środa, 25 stycznia 2017

62. (ujeżdżenie) Jackieline, *Scene of Sunset

Jackeline & Ruska
*Scene of Sunset & Detalli

- Jak tam Jackie? - zapytałam, widząc przynajmniej połowę załogi w kuchni.
- A chcesz ją wziąć na jazdę? - zapytała Amelia z niesamowitym zdumieniem wypisanym na twarzy.
- Owszem. To jak?
- No w porządku. Nie jest wkurzona, jeśli o to Ci chodzi – odparł Chris.
- Dokładnie o to mi chodzi.
Wyszłam zatem do stajni, żeby przyszykować sobie nową gwiazdkę. Stała w boksie i wcinała siano, a ja w drodze do siodlarni zerknęłam tylko czy jest w miarę czysta. Nie była.
Co ciekawe podczas wybierania sprzętu dostałam od siostry telepatyczną wiadomość, pod tytułem „no gdzie Ty jesteś?!”. Kiedy w końcu mnie znalazła i dowiedziała się co robię, z radością zaproponowała, że przyłączy się do mnie z jakimś koniem. 
- Sunset albo Pistol?
- Amm… Sunset – wybrała po chwili namysłu.
- Tam są czapraczki, możesz sobie wybrać jaki tylko Ci się podoba, siorczyćko 
- Spory wybór różowych…
Czyszczenie naszych rumaków trwało dłuższą chwilę, ale w końcu uporałyśmy się z tymi setkami zaklejek i zaklejeczek. Jackie zaczęła się już irytować, ale z ubieraniem poszło już szybko, więc ostatecznie weszłyśmy na halę w dobrych humorach. Detalli odciągała Soni popręg i zaraz miała wsiadać. Oprócz naszej czwórki nie było tam już nikogo. Klimatyzacja działało, a z głośników dobiegała cicha, choć energetyczna muzyka. Idealnie.
Obydwie siedziałyśmy już na koniach i jeszcze na luźniejszej wodzy krążyłyśmy sobie po całej hali, choć w niedużych odstępach, żebyśmy mogły do siebie mówić. Ja oczywiście zdawałam relacje z małego remontu w mieszkaniu, bo niby było perfekcyjne, ale jednak kilka poprawek należało wprowadzić, a Det opowiadała o swoich nowych nabytkach. O aportującym patyki Glitterze mogłabym słuchać w nieskończoność. 
Ale nasze klaczki zaczęły się już nudzić monotonnym stępem, więc musiałyśmy się już skupić na nich. Jackie miała strasznie wolne tempo i generalnie próbowała mnie zniechęcić do tego treningu. Sunset zachowywała się bardzo podobnie. Wprowadziłyśmy zatem z Detalli parę ćwiczeń takich jak duże wolty, albo serpentyny. Później doszły także półwolty i ustępowania od łydki w stępie. Wtedy klaczki już troszkę zainteresowały się pracą, zrobiły się luźniejsze, grzeczniejsze i lepiej reagowały na sygnały. Co prawda nadal jeszcze miałyśmy problem z nakłonieniem ich do szybszego maszerowania, ale widać było, że jesteśmy na dobrej drodze. Kilka minut później po problemie nie było śladu, a kiedy to się stało, zdecydowałyśmy się zakłusować. Ustaliłyśmy, że będziemy zawsze poruszały się w odwrotnych kierunkach, tak było i teraz. Jackie kłusowała energicznie, chociaż nie było to jednostajne tempo. Czasami zwalniała, a po chwili przyspieszała (kiedy się jej przypomniało lub kiedy o ja jej przypomniałam). Sunset z kolei złapała już tę dobrą energię i motywację od swojej amazonki i teraz nie miała problemu z rytmicznością. Kłusowała bardzo ładnie. Po chwili takiego niezobowiązującego truchtania zaczęłyśmy znowu pomału wprowadzać ćwiczenia. Zaczęło się od tych prostszych, czyli właśnie wolty i półwolty, czasami jakaś serpentyna. Obydwie klaczki podczas wykonywania tych figur fajnie się rozluźniły i pięknie wyjeżdżały zakręty, wyginały się na łukach i generalnie prezentowały się całkiem nieźle. Później przyszedł czas na nieco trudniejsze rzeczy, ale do tego zwolniłyśmy już nieco. Znowu pojawiło się ustępowanie od łydki. Sunset radziła sobie z tym zdecydowanie lepiej, ale różnicę między końmi widać było tylko na początku. Kiedy Jackie zrozumiała o co mi chodzi chodziła już super. Pochwaliłyśmy klaczki i dałyśmy im chwilę przerwy w stępie. Przerwa ta trwała może dwie minuty, bo później koniska zaczęły trochę dokazywać i należało im zorganizować jakieś zajęcie. Zatem zdecydowałyśmy się na zwroty. Znalazłyśmy sobie miejsca na środku połówek hali i zaczęłyśmy ćwiczyć. I w przód, i w tył – radziły sobie raczej tak sobie, ale widziałyśmy gorsze wykonania… Później chwila kłusa i w końcu galop. Postanowiłyśmy trochę przegonić te dwie szaławiły i na taki bieg na luźniejszej wodzy poświęciłyśmy kilka minut, zmieniając kierunki co parę okrążeń. Wszystkie bawiłyśmy się świetnie. 
Wjechałam z Jackie na połówkę hali i tam próbowałam obniżyć jej głowę, bo cały czas trzymała ją jednak wysoko, a byłoby miło gdyby trochę się zganaszowała. Musiałam włożyć w to sporo pracy. Klacz była uparta, a mięśnie w szyi chyba jako jedyne pozostawały wciąż spięte, ale w końcu bo długich bojach i przeróżnych pomysłach się udało. Jackeline szła złożona i kiedy wjechałyśmy na ścianę i zwolniłyśmy do kłusa, to prezentowała się jak rasowy ujeżdżeniowiec. Sunset w ogóle nie miała z tym problemu, już wcześniej sama z siebie zaokrąglała szyję. 
Pomęczyłyśmy jeszcze trochę te nasze koniki, głównie w kłusie i na wyższym poziomie niż normalnie chodzą na zawodach. Ale przyznam szczerze i zupełnie obiektywnie, że radziły sobie rewelacyjnie i byłam z nich dumna. Na koniec dziesięć minut stępowania po calutkiej hali na niemal zupełnie luźnych wodzach. Znowu zagadałam się z siostrą, tym razem na temat tatusia, który powinien nas jednak odwiedzać częściej. Mimo realnego zagrożenia rzezią. 
Odprowadziłyśmy klaczki do boksów, gdzie zdjęłyśmy z nich sprzęt i nakarmiłyśmy cukierkami czosnkowymi w nagrodę. 

wtorek, 24 stycznia 2017

61. (teren) Ravenna, *Moet II, Selma Drye

Ravenna & Ruska
*Moet II & Detalli
Selma Drye & Blaze

Od kiedy tylko moja siostra zdecydowała się złożyć mi wizytę, zaczęłam kombinować jakby tu ją najlepiej wykorzystać. Ustaliłam nam zatem plan treningowy, którego początkiem miał być terenik. Kiedy okazało się, że wraz z Det przyjeżdża Blaze ucieszyłam się jeszcze bardziej, bo to nie dwa konie będą ruszone, a trzy! 
We wtorek rano, zaraz po śniadaniu, dziarsko wyruszyliśmy do stajni. Wcześniej ustaliliśmy jakie weźmiemy konie. Ja wiedziałam od samego początku, że biorę moją nową gwiazdeczkę – Ravennę. Detalli zdecydowała się na Moeta, kiedy tylko dowiedziała się, że wraz Selmą przyjechał na kilka tygodni do Echo. Blaze wskazał na pierwszego konia, którego zobaczył, którym była właśnie Sel.
Przynieśliśmy sobie sprzęt i zaczęliśmy przygotowywać rumaki do drogi. Szło nam sprawnie, bo wszystkie trzy konie były z natury raczej spokojne i ułożone. Kiedy tylko siodłanie dobiegło końca wyprowadziliśmy się wszyscy przed stajnie, gdzie jeszcze podociągaliśmy popręgi i wsiedliśmy. Te trzy rumaki o jasnej maści wyglądały obok siebie prześlicznie i próbowałam nawet zrobić zdjęcie, ale Ravi zaczęła się otrzepywać i prawie zleciałam na piach. 
Ruszyliśmy!
Żwawym stępem ruszyliśmy w stronę lasu, ja i Det z przodu, a Blaze gdzieś za nami, nie chcąc się mieszać w nasze ploteczki. Poza tym akurat wypłynął temat Eretrii, więc trochę się z pana trenera podśmiewałyśmy… 
Koniska szły bardzo żwawo. Chciały już biec przed siebie, ale grzecznie reagowały na spowalniające sygnały. Selma trochę ciągnęła za wodze, ale Baze szybko przywołał ją do pionu. Wiedziała już, że nie ma do czynienia z początkującym, więc postanowiła być łaskawa. Monetowi ostatnio troszkę się przytyło, ale dzięki temu wyglądał bardziej misiowato. Maszerował z dumnie uniesioną głową i uważnie obserwował otoczenie. Ravi też rozglądała się na boki, ale nie była aż tak podekscytowana. 
Przejechaliśmy przez całą główną drogę w lesie, a kiedy mieliśmy skręcić w węższą ścieżkę musieliśmy się rozdzielić. Det stwierdziła, że wjedzie na koniec, bo nam się Blaze zgubi i nawet nie zauważymy. Naburmuszony trener, ostatecznie rozjaśnił nieco swoje oblicze, gdy moja siostra posłała mu jeden ze swoich najlepszych uśmiechów. 
- Ruszamy kłusem – ostrzegłam i jednocześnie ze skrętem w lewo, wypchnęłam Ravi do wyższego chodu.
Każdy z koni zareagował na to z wielkim entuzjazmem i przez dobre dwa kilometry trzymaliśmy niezłe tempo. Jechaliśmy tak sobie w milczeniu, bo dzień był tak piękny, że rozmowa wszystko by popsuła. Było bardzo ciepło, wiał lekki wietrzyk, świeciło słonko, ptaszki śpiewały… a my znajdowaliśmy coraz to bardziej zawiłe ścieżki. Dobrze że mieliśmy kaski, bo inaczej pewnie powybijalibyśmy sobie oczy gałęziami. W końcu wjechaliśmy na drogę, która z lasem graniczyła tylko z jednej strony, bo z drugiej znajdowały się pola. Troszeczkę zwolniliśmy, żeby odsapnąć, bo niedługo mieliśmy zagalopować. 
Kilkanaście metrów przed Ravenną przebiegł zając, a ona jedynie odprowadziła go wzrokiem, nawet nie wybijając się z rytmu. Parsknęłam śmiechem i poklepałam ją po szyi, wiedząc, że przy niejednym koniu leżałabym właśnie na ziemi. Obejrzałam się za siebie, żeby sprawdzić, czy Monet i Sel też dobrze to przeżyły i oczywiście obydwa konie były zupełnie wyluzowane. 
W końcu wjechaliśmy na duuużą łąkę. 
- Galop! - krzyknęłam radośnie i zanim zdążyłam docisnąć łydki, to moja klaczka już wystrzeliła przez siebie.
Nadała sobie raczej spokojne tempo, więc zdecydowałam się na pełny siad i tak sobie patatajałyśmy, dopóki nagle z obu stron nie prześcignęło mnie pozostałe towarzystwo. Det i Blaze urządzili sobie wyścig, a ja naprawdę prawie padłam na zawał jak nagle minęli mnie z hukiem i efektami specjalnymi! 
- My się nie mieszamy w te rytuały godowe – powiedziałam do Ravi, która zaakceptowała to z pewnym rozczarowaniem.
Tymczasem Monet i Selma galopowali obok siebie, próbując swoich najlepszych sztuczek by prześcignąć rywala. I tak wiedziałam, że Mo wygra, bo to był Mo, ale niech sobie Blaze myśli, że ma jakieś szanse. Szybko jednak zaczął zostawać w tyle, a Selma nawet bryknęła kilka razy z niezadowolenia, czym jeszcze bardziej wydłużyła dystans. Monet pognał przed siebie, niemal straciłam go z oczu. Blaze i Sel jednak się nie poddawali i po tym małym występie znowu zaczęli nadrabiać zaległości w pełnym galopie.
W sumie to nie wiedziałam, gdzie pojechali, a szukanie ich mogłoby być ryzykowne (potem szukalibyśmy się nawzajem przez trzy godziny), więc zdecydowałam się zostać na łące i poskakać sobie przez bardzo wąski strumyk, który przepływał przez fragment łąki. Ravi się ucieszyła, ja też i z radością kicałyśmy tak sobie przez jakiś czas. Wprowadzałam też jakieś elementy ujeżdżeniowe, na przykład ustępowanie od łydki w kłusie, ale klaczka dopiero uczyła się takich rzeczy i wychodziło tak sobie.
W końcu nadjechały moje kochane papużki, ramię w ramię, uśmiechnięte i ciężko oddychające. Ale co się działo w lesie, pozostało w lesie. 
Przywitałam się z nimi skinieniem głowy i zawróciłam, żeby czasem nie parsknąć śmiechem. Spokojnym kłusikiem zaczęliśmy się kierować w drogę do domu. Jechaliśmy w tym samym ustawieniu, bo wszystkim pasowało. Była jeszcze jeden odcinek, na którym zagalopowaliśmy  - droga pod łagodną górkę. Koniska miały trochę radochy, a później już tylko kłus i dalej stęp aż do samej stajni. Przez większość tego rozstępowywania konie miały luźniejsze wodze, odpuściliśmy im też po jednej dziurce z popręgów. Pod stajnią zsiedliśmy i od razu zdjęliśmy cały sprzęt, a konie poszły na padoki: Mo na swój i dziewczyny na swój. 

wtorek, 10 stycznia 2017

60. (skoki) *Imperial rush, The Pink Pistol

*Imperial Rush & Ruska
The Pink Pistol & Sky

Dzisiejszy dzień nie był specjalnie upalny, toteż po szkole Sky namówiła mnie na mały trening skokowy. Wybrałyśmy dwie nowe klaczki – Pistol i Imperial Rush, z tymże ta druga była już właściwie całkiem doświadczoną kobyłką.
W miarę szybko poradziłyśmy sobie z czyszczeniem i siodłaniem, bo już po 10 minutach stałyśmy przed stajnią i czekałyśmy aż Zen przejedzie traktorkiem, odsłaniając nam drogę do schodków. Kiedy w końcu wsiadłyśmy ruszyłyśmy w drogę na plac, jednocześnie ustawiając sobie odpowiednią długość puślisk. 
Siedziałam na Rush po raz pierwszy w życiu, więc testowałyśmy się wzajemnie, czekałyśmy na ruch tej drugiej. Klacz była wyjątkowo grzeczna i z zaciekawieniem wyczekiwała na polecenia, które wykonywała od razu i poprawnie. Zauważyłam, że jest bardzo czuła na sygnały i miękka w pysku. Na chwilę pożałowałam, że mamy dziś skakać, a nie się dresażować, ale wszystko da się pogodzić. 
Weszłyśmy na otwarty plac, a później Sky próbowała zamknąć furtkę z grzbietu Pistol, co udało się dopiero przy czwartej próbie. Pistol wierciła się i nie potrafiła ustać w miejscu przez dwie sekundy. 
Ja w tym czasie wjechałam z Rush na pierwszy ślad na luźniejszej wodzy, którą zaczęłam sobie po chwili delikatnie skracać, jednocześnie mobilizując klacz łydkami do szybszego marszu. Była zadowolona i chętnie przyspieszała. Kiedy dołączyły do nas Valentine i Pistol widać było wielką różnicę w nastawieniu koni, bowiem siwa zupełnie nie chciała pracować. Wiła się pod siodłem i zapierała przed ruchem do przodu. Valentine wiedziała, że tak będzie i nie dała się zdominować. Zamiast tego konsekwentnie działała pomocami, aż w końcu wypracowała od Pistol żwawy stęp. Niezadowolona klacz szła co prawda po pierwszym śladzie i to dość energicznym chodem, ale stale machała głową i próbowała wyrwać amazonce wodze. 
Obydwie wykonywałyśmy mnóstwo wolt i wężyków a także slalomów między kilkoma rozstawionymi na placu przeszkodami. Po może dziesięciu minutach zakłusowałyśmy. Przejście Rush było bardzo ładne, bo klacz od dawna czekała tylko na to by móc ruszyć biegiem, a Pistol przez chwilę tupała mocniej nogami i jeszcze przed zakłusowaniem bryknęła. Val wyszczerzyła się i zaśmiała radośnie, co tylko bardziej wkurzyło klaczkę. 
W kłusie także robiłyśmy mnóstwo ćwiczeń, żeby jak najlepiej rozgrzać konie. Kiedy w pobliżu pojawił się Aiden poprosiłyśmy go o pomoc w rozstawieniu drążków. Rush chętnie najeżdżała na przeszkodę i ładnie podnosiła kopytka, nie traciła też tempa, ale jednak lepiej wychodziło to Pistol. Wkurzona na cały świat siwka przejeżdżała przez te drążki tak dynamicznie i z taką pasją, że nie można było od niej oderwać wzroku. Robiła to w ten sam sposób za każdym razem, a najeżdżałyśmy z różnych stron i różnych ścieżek. Rush chyba poczuła się trochę zawstydzona, bo gdy przyszedł czas na zagalopowanie to wystrzeliła spode mnie jak rakieta. Pozwoliłam jej na całe okrążenie takiego szaleństwa, zanim zwolniłam ją do spokojnego patataja. Była bardzo wygodna i jeździło się na niej z prawdziwą przyjemnością. Pistol i tym razem pozwoliła sobie na mały bunt przed zmianą chodu, bryknęła sobie jeszcze wyżej niż poprzednio i wyraziła swoje niezadowolenie głośnym parsknięciem. Ale galopowała i to naprawdę fajnie. Każda wybrała sobie połowę placu, żeby pogalopować na mniejszym kole i wypracować ładne wygięcia. Pistol była mniejsza i zwinniejsza, ale cały czas potwornie się spinała i wściekała, więc ćwiczenie lepiej wychodziło Rush. Klaczka pięknie mi się rozluźniła i uelastyczniła. Niezwłocznie reagowała na każe polecenie. Pistol dopiero później zaczęła odpuszczać – mniej więcej kiedy przyszło jej wykonać lotną zmianę nogi i potknęła się tak bardzo, że była bliska upadku. Zatrzymała się zdumiona, zamrugała oczami, westchnęła i od tego czasu chodziła już luźniej i lżej. 
Miałyśmy na razie do dyspozycji pięć przeszkód, każda ustawiona na 50 cm. Dla naszych rączych rumaków to nie był żaden problem. Rush najechała na pierwszą stacjonatę spokojnym tempem, czekała na sygnał do wybicia, który otrzymała w najbardziej sprzyjającym momencie. Chętnie odbiła się od ziemi i prawie od razu wylądowała, bo przy takim małym wypierdku nie ma się co wysilać. Poklepałam ją i oddaliłam się, żeby zrobić miejsce drugiej parze. Pistol z kolei postanowiła być bardziej ambitna i odbiła się, jakby miała przed sobą półtora metrowego oksera. Ładnie wylądowała i wydając odgłosy jak jakaś maszyna parowa pogalopowała sobie dalej. Ja i Rush w tym czasie brałyśmy okrążenie, żeby uspokoić oddech przed serią skoków i kiedy wiedziałam, że jesteśmy gotowe, najechałyśmy na druga stacjonatę. Tym razem klacz bardziej się postarała i już nie odpuszczała nawet przy tak mało wymagających wyzwaniach. Nie wiedziałam jeszcze za dobrze jaki jest jej stosunek do sków, więc za każdym razem mocno jej pilnowałam i dawałam odpowiednie wskazówki. Szybko przekonałam się, że Rush skakać potrafi i sama świetnie wymierza sobie odległości, ale na w razie czego w odpowiednich momentach sygnalizowałam co trzeba pomocami. Po udanym skoku najechałyśmy na oksera, który również wyszedł nam świetnie, więc bez żadnych obaw skierowałyśmy się na szereg złożony z dwóch stacjonat. Po pierwszej czułam, że klacz słabnie i gdybym nie zareagowała możliwe, że miałybyśmy jakiś maleńki wypadek. Na szczęście dałyśmy radę i po chwili galopu po przeszkodach zwolniłyśmy do kłusa, by zobaczyć jak radzi sobie Pistol. A Pistol mknęła jak rasowy sportowiec i nie interesowało jej, że to wcale nie jest olimpiada i walka o złoto. Wybijała się silnie, leciała wysoooko, a potem lądowała i bez chwili na odsapnięcie przyspieszała, żeby szybciej dotrzeć do kolejnej przeszkody. 
Aiden zwiększył nam wysokości do jednego metra. Tutaj Rush musiała się już mocniej skupić, a ja razem z nią, bo nie wiedziałam co nas czeka. Ale ruszyłyśmy odważnie na stacjonatę numer jeden i pewnie odbiłyśmy się od ziemi, ale jednak zbyt lekko i belka spadła na ziemię. Ale przynajmniej wiedziałyśmy już, że musimy starać się bardziej. Klaczka nie była specjalnie lotna i trochę się zdenerwowała, jednak ostatecznie stwierdziła, że damy tym całym skokom drugą szansę. No i wybiłyśmy się silniej niż poprzednio. Udało się! Wylądowałyśmy bez zrzutki a zadowolona z siebie Rush dzielnie sama pobiegła do oksera, do którego też wybiła się już bez problemu, wiedząc ile należy użyć siły. Szereg poszedł nam dobrze, może nie rewelacyjnie, ale poprawnie.  
The Pink Pistol nie mogła się doczekać zagalopowania i kiedy w końcu Val jej na to pozwoliła, klaczka ruszyła z kopyta i przeskoczyła przez pierwszą stacjonatę tak szybko, że musiałam kilkukrotnie zamrugać by ogarnąć rzeczywistość. Kolejną przeszkodę pokonała już wolniej na prośbę Val, która bała się, że przez taką szybkość Pistol będzie niedokładna i zrzuci drągi. Poradziły sobie świetnie, tak samo jak z okserem i później szeregiem. Została porządnie wyklepana i zwolniły do kłusa. Po chwili przerwy obydwie skoczyłyśmy sobie po stacjonacie wyższej o 5 cm i później długo kłusowałyśmy na placu, jeszcze po razie przejeżdżając przez drążki, ale to już na luźniejszej wodzy, działając jedynie dosiadem. 
Rozstępowałyśmy klaczki, a gdy już odsapnęły odprowadziłyśmy je pod stajnię, gdzie zsiadłyśmy, a potem zaprowadziłyśmy je do boksów.