poniedziałek, 26 marca 2018
wtorek, 13 marca 2018
85.(cross) Skowronek
Skowronek & Amelia
Amelia przyniosła sobie sprzęt pod boks Skowronka. Ogier był właśnie czyszczony przez Alexa, niezbyt z tej pracy zadowolonego.
- Przeoczyłeś zaklejkę – powiedziała z zadziornym uśmieszkiem.
Posłał jej mordercze spojrzenie, nie przerywając pracy. Po kilku minutach koń był gotowy do siodłania.
- Więc jesteśmy już kwita. - Pocałowała go w policzek i zajęła się zakładaniem sprzętu.
Koń był spokojny i nieco zaspany, chociaż dochodziła już siedemnasta. Amelia wybrała zatem dłuższą drogę na tor, żeby go nieco bardziej rozruszać. Ogier posyłał tęskne spojrzenia pasącym się koniom, a potem prychał, jakby złorzeczył na Amelię, że kazała mu pracować. Ona jednak niewiele sobie z tego robiła, bo w jej uszach tkwiły słuchawki.
Wjeżdżając w las wypchnęła go do kłusa. Niechętnie ruszył szybszym chodem, bardziej wlecząc za sobą nogi, niż je podnosząc. Trwało to dłuższą chwilę i dopiero później, kiedy wjechali na pagórkowaty teren, ogier zaczął biec żwawiej. Amelia starała się wybierać kręte ścieżki, dzięki którym koń mógł się też powyginać. Dzięki temu trochę się uelastycznił. Jakiś czas później zagalopowali sobie, a tym razem zmiana chodu wyglądała już dużo lepiej. Ogier stał się bardziej czujny, nie trzeba go było bez przerwy poganiać.
W końcu dotarli na tor.
Amelia dała Skowronkowi chwilę przerwy. Stępo-kłusem poruszali się między przeszkodami, by koń miał szansę przypomnieć sobie o co chodziło w crossie. Po kilku minutach zagalopowali ze stępa i najechali ćwiczebnie na niewielką, drewnianą przeszkodę. Skowronek w ogóle się nie zawahał. Była to dla niego prościzna i poradził sobie ze skokiem jak zawodowiec. Następnie, nieco przyspieszając, ruszyli w stronę strumienia. To była trudna przeszkoda dla koni ze względu na wystający z wody łeb rekina – najeżony zębami. Amelia mocno pilnowała ogiera, robiła wszystko by nie odmówił skoku. Nie dawała mu czasu na odwrót i sygnalizowała mu wszystko najjaśniej jak się dała. Tuż przed wybiciem, czując, że koń się waha, dodała mocniejszej łydki i krzyknęła bojowo. Skowronek przefrunął chyba dwa metry nad wodą ze strachu przed rekinem i wylądował praktycznie od razu na czterech kopytach. Dziewczyna poklepała go, ale już po kilku długich foulach musieli wybić się przed kolejną przeszkodą – palisadą o wysokości mniej więcej metra. Taka prosta, nie straszna budowla była teraz dla Skowronka jak bułka z masłem, po wcześniejszym przeżyciu. Co prawda stuknął tylniki kopytami w grzbiet przeszkody, ale nic wielkiego się nie stało. Miał szansę chwilę odsapnąć, ponieważ następny cel czekał dopiero po przejechaniu dużego łuku i zbiegnięciu ze wzniesienia. Niestety była straszna nawet dla Amazonki, bowiem przypominała wielkiego pająka. Środek, przez który skakały konie, nie był wyższy niż 70 cm, ale odnóża z niego wystające sięgały w najwyższym punkcie trzech i pół metra. Skowronek nie był przekonany do skoku i chciał zwolnić, ale Amelia wyczuła to w porę. Udało się jej zmotywować ogiera, chociaż gdy odbił się od ziemi, wylądował dopiero dwa metry dalej i śmignął przed siebie jak błyskawica. Amelia poklepała go i miała ochotę poklepać też siebie. Ale nie miała czasu, bo zaraz musieli zaatakować kłodę. Może zaatakować to zbyt duże słowo, po przeszkoda była jak na razie najniższa z nich wszystkich. Skowronek pokonał ją na zupełnym luzie. Następnie pogalopowali w stronę zarośli, wśród których czekała kolejna przeszkoda – zabudowana z każdej strony gałęziami i jedynie z okrągłym „okienkiem” w środku. Niektóre konie bały się jej, ale na szczęście Skowronek do nich nie należał. Poradził z nią sobie znakomicie. Wbiegli do lasu, ale już po chwili musieli zakręcić i zeskoczyć z podwójnego bankietu. Ogier był bardzo niepewny i znacząco zwolnił, by pokonać przeszkodę prawie ze stój. Jednak udało mu się w końcu bezpiecznie zeskoczyć do poziomu zero. Po chwili galopu dla rozluźnienia pojawiły się przed nimi dwie leżące obok siebie beczki. Trudność polegała na tym, by przeskoczyć jedną, a później zrobić woltę, przeskakując przez drugą. Chodziło o to, by zrobić to z jak najciaśniejszego najazdu. Amelia stwierdziła, że Skowronek jest już dobrze naskakany i nie będzie miał z tym problemów. Miała rację, do momentu gdy koń prawie się poślizgnął i wywrócił. Jakimś cudem złapał równowagę i skoczył, ale było blisko… Została im jeszcze tylko jedna przeszkoda. Była ona umieszczona w sadzawce i dla wielu koni okazywała się zbyt straszna. Długi na co najmniej osiem metrów smok. Jego grzbiet wystawał nad wodę i to właśnie nad nim trzeba było przeskoczyć. Skowronkowi wróciła energia, gdy wbiegł do wody, ale mina mu zrzedła gdy zobaczył potwora.
- To już ostatnia, damy radę! - zawołała Amelia i użyła całego swojego daru przekonywania, by namówić konia do skoku. Udało się! Co prawda zaraz po wylądowaniu dał dyla przed siebie, ale skoczył.
Po przekroczeniu linii mety zwolnili do kłusa, a koń został porządnie wyklepany. Wrócili do domu tą samą drogą, dużo stępując. W stajni Skowronek naturalnie dostał trochę smakołyków w nagrodę, a Amelia obmyła go też letnią wodą.
poniedziałek, 12 marca 2018
84. (skoki) Flying Sokovia, Cyrkonia
Flying Sokovia & Audrey
Cyrkonia & Ruska
To był ładny dzień. Zrobił się mniej ładny, kiedy miałyśmy właśnie wyprowadzać przygotowane do treningu konie na plac.
- Zostaje nam hala – westchnęłam.
Audrey skinęła głową i pierwsza wyprowadziła z boksu Fly. Cyrkonia i ja dołączyłyśmy chwilę później. Klaczki były z początku trochę poddenerwowane walącym o dach hali deszczem, ale szybko się przyzwyczaiły. Podciągnęłyśmy popręgi i wsiadłyśmy.
Zaczęłyśmy stępować w przeciwnych kierunkach, mijając się dużym łukiem. Cyrkonia generalnie jest dość łagodnym i dobrze ułożonym koniem, dlatego nie miałam większego problemu z zapanowaniem nad niej. Ani razu nie próbowała wyszarpać mi wodzy ani nic z tych rzeczy. Reagowała na moje ruchy, nawet te bardzo delikatne. Sama utrzymywała tempo, chociaż czasaaami musiałam ją jednak odrobinę popędzać.
Z kolei Fly, która z Audrey już i tak trenowała od dłuższego czasu, zachowywała się jak zwykle. Pokazywała swoje diabelskie różki i prychała ze złością za każdym razem, gdy Drey robiła coś nie po jej myśli. A robiła często.
- To co ja mam tu wam zbudować? - dopiero wtedy Detalli zwróciła na siebie naszą uwagę. Wyszczerzyłam się pięknie i wskazałam ręką na leżące w kupie belki.
- Poprosimy o drążki.
Wywróciła oczami i zabrała się do pracy. W tym czasie pokręciłyśmy z obydwoma konikami trochę wolt, półwolt i serpentyn. Później porozciągałyśmy je na przekątnych i zakłusowałyśmy. Ani Fly ani Cyrkonii nie trzeba tego było dwa razy powtarzać. Poruszały się sprężystym, miłym dla oka kłusem. Fly zaczęła się nawet pięknie zbierać i zaangażowała zad. Jako pierwsza najechała na najzwyczajniejsze w świecie drążki sztuk pięć i zrobiła to rzecz jasna po mistrzowsku. Pięknie podnosiła kopytka i nie straciła tempa. Generalnie Soki była ostatnio w niezłej kondycji. Cyrkonia z kolei już nieco mniej, ale zrobiłam wszystko, by dała się z siebie 100% i udało się. Nie było z nią może tak źle. Przejechałyśmy te drążki jeszcze ze dwa razy, a potem Det trochę je zmodyfikowała.
Sokovia dobrze poradziła sobie też z tym zadaniem, była czujna i elastyczna. Cyrkonia także przejechała nad drążkami bez puknięcia. Dobre było to, że nawet nie próbowała uciekać na boki. Szła aktywnie.
Następnie zagalopowałyśmy. Sokovia wystrzeliła przed siebie, po drodze robiąc ze trzy baranki. Ale w miarę szybko się uspokoiła, tym bardziej jak okazało się, że Drey pozwala jej na szybkie tempo. Cyrkonia i ja jechałyśmy trochę wolniej, ale nadal żwawo. Klaczka z początku trochę nie miała ochoty na takie bujanie się, ale już po chwili się obudziła i nie miała z tym problemu. Każda z nas przez kilka minut pracowała na kole o wielkości połowy hali. Ćwiczyłyśmy tam prawidłowe wygięcie ciała i reakcje na pomoce w galopie. Cyrkonia tym razem radziła sobie lepiej niż jej koleżanka. Fly była trochę przeciwna podporządkowaniu się i buntowała się co chwilę.
W końcu wróciłyśmy do drążków. Na pojedynczym należało zmienić nogę, co obydwu klaczkom wchodziło bez zarzutów. Zmieniłyśmy kierunek i znowu szło nam tak samo dobrze. W związku z tym przyszedł czas na skoki.
Detalli ustawiła nam na początek prosty parkur. Na początek jeden drążek i szereg złożony z koperty i dwóch stacjonat, później zakręt, stacjonata, długi zakręt i okser. Wszystko nie wyższe niż metr.
Sokovia zjechała na bok, kiedy ja i Cyrkonia zaczęłyśmy najazd. Była skupiona i galopowała równym, trochę za wolnym tempem. Dodałam łydki i mocno pilnowałam, żebyśmy wybiły się w odpowiedni miejscu. Klacz odbiła się dość słabo, ale ten pierwszy skok trochę ją rozruszał, bo resztę szeregu skoczyła już z większą werwą. Na zakręcie troszkę zwolniłyśmy i dobrze skoczyłyśmy stacjonatę, lądując na drugą nogę. Na oksera nie miałyśmy tak długiego najazdu, ale rozkręcona Cyrkonia poradziła z nim sobie na medal.
Przyszedł czas na Soki, która aż buzowała z niecierpliwości. Gdy w końcu ruszyły, wyglądała jak czołg, który gotowy jest wszystko staranować. Ale nie, ona lekko jak wiaterek skoczyła cały szereg w mgnieniu oka. Tak, warto było ją kupić, oj warto! Trochę ścinając zakręt najechała na stacjonatę, którą skoczyła z ogromnym zapasem. Dobrze zmieniła nogę, a w drodze na oksera Audrey pilnowała by tym razem wyjechały zakręt. Nie było sensu ryzykować. Poradziły sobie świetnie i zaraz klacz została wyklepana w nagrodę. A chciała więcej!
I zaraz Detalli o to zadbała. Na początek podwyższyła belki o 30 cm.
Ruszyłam z Cyrkonią śmiało na przód. Wiedziała już co i jak, więc była bardziej chętna do pracy. Czułam tę zmianę. Galopowała szybciej i nie potrzebowała już zachęty. Świetnie poradziła sobie z szeregiem i zaraz byłyśmy już przed stacjonatą. Cyrkonia całkiem mocno odbiła się od ziemi i pofrunęła w górę. Było trudniej i później dowiedziałam się, że prawie stuknęła kopytami, ale nie zrzuciła. Okser był jeszcze trudniejszy, ale sytuacja ostatecznie wyglądało to tak samo jak przy poprzedniej przeszkodzie.
Fly nie mogła się doczekać. Jak to on, ruszyła z kopyta i zaraz pokonała szereg. Lądowała i od razu odbijała się od ziemi jednocześnie wyglądać leciutko i ciężko, co było w niej wspaniałe. Oczywiście mocno ścięła zakręt, ale ze stacjonatą poradziła sobie rewelacyjne. Pięknie wyciągnęła się nad przeszkodą. Niemal tak samo dobrze poszło jej z okserem, ale miała już mniejszy zapas.
Detalli ustawiła nam o wiele bardziej skomplikowany parkur. Najniższa przeszkoda miała 125 cm, a najwyższa 135.
Sokovia tym razem ruszyła pierwsza, bo Drey miała większe niż ja doświadczenie z takimi komplikacjami. Klacz mając długi, prosty najazd wybiła w górę jeszcze z zapasem i technicznie zrobiła to idealnie. Po kilkunastu krokach wybiła się do następnej przeszkody i poszło jej dobrze, ale zaraz później musiała zwolnić, żeby wykonać dość ostry zakręt. Drey poprowadziła ją tak, by mogła skoczyć jak najwygodniej. Poradziła sobie super i mknęła przed siebie jak strzała. Po długim zakręcie ruszyła na kolejny szereg, z którym poradziła sobie równie dobrze jak z poprzednim. Ostry zakręt wyglądał trochę niebezpiecznie, bo nieźle skróciła, ale jakoś się wybroniła i skoczyła stacjonatę świetnie. Reszta parkuru poszła jej bez problemów.
I wtedy wkroczyłyśmy Cyrkonia i ja… Przez dłuższą chwilę kłusowałyśmy między przeszkodami, bo próbowałam zapamiętać kolejność, a Det, kochana siostra, cierpliwie mi to tłumaczyła po raz dwudziesty. W końcu się udało i ruszyłyśmy! Na początku szło super. Cyrkonia dawała z siebie wszystko. Det tylko stała przy drzwiach i krzyczała „dobrze!”. Klacz za każdym razem wybijała się w dobrym miejscu i skakała pewnie i mocno. Miała problem z ustaleniem najdogodniejszego tempa, ale od tego byłam ja i dawałam jej wskazówki. Byłoby naprawdę super, gdyby nie to, że oczywiście pomyliłam kolejność. Ale stwierdziłam „trudno, jedziemy!”. I skończył się na tym, że wybierałam sobie losowe przeszkody. Dopasowywałam odpowiedni najazd, żeby poćwiczyć różne techniki. Cyrkonia naprawdę się starała i słuchała mnie. Na koniec porządnie ją wyklepałam.
Det kręcąc głową, ruszyła by podwyższyć o 10 cm belki dla Fly. Klaczka już trochę zmęczona, ale wciąż nie mogła się doczekać. Dla mnie i Cyrkonii to już był czas na rozkłusowanie, więc trzymałyśmy się z boku.
Dla Sokovii to było już spore wyzwanie, ale ona uwielbiała wyzwania. Z wielką determinacja wybijała się, byle jak najwyżej i udawało się jej. Wyglądała i ruszała się genialnie! Jej skoki były świetne technicznie, ani razu nie zrzuciła, ani nie wyłamała. Prędzej wpadłaby cała w przeszkodę, niż odmówiła skoku. Po ostatnim okserze jeszcze chwilę pogalopowały na luźniejszej wodzy, żeby zrzucić napięcie.
Jeszcze przez jakieś 20 minut dreptałyśmy sobie po hali, rozluźniając konie i przy okazji wymieniając najświeższe ploteczki. Na koniec obmyłyśmy koniom nogi na myjce i odprowadziłyśmy je do boksów, gdzie dostały po jabłuszku i marchewce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)