Bernice - Poison Deal
Ruska, Natalie
Nigdy nie było u nas trailowych koni, więc gdy takowy w końcu się pojawił, zajęliśmy się tworzeniem odpowiednich przeszkód. Przez kilka dni wieczorami zbieraliśmy się na małej hali i budowaliśmy wszelkiego rodzaju mostki, równoważnie, bramki i cuda niewidy.
We wtorek rano zdecydowaliśmy, że czas je wypróbować.
Bernice razem ze mną i Natalie udała się do boksu Poisona. Ogier był w dobrym nastroju i chętnie przywitał nas u siebie. Myślę, że przyzwyczaił się już do nowego domu i nawet znalazł sobie kumpla – Bellamy'ego. Szczotkowanie poszło szybko i sprawnie, bo koń należał do tych, które rzadko się kładą, dzięki czemu dłużej zachowują czystość. Później przyszła pora na sprzęt. Kiedy koń był gotowy – ruszyliśmy całą grupą na halę, gdzie Chris i Blaze kończyli ustawianie przeszkód.
- No to powodzenia – powiedziałam do Bernice, która w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła i raz dwa wskoczyła na swojego wierzchowca. Ścisnęła go łydkami, nie zbierając wodzy. Koń ruszył powolutku, zupełnie nie widząc powodu do pośpiechu. Ciekawie zerkał w kierunku wszystkich tych konstrukcji, przez co czasami się zapominał i schodził ze ścieżki, którą wyznaczyła amazonka. Po całym okrążeniu takiego spacerku przyszedł czas na pierwsze ćwiczenia. Z początku było to po prostu przypomnienie sobie jak reagować na różne sygnały, bowiem Poison już od jakiegoś czasu nie miał na grzbiecie jeźdźca. Pojawiły się więc wielkie wolty i przekątne oraz zatrzymania. Koń szedł powolnym stępem, trzymając głowę mniej więcej na tej samej wysokości, co jego klatka piersiowa. Nat powiedziała mi że tak właśnie powinien iść, a ja nie miałam powodów by jej nie wierzyć.
Kiedy już było jasne, że ogier doskonale pamięta co powinien robić, Bernice przeszła do odrobinę bardziej zaawansowanych ćwiczeń. Mam tu na myśli cofania, a także zwroty na zadzie i przodzie. Przyznam szczerze, że Poison wykonywał je bez „zająknięcia”, od razu poprawnie i zupełnie na luzie. Wyglądał jak koń, który nie przejąłby się nawet wtedy, gdyby pod jego kopytami rozstąpiła się ziemia. Ale to bardzo, bardzo dobrze. Takiemu wierzchowcowi można zaufać, bo wiadomo, że się nie spłoszy, ani nie zrobi nic nieoczekiwanego.
Bernice lekkim impulsem wymogła na ogierze przejście do jogu. Koń nie zmienił swojej postawy, a jego kroki były bardzo płynne, a po uśmiechu Natalie, stojącej obok mnie, uznałam, że to bardzo poprawnie.
I tak samo jak wcześniej – po wykonaniu pełnego okrążenia zaczęli robić ćwiczenia takie jak wolty i przekątne, na których przyspieszali do kłusa oraz wszelkiego rodzaju serpentyny i slalomy wokół wszystkich przeszkód, których swoją drogą trochę tam było. Ale koń nie bał się niczego, czasami tylko zerkał, czy odwracał głowę, żeby powąchać. W pewnym momencie płynni przeszli w lope. Zachwycała mnie lekkość z laką ten koń potrafił płynąć nad ziemią, będąc zupełnie zrelaksowanym.
Porobili trochę nagłych zwrotów i dużo, dużo zakrętów wokół różnych przeszkód. Dopiero później Nat wpadła na to, że w magazynku mamy jeszcze pachołki drogowe. Ustawiła je według instrukcji Bernice, dzięki czemu dziewczyna mogła ćwiczyć swobodniej.
Poison chyba dobrze się bawił, bo wcale nie okazywał buntów i przyspieszał od delikatnej łydki. Pięknie i szybko reagował także na inne sygnały. Naprawdę się starał. Jeszcze trochę pogalopowali, żeby wybiegać konia, a później przyszedł czas na pokonywanie toru. Bernice zwolniła konia do stępa i podjechała do bramki, która została przyczepiona do czegoś, co przypominało metalowy stojak na przeszkody, a z drugiej połączona zasuwą z czymś, co było lżejszą wersją wspomnianego. Koń posłusznie stanął i pozwolił jej na otworzenie bramki, po czym prześlizgnęli się na drugą stronę. Zawrócili w miejscu i spokojnie zamknęli bramkę.
Dalej znajdowały się drążki, z tymże ostatni ustawiony trochę dalej i dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Bernice wypchnęła konia do kłusa i sprawnie pokonali te leżące na ziemi, a później przeskoczyli przez ostatni i zwolnili, żeby wejść na mostek.
To był zwyczajny, lekko wypukły mostek, zbudowany tak, by kopyta się z niego nie ześlizgiwały. Poison miał lekkie obawy, co powinien zrobić, ale jasne sygnały Bernice pomogły u podjąć decyzję. Wszedł na samą górę (jakieś 30 cm nad ziemią), a na szczycie zatrzymali się i wykonali zwrot na zadzie. Powierzchnia była na tyle szeroka, że zrobili to bez problemu, chociaż było widać, że koń napina wszystkie mięśnie i nie jest to dla niego zupełnie łatwe.
Następnie wybrali równoważnię. To była zwyczajna szeroka i długa deska, która przyczepiona została do półokrągłego pieńka. Koń pewnie wszedł na nią, ale kiedy doszedł do środka, koniec deski, który wcześniej był na górze, opadł na ziemie, co trochę go zaskoczyło. Ale nie dał sobie dużo czasu do namysłu i znowu ruszył przed siebie, schodząc na ziemie. Bernice poklepała go z uśmiechem i przyspieszyła do jogu. Znowu najechali na drążki, ale to nie były byle jakie drążki – zostały ułożone na planie półokręgu. To były cztery belki, które stykały się ze sobą jednym końcem. Koń nie wiedział dokładnie jak to zrobić, ale ponownie zareagowała Bernice, która używając odpowiednich sygnałów, pomogła mu przez to przejść. Musiał iść wygięciu i chociaż lekko usztywnił się, nie będąc w 100% pewnym, czy dobrze robi, to jednak wykonał ćwiczenie ładnie.
Dalej były schody. Po trzy stopnie z jednej i trzy stopnie z drugiej strony – każdy odpowiednio duży, żeby koń przypadkiem nie spadł, a najwyższy znajdował się jakieś 40 cm nad ziemią. Bernice zwolniła do stępa i mocniej zadziałała łydkami, by nakłonić konia do wspinaczki. Ten ochoczo wszedł na pierwszy stopień, później drugi i trzeci po czym się zatrzymał. Z zejściem miał już lekki problem. Ale i tym razem po otrzymaniu jasnych, mocnych sygnałów odważył się na wykonanie tych kilku kroków na dół. Widać było, że sprawia mu to problem, ale poradził sobie znakomicie. Kiedy amazonka poklepała go po szyi i potargała grzywę, od razu się ożywił. Wjechali jeszcze na szlak, który został ogrodzony kolorowymi belkami. Miał może pół metra szerokości. Koń chętnie wszedł między drągi i szedł we wskazanym kierunku. Kiedy trzeba było zakręcić w miejscu – robił to bez wahania. W kilku miejscach musiał się także cofnąć i przejechać nieduży odcinek tyłem – to też wykonywał od razu. Bernice postanowiła, że przydałoby się jeszcze wrócić na równoważnię, tylko przejechać przez nią tyłem. Dla Poison było to pewnie wyzwanie, ale nie dał tego po sobie poznać. Ufnie wszedł na deskę tyłem i szedł tak, dopóki się nie poruszyła. Wtedy na chwilę zamarł, ale uspokajający głos amazonki w końcu przekonał go, że trzeba iść dalej, skoro zaszło się tak daleko. I poszedł. Został za to nagrodzony fala radości, a później odrobiną galopu na rozluźnienie. Pojeździli sobie jeszcze po prostych drążkach i między stożkami, ale szybko zwolnili do stępa. Po kilku minutach odprowadziliśmy naszego dzielnego rumaka do stajni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz