niedziela, 13 listopada 2016

59. (cross) Genoshia

Ruska & Genoshia 

Wieczorem postanowiłam zabrać Gennie na tor crossowy, żeby trochę się wyszalała. Cały dzień brykała na pastwisku i widać było, że potrzebuje czegoś, co pozwoliło by jej spuścić tę energię. 
Założyłam jej czerwony komplet i do tego brązowe siodło skokowe razem z ogłowiem, którego naczółek wysadzany był czerwonymi kamyczkami. Na koniec jeszcze brązowe, solidne ochraniacze i w drogę. 
Wsiadłam na nią przed stajnią ze schodków, a potem ustawiłam odpowiednią długość puślisk, podczas gdy klaczka grzecznie stała w miejscu i tylko się rozglądała. 
Ruszyłyśmy żwawym stępem na luźniejszej wodzy. W międzyczasie założyłam sobie rękawiczki i zapięłam bluzę. Genoshia szła bardzo szybkim stępem, ale nie próbowała przechodzić do wyższych chodów. Poruszała się w linii prostej, nie zważając na konie biegające po padokach, które mijałyśmy po drodze do lasu. Nie wyrywała mi też wodzy, ani nie odwracała się do mnie. Ufałam jej, a ona pilnowała się, aby tego zaufania nie zawieść. 
Delikatnie zebrałam wodze i wypchnęłam klacz do kłusa. Ruszyła nim za pierwszym podejściem i od razu bardzo energicznie. Podobało mi się to, jak miękko niosła. Mogłam z przyjemnością wysiadywać ten kłus, chociaż jednak przez większość czasu anglezowałam raz na jedną, raz na drugą nogę. Jeździłyśmy po wąskich, kręconych ścieżkach, które nie rzadko prowadziły pod strome pagórki, albo wiły się w dół z górek. Raz nawet udało nam się przeskoczyć gałąź. Wkrótce zagalopowałyśmy. Klaczy wystarczyła tylko silniejsza łydka, a w samym galopie nie musiałam jej wcale pilnować. Sama chętnie biegła do przodu równym tempem. Podobało się jej to tak samo jak mnie. 
W końcu dojechałyśmy na tor i zdecydowałam, że nie będziemy się zatrzymywać. Od razu ruszyłyśmy przed siebie. Pierwszą przeszkodą była niewysoka, długa kłoda, z którą moja Gennie poradziła sobie bez żadnych problemów. Nie zawahała się, a jej wybicie było tak silne, jakby miała właśnie skakać przez 1,5 metrowy płot. Poklepałam ją, ale nie zwalniałyśmy. Po chwili szybszego galopu zaatakowałyśmy stół. Ta przeszkoda była już trudniejsza, ale Genoshia nie przejmowała się poziomem trudności, a myślała tylko o tym jak bardzo uwielbia skakać. Dałam jej mimo wszystko silniejszy impuls tuż przed wybicie i pilnowałam, żeby nie uciekła w bok. Klacz z dużą dawką energii odbiła się kopytami od ziemi i poszybowała nad przeszkodą niczym pegaz. Wyciągnęła przy tym przed siebie głowę i podkurczyła kopyta. Po wylądowaniu musiałyśmy zrobić ostrzejszy zakręt i przez chwilę miałam w głowie wizję naszego wspólnego upadku, bo Gen trochę za bardzo się nakręciła, ale na szczęście przetrwałyśmy. I zaraz miałyśmy do przeskoczenia hydrę. Z tym poradziła sobie już świetnie. W drodze do kolejnej przeszkody głaskałam ją po szyi, żeby trochę ją uspokoić, bo jednak to jej podekscytowanie zaczęło nam przeszkadzać. Udało mi się osiągnąć jakiś tam efekt i przez te dwa niskie fronty udało nam się jakoś przebrnąć na spokojnie, chociaż były ustawione w tak trudnym położeniu, że musiałam manewrować koniem. Na szczęście Genoshia była wtedy w miarę rozluźniona i dzięki temu bardziej elastyczna. Po kawałku pustej trasy przeznaczonej na galop śmignęłyśmy w mgnieniu oka, żeby zaraz zeskoczyć z progu prosto do wody. Gennie z radością rozchlapywała ją na wszystkie strony, ale kiedy przyszedł czas na skoczenie przez beczkę to pokazała pełen profesjonalizm. Zaraz wskoczyłyśmy na brzeg, który jednak był trochę powyżej poziomu wody i pognałyśmy dalej. Klaczka była już trochę zmęczona, ale dzielnie parła na przód. Niestety na naszej drodze stanął coffin – przeszkoda bardzo trudna. Użyłam całej swojej mocy perswazji żeby przekonać Gennie do skoku. Czułam, że lekko się waha, ale ostatecznie zaufała mi i odbiła się od ziemi, chociaż nie aż tak silnie. Przejechała nogami po najwyższych partiach przeszkody, ale udało nam się ją przeskoczyć bez żadnych niespodzianek. Mocno poklepałam klacz, mówiąc, jaka jest cudowna. To poprawiło jej humor i przez płot, który właściwie wyglądał jak zwężony róg czworokątnego ogrodzenia, przeskoczyła z gracją i bezbłędnie. Jeszcze tylko rów, hydra i stół. Genoshia już porządnie zaczyna się męczyć i nawet powoli zwalniała, ale skakała jak tylko mogła najlepiej. Nie odpuszczała sobie z wybiciami, starała się ogromnie, miała ambicje. Byłam z niej bardzo zadowolona i po oddaniu ostatniego skoku dałam jej luźne wodze i przegaloowałysmy jeszcze tylko kawałeczek tak zupełnie na luzie. Później zwolniłam do kłusa, cały czas ją klepiąc. Do domu wracałyśmy właśnie przede wszystkim kłusem, chociaż po drodze jeszcze raz zagalopowałyśmy na łące. Gdy dojechałyśmy do domu zdjęłam jej sprzęt przed stajnią i zostawiłam samo ogłowie. Amelia pomogła mi opłukać klaczy nogi wężem ogrodowym, a później chodziłam sobie z nią po okolicy przez jakieś 10 minut. 

środa, 2 listopada 2016

58. (ujeżdżenie) Virtual Reality, Jasmine Victory


Postanowiłyśmy zabrać dwa koniska na trening ujeżdżeniowy na halę. Było zbyt duszno na jazdę na zewnątrz. Niedługo po obiedzie zjawiłyśmy się w stajni i zaczęłyśmy dla siebie szykować rumaki. Ja Reality, a Meg Victora. 
Czyszczenie i przygotowywanie koni przebiegło szybko i sprawnie. Rea trochę stawiała się przy zakładaniu wędzidła, ale w końcu odpuściła i mogłam ją wyprowadzić na korytarz. 
- Zacznę już stępować – powiedziałam, gdy mijałam boks Vicka.
- Jasne, leć.
Megan siłowała się jeszcze z siodłem i popręgiem. 
Udałam się z klaczą na halę, gdzie było zupełnie pusto. To znaczy na ziemi leżały drążki, ale miałam na myśli konie. Wsiadłam na nią ze schodków i ustawiłam sobie odpowiednią długość puślisk. Wtedy do pomieszczenia weszła Megan prowadząca karego. Już po niecałej minucie ona także była już na koniu i zaczęłyśmy stępować w różnych kierunkach. 
Na początku dałam Rei luźne wodze i pozwalałam jej się przyzwyczaić do sytuacji. Megan od razu zaczęła z Vickiem pracę, ale z tym koniem lepiej było ustalić zasady już na samym początku. Dzięki temu mieli więcej czasu na właściwą pracę, która się ogierowi bardzo przyda. 
Po wykonaniu drugiego pełnego okrążenia delikatnie zebrałam wodze i lekko przyspieszyłam tempo. Klacz zupełnie się nie stawiała, a nawet dość chętnie poddała się mojej woli. Tymczasem Kary nie za bardzo chciał odpuścić i ciągle trochę wyszarpywał wodze, albo nagle się zatrzymywał – czasami szedł o poziom dalej i zaczynał się cofać. 
Zarówno Megan jak i ja próbowałyśmy wkręcić w jazdę jak najwięcej ćwiczeń. Było bardzo dużo wolt i serpentyn oraz zmian kierunku. Z początku nasze wierzchowce poruszały się dość sztywno, ale z czasem zaczęły się rozluźniać. Szczególnie było to widać po Vicku, który w międzyczasie stwierdził, że właściwie to nie wie czemu miałby się stawiać, bo w sumie to by chętnie popracował. Nagle zmienił się o 180 stopni i zaczął bardzo aktywnie maszerować i wsłuchiwał się w mowę ciała swojej amazonki, jakby była jego boginią. Od Rei musiałam wypracowywać wszystko krok po kroku i stale przypominać jej o trzymaniu tempa, ale generalnie była dziś przyjemna w prowadzeniu.
Zakłusowałyśmy praktycznie w tym samym czasie. Victor już w stępie był zebrany, a teraz nie zmienił idealnego ustawienia. Rea jednak trochę się jeszcze ociągała, ale pracowałam nad tym. Starałam się ją rozluźnić jeszcze bardziej i zainteresować figurami. Nie było chwili na lenienie się. Dopiero po wprowadzeniu ustępowania od łydki trochę bardziej się rozkręciła. Zaczęła sama pilnować tempa i w ogóle była żywsza. Bez problemu mogłam ją wtedy ładnie zebrać. Wykonywałyśmy trawersy i rewersy, starając się zrobić to jak najlepiej. W końcu nawet Megan powiedziała, że wyglądają super i zadowolona poklepałam klaczkę. Spisała się świetnie. 
