Jackeline & Ruska
*Scene of Sunset & Detalli
- Jak tam Jackie? - zapytałam, widząc przynajmniej połowę załogi w kuchni.
- A chcesz ją wziąć na jazdę? - zapytała Amelia z niesamowitym zdumieniem wypisanym na twarzy.
- Owszem. To jak?
- No w porządku. Nie jest wkurzona, jeśli o to Ci chodzi – odparł Chris.
- Dokładnie o to mi chodzi.
Wyszłam zatem do stajni, żeby przyszykować sobie nową gwiazdkę. Stała w boksie i wcinała siano, a ja w drodze do siodlarni zerknęłam tylko czy jest w miarę czysta. Nie była.
Co ciekawe podczas wybierania sprzętu dostałam od siostry telepatyczną wiadomość, pod tytułem „no gdzie Ty jesteś?!”. Kiedy w końcu mnie znalazła i dowiedziała się co robię, z radością zaproponowała, że przyłączy się do mnie z jakimś koniem.
- Sunset albo Pistol?
- Amm… Sunset – wybrała po chwili namysłu.
- Tam są czapraczki, możesz sobie wybrać jaki tylko Ci się podoba, siorczyćko
- Spory wybór różowych…
Czyszczenie naszych rumaków trwało dłuższą chwilę, ale w końcu uporałyśmy się z tymi setkami zaklejek i zaklejeczek. Jackie zaczęła się już irytować, ale z ubieraniem poszło już szybko, więc ostatecznie weszłyśmy na halę w dobrych humorach. Detalli odciągała Soni popręg i zaraz miała wsiadać. Oprócz naszej czwórki nie było tam już nikogo. Klimatyzacja działało, a z głośników dobiegała cicha, choć energetyczna muzyka. Idealnie.
Obydwie siedziałyśmy już na koniach i jeszcze na luźniejszej wodzy krążyłyśmy sobie po całej hali, choć w niedużych odstępach, żebyśmy mogły do siebie mówić. Ja oczywiście zdawałam relacje z małego remontu w mieszkaniu, bo niby było perfekcyjne, ale jednak kilka poprawek należało wprowadzić, a Det opowiadała o swoich nowych nabytkach. O aportującym patyki Glitterze mogłabym słuchać w nieskończoność.
Ale nasze klaczki zaczęły się już nudzić monotonnym stępem, więc musiałyśmy się już skupić na nich. Jackie miała strasznie wolne tempo i generalnie próbowała mnie zniechęcić do tego treningu. Sunset zachowywała się bardzo podobnie. Wprowadziłyśmy zatem z Detalli parę ćwiczeń takich jak duże wolty, albo serpentyny. Później doszły także półwolty i ustępowania od łydki w stępie. Wtedy klaczki już troszkę zainteresowały się pracą, zrobiły się luźniejsze, grzeczniejsze i lepiej reagowały na sygnały. Co prawda nadal jeszcze miałyśmy problem z nakłonieniem ich do szybszego maszerowania, ale widać było, że jesteśmy na dobrej drodze. Kilka minut później po problemie nie było śladu, a kiedy to się stało, zdecydowałyśmy się zakłusować. Ustaliłyśmy, że będziemy zawsze poruszały się w odwrotnych kierunkach, tak było i teraz. Jackie kłusowała energicznie, chociaż nie było to jednostajne tempo. Czasami zwalniała, a po chwili przyspieszała (kiedy się jej przypomniało lub kiedy o ja jej przypomniałam). Sunset z kolei złapała już tę dobrą energię i motywację od swojej amazonki i teraz nie miała problemu z rytmicznością. Kłusowała bardzo ładnie. Po chwili takiego niezobowiązującego truchtania zaczęłyśmy znowu pomału wprowadzać ćwiczenia. Zaczęło się od tych prostszych, czyli właśnie wolty i półwolty, czasami jakaś serpentyna. Obydwie klaczki podczas wykonywania tych figur fajnie się rozluźniły i pięknie wyjeżdżały zakręty, wyginały się na łukach i generalnie prezentowały się całkiem nieźle. Później przyszedł czas na nieco trudniejsze rzeczy, ale do tego zwolniłyśmy już nieco. Znowu pojawiło się ustępowanie od łydki. Sunset radziła sobie z tym zdecydowanie lepiej, ale różnicę między końmi widać było tylko na początku. Kiedy Jackie zrozumiała o co mi chodzi chodziła już super. Pochwaliłyśmy klaczki i dałyśmy im chwilę przerwy w stępie. Przerwa ta trwała może dwie minuty, bo później koniska zaczęły trochę dokazywać i należało im zorganizować jakieś zajęcie. Zatem zdecydowałyśmy się na zwroty. Znalazłyśmy sobie miejsca na środku połówek hali i zaczęłyśmy ćwiczyć. I w przód, i w tył – radziły sobie raczej tak sobie, ale widziałyśmy gorsze wykonania… Później chwila kłusa i w końcu galop. Postanowiłyśmy trochę przegonić te dwie szaławiły i na taki bieg na luźniejszej wodzy poświęciłyśmy kilka minut, zmieniając kierunki co parę okrążeń. Wszystkie bawiłyśmy się świetnie.
Wjechałam z Jackie na połówkę hali i tam próbowałam obniżyć jej głowę, bo cały czas trzymała ją jednak wysoko, a byłoby miło gdyby trochę się zganaszowała. Musiałam włożyć w to sporo pracy. Klacz była uparta, a mięśnie w szyi chyba jako jedyne pozostawały wciąż spięte, ale w końcu bo długich bojach i przeróżnych pomysłach się udało. Jackeline szła złożona i kiedy wjechałyśmy na ścianę i zwolniłyśmy do kłusa, to prezentowała się jak rasowy ujeżdżeniowiec. Sunset w ogóle nie miała z tym problemu, już wcześniej sama z siebie zaokrąglała szyję.
Pomęczyłyśmy jeszcze trochę te nasze koniki, głównie w kłusie i na wyższym poziomie niż normalnie chodzą na zawodach. Ale przyznam szczerze i zupełnie obiektywnie, że radziły sobie rewelacyjnie i byłam z nich dumna. Na koniec dziesięć minut stępowania po calutkiej hali na niemal zupełnie luźnych wodzach. Znowu zagadałam się z siostrą, tym razem na temat tatusia, który powinien nas jednak odwiedzać częściej. Mimo realnego zagrożenia rzezią.
Odprowadziłyśmy klaczki do boksów, gdzie zdjęłyśmy z nich sprzęt i nakarmiłyśmy cukierkami czosnkowymi w nagrodę.