wyjechały zakręt i zaraz zrobiły sporą woltę z żuciem z ręki. Carte pięknie opuszczała łebek, mieląc wędzidło i nie traciła przy tym wyznaczonego tempa. Miło obserwowało się ją podczas pracy, kiedy była już w pełni skoncentrowana. Pięknie pracowała zadem, szła zebrana i prezentowała aktywną akcję kończyn. Ta cała otoczka niesamowitości, którą wokół siebie stworzyła w ciągu ostatnich piętnastu minut prysła niczym bańka, kiedy przyszedł czas na galop. Kartka zaczęła zachowywać się jak opętana i rozbijała się po całym placu, brykając, 
Katherine zaczęła ją hamować, ale wtedy klacz tylko podnosiła głowę niczym żyrafa i stawała się jeszcze trudniejsza do kontrolowania. 
- Pozwól jej, pozwól, a jak się zmęczy to wtedy utrzymaj w galopie i zjedź na koło – poradziła Valentine, a Kath skinęła głową, na znak, że zrozumiała. Trochę się rozluźniła, oddała kawałek wodzy, ale wciąż trzymała je lekko napięte. Po prostu siedziała w siodle możliwie jak najwygodniej, by zamortyzować podskoki i czekała. Kartka widząc, że jej popisy nie robią na nikim wrażenia z początku zaczęła szaleć jeszcze bardziej, ale w końcu znudziła się brakiem reakcji i zaczęła zwalniać. Już prawie przeszła do kłusa, intensywnie parskając, kiedy napotkała niespodziankę – Katherine mocno wypychała ją do galopu! Klacz ledwo ledwo patatajała, opuszczając głowę i przejechała „dla zasady” dwa pełne kółka (średnicy ok. 40 metrów) galopem. Potem Kat pozwoliła jej przejść do stępa i poklepała ją.
- Podobno taka wytrzymała… - westchnęła Valentine, kręcąc głową z niezadowoleniem.
- A myślisz, że ty byś nie straciła formy, gdybyś przez okrągłe dwa miesiące obżerała się tylko i na dwie godzinki dzienne szła spacerować na padoczek? Miała kobyłka wolne, wypoczęła, a teraz trzeba ją przywrócić do odpowiedniego stanu.
- No okej, już się nie wtrącam.
Uśmiechnęłam się do siebie, wiedząc, że to wcale nie prawda. Nie mniej jednak Kartka znowu zrobiła się grzecznym konikiem z widocznym ujeżdżeniowym talentem. Kiedy wypoczęła w stępiku, robiąc co jakiś czas zwrot na zadzie oraz przodzie i cofania, można było zagalopować po raz drugi. I ta druga próba wypadła fantastycznie, wywołując w widowni niemały zachwyt. Z uśmiechniętymi mordkami bacznie śledziłyśmy każdy ruch klaczki, która z niesamowitą lekkością wykonywała lotne zmiany nogi. Już widziałam ją gdzieś w białym czapraczku na wielkich zawodach, a na niej Kath ze złotym pucharem w ręku. Ale szybko uświadomiłam sobie,że do tego potrzeba jeszcze trochę pracy. Tak czy owak – byliśmy na dobrej drodze.  
Kartka już do końca treningu zachowywała się nienagannie. Jej ustępowania od łydki wyglądały perfekcyjnie, jakby robiła to od urodzenia. Kiedy chciała – każda figura przychodziła jej z łatwością. Potrafiła być opanowana, skupiona i chętna do nauki nowych rzeczy – Kath zaczęła z nią naukę ciągu w kłusie i  trzeba przyznać, że klaczka łapała to całkiem nieźle. W końcu obydwie zmęczone, ale szczęśliwa przeszły do ostatniej części – rozstępowania. Już na luźnej wodzy kręciły się po placu. Trzeba było zaczekać, aż Kartka trochę obeschnie, bo się nam kobyłka spociła. W końcu Katherine wykonała finałowe klepanie i zeskoczyła na ziemie. Poluzowała popręg, a ja otworzyłam bramkę, przez którą chwilę później przeszły. Szłam koło nich razem z Friday i Val, kiedy zobaczyłam, że koło stajni zaparkował obcy samochód. Wysiadła z niego Heilari, którą gestem ręki zaprosiłam do stajni. 
Kartka została uwolniona od swojego sprzętu w boksie i dostała od każdej z nas po cukierku czosnkowym w nagrodę. Rozeszłyśmy się, a ja i Heilari udałyśmy się do kuchenki żeby porozmawiać. 
- Masz jakąś sprawę, czy przybywasz z ploteczkami? - zapytałam, gdy ona usadowiła się na kanapie, a ja wstawiłam wodę na herbatę, po czym oparta o blat popatrzyłam na nią z nieukrywaną ciekawością.
- Propozycja pracy, kochanie. Zainteresowana? – opowiedziała spokojnym tonem, doskonale wiedząc, że będę bardzo zainteresowana.