Victor tymczasem dużo kłusował po pierwszym śladzie. Megan starała się ładnie pokazać różnicę między kłusem zebranym, a pośrednim. Na długich ścianach dodawała, a później zwalniała. Co jakiś czas zmieniała kierunek, albo miejsca przyspieszenia/zwolnienia. Victor prezentował się rewelacyjnie! Cały czas słuchał się i bardzo zaangażował się w pracę. Wystarczył lekki sygnał, żeby wykonał jakieś polecenie. Jego chody były dynamiczne i ładne, a przejścia bardzo płynne. Chody boczne, które zaczęli ćwiczyć trochę później, nie sprawiały mu problemów. To znaczy w ciągu odrobinę się gubił, ale Megan podeszła do sprawy na spokojnie i cierpliwie tłumaczyła mu co robić. W końcu udało mu się zrobić ćwiczenie perfekcyjnie, więc w nagrodę dostał chwilę przerwy. Wtedy Rea i ja zaczęłyśmy robić to co oni wcześniej – dodania i skrócenia w kłusie na pierwszym śladzie. Dzięki temu miałam jeszcze bardziej chętnego do pracy konia. Byłam zadowolona z tego jak szybko zaczęła reagować na pomoce i jak bardzo skupiona była. 
Zagalopowanie przebiegło trochę nie tak jak planowałyśmy, bo Vick nagle porzucił wszelkie zasady i poszedł na dziko. Zaserwował Megan serię bryków, a potem dzidę przez całą halę. Widziałam jak dziewczyna unosi się dosłownie 40 cm nad siodłem, ale jakimś cudem nie spadła… niestety dla konia, bo później była zła. Ale cóż… po tym występie Victor bał się ruszyć uchem bez zgody Meg, a galopował jakby brał udział w ujeżdżeniu klasy Grand Prix. 
Rea była grzeczna przez cały czas. Musiałam ją nawet lekko popędzać od czasu do czasu, bo trochę gasła. Pogalopowaliśmy na jedną stronę, później na drugą, a później kontrgalopem. Lotne zmiany nogi wychodziły jej podręcznikowo i nie musiałyśmy tego specjalnie ćwiczyć. Co innego ciągi w galopie. Rea gubiła się, gubiła rytm, gubiła wszystko. No ale nie poddawałyśmy się i powolutku, krok po kroku przypominałyśmy sobie o co w tym chodziło. I udało się! Może nie idealnie, ale jak na razie wystarczająco. 
Victor ku mojemu zdziwieniu wykonał ten ciąg od razu bez błędnie. Megan pokazała mi język i przeszła do pracy na ósemce, gdzie ćwiczyła lotne. Victor była maksymalnie skupiony i posłuszny. Jakby cały świat nie istniał, poza kawałkiem hali, po którym biegł i amazonką. 
Zwolniłam do kłusa niedługo później i stwierdziłam, że nie korzystałyśmy jeszcze z drążków, a żal zmarnować okazję. Rea była do tego nastawiona pozytywnie i nie uciekała na bok. Musiałam ją natomiast mocno pchać do przodu, bo zwolniła by do stępa. Ostatecznie drążki pokonała bardzo ładnie, chociaż bez rewelacji, ale i bez stuknięcia. Postanowiłam zabrać ją jeszcze na ścianę, żeby przećwiczyć dodania i skrócenia w galopie, mając nadzieję, że ją to znowu obudzi. Pracowała pięknie, ale kiedy przeszłyśmy do kłusa i przejechałyśmy drążki to zrobiłyśmy to tak samo jak wcześniej, więc zdecydowałam, że już jej odpuszczę. Później już tylko w stępie coś tam kombinowałyśmy – cofania i zwroty. 
Megan i Victor działali trochę aktywniej, kiedy my stępowałyśmy, oni jeszcze wymyślali przeróżne ćwiczenia i sekwencje ćwiczeń. Ale trzeba było przyznać, że koń poruszał się przepięknie i zachowywał się chyba lepiej niż kiedykolwiek. Był wolny od tych swoich wszystkich zwyczajnych uprzedzeń, wyzbył się swoich humorków i przekonań. Teraz siedziała w nim tylko chęć współpracy, nauki i działania. Obserwowałam ich ciągi z szeroko otwartymi oczami. 
W końcu i oni zwolnili do stępa, a Vick został solidnie wyklepany za naprawdę imponującą pracę. 
Kręciłyśmy się po dwóch różnych połówkach hali przez jakieś 10 minut. W końcu uznałyśmy, że wystarczy i zeskoczyłyśmy na ziemie przy drzwiach. Zabrałyśmy konie do ich boksów, zdjęłyśmy sprzęt, a po odniesieniu go do siodlarni jeszcze trochę stałyśmy każdą przy boksie swojego konia i miziałyśmy je w podzięce.