sobota, 4 maja 2019

88. (cross) Baron Zemo

*Baron Zemo - Audrey
Ruska

Zaproponowałam Audrey, że pomogę jej dziś podczas treningu z Baronem. Dziewczyna nie była ani trochę pewna, czy nie jestem czasem pijana, ale po chwili wahania zgodziła się. Przyniosłam jej sprzęt, podczas gdy ona wyczyściła ogiera. Baron był dziś w takim sobie nastroju i rzucał nam mroczne spojrzenia. Ciągle próbował gryźć. 
Wzięłam psy i gdy tylko Drey wsiadła na konia, ruszyliśmy za nimi, choć pilnowałam, by zwierzaki nie zbliżały się do siebie. Baron bez namysłu skopał by psiaki, gdyby zaczęły się kręcić między jego nogami. Denerwował się też na uprząż i zbyt wolne tempo. Drey co chwilę robiła półparady, a na szerszych poboczach leśnej drogi robiła też wolty. 
- Wiesz co, pojadę z nim na miejsce i zaczniemy się rozgrzewać, bo zaraz go zabije - powiedziała do mnie i nie czekając na odpowiedź, ruszyła kłusem przed siebie. 
Nie zamierzałam biec, więc dołączyłam do niej dopiero jakieś piętnaście minut później. Baron brykał zawzięcie, gdy Drey chciała od niego czegoś więcej. Nie chciał z nią współpracować. Ale nie chciał się też zatrzymywać i nie ciągnął do domu. Sam chyba nie wiedział czego chce, więc rozgrzewka ciągnęła się w nieskończoność i była dość ciekawa. Zrobiłam ukradkiem kilka zdjęć i wysłałam załodze i zapytaniem czy mogliby wyszukać jakieś tanie kwatery na cmentarzu. Nie wiedziałam tylko jeszcze czy dla konia czy dziewczyny. 
Włożyła mnóstwo pracy w to, żeby w ogóle przestał odpowiadać na wszystkie prośby "NIE, BO NIE!". Powoli, powolutku zaczynałam widzieć efekty. Koń zrobił się nieco spokojniejszy, widać było zmianę w sposobie poruszania się - rozluźnił się i wydłużył wykrok. Wkrótce zrobił się z niego całkiem miły wierzchowiec i Audrey przez ostanie 10 minut rozgrzewki bez przerwy suszyła zęby. 
*
Ruszyli z miejsca galopem i najechali na pierwszą przeszkodę. Był to dość szeroki stół, wysoki na sto dwadzieścia centymetrów. Baron lubił ten typ przeszkody i nigdy nie miał z tym problemów. Teraz nie było inaczej. Wybił się mocno, w dobrym miejscu i przefrunął nad drewnianym blatem jak pegaz. Dobrze wylądował.  Uśmiechnęłam się, gdy przyspieszył i z radością pobiegł w kierunku przeszkody numer dwa. On naprawdę uwielbiał skakać, szczególnie przeszkody na torze crossowym. Podejrzewam, że gdyby Drey gdzieś po drodze zleciała, ten koń sam dokończyłby przejazd i to bez żadnych wyłamań. Przed nimi znajdował się szeroki coffin. Wiele koni nie radziło sobie z nim najlepiej, ale nie Baron. On miał wspaniałą intuicję i zawsze potrafił tak oddać skok, że widzowie gapili się z otwartymi szeroko oczyma. I teraz ja się tak właśnie gapiłam. Baron miał swoje wady, może nawet wiele wad, ale był niesamowicie utalentowany i codziennie dziękowałam mu, że nie uciekł jeszcze od nas i nas reprezentuje. Przegalopowali spory kawałek, a potem zeskoczyli do wody z dość wysokiego stopnia. To był ulubiony moment Barona. Kochał wodę i odzyskiwał wszystkie siły, kiedy wskakiwał do jeziorka. Byli tam zaledwie krótką chwilę i już musieli wskakiwać na bankiet. Czasami wyskok z wody był zbyt trudny, a na pewno był stresujący, ale Baron dał sobie radę. Gdy wydostał się na brzeg bryknął, a potem już bez zbędnych rewelacji pogalopował prosto na corner. Audrey bardzo pilnowała, by naprowadzić konia idealnie tak, by przypadkiem nie zahaczył o chorągiewkę. Na chwilę wstrzymałam oddech i z ulgą odetchnęłam, gdy ogier wylądował bez żadnych błędów. Później było jeszcze kilka bardzo wymyślnych przeszkód. Ale Baron był wyjątkowo odważnym koniem i rzadko co było w stanie go przestraszyć. Pokonywał każdą z nich z ogromną siłą, we wszystko wkładał całe serce. Dobrze, że przestał się już wykłócać z Audrey i byli teraz świetnie zgraną drużyną. Na chwilę wybił się z rytmu, kiedy gałązki na hydrze podrapały mu brzuch, ale szybko doszedł do siebie. Zerknęłam na stoper, mieli rewelacyjny czas. Został jeszcze tylko jeden stół i kilka wąskich frontów. Wiedziałam, że z tym pierwszym nie będzie problemów i tak było, ale przy drugim przygryzłam wargę i czekałam z niecierpliwością na rezultat. Przeszkody były ustawione tak, że trzeba było między nimi wykonać kilka strych zakrętów, więc najazdy były krótkie i konie zwyczajnie je omijały. Ale ta para nie mogła na to pozwolić i zaliczyli wszystkie trzy przeszkody, po czym pogalopowali triumfalnie do umownej linii mety. Drey poluźniła wodze i wyklepała ogiera, śmiejąc się. 
- Dobra robota! - wyłączyłam stoper. - Nowy rekord toru!

środa, 24 kwietnia 2019

87. (skoki) Omega Red, Stradivarius

Detalli & Omega Red
Ruska & Stradivarius
Alex

Dni były coraz bardziej upalne,  dlatego wybraliśmy się na trening o 8:00 rano. Jakimś cudem moja siostra dała się ubłagać żeby pojeździć ze mną. Choć postawiła jeden warunek.  Koniecznie chciała dosiąść Omegi, a ja chętnie na to przystałam.
- No już, wcinaj gofry i idziemy do stajni. - Wyszczerzyłam się do niej.
Wywróciła oczami, ale dokończyła śniadanie  w ekspresowym tempie i za chwilę wyszłyśmy z domu. Konie przyjaźnie zarżały na nasz widok. Zaraz się rozstałyśmy, ponieważ ja ruszyłam do stajni ogierów, a Detali do klaczy. Mój kochany karusek był dziś w dobrym nastroju.  Dopraszał się o głaskanie i ukradł mi z kieszeni marchewkę. Na chwilę go zostawiłam, żeby przynieść sobie sprzęt. Postanowiłam wypróbować nowe siodło skokowe. Wzięłam też piękny czaprak w herbaciane róże, który ostatnio kupiła Meg. Gdy wróciłam,  Stradi był mniej wesoły, ale wciąż pozwolił mi się wyczyścić i osiodłać. Minęło może 10 minut kiedy wyprowadziłam go z boksu i skierowaliśmy się prosto na halę.
Mojej siostry i kasztanki jeszcze tam nie było, dlatego na spokojnie podciągnęłam popręg i ustawiłam sobie strzemiona. Gdy wsiadłam ,nagle zjawiło się nasze towarzystwo i Stradi ruszył z miejsca kłusem, zrzucając mnie na ziemię.
- Koniu! -  krzyknęłam, krzywiąc się z bólu.
Koń jednak nic sobie z tego nie robił i biegał po hali, zarzucając radośnie głową. Omega patrzyła na to niewzruszona, a moja siostra prawie udusiła się ze śmiechu. 
Podniosłam się i zaczęłam gonić ogiera. Ten jednak miał nastrój do zabawy i uciekał mi przez dłuższą chwilę. Zanim go złapałam Det zdołała już wsiąść i wykonać pierwsze okrążenie stępem. 
Stradi wiedział, że nie jestem z niego zadowolona, dlatego od tamtej chwili zachowywał się nienagannie. Gdy usadowiłam się w siodle ruszył żwawym stępem. Zerknęłam na parę obok i z zadowoleniem zauważyłam, że Omega także jest bardzo grzeczna. 
Stępowaliśmy po całej hali, wykonując przeróżne ćwiczenia rozciągające. Było mnóstwo volt i wężyków, a także serpentyny i zmiany kierunku. Pilnowałyśmy by konie poruszały się rytmicznym tempem. W końcu przyszedł czas na kłus. Obydwa konie miały dużo energii . Wykonywały nasze polecenia z wielkim zaangażowaniem. Na szczęście po wczorajszym treningu zostało trochę malutkich przeszkód i kilka drągów rozłożonych na ziemi. Przejeżdżaliśmy sobie po nich na zmianę. Koniska wysoko podnosiły nogi i nie próbowały nawet uciekać na boki. Jeśli chodzi o przeszkody raz było lepiej raz gorzej. Chciałyśmy skakać z kłusa, ale nasze rumaki bolały gallop. Przez to czasami się kłóciliśmy, ale wkrótce odpuściły sobie walkę o dominację. Kiedy mogliśmy już zagalopować były przeszczęśliwe. Pozwoliłyśmy im na odrobinę szaleństwa. Po pierwszym śladzie  galopowałyśmy na nieco luźniejszych wodzach. To skończyło się kilkoma brykami szczęścia. 
W końcu zrzuciły trochę tej energii i znowu zaczęły być stuprocentowo grzeczne. Wtedy na hali pojawił się Alex. Zdziwiona zapytałam co tu robi a on tylko spojrzał na Detalli. 
- Poprosiłam żeby postawił nam przeszkody - powiedziała z rozbawionym uśmiechem.
- Mi nigdy nie pomaga...  - Zrobiłam obrażoną minę, którą i tak nikt się nie przejął.
Det się tylko zaśmiała i ruszyła kłusem. Alex natomiast zabrał się za podnoszenie drągów. 
Po kilku minutach mogłyśmy rozpocząć skoki z galopu. Stradi aż się do tego palił, ale to Omega miała skakać pierwsza. 
Miała do dyspozycji 5 przeszkód o wysokości mniej więcej 100 cm. Detali przejechała kłusem pomiędzy nimi żeby ustalić sobie trasę. Gdy była gotowa, zagalopowała i najechała na pierwszą stacjonatę. Omega niepotrzebnie przyspieszyła, ale była zbyt szczęśliwa, żeby poruszać się tak wolno, jak chciała amazonka. Pierwszy skok wyszedł jej przez to trochę zbyt długi, ale szybko się opanowała.  Moja siostra pilnowała żeby klacz pokonywała odpowiednią ilość kroków przed przeszkodą i mogła się wybić w najbardziej odpowiednim miejscu. Omega się już nie kłóciła tylko wykonywała jej polecenia, a efekty powodowały uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiałam patrzeć jak ta kasztanka skacze, ma do tego prawdziwy talent. Pokonywała jedną przeszkodę za drugą, wyglądając przy tym idealnie. Za każdym razem miała spory zapas. Świetnie wyrabiała się nawet na ostrych zakrętach.
W końcu przyszedł czas na mnie i Stradivariusa. Młody ogier aż palił się do roboty. Miałam spory problem z utrzymaniem go w ryzach. Przed najazdem na pierwszą przeszkodę musiałam zrobić sporą voltę żeby go uspokoić. To na szczęście przyniosło oczekiwany rezultat. Koń zrozumiał o co mi chodzi i starał się nie szarżować. Skakał bardzo płynnie i natychmiast reagował na moje wskazówki. Cały czas czujnie obserwował otoczenie i słuchał co mam mu do powiedzenia. Gdy skończyliśmy przejazd byłam bardzo dumna i od razu go poklepałam.
Alex podniósł nasze poprzeczki o kolejne 15 cm, a w tym czasie my  kłusowałyśmy dookoła.
Tym razem to miałam ja mam jechać pierwsza. Stradivarius był już spokojniejszy i łatwiej było mi go opanować. Grzecznie wykonywał polecenia i utrzymał takie tempo, jakie ja chciałam. Chociaż przeszkody były wyższe jemu nie robiło to różnicy. Skakał z równie wielkim zaangażowaniem i łatwością. Czasami wybijał się trochę zbyt mocno, ale lepiej za mocno niż za słabo. Był też teraz bardziej rozluźniony, dlatego zakręty pokonywał jeszcze lepiej. 
W momencie gdy my przeszliśmy do kłusa omega i Detalli zagalopowały. Klacz trochę poparskała i z buzującą energią ruszyła na pierwszą przeszkodę. Tym razem był to okser. Omega przeskoczyła go bez najmniejszego problemu. Miała ogromny zapas, a ona sama pięknie  składała się do skoku. Uwielbiałam jej technikę. Mknęła jak burza pokonując kolejne przeszkody jakby były niziutkim płotkami. 
- To co? Jeszcze trochę wyżej? - zapytałam.
Detali pokiwała głową i skinęła na Alexa. Chłopak bez szemrania ruszył do pracy. Nie mogłam się temu nadziwić, ale postanowiłam się nie odzywać. Może cuda się zdarzają.
Stępowałyśmy sobie między przeszkodami i czekałyśmy.
W końcu wszystko było gotowe i Omega jako pierwsza rozpoczęła przejazd. Przy pierwszej przeszkodzie chyba źle oceniła wysokość, bo niemal zarzuciła drąg i głośno stęknęła po lądowaniu. Ale potrafiła uczyć się na swoich błędach i od tamtej pory skakała bez zarzutów. Może teraz nie miała już takiego zapasu, ale nadal wyglądała rewelacyjnie i nie zrzuciła ani jednej poprzeczki. Detalli poklepała ją za dobrą robotę i życzyła nam powodzenia.
Wypchnęłam konia do galopu, a potem wszystko szło już jak z płatka. Stradi wciąż był pełen energii i ochoczo wybijał się przed kolejnymi przeszkodami. Czasami ledwo, ledwo, ale zawsze z dobrym rezultatem. Najgorzej poszło przy szeregu, gdzie prawie poplątał nogi. Ostatecznie jednak poszło mu dobrze.
Skakaliśmy jeszcze przez jakieś 15 minut. Konie były zachwycone, chociaż powoli opadały już z sił. Na koniec pokonaliśmy jeszcze po jednej, najwyższej karierze naszych koni przeszkodzie. Omega dała radę, ale Stradi zrzucił drąg. To nic. Wiedziałam, że to może być dla niego jeszcze zbyt wiele.
Trening oceniłabym za bardzo udany. Po powrocie do stajni nasze rumaki dostały trochę ciasteczek jabłkowych.