sobota, 13 sierpnia 2016

38. (wyścigi) Niespokojna Muza, Faridya, Biscuit Revolution

Data: 13.08.2016
Godzina: 21:02
Rodzaj: wytrzymałościowy / startowy
Uczestnicy:
Harry & Faridya
Natalie & Biscuit Revolution
Ruska & Niespokojna Muza

Dzień był męczący i niemal zgodziliśmy się, by odwołać wieczorny trening wyścigowy. Ostatecznie po długiej naradzie zdecydowaliśmy, że nie ma bata, konie muszą poprawiać formę, bo właśnie teraz odbywa się najwięcej zawodów.
Po zabraniu sprzętu zaczęliśmy przygotowywać konie. 
Na dzisiejszym treningu miały wystąpić jedynie dwulatki, Avenue miał małą przerwę. 
Wszystkie trzy konie miały dziś w sobie podejrzanie dużo energii i chyba tylko Muza zachowywała się przyzwoicie przy czyszczeniu, a potem siodłaniu. Biscuit wiercił się z podekscytowania, ciągle próbował zabierać szczotki, które Nat kładła gdzieś w pobliżu. Faridyę słychać było w całym Echo, odstawiała cyrki, a Harry ledwo sobie z nią radził. Musiałyśmy jeszcze na niego czekać, kiedy Ja i Natalie wyprowadziłyśmy już nasze wierzchowce przed stajnię. Biscuit lekko się ogarnął, ale i tak bez przerwy przestępował z nogi na nogę i podnosił głowę, niecierpliwiąc się. Muza patrzyła na to z właściwym sobie dystyngowaniem. Stała grzecznie, kiedy wsiadłam na nią ze schodków, a potem wydłużyłam sobie strzemiona, czekając aż reszta uczyni to samo. 
Pojawiła się Cora, która miała jechać na tor kręcić nasze poczynania kamerą, żebyśmy mogli później zanalizować nasze konie, patrząc na nie z boku.   
Ruszyliśmy szybkim stępem, Muza i ja na czele, za nami Biscuit i na końcu szarpiąca się niemiłosiernie Fari. Nie dało rady zwolnić, one wręcz zapierały się na każdy taki hamujący sygnał. I tak pokazywały swoje milsze oblicze, od razu nie puszczając się galopem. Tym bardziej, że wjechaliśmy właśnie na trawiastą dróżkę między pastwiskami, a tutaj konie zawsze robiły się jeszcze bardziej nieznośne. Muza zarżała w kierunku stada klaczy, z którym często była wyprowadzana, jednocześnie lekko przyspieszyła i spięła mięśnie, ale nie sądziłam, że mogłaby coś zaraz odstawić i miałam rację. Zachowywała się bardzo dobrze, reagowała na większość poleceń i cały czas bacznie uważała czy aby nie chcę jej czegoś zakomunikować. Z kolei Faridya działała wręcz odwrotnie. Non stop buntowała się i już piąty raz od wyjazdu ze stajni próbowała się wpisać. Wiecznie zapierała się na wędzidle a często prezentowała przy tym boczne chody. Wróżyłam jej ujeżdżeniową karierę, gdy na starość się uspokoi i skończy w wyścigami. Biscuit Revolution w drodze przez pastwiska trochę się ogierzył i Nat na wszelki wypadek zwiększyła dystans między nim, a Muzą, ale generalnie kiedy był już w ruchu (nawet jeśli bym to jedynie stęp) to reagował dobrze na polecenia. Nie wyczyniał takich akrobacji jak Fari, a szedł po prostu energicznie, z uniesioną głową, gotowy na sygnał do biegu. 
Zakłusowaliśmy niedługo potem. I kłusowaliśmy dłuugo. Naprawdę przejechaliśmy tak jakieś dwa kilometry, po różnym podłożu – były i grząskie piaski, i trawa, i ściółka leśna, były górki i dolinki, łąki, alejki pod sklepieniem pełnych zielonych liści gałęzi. Konie uwielbiały takie rozgrzewki, zamiast nudnego chodzenia na karuzeli. Nawet Fari odpuściła z lekka i przez większość czasu szła w miarę poprawnie. Tak czy siak – dojechaliśmy w końcu na tor. 
Cora już tam była, a wcześniej otworzyła na szerz  bramę, więc zwinnie wjechaliśmy na bieżnię, nie zmieniając ustawienie. Zrobiliśmy między sobą większe odstępy. Domyśleliśmy się przecież, ze w koniach obudzi się ogień, kiedy tylko zobaczą znajome otoczenie. Tak też było – nawet w Muzie czułam wtedy to wielkie podekscytowanie i pasję. Ciężko było orzec czy była bardziej spięta czy rozluźniona. Towarzyszył jej ten dziwny nastrój, w jaki wpadała często przed prawdziwymi wyścigami. Ten jej rodzaj transu. 
Faridyę znowu zaczęło być słychać bardziej niż widać, darła się wniebogłosy, kiedy Harry wstrzymywał ją przed zagalopowaniem i nie pozwalał wyprzedzać Biscuita. Była tak na niego wkurzona, że w pewnym momencie zaczęła brykać i dębować, ostawiając na torze prawdziwe rodeo. Spojrzałam na Harry'ego, ale tylko machnął ręką, dając mi znać, że mam jechać dalej. Ogarnęła się dopiero kiedy dzieliła nas ponad połowa długości toru. 
Biscuit był nad podziw grzeczny, ale sprawiał wrażenie konia, któremu wystarczy  delikatniuśkie dotknięcie łydką by zaraz ruszył przed siebie dzikim galopem. 
Po pokonaniu całego okrążenia kłusem zagalopowaliśmy. Każdy koń przy tym samym znaczniku. To miał być wolny galop, czy też kenter, jak to fachowo określał Harrison. Mieliśmy tak biec dwa tysiące metrów, żeby urabiać wytrzymałość naszych koni. Szczególnie przydawało się to Muzie, która jednak lepiej sprawdzała się na krótkich dystansach, chociaż teraz i tak znacznie się poprawiła. Ostatnio wygrała nawet wyścig, ale był to właśnie wyścig na 1000m. Żeby radziła sobie dobrze w późniejszych etapach kariery – konieczne były dla niej takie wytrzymałościówki. Nie denerwowała się kiedy ją wstrzymywałam, rozumiała, że musi coś takiego przetrwać. Wiedziałam też, że po pierwszym tysiącu jeszcze niedawno zaczęłaby opadać z sił, ale dzisiaj nie okazywała już zmęczenia. Owszem, tempo było wolne, ale zawsze ustalaliśmy takie samo lub bardzo podobne. 
Biscuit w połowie trasy zaczął się robić ospały. Natalie musiała uważać, bo zbyt natarczywe próby rozbudzania go mogły skończyć się nagłym zagalopowaniem i zmobilizowaniem reszty koni do poniesienia. Na szczęście ona wynalazła już sobie na niego sposoby, które były całkiem efektowne. W każdym razie miał dobrą kondycję i się jeszcze nie zmęczył. 
Faridya radziła sobie równie dobrze, z tymże nawet lepiej, bo ona nie dałaby rady przysypiać na torze. To było dla niej niepojęte, bo przez cały swój pobyt tam odczuwała ogromne podekscytowanie. Chociaż przebiegła już ponad tysiąc metrów to ciągle wyrywała się do przodu i systematycznie sprawdzała czujność Harry'ego, który musiał być już wykończony ciągłym pilnowaniem tego konia. 
W każdym razie udało nam się przebiec dwa tysiące metrów kentrem i zwolniliśmy wszyscy do stępa, żeby odsapnąć przed próbami startów w bramkach. 
Po wykonaniu okrążenia w stępie Cora wyprowadziła nam traktorkiem bramki i ustawiła mechanizmy. Na pierwszy ogień miała iść spokojna Muza. Ona chyba nigdy nie bała się boksów startowych i zawsze zachowywała opanowanie, gdy musiała być do nich wprowadzana. Jednakże moment wyjścia z bramki nie był już taki cudowny, bo znacznie traciła na swoim podskoku. Detalli tłumaczyła już co robić zarówno mi i jej. Chciałam być pewna, że pamięta. Nagrodą za dobrze wykonane wyjście miał być bieg na 400 metrów. 
- Wszystko gra? - zapytała Cora, gdy wprowadziła klacz do boksu i zamknęła go za nami.
- Na razie świetnie – odparłam z uśmiechem.
Odczekałyśmy chwilę, podczas której uparcie siedziałam w siodle, dociążając konia, dając znać o co mi chodzi. Nawet powiedziałam jej to tez słowami, na wszelki wypadek. 
I kiedy zadzwonił dzwonek, zwalniający blokadę, Muza w pięknym stylu wyrwała do przodu. 
- Dobry koń! - powiedziałam do niej głośno, z ogromnym uśmiechem.
Pozwoliłam jej na maksimum prędkości, wiedząc jak wielką radość jej to sprawi. Pędziła ile sił w nogach i byłam pewna, że gdybyśmy właśnie ścigali się z rywalami, to dobiegłaby do mety jako pierwsza. Niestety musiałam ją zwolnić, a później zawrócić. 
Akurat Fari była wprowadzana do bramki. Nie robiła tego bardzo chętnie i lekko się stawiała, ale szybko została przekonana do wejścia do środka. Widziałam jak wysoko unosi głowę i jak bardzo jest wkurzona na cały świat. Jednak kiedy przyszła pora na wyjście była już skupiona na celu. Ona także wybiegła bramki bardzo poprawnie, bez żadnych dziwnych podskoków. Swoją nagrodę wykorzystała w prawie 200%, bo jak śmignęła przez siebie to Harry nie dał rady jej zatrzymać aż do znacznika 750m. 
Biscuit do pomysłu zamknięcia w bramce podszedł bardzo pokojowo, wcale się ku temu nie wzbraniał. Wszedł do środka bardzo grzecznie, chociaż kiedy już był wewnątrz dopadły do wątpliwości. Cora szybko dała mu biec i ku naszemu wspólnemu szczęściu Biscuit także wybiegł bardzo poprawnie, nie marnując ani sekundy na dziwne sztuki. Śmignął do przodu jak z bicza trzasnął, co było nawet jak na niego niesamowitym widokiem, ale łatwo dał się zwolnić. 
- Robimy jeszcze coś? - zapytała Nat, kiedy spotkaliśmy się.
- Niee, mamy jeszcze trzy kilometry do domu, Queen – oświecił ją Harry.
Ustawiliśmy się w zastęp taki sam jak na początku i pomachaliśmy Corze, gdy wyjeżdżaliśmy z toru żwawym stępem. Dosłownie dwie minuty później zagalopowaliśmy, kiedy przejechaliśmy już przez ulicę. 
Konie potrzebowały jeszcze takiego rozluźniającego galopu po lesie, a piaszczyste podłoże na tym fragmencie tylko uwieńczało nasz wytrzymałościowy trening. Nie galopowaliśmy jednak zbyt długo, maksymalnie kilometr, bo później zwolniliśmy do kłusa i tym chodem biegliśmy prawie do końca. Konie były spocone i wymęczone, ale dzięki temu także grzeczne jak rzadko kiedy. Kiedy dotarliśmy do domu wjechaliśmy jeszcze na duży plac, żeby je lepiej rozstępować. Robiliśmy przy tym bardzo podstawowe ćwiczenia. Pilnowaliśmy by nawet nasze wyścigowe konie znały niektóre figury i potrafiły przyzwoicie skręcać. 
Po robocie zaprowadziliśmy je do stajni, gdzie rozebraliśmy je i okryliśmy lekkimi derkami. Harry jeszcze wziął się za wcieranie im jakichś maści i cudów niewidów, podczas gdy Natalie i ja zaniosłyśmy sprzęt do siodlarni, a mokre czapraki wywiesiłyśmy na płocie pustego padoku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz