Ravenna & Ruska
*Moet II & Detalli
Selma Drye & Blaze
Od kiedy tylko moja siostra zdecydowała się złożyć mi wizytę, zaczęłam kombinować jakby tu ją najlepiej wykorzystać. Ustaliłam nam zatem plan treningowy, którego początkiem miał być terenik. Kiedy okazało się, że wraz z Det przyjeżdża Blaze ucieszyłam się jeszcze bardziej, bo to nie dwa konie będą ruszone, a trzy!
We wtorek rano, zaraz po śniadaniu, dziarsko wyruszyliśmy do stajni. Wcześniej ustaliliśmy jakie weźmiemy konie. Ja wiedziałam od samego początku, że biorę moją nową gwiazdeczkę – Ravennę. Detalli zdecydowała się na Moeta, kiedy tylko dowiedziała się, że wraz Selmą przyjechał na kilka tygodni do Echo. Blaze wskazał na pierwszego konia, którego zobaczył, którym była właśnie Sel.
Przynieśliśmy sobie sprzęt i zaczęliśmy przygotowywać rumaki do drogi. Szło nam sprawnie, bo wszystkie trzy konie były z natury raczej spokojne i ułożone. Kiedy tylko siodłanie dobiegło końca wyprowadziliśmy się wszyscy przed stajnie, gdzie jeszcze podociągaliśmy popręgi i wsiedliśmy. Te trzy rumaki o jasnej maści wyglądały obok siebie prześlicznie i próbowałam nawet zrobić zdjęcie, ale Ravi zaczęła się otrzepywać i prawie zleciałam na piach.
Ruszyliśmy!
Żwawym stępem ruszyliśmy w stronę lasu, ja i Det z przodu, a Blaze gdzieś za nami, nie chcąc się mieszać w nasze ploteczki. Poza tym akurat wypłynął temat Eretrii, więc trochę się z pana trenera podśmiewałyśmy…
Żwawym stępem ruszyliśmy w stronę lasu, ja i Det z przodu, a Blaze gdzieś za nami, nie chcąc się mieszać w nasze ploteczki. Poza tym akurat wypłynął temat Eretrii, więc trochę się z pana trenera podśmiewałyśmy…
Koniska szły bardzo żwawo. Chciały już biec przed siebie, ale grzecznie reagowały na spowalniające sygnały. Selma trochę ciągnęła za wodze, ale Baze szybko przywołał ją do pionu. Wiedziała już, że nie ma do czynienia z początkującym, więc postanowiła być łaskawa. Monetowi ostatnio troszkę się przytyło, ale dzięki temu wyglądał bardziej misiowato. Maszerował z dumnie uniesioną głową i uważnie obserwował otoczenie. Ravi też rozglądała się na boki, ale nie była aż tak podekscytowana.
Przejechaliśmy przez całą główną drogę w lesie, a kiedy mieliśmy skręcić w węższą ścieżkę musieliśmy się rozdzielić. Det stwierdziła, że wjedzie na koniec, bo nam się Blaze zgubi i nawet nie zauważymy. Naburmuszony trener, ostatecznie rozjaśnił nieco swoje oblicze, gdy moja siostra posłała mu jeden ze swoich najlepszych uśmiechów.
- Ruszamy kłusem – ostrzegłam i jednocześnie ze skrętem w lewo, wypchnęłam Ravi do wyższego chodu.
Każdy z koni zareagował na to z wielkim entuzjazmem i przez dobre dwa kilometry trzymaliśmy niezłe tempo. Jechaliśmy tak sobie w milczeniu, bo dzień był tak piękny, że rozmowa wszystko by popsuła. Było bardzo ciepło, wiał lekki wietrzyk, świeciło słonko, ptaszki śpiewały… a my znajdowaliśmy coraz to bardziej zawiłe ścieżki. Dobrze że mieliśmy kaski, bo inaczej pewnie powybijalibyśmy sobie oczy gałęziami. W końcu wjechaliśmy na drogę, która z lasem graniczyła tylko z jednej strony, bo z drugiej znajdowały się pola. Troszeczkę zwolniliśmy, żeby odsapnąć, bo niedługo mieliśmy zagalopować.
Kilkanaście metrów przed Ravenną przebiegł zając, a ona jedynie odprowadziła go wzrokiem, nawet nie wybijając się z rytmu. Parsknęłam śmiechem i poklepałam ją po szyi, wiedząc, że przy niejednym koniu leżałabym właśnie na ziemi. Obejrzałam się za siebie, żeby sprawdzić, czy Monet i Sel też dobrze to przeżyły i oczywiście obydwa konie były zupełnie wyluzowane.
W końcu wjechaliśmy na duuużą łąkę.
- Galop! - krzyknęłam radośnie i zanim zdążyłam docisnąć łydki, to moja klaczka już wystrzeliła przez siebie.
Nadała sobie raczej spokojne tempo, więc zdecydowałam się na pełny siad i tak sobie patatajałyśmy, dopóki nagle z obu stron nie prześcignęło mnie pozostałe towarzystwo. Det i Blaze urządzili sobie wyścig, a ja naprawdę prawie padłam na zawał jak nagle minęli mnie z hukiem i efektami specjalnymi!
- My się nie mieszamy w te rytuały godowe – powiedziałam do Ravi, która zaakceptowała to z pewnym rozczarowaniem.
Tymczasem Monet i Selma galopowali obok siebie, próbując swoich najlepszych sztuczek by prześcignąć rywala. I tak wiedziałam, że Mo wygra, bo to był Mo, ale niech sobie Blaze myśli, że ma jakieś szanse. Szybko jednak zaczął zostawać w tyle, a Selma nawet bryknęła kilka razy z niezadowolenia, czym jeszcze bardziej wydłużyła dystans. Monet pognał przed siebie, niemal straciłam go z oczu. Blaze i Sel jednak się nie poddawali i po tym małym występie znowu zaczęli nadrabiać zaległości w pełnym galopie.
W sumie to nie wiedziałam, gdzie pojechali, a szukanie ich mogłoby być ryzykowne (potem szukalibyśmy się nawzajem przez trzy godziny), więc zdecydowałam się zostać na łące i poskakać sobie przez bardzo wąski strumyk, który przepływał przez fragment łąki. Ravi się ucieszyła, ja też i z radością kicałyśmy tak sobie przez jakiś czas. Wprowadzałam też jakieś elementy ujeżdżeniowe, na przykład ustępowanie od łydki w kłusie, ale klaczka dopiero uczyła się takich rzeczy i wychodziło tak sobie.
W końcu nadjechały moje kochane papużki, ramię w ramię, uśmiechnięte i ciężko oddychające. Ale co się działo w lesie, pozostało w lesie.
Przywitałam się z nimi skinieniem głowy i zawróciłam, żeby czasem nie parsknąć śmiechem. Spokojnym kłusikiem zaczęliśmy się kierować w drogę do domu. Jechaliśmy w tym samym ustawieniu, bo wszystkim pasowało. Była jeszcze jeden odcinek, na którym zagalopowaliśmy - droga pod łagodną górkę. Koniska miały trochę radochy, a później już tylko kłus i dalej stęp aż do samej stajni. Przez większość tego rozstępowywania konie miały luźniejsze wodze, odpuściliśmy im też po jednej dziurce z popręgów. Pod stajnią zsiedliśmy i od razu zdjęliśmy cały sprzęt, a konie poszły na padoki: Mo na swój i dziewczyny na swój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz