Ruska – Rusałka
Valentine – Jasmine Victory
Trochę obawiałyśmy się brania klaczy na pierwszy trening Victora, ale Val zarzekała się, że poradzi sobie z tą czarną zadziorą, więc ostatecznie Rusałka miała współdzielić z nim halę. Do pomocy wzięłyśmy sobie Megan, która pomogła mi doczyścić białą klacz, która chyba wcale nie chciała być biała i bardzo starała się zmienić swoją maść za pomocą piachu z padoku.
Ale we dwie uwinęłyśmy się dość szybko. Zakładanie sprzętu zajęło trochę więcej czasu, ponieważ klaczka nie lubiła tego momentu i starała się tego uniknąć. Przecież można jeździć bez ogłowia, nie?… Jednak i z tym w końcu się uporałyśmy i wyprowadziłyśmy ją z boksu, udając się na halę. Tam Valentine właśnie podciągała popręg Victorowi, który zwrócił głowę w naszą stronę i parsknął w kierunku Rusałki, która jednak nic sobie z tego nie robiła. Kiedy już stosownie go olała, pozwoliła mi na siebie wsiąść.
Na hali stały na razie jedynie trzy przeszkody: stacjonata o wysokości 50 cm, okser 70 cm oraz doublebarre 90 cm. Megan dołożyła nam do tego sześć drążków, a kiedy wyliczała odpowiednie odległości i przesuwała je, my żwawo stępowałyśmy na szych rumakach.
Vic wyraźnie testował Valentine, która jednak nie przejmowała się tym i nie usztywniała, zachowując się zupełnie naturalnie i otwarcie. Jej nastawienie najwyraźniej spodobało się ogierowi, który właściwie nawet dobrze nie zaczął się buntować, a już zakończył te działania. Skupił się, chętnie reagował na pomoce i tylko czasami nagle przyspieszał, żeby popisać się przed widownią w postaci mojej kobyły.
Rusałka miała go w nosie i z gracją stępowała sobie po pierwszym śladzie, raczej grzecznie i bez rewelacji. Była trochę śpiąca, dlatego to ja musiałam pilnować tempa i raz po raz lekko dodając, żeby się nie zatrzymała.
Podczas takiego stępika i ja i Val zachęcałyśmy konie do wyginania się na zakrętach, a dawałyśmy im do tego sporo okazji, wjeżdżając na wolty i serpentyny. Szybko się rozluźniły, a mimowolne zwalnianie przestało być problemem.
Vic przeszedł do kłusa od lekkiego działania dosiadem, a zadowolona Valentine pozwoliła mu się wyciągnąć i przyspieszyć nieco bardziej niż zamierzała. Ogier dziękował jej za to pięknie zaangażowanym zadem i ganaszowaniem się. Rusałka była mnie łaskawa, bo głowę jednak trzymała dość wysoko, ale nie usztywniała szyi, więc stwierdziłam, że to skutek podekscytowania, które było wyczuwalne w jej ruchach. Uspokoiła się po dwóch okrążeniach kłusa, kiedy zmieniłyśmy kierunek na przekątnej. Delikatnie bawiłam się wodzami i ciągle pilnowałam tempa, bo zaczęła lekko przygasać, jednak w końcu prawidłowo się ustawiła i zebrała. Mogłam zacząć ćwiczyć stępowania od łydki, kiedy tylko przerobiłyśmy pewną ilość serpentyn i mniejszych wolt.
Ogier zupełnie zapomniał już o swojej koleżance i zupełnie skoncentrował się na amazonce, która jak widać bardzo przypadła mu do gustu. Val nie lubiła kręcić się w kółko, więc co i rusz wydawała wierzchowcowi sygnały prowadzące do wykonania jakiejś nieskomplikowanej figury ujeżdżeniowej. Dość długo męczyła go rewersem, który nie chciał wyjść idealnie aż do trzeciej próby. Obydwie dużo bawiłyśmy się tempem, z czym nie miałyśmy wcale problemów i oczywiście robiłyśmy też przejścia w stępo-kłusie, również z zadowalającymi rezultatami.
Oczywiście wykorzystywaliśmy też drążki, które dzięki odpowiedniej motywacji z naszej strony, były przez konie pokonywane bezbłędnie z każdego najazdu.
W narożniku zagalopowałam, zdecydowanym ruchem wypychając konia, który świetnie zareagował i płynnie przeszedł do wyższego chodu. Rusałka od razu złapała fajne tempo, więc nie popędzałam jej, ale byłam na to przygotowana. Dałam się jej wyszaleć na dwóch okrążeniach, a potem nieco bardziej ją zebrałam, lekko zwolniłyśmy i wjechałyśmy na dużą półwoltę, w odpowiednim momencie wykonując lotną zmianę nogi.
Victor także już galopował, a jego kroki były bardzo mocne, echem odbijały się od ścian hali i sprawiały wrażenie, że nadciąga jakaś ogromna zła bestia. Ale po pierwszym okrążeniu zwolnił, ładnie się rozluźnił i od razu nabrał lekkości.
Obydwa konie robiły piękne lotne, więc mogłyśmy zacząć skakać. Na pierwszy ogień poszedł Vic, który podczas galopu na stacjonatę był jednak bardzo niesforny, zadzierał łeb i pędził. Val wymusiła na nim wykonanie karnej wolty, ustawiła go sobie od nowa i poczyniła drugą próbą. Chociaż koń i tak leciał trochę zbyt szybko, to przynajmniej cała reszta wyglądała w porządku. Mocno odbił się od ziemi i przefrunął nad przeszkodą chyba z naprawdę dużym zapasem. Ładnie wylądował, a Val wykręciła go na łagodny łuk, żeby zaatakować okserka. Tym razem Val udało się go zwolnić do miarowego patataja, odchylała się do tyłu i w odpowiednim momencie dała impuls, robiąc półsiad i lekko wyciągając ręce, żeby koń mógł rozciągnąć szyję, co też zrobił. Podkurczył kopyta, znowu łapiąc spory zapas. Valentine niedługo później zwolniłado kłusa, dając miejsce mi i Rusałce.
Klacz zagalopowała lekko, bez oporów i właściwie całkiem spokojnie dała się nakierować na stacjonatę. Miała postawione na sztorc uszy, ale coś w niej mówiło, że może wyłamać, dlatego mocno pilnowałam jej w łydkach i rozszerzyłam wodze. Nie dawałam jej drogi ucieczki i silnie wypchnęłam ją do skoku. Wybiła się poprawnie i ładnie przeleciała nad przeszkodą. Poklepałam ją w drodze na kolejną, jednak wybrałam inną ścieżkę niż moja poprzedniczka- nieco dłuższą, gdzie na na kilka sekund trochę bardziej rozpędziłam klacz, chcąc ją obudzić. To pomogło, bo oksera skoczyła z większą energią i zaskoczyła mnie swoją swobodą, która objawiła się w przepięknym rozciągnięciu się nad całą długością przeszkody.
Megan zawołała chłopaków, którzy pomogli jej przynieść jeszcze 4 stojaki i parę drągów, a my tymczasem zajęłyśmy się doublebarre'em. Skakałyśmy go na zmianę, najpierw z lewej, potem z prawej nogi. Rusałka lepiej poradziła sobie za pierwszym razem, pokazując całkiem przyzwoitą technikę, jak to określiła Meg. Za drugim razem używała do wybicia za mało siły, a ja też nie popisałam się pomocami i klacz mocno stuknęła kopytem w drąg. Nic się nie stało, ale wyprowadziło ją to z rytmu.
Victor trzaskał doublebarre'a jak zawodowiec. Sprawiał wrażenie mega rozluźnionego konia, nawet wtedy gdy poprzeczkę podniesiono o 10 cm, czyli przeszkoda miała już metr. Wybijał się za każdym razem bardzo mocno, stabilnie, składał nóżki i wciągał głowę.
W końcu reszta przeszkód była gotowa.
Stacjonata 80 cm, doublebarre 100 cm, szereg: stacjonata 90 cm i stacjonata 105 cm, okser 110 cm, stacjonata 115 cm.
Zagalopowałam na Rusałce i pojechałyśmy sobie niemal od razu na stacjonatę. Bałam się ostatniej przeszkody, ale postanowiłam nie martwić się na zapas. Stacjonata poszła nam świetnie, mój rozgrzany wierzchowiec rwał się do skoków i musiałam ją nawet hamować, żeby skupiła się przez wybiciem i zrobiła to w odpowiednim miejscu. Kolejna konstrukcja była nam już dobrze znana i Rus wiedziała dokładnie gdzie odbić się od ziemi i z jaką siłą. Pochwaliłam ją standardowym „dobrym koniem” i wyprostowałam ją po łuku, by ładnie najechać na pierwszą stacjonatę w szeregu. Byłam bardzo zawzięta, między obydwiema przeszkodami nie było wiele miejsca i zaraz po lądowaniu trzeba było się wybić. Ale udało nam się, a tę drugą stacjonatę zaatakowałyśmy chyba najlepiej ze wszystkich. Chwila wyciągniętego galopu na rozluźnienie i już mknęłyśmy na oksera. Znowu musiałam lekko przysiąść, szepcząc uspokajające „ho-ho”, ale Ruska posłuchała i pomyślała zanim skoczyła, co zaowocowało pięknym skokiem. Ale oto nadszedł czas na 115 centymetrową stacjonatę, właściwie zaraz po zakręcie. Ale nie traciłyśmy nadziei! Mocny impuls, nawet okrzyk bojowy i jazda! R wybiła się silnie, ale i tak stuknęła kopytem, a najwyższa belka spadła na ziemie prawie w tym samym momencie co my. Ale no nic, przynajmniej nie wyłamała, więc poklepałam ją, luzując wodze i pozwalając trochę przyspieszyć. Po chwili zwolniłyśmy do kłusa.
Victor zamierzał dać czadu, jemu poprzeczki zostały podwyższone o 5 cm każda. Stacjonatkę pokonał zupełnie na spokojnie, z wolnego patataja, nawet trochę na odwal się, ale Val czuwała i nie pozwoliła mu na opierniczanie się. Trzymała dobre tempo i motywowała go do porządnych wybić. Dzięki temu skok nad doublabrre'em wyglądał już znacznie lepiej. Koń pięknie baskilował, mając luz, bo amazonka opierała się na swoim dosiadzie i kierowała go głównie łydkami. Na szereg wjechali prosto, ale z jajem i trzasnęli obydwie przeszkody w pięknym stylu. Vic szedł trochę jak czołg, ale czołg, który tak naprawdę nie podlega prawom grawitacji, jeśli nie ma na to ochoty. Leciał nad przeszkodami zawsze z zapasem i uważał na wskazówki, stosował się do nich, chociaż czasem czas reakcji nie był zadowalający. Po chwili wyciągniętego galopu Val lekko go zebrała i wypchnęła na oksera. Kolejna świetnie pokonana przeszkoda. Z resztą ostatnia poszła im równie dobrze, chociaż przed nią nastąpiła lekka kłótnia. Vic zadzierał łeb i sprawiał wrażenie konia, który zaraz zatrzyma się w miejscu przed przeszkodą, ale stało się zupełnie inaczej. Na metry przed wybiciem Val udało się go ogarnąć i razem dokończyli parkur na czysto.
Wyklepała konia, zwalniając do kłusa.
Zdecydowałyśmy, że skoczymy jeszcze po trzy przeszkody, ale trochę wyższe.
Dla Rusałki wyglądało to tak:
Stacjonata 110 cm, doublabarre 120 cm, okser 115 cm.
Warto zaznaczyć, ze 120 cm to jej życiowy rekord, ale była dziś dobrze rozgrzana i wciąż chętna do skoków, więc postanowiłam zaryzykować.
Zagalopowałyśmy i po krótkiej chwili najechałyśmy na stacjonatę. R wybiła się z lekkością, mocno składając pod sobą kopyta i wyciągając łeb. Megan stwierdziła, że wyglądała wtedy idealnie. Zanim zdążyłyśmy przestraszyć się doublabarre'a – n stanął na naszej drodze, więc wyczekałam na ten moment i mocno bujnęłam klacz do skoku, co też ku mojej radości uczyniła, z potężną energią bijącą z zadnich kopyt i udało nam się! Skoczyłyśmy i to bez zrzutki! Pisnęłam ze szczęścia i miałam ochotę ją klepać i tulić i wszystko naraz, ale został jeszcze okser. Już na luzie sobie do niego jechałyśmy kiedy siwa nagle zrobiła STOP. Tak, zatrzymała się, ale i tak za późno, więc rozwaliła całą konstrukcję, a ja w sekundę leżałam na jej szyi, której na szczęście nie opuściła, bo zjechałabym po niej jak po ślizgawce na ziemie. Wskobrałam się z powrotem w siodło w szoku, koń też w szoku, wszyscy stoją i się gapią, a później Megan wybuchnęła śmiechem i sytuacja wróciła do normy. Chłopcy ustawili nam tego oksera jeszcze raz, ja na Rusce zrobiłam wokół niego woltę w kłusie, a później większą woltę, a raczej jajo, w galopie i jeszcze raz spróbowałyśmy. Jednak teraz już maksimum skupienia, jasne, stanowcze sygnały i silny impuls do wybicia. Poszło! Skoczyłyśmy i to w sumie nawet spokojnie, bez jakichś drobnych kroczków tuż przed czy nerwowego zadzierania łba.
Pochwaliłam klaczkę, cudownie się spisała i dałam jej już zupełny luz. Stępikiem na drugi koniec hali.
Victor natomiast miał nieco wyższe przeszkody:
Doublebarre: 115 cm, stacjonata 125 cm, okser 120 cm
Ale konik był spokojny, optymistycznie nastawiony i generalnie był pewny, że da radę. Ale Val i tak wmawiała mu, że ma się skupić, co robił, żeby nie była zła. W sumie bardzo mądra decyzja. Zagalopowali lekko, od jednego ruchu biodrem amazonki, lekko na kontakcie, ale rumak prowadzony był przede wszystkim łydkami i dosiadem. Pięknie najechali na doublebarre'a, ale wybicie było trochę zbyt słabe i za blisko. Poprzeczka nie spadła, jednak została muśnięta kopytami. To trochę otrzeźwiło Vicka, który stwierdził, że może faktycznie powinien się trochę bardziej zaangażować. Dzięki temu stacjonatę zaatakował z mega skupieniem, z energią, dobrze wyliczając miejsce odbicia się od ziemi – no ogólnie mówiąc doskonale! Super wyglądał w nocie i poradził sobie też z lądowaniem. Val nauczona moim doświadczeniem nie cieszyła się zbyt wcześnie i do oksera, ostatniej przeszkody, podeszła równie poważnie. Pilnowała ogiera, ale on sam z siebie także uważał. Udało im się na czysto oddać skok i mogli już z ulgą wykonać okrążenie galopu na luźnej wodzy, kiedy to Vic zbierał pochwały, a Valentine z szerokim uśmiechem klepała go po szyi.
Obydwie stępowałyśmy sobie po hali i to dość długo, bo konie się porządnie spociły i zmęczyły. Zaczęłyśmy rozmawiać o nowych rumakach, o zawodach, aż w końcu zajęłyśmy się plotkami, zapominając o reszcie świata, dlatego ten stęp zajął nam ponad dwadzieścia minut, ale przynajmniej koniki się wysuszyły i odpoczęły.
Odprowadzone do boksów dostały po jabłku i trzech marchewkach, a my zaniosłyśmy sprzęt do siodlarni.