niedziela, 21 sierpnia 2016

Trening ujeżdżeniowy - Violino de Beaumont

Ekscytowałam się cały dzień. Czekał mnie bowiem ostatni trening z Violino przed jego pierwszymi poważnymi zawodami. Gniadosza zastałam na padoku, gdy akurat oddawał się czynnościom pielęgnacyjnym z zaprzyjaźnionym wałachem, Dramatem. Zupełnie nie zdziwiło mnie, że największą więź mój ogr wypracował sobie z dziarskim konikiem polskim. Typ bezkonfliktowego wobec koni cwaniaka. Dramat się za niego bije, a Violka korzysta.
Kiedy mnie zauważył, odkleił się od kolegi i podszedł do płotu. Mam na to swój trick. Violka ma bowiem kilka niezwykle wrażliwych miejsc na ciele, po których lubi być masowany, smyrany, drapany. Jego ogólna wrażliwość pozwala na naprawdę dobry impuls i szybkie reakcje, ale powoduje też czasem zbytnie podekscytowanie, po którym muszę Skrzypka chłodzić. Wracając do tego płotu, to Violo podchodzi, bo wiem, że go posmyram. W przypadku padoku są to okolice uda, pod guzem kulszowym. Na każdą okoliczność mamy inne specjalne miejsce, które wykorzystujemy tylko w tej danej okazji. Dlatego o to Violi jest zawsze (zwykle tylko na początku) taki happy i do przodu.
Po sesji masowania szczotką schabów gniadego popracowaliśmy trochę nad rozgrzewką. Wzięłam Violkę na długą wodzę z ziemi i zaczęliśmy pracować nad rozgrzaniem i rozluźnieniem. Wyglądamy wtedy jakbyśmy orali pole :D Konie typu Viol (również moja Zeniba) bardzo to lubią, bo spełnia to ich wewnętrzną potrzebę odrobiny autonomiczności. Sierściuch zyskuje na przekonaniu, że mogę chodzić również za nim, a nie na nim. Bardzo to lubi, bo tak jakby w inny sposób rozumie sposób prowadzenia ręką. Oczywiście, w pracy stawiamy nacisk na inne pomoce, dosiad i łydki, ale nie zapominamy o dniu rąk. A kontakt powinien być i prowadzić konia jak tancerz tancerkę - nie rwać, nakazując ruch bezpośredni, ale prowadzić do tego ruchu, który dopiero nastąpi. Choć niektóre moje problemy z kontaktem wynikają z chwilowych braków równowagi i w tym to ćwiczenie mi nie pomoże, to pomaga w czym innym - logice wydawania poleceń. Jak mam prowadzić konia i czemu? A koń rozumie to prowadzenie, bo jest dosłownie prowadzony i popychany. Jednocześnie uczy się, że możliwe jest posiadanie w pysku wędzidła (którym zawsze go trochę masuję), a jednocześnie nie opieranie się na nim.
Po 10 minutach stępa, przeszliśmy do kłusa, tak, tak, wciąż na długich wodzach, też chciałam sobie trochę pobiegać. Jednak, żeby nie odlecieć, nie pozwoliłam Violce na zbyt długi, obszerny kłus. I tu zaczęła się praca nad skupieniem i kontrolą. Bardzo krótkie odcinki rozszerzenia i wyjeżdżania i intensywne skrócenia, zebrane niemal do pasażu.  Viol nawet nie zauważył kiedy rozgrzewka przemieszała się z pracą, przyjemnie żuł mi rękę.
Przyszedł czas na siodło, bo gniady zaczynał się już powoli nudzić i tępieć. Po ponownym przeprasowaniu jego schabów i spokojnym przyjęciu siodła wsiadłam na tego chłopaka.
- No, czekaj, no! - prawie zawisłam z paszczą na siodle, no bo samo siodło przyjął spokojnie, ale tak go perspektywa jazdy rozanieliła, że chciał, już, już od razu.
- Wytrzymaj troszeczkę, zaraz się pobawimy. - rozluźnienie było, skupienie było, rozgrzanie było. Pora na takt. Zaczęliśmy od prostych na naszej długiej ujeżdżalni i dobrego wyjeżdżania narożników. Stęp u Violka jest wzorowy, rozluźniony, wyraźnie czterotaktowy.
- A jak sobie chłopaku poradzisz z przejściem? Masz równowagę? - poczekałam na odpowiedni moment i nogę i przeszliśmy do kłusa. Z samym przejściem nie było problemów, koń nie szarpnął i nie pogubił się, ale wyczuwałam leciutką maszynkę do szycia w zbyt prostych nogach i nieobszernym, płaskim ruchu. Nie wszystkie ruchy były też takie same. Ale na gniadego czekało już to, co oboje kochamy najbardziej - cavaletti. Co zrobił na początku? Oczywiście, tak przestraszył się swoich możliwości, że ponadeptywał i postrącał. Opadał nieco na przód, a kontakt zamienił się w lekkie oparcie. Jednak dla chcącego nic trudnego. Odpowiednio porozkładane koziołki, najpierw szerzej, zmusiły chłopaka do wyższego podniesienia nogi. Moje nogi z kolei zmusiły go do żwawego ruchu na przód. "Co się dzieje?" jakby chciał zakrzyknąć, aż nagle zauważył, że przeszkody rozłożone są regularnie i takie mogą być jego ruchy. Jeśli się postara - przejedzie "suchą" stopą. Sama postanowiłam mu mocno dopomóc i skupić się na swoim rytmie, nucąc sobie Depeche Mode, odpowiednio działając łydkami i dosiadem. Z czasem kłus gniadego się poprawił. Uzyskał swój naturalny luźny takt pod siodłem, nabrał pewności siebie i poczuł przyjemności z równowagi - jakie to odbijanie się od ziemi fajne! Ochoczo zaczął podnosić nogi wyżej do góry, a zrównoważona sylwetka podniosła przód i przywróciła przyjacielski kontakt w samoniesieniu.
Zeszłam na chwilę z gniadego, który chyba potraktował to jako niewystarczającą nagrodę, bo powlókl nosem za moim zginającym się nad drążkami tyłkiem i cupnął go lekko zębami. Viol to jednak potworny zboczuch :>
- Kostka cukru jest tylko dla grzecznych koni po treningu, nigdy przed galopem, dupowłazie ty... - rozczochrałam mu jego bujną, śmieszną grzywkę i do rzeczonego galopu przeszłam. Silnie go wysyłałam, ale efekt był fantastyczny - koń po cavaletti to zawsze świeży, rozjeżdzony wierzchowiec. Z ochotą zaoferował mi wzorowe podstawienie zadu, gdy pokonywał kolejne, niskie koziołki.
- Zobaczymy, czy nie zapomnisz o dobrym kłusie... - rzuciłam pod nosem i gdy chłopak wyładował radość z opanowej umiejętności w szczęśliwym galopie poprosiłam go o kłus. Zawahanie było tylko minimalne, przejście w miarę płynnie, a potem zaczął się nasz najlepszy kłus do tej pory - wpisany w literę M, z równoległymi do siebie stojącymi kończynami, bez drżących kopyt przed postawieniem ich na ziemi. Ruch elastyczny, okrągły - jak przyjemnie się go siedziało, jakby ktoś lekko wypychał kłodę konia do góry, a jednocześnie bez zbytnich aplitud wysokości.
Zakończyliśmy trening kilkoma piaffami i przyjemnym ciągiem, po czym zeskoczyłam z chłopca i pozwoliłam mu rozejść się w stępie.
Gdy pozbyliśmy się już siodła,a młody znów znalazł się na swoim ukochanym padoku miałam dla niego niespodziankę - cukier w formie jakiej się nie spodziewał.
- Zaopatrzyłam się ostatnio w ciekawy gadżet, Violi.... Ty to mądry Bucefał jesteś, szybko załapiesz o co chodzi. - po czym wyciągnęłam zza pleców miękką piłkę, która miała w sobie dziurkę, przez którą wylatywał cukier. Wiecie jak to się skończyło. Koń z nosem przy ziemi biegający za węglowodanami. Kocham Cię, Violino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